poniedziałek, 27 grudnia 2021

Od Ducha do Hyarina - "Grzesznicy i święci"

Wszystko, co pierwsze, powinno być piękne.
Tak mówiono, tak to opisywano w pieśniach pochwalnych, w wierszach o cudzie, jakim był świat i wszelkie stworzenie w nim żyjące. Bowiem czy pierwszy skowyt nowo narodzonego szczenięcia nie jest jednym z najbardziej cudownych dźwięków, który może dotrzeć do uszu zmęczonej matki? Tak jak dotyk kochanka na skórze rozpala trzewia cudownym płomieniem podczas samotnego wieczoru, tak promienie zimowego słońca, które dostrzegł ponownie po tak długim czasie spędzonym w mroku, winien napełnić go radością, motywacją, spokojem.
Uniósł głowę ku górze, ciemnie oblicze kierując ku koronom drzew, gałęziom, ognistej tarczy na nieboskłonie. Rozchylił pysk, nozdrza, chcąc nabrać w ściśnięte płuca chłodny powiew wiatru. Niczym pocałunek od drogiego mu świata, jaki nazywał domem, chciał wpaść w jego objęcia i skryć się przed tym, co pozostało po drugiej stronie. Nawet przez krótki moment uśmiechnął się, wykrzywił końcówki pyska w lekki łuk, dygocząc nieznacznie. 
Wtedy podmuch przesunął swoimi długimi, bezcielesnymi palcami po obcym, obnażonym ciele, sprawiając, że obydwie pary uszu pokracznego stworzenia opadły, wtulając się w podłużny pysk. Odruchowo przywarł do pokrytej śniegiem ziemi, czubek długiego, zakończonego niby ostrą szablą ogona, chowając pomiędzy twardymi gruzami. Nagły ból szarpnął nim, wycisnął z zapadniętej piersi ni to skowyt, ni to jęk, a zielone oczy zacisnęły się, by chronić się przed słońcem.
Czego mógł się spodziewać, przeszło mu przez głowę, przyciągając do siebie ręce tak, że cztery szpony pozostawiły za sobą bruzdy. Klęknął w zaspie, skrył pysk za udem, lekko wzdrygnął większą parą uszu, wiedząc, że musi wytrzymać jeszcze kilka chwil. Dopiero wtedy ten świat zaakceptuje go i ponownie rozłoży kochające ramiona tak, jak to zrobił wcześniej. Przygarnie zagubione w całej mozaice wszechświata dziecię, które odnalazło tutaj swoje miejsce w momencie, gdy wszystko zdawało się być stracone. To właśnie było tym przyjemnym dreszczem, za jakim tęsknił długimi, burzliwymi nocami. 
Być może to była po prostu normalność, do jakiej przywykł na leśnych terenach watahy, a być może przyczynili się do tego bardziej ci, których poznał. "Przyjaciele" zdawało się być określeniem nie do końca odpowiednim, można było powiedzieć - nader optymistycznym. Co jak co, był przecież osobnikiem raczej antyspołecznym, a takim to trudno osiąść na dłużej w jednej relacji, znajomości na tyle, by wspólnie przygotować grunt pod coś większego. Pluł sobie w brodę z tego powodu. Gdyby nie był tchórzem, w tym momencie więcej imion zostałoby wyciągniętych z otchłani umysłu, aby dodać sił zmęczonym członkom i podnieść ciało spomiędzy śniegu.
Pozostały jedynie cienie, nieprzyjemny posmak przeszłości, zatartej i zapisanej przez linijki pozornie bezkresnego tekstu. Wspomnienia, pokrywające przeszłe kartki obłokami cienia, kryjącymi za sobą głoski, sylaby, dźwięki. Jakby się skupił, dostrzegłby kilka jaśniejszych punktów, lecz na tle całości były one niczym więcej niż plamami, pozbawionymi większego znaczenia.
— Sądziłem, że powrócisz później, Solasie.
Uszy podniosły się od razu ku górze jak u czujnego zająca, pysk wysunął się zza nogi, by zwrócić się w kierunku źródła odgłosu. Przymrużone oczy dostrzegły zarys białej postaci na tle jeszcze jaśniejszego lasu, jaka przecinała pionowe linie czarnych drzew. Szła bez strachu, jednak ze specyficzną sztywnością, stawiając ostrożne kroki na czubkach palców. Pysk trzymała nisko, jakby skradała się, jednak napuszony ogon poruszał się powoli na boki w spokojnej manierze.
Ciemne, chude stworzenie przysiadło na tylnych łapach i jedną ręką wyprostowało tors, drugą chwytając kolano. Nozdrza rozchyliły się, gdy płuca podjęły kolejną próbę nabrania pełnego oddechu. Tym razem świat nie odrzucił przybysza, pozwalając mu poznać znajomą woń stąpającego ku leśnemu przerzedzeniu basiora. To sprawiło, że serce zabiło szybciej, a własny ogon istoty machnął jakby na powitanie druha. Ten drugi cicho zaśmiał się i przy pomocy kilku susów pokonał odległość ich dzielącą. Z czułością dotknął zimnym nosem pokrytego małą łuską czoła bestii, chociaż potem parsknął z powodu ostrego zapachu, jaki poczuł. Usiadł na ziemi, pozwolił, by dłoń przeczesała jego białe futro. Widocznie czekał na coś, bowiem szkarłatne oczy wpatrywały się w ślepia jego towarzysza.
— Wybacz — Usłyszał charczącą odpowiedź, skórzaste gardło zadrgało, nie będąc przyzwyczajonym do delikatnej mowy leśnego ludu — Musiałem. Nie mogłem zostać. Sytuacja u nas... Nie jest dla mnie odpowiednia. Powrót tutaj to jedyna szansa dla mnie. Przepraszam, że nie dałem ci więcej czasu.
— Wiem, nie tłumacz się, proszę. Nie chcę słyszeć więcej niż muszę. Przecież wiedziałem, na co się piszę, prawda? — Biały wilk westchnął długo, po czym odwrócił wzrok. Chwilę przyglądał się odbiciu słońca w soplu, wiszącym na gałęzi pobliskiego klonu, przedłużającym tym samym ciszę i wypełniając atmosferę kolejnymi niewypowiedzianymi słowami. Obydwoje wiedzieli przecież, do czego dojdzie, znali umowę, którą zawarli.
— Nim wrócisz — Drugie słowo ledwo co wycedził przez zaciśnięte ze stresu szczęki, przez co Solas przechylił czarny pysk delikatnie na bok, a w jego oczach pojawiła się nieufność.
— Nim wrócisz... Eh, mogę chociaż poczekać do zachodu słońca? To za niedługo, tak mi się zdaje. Zimą szybciej się kryje za horyzontem, wiesz? Sądzę, że jest piękne. Chcę je zapamiętać.
— Nietypowa prośba — Przybysz zmienił pozycję, odsuwając się nieznacznie od samca, nie mogąc znieść napięcia — Dobrze. Poczekamy. Powiedz mi tylko, zająłeś się nimi? Tak, jak prosiłem?
Odpowiedziało mu długie, smutne spojrzenie. To mu wystarczyło. Uderzył otwartą dłonią w ziemię, poderwał kilka drobnych grudek. Wilk powiódł wzrokiem po pazurzastym odcisku, nie mając odwagi nawiązać kontakt wzrokowy z Solasem. Nie miał odwagi na cokolwiek, to zdawało się lepiej określać aktualną sytuację. Jednak czy można było dziwić się skazańcowi, iż nie chce patrzeć na własnego kata?
— Zrobiłem, co mogłem, ale nie miałem dużo możliwości — Powiedział krótko, zwracając się plecami do rozmówcy i podnosząc pysk w kierunku ledwo widocznego horyzontu. Niebo już straciło błękitne kolory, spływało szkarłatem, barwiło chmury, cały świat. Było coraz bliżej do momentu, którego tak się obawiał.
— Agrest jest w niebezpieczeństwie, tak jak Szkło, cholera, kto nie jest w niebezpieczeństwie? Wszystko się sypie. Nie ma wspólnoty, nie ma sojuszy. Jest jedynie wojna i skakanie sobie do gardeł. Gdzie nie pójdziesz... Jest tylko niepokój, strach, złość, gorycz. To nie jest stara Wataha Srebrnego Chabra — Musiał przerwać na chwilę, czując pieczenie w kącikach oczu. Nie chciał ciągnąć tego tematu, przecież Solas i tak go odczyta jak książkę. Dlatego po krótkiej chwili dodał jedynie słabiej:
Wiem, że nie będą dla ciebie znaczyć tego samego co dla mnie, ale mam nadzieję, że tak, jak ja ich przejąłem od ciebie, ty dopilnujesz, by to, co zrobiłem, nie poszło na marne, Solas. Możesz to zrobić?
— Obiecuję ci to. A teraz wiesz, że nie możemy zwlekać, tak? Nikt nie może się o tym dowiedzieć.
— I nikt się nie dowie — Odparł szeptem, chociaż się nie odwrócił. Nadal wpatrywał się w zachodzące słońce, nawet jeśli jego samego nie mógł dostrzec. To nie było ważne. Przecież wszystko było jedynie symbolem. Marnym pyłkiem, któremu przypisywano wartość. Chociaż, musiał to przyznać, życie, nawet jeśli nic nie warte, było piękne. Zwłaszcza tutaj, w tym świecie.
Być może dlatego wilk się uśmiechnął, zaśmiał się, pomimo łez, znikających w zimowym futrze. Skupił się na niebie, nie chcąc słyszeć i czuć, jak Solas przysuwa się do niego i przesuwa pazurami po jego karku, szukając odpowiedniego miejsca. Po prostu wspominał szansę, jaką otrzymał, będąc nikim więcej niż uciekinierem z innego świata, któremu się poszczęściło. I to było piękne.
— Dziękuję... — zaczął, lecz nie dokończył, gdyż wkrótce ciemność pokryła jego pole widzenia w akompaniamencie cichego trzasku łamanych kręgów.


Zapewne gdyby nie fakt, że dotkliwy ból głowy skutecznie utrudniał strategowi dalsze zwiedzanie terenów watahy, Duch spędziłby całą noc na chłonięciu zimowego krajobrazu. Z czymś na wzór zachwytu, a także dumy, obserwował zmiany, jakie zaszły w jego drogim domu. Pamiętał bowiem niektóre polany, dawniej porośnięte kwiecistymi kobiercami, teraz wypełnione po brzegi chłodnym puchem. Rozpoznał nawet okryty złą sławą Wężowy Zagajnik, jak określał pewien skrawek lasu, który za szczeniaka omijał szerokim łukiem, co na krótki moment zatrzymało go w przypływie nagłej nostalgii. Jego... zastępca aż takimi uczuciami nie darzył terenów i miejsc, Duch dostrzegł w ich wspomnieniach, że więcej znajomości nawiązał pośród wilków bądź bardziej pierzastych mieszkańców tychże kniei, to dobrze. Przynajmniej jeśliby spojrzeć na to z perspektywy pracy, którą mniej lub bardziej prawidłowo wykonywał. Nie posiadał może wrodzonego talentu strategicznego, tak zwanego zmysłu, o jakim tyle mówiono w wojskowych sferach, jednak czymże były predyspozycje w porównaniu do siły, pasji i woli przeżycia?
Nawet jeśli surowa wiedza, jaką posiadł, była stosunkowo obszerna, strateg nadal dostrzegał w niej luki. Pozostałości po niedopowiedzeniach, nawiązaniach, o których poprzednik nie miał pojęcia czy też najzwyczajniejsze w świecie zapomniane fakty, były po prostu irytujące. Irytujące, a także niekomfortowe, co przyznał sam przed sobą niechętnie, bowiem ostatnie lata przyzwyczaił się do pełnego wglądu w sytuację. W tym momencie czuł się jak zagubione we mgle szczenię... Ponownie. Co było ironiczne.
Z tego powodu, wyciągnął z pamięci jedno imię, być może nie pierwsze, jakie się w umyśle Ducha pojawiło. Nie, nie mogę teraz do niego pójść, on wie, jeszcze się domyśli, pomyślał z przekąsem na wspomnienie płowego basiora, odwracając się od leśnej polany i kierując się z pyskiem nisko przy ziemi w kierunku jaskini wojskowej. Hyarin. Generał Hyarin, tak go skategoryzowano. Kto mógłby wiedzieć o sprawach militarnych więcej niż sam dowodzący militarnego ramienia watahy?
Podróż do znanej jaskini aż dodała sprężystości jego krokom. Biegł na czubkach łap wydeptanymi przez inne wilki ścieżkami, odruchowo poruszając ogonem na boki. Nawet ból stał się ćmieniem, uporczywym wspomnieniem, które groziło powrotem. Jednak w tym momencie pozwoliło na chociaż chwilę spokoju, radości pośród nocnego lasu.
Spowolnił na widok wejścia do nory, dostrzegł strażników nieopodal. Powitał ich skinieniem łba, nie chcąc dawać szansy na dalsze społeczne konwenanse, by następnie wsunąć się cicho do środka.
Oczy Ducha szybko przyzwyczaiły się do ciemności, przez co wilk dostrzegł kilka kształtów na tle kamiennych ścian, które okazały się być typowymi elementami wyposażenia tego miejsca. Mruknął z niezadowoleniem, sądząc, że o tej porze powinien znaleźć w środku przynajmniej jedną osobę, jaka mogłaby mu pomóc. Zwłaszcza w momencie stanu wyjątkowego, ktoś powinien obmyślać plany, obserwować ruchy wroga, cokolwiek. A może tutaj inaczej załatwiało się takie sprawy...
Miał wyjść, udać się do jaskini Vitale, gdy to wyczuł, jak futro staje mu dęba na karku. Spinając mięśnie, obejrzał się przez ramię, w kierunku szczeliny, by to dostrzec chude, wysokie łapy, pokryte ciemnoszarym futrem. Migotliwe symbole, widoczne w srebrnych promieniach księżyca, przebudziły pozyskane wspomnienia, wywołały radość z powodu niespodziewanego cudu, jaki się wydarzył. Nie tracąc cennych chwil, Duch rozszerzył swój umysł, by połączyć się z tym należącym do Hyarina, nim ten odejdzie poza jego zasięg.
Generale Hyarin? zaczął, biegnąc do wyjścia jaskini. Generale? To ja, Duch. Niech generał się nie obawia. Chciałbym z panem o czymś... Porozmawiać. Czymś ważnym. Ma pan chwilę?
Wysunął pysk na świeże powietrze, potem całe białe ciało. Nie podszedł do szarej ekscelencji, nie chcąc naruszyć jego przestrzeni. Jedynie wpatrywał się z uporem w jego pysk, wyczekując odpowiedzi.

<Hyarin??>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz