Całe życie wydawało mu się, że
jest przygotowany na każdą możliwą sytuację, z którą
przychodziło mu się mierzyć. Czy czuł się wdzięczny bratu, czy
bardziej go za to nienawidził? Sam już nie wiedział. Ale swoiste
ultimatum postawione mu przez Kali, tutaj, na dzikiej plaży
nieskażonej obecnością człowieka, wprawiło go w osłupienie. Na
to nie czuł się gotów. To skłoniło go do zadania sobie
fundamentalnego pytania. Kim właściwie jesteś? Z przestrachem
odkrył, że nie potrzebował wiele czasu, by podjąć jedyną jak mu
się wydawało słuszną decyzję. Skinął głową, pierwsze
nieśmiałe promienie słońca zatańczyły na powierzchni złotych
kolczyków.
- Ruszajmy.
Chłodny wiatr poranka przyniósł ze
sobą ostry, charakterystyczny zapach, którego wilki nie czuły od
roku. Nadchodziły mrozy, które mogły w znaczący sposób utrudnić
wędrówkę, zważywszy w jakim kierunku zmierzali. Hyarin spoglądał
na swoją towarzyszkę, targaną przez coraz silniejsze podmuchy
wiatru. Wadera jednak dzielnie parła naprzód, rzucając tym nieme
wyzwanie wszystkim siłom natury i żywiołom, który śmiałyby
zastąpić jej drogę ku marzeniom o lepsze jutro. Jutro, które już
nadeszło, bowiem odkąd zerwali się ze smyczy i porzucili łańcuchy
krępujące ciała i umysły, wszystko odzyskało smak i zapach.
Wiatr, który smagał pokryte nie do końca zimowym futrem barki i
grzbiet był jak tchnienie nowego życia, mimo że wysuszał oczy i
drapał w gardło. Zgniły i nieprzyjazny zapach lasu, z którego
coraz szybciej uchodziły wszelkie oznaki jakiegokolwiek istnienia,
był najwspanialszą wonią jaką czuli od tygodni. Coś, co na ogół
nazwano by oksymoronem, dla nich było namacalną rzeczywistością.
- Zimno mi – szepnęła Kali,
zatrzymując się. Basior obejrzał się i zauważył, że ta drży z
wyziębienia. Popatrzył w niebo – wędrowali od kilku godzin bez
jedzenia, a temperatura drastycznie spadła w porównaniu z
poprzednim dniem. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca na
odpoczynek i jego uwagę przykuła nora, lisia lub borsucza. Truchtem
podbiegł do niej i z ulgą stwierdził, że otwór jest
wystarczająco szeroki, by się zmieścili, a samo wnętrze zdawało
się być dość duże, by całkiem wygodnie spędzić noc.
- Zatrzymamy się tu – powiadomił
Kali i pozwolił jej pierwszej wślizgnąć się do dziury. Gdy tylko
jej ogon zniknął w ciemności, Hyarin wczołgał się, szorując
przy okazji grzbietem o wystające ze sklepienia korzenie brzozy.
Uderzył go w nos zapach wilgotnej ziemi i stęchlizny. Na szczęście
nie wyczuwał żadnego potencjalnego mieszkańca tego miejsca, więc
mogli się spokojnie przespać. Oboje ułożyli się pod ścianą,
wtuleni w siebie, a nad nimi zawisło milczenie, rozciągając się
ponurym baldachimem, który można było rozedrzeć jedynie słowem.
- Myślisz, że to był dobry pomysł,
by iść tam przez północ? - zapytał Hyarin, starając się za
wszelką cenę ukryć troskę. Jednak ucho Kali momentalnie
wychwyciło charakterystyczne nuty w jego głosie.
- To o mnie chodzi? - odpowiedziała
pytaniem na pytanie, a w jej oczach błysnął wyrzut. Nie chciała
czuć się ciężarem, ale była osłabiona i oboje o tym wiedzieli.
Czas spędzony w zamknięciu nie wpłynął dobrze na żadne z nich,
a pogoda nie polepszała się. Czy zdołają w ogóle dotrzeć do
ziemi obiecanej?
- Poniekąd. Pójdę zapolować.
Odpocznij – rzucił formalnym tonem i wyczołgał się z powrotem
na zewnątrz. Zacisnął zęby – pożałował od razu swojej
decyzji, miał wrażenie, że temperatura spadła o kilka stopni
odkąd weszli do nory. Otrzepał się, by odgonić znużenie i ruszył
równym truchtem, z nosem przy ziemi.
Stracił poczucie czasu. Chwytał trop,
później go gubił, by zdać sobie sprawę, że kręci się w kółko.
Każde drzewo wyglądało tak samo, obdarte z kory suche pnie
wystawały z ziemi jak milczący strażnicy, którzy z pogardą
przyglądają się rozpaczliwym staraniom samotnego wilka. Nie
wiedział czy to sen czy jawa. Gwiazdy jakby zbladły, na ziemię
opadł duszący całun otumanienia, któremu poddał się każdy, bez
wyjątku. Czy to z głodu? Czy z żądzy krwi, której nie ulegał
odkąd zaatakował Vitalego? Otworzył pysk, łapiąc powietrze,
które zapiekło w gardło i płuca. Pociemniało mu przed oczami,
ale nie stracił świadomości.
Ogień.
Dziesiątki głosów. Tak bardzo
wrzynały się w czaszkę. Hyarin mimowolnie opuścił po sobie uszy.
Nie chciał tego słyszeć. Ten jazgotliwy śmiech, który chwytał
za serce, pchał do działania, do biegu. Czuł zapach dymu. Nie
wiedział, kiedy łapy same poniosły go w stronę zbiegowiska, które
rozlało się ciemną plamą w oddali. Jak plama atramentu. Na
pergaminowej kartce jego kroniki. Plama na honorze.
Krew.
Zbyt wiele odczuwał, zbyt intensywnie.
Emocje wlewały się w niego jakby był przeznaczonym do tego pustym
naczyniem, które ktoś za wszelką cenę chce napełnić po sam
korek. Przełknął ślinę, bojąc się, że zadławi się mnogością
uczuć. Złość, gniew, rozczarowanie. Kogo tam prowadzą? Czy to
powstanie?
Dusi go tłum, lecz on przepycha się,
by widzieć lepiej. Szara, smukła postać. Wiedział kto to. Okrążył
wszystkich i skrył się wśród drzew. Nie mógł o tym wiedzieć
wtedy, ale nikt nie był w stanie go zobaczyć. Hyarina tam po prostu
nie było. Choćby rzucił się, by zatrzymać ostrze, które spadło
w dół i tak nie zapobiegłby niczemu. Prowizoryczna gilotyna.
Prymitywna. Jak cała ta egzekucja. Patrzył zmartwiały na oszalałe
oczy wilków. Na pochodnie wzniesione ku niebu. Splamione krwią
znicze pokoju.
Powrócił do swojego ciała, którego
zresztą wcale nie opuścił. Świadomość uleciała gdzieś w eter,
prowadząc zdezorientowanego wilka ku przyszłości. Instynktownie
wyczuwał, że to o to właśnie chodziło. Kiedyś przecież już
coś takiego miało miejsce. Lecz było to tak dawno, że zakopał
ten ''dar'' w odmętach pamięci, wszak nie mógł tego kontrolować,
a był to tylko ewenement w całej skali jego ówczesnego życia. Ale
ewenement, który się powtarza, przestaje być ewenementem, a staje
się faktem, którego nie wolno bagatelizować.
- Mundus...? - wyszeptał pytanie,
które zginęło w ciszy wraz z obłokiem pary, która wydobyła się
z pyska wraz z tym jednym słowem. Jakże nietrwałe to było. Jak
wszystko wokół. Marność nad marnościami i wszystko marność.
Wierzył w prawdziwość tego,
co ujrzał. Coś w środku, jakieś niepojęte przekonanie,
wybudowało stabilną fortecę, w której zasiadła wiara. I
determinacja. Dlaczego ci tak zależy? Nie odpowiedział własnym
myślom. Nie znał go, ale któż zasługiwał na taką śmierć. Nad głową czerniało niebo, gwiazdy odzyskały blask,
wskazując drogę w miejsce, gdzie powinien się udać. Kali,
chodź ze mną. Wiem, że nie chcesz oglądać miejsca, które
odebrało ci wolność. Lecz nie wiesz, co właśnie ujrzałem.
- Szaleństwo, które widziałem we
własnym odbiciu. Ale to było szaleństwo świadome, niezaślepione.
Oni wiedzieli, co robią – powiedział cicho. Czy była to spowiedź
grzesznika, którego przeraziła skala okrucieństwa na tyle mocno,
że postanowił sam zrobić rachunek sumienia?
- Długo nie wracałeś. Może ci
pomogę? - z odrętwienia wyrwał go wesoły głos. Odwrócił się
jak oparzony i wbił w Kali spojrzenie wielkich oczu. Uśmiech spełzł
z pyska wadery i zastąpiło go nieme zdumienie.
- Coś się stało? Wyglądasz na
przerażonego – zapytała cicho, podchodząc bliżej, lecz
zatrzymała się około metra od Hyarina.
- Kali, musimy wrócić – powiedział
poważnie, a w jego głosie zgrzytnęła stalowa nuta nieznosząca
sprzeciwu. Jednak czuł, że napotka opór i wcale mu się nie
dziwił. Sam być może nie byłby taki skory do powrotu, gdyby nie
zobaczył tego, poniekąd na własne oczy.
- Skąd ta nagła zmiana? - usłyszał
sceptyczne pytanie i, mimo że na nią nie spojrzał, wyobraził
sobie wyraz jej pyska. Ściągnięte brwi, zmarszczony nos ukryty pod
warstwą materiału. Lubił jak marszczyła nos. Jej pysk wyglądał
wtedy tak poważnie, choć cała reszta ciała dalej miała lekko
szczenięcy wygląd. I te oczy, które w świetle księżyca
wyglądały najpiękniej. Bogowie, czymże Wam zawiniłem, żeście
mnie pokarali tym zdradzieckim uczuciem? Czuję się przez nie tak
słaby.
- Coś złego wydarzy się na terenach
watahy. Widziałem śmierć – odparł z mocą wizjonera, który ma
zamiar zmienić świat. Jednak moc w jego słowach była jedynym
widocznym znamieniem jego siły. Stał tam, po kostki w śniegu,
wymizerowany długą podróżą, z wyleniałymi plackami na bokach
podczas zmiany sierści, która nie przebiegała jak powinna przez o
wiele za małe ilości dostępnego pożywienia. W oczach ból,
zwątpienie, gdzieś cień determinacji, która pchała go naprzód,
bo nawet wola uginała się pod podmuchami wiatru przeciwności
każdego rodzaju. Poczuł się tak słaby. Tak mało znaczący dla
tego świata. Dla kogokolwiek.
- Skąd to wiesz? - nie usłyszał w
jej tonie nawet ułamka ironii czy politowania. Tak bardzo chciał
jej wtedy za to podziękować. Przecież razem siedzieli w jaskini
medycznej, mogła sobie pomyśleć cokolwiek.
- Widziałem przyszłość. Ogień i
krew. I te krzyki – szepnął, a wszystkie emocje na nowo zapłonęły
w jego piersi, rozświetlając ją jasnym światłem, przez co, o
ironio, sam zaczął przypominać jedną z pochodni w łapach
rozszalałego tłumu. Nie wiedział czy Kali mu uwierzyła czy nie,
ale w jej oczach dostrzegł strach. Czy pomyślała o Ry'u lub o
ojcu? Czy nadal miała do kogo i po co wracać? Miał nadzieję, bo,
choć najważniejsza dla niego osoba stała właśnie przed nim,
poczuł, że miejsce bliskie dla nich obojga jest w
niebezpieczeństwie. Szary pielgrzym, którego egzystencją zawsze
władała tułaczka, a cały świat miał za dom chyba częściowo
zagrzał miejsce w społeczeństwie, w którym tak ciężko było mu
żyć.
<Kali?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz