sobota, 4 grudnia 2021

Od Hyarina CD Kali - ''Szkarłatny Tulipan''

Całe życie wydawało mu się, że jest przygotowany na każdą możliwą sytuację, z którą przychodziło mu się mierzyć. Czy czuł się wdzięczny bratu, czy bardziej go za to nienawidził? Sam już nie wiedział. Ale swoiste ultimatum postawione mu przez Kali, tutaj, na dzikiej plaży nieskażonej obecnością człowieka, wprawiło go w osłupienie. Na to nie czuł się gotów. To skłoniło go do zadania sobie fundamentalnego pytania. Kim właściwie jesteś? Z przestrachem odkrył, że nie potrzebował wiele czasu, by podjąć jedyną jak mu się wydawało słuszną decyzję. Skinął głową, pierwsze nieśmiałe promienie słońca zatańczyły na powierzchni złotych kolczyków.
- Ruszajmy.
Chłodny wiatr poranka przyniósł ze sobą ostry, charakterystyczny zapach, którego wilki nie czuły od roku. Nadchodziły mrozy, które mogły w znaczący sposób utrudnić wędrówkę, zważywszy w jakim kierunku zmierzali. Hyarin spoglądał na swoją towarzyszkę, targaną przez coraz silniejsze podmuchy wiatru. Wadera jednak dzielnie parła naprzód, rzucając tym nieme wyzwanie wszystkim siłom natury i żywiołom, który śmiałyby zastąpić jej drogę ku marzeniom o lepsze jutro. Jutro, które już nadeszło, bowiem odkąd zerwali się ze smyczy i porzucili łańcuchy krępujące ciała i umysły, wszystko odzyskało smak i zapach. Wiatr, który smagał pokryte nie do końca zimowym futrem barki i grzbiet był jak tchnienie nowego życia, mimo że wysuszał oczy i drapał w gardło. Zgniły i nieprzyjazny zapach lasu, z którego coraz szybciej uchodziły wszelkie oznaki jakiegokolwiek istnienia, był najwspanialszą wonią jaką czuli od tygodni. Coś, co na ogół nazwano by oksymoronem, dla nich było namacalną rzeczywistością.
- Zimno mi – szepnęła Kali, zatrzymując się. Basior obejrzał się i zauważył, że ta drży z wyziębienia. Popatrzył w niebo – wędrowali od kilku godzin bez jedzenia, a temperatura drastycznie spadła w porównaniu z poprzednim dniem. Rozejrzał się w poszukiwaniu jakiegoś miejsca na odpoczynek i jego uwagę przykuła nora, lisia lub borsucza. Truchtem podbiegł do niej i z ulgą stwierdził, że otwór jest wystarczająco szeroki, by się zmieścili, a samo wnętrze zdawało się być dość duże, by całkiem wygodnie spędzić noc.
- Zatrzymamy się tu – powiadomił Kali i pozwolił jej pierwszej wślizgnąć się do dziury. Gdy tylko jej ogon zniknął w ciemności, Hyarin wczołgał się, szorując przy okazji grzbietem o wystające ze sklepienia korzenie brzozy. Uderzył go w nos zapach wilgotnej ziemi i stęchlizny. Na szczęście nie wyczuwał żadnego potencjalnego mieszkańca tego miejsca, więc mogli się spokojnie przespać. Oboje ułożyli się pod ścianą, wtuleni w siebie, a nad nimi zawisło milczenie, rozciągając się ponurym baldachimem, który można było rozedrzeć jedynie słowem.
- Myślisz, że to był dobry pomysł, by iść tam przez północ? - zapytał Hyarin, starając się za wszelką cenę ukryć troskę. Jednak ucho Kali momentalnie wychwyciło charakterystyczne nuty w jego głosie.
- To o mnie chodzi? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, a w jej oczach błysnął wyrzut. Nie chciała czuć się ciężarem, ale była osłabiona i oboje o tym wiedzieli. Czas spędzony w zamknięciu nie wpłynął dobrze na żadne z nich, a pogoda nie polepszała się. Czy zdołają w ogóle dotrzeć do ziemi obiecanej?
- Poniekąd. Pójdę zapolować. Odpocznij – rzucił formalnym tonem i wyczołgał się z powrotem na zewnątrz. Zacisnął zęby – pożałował od razu swojej decyzji, miał wrażenie, że temperatura spadła o kilka stopni odkąd weszli do nory. Otrzepał się, by odgonić znużenie i ruszył równym truchtem, z nosem przy ziemi.
Stracił poczucie czasu. Chwytał trop, później go gubił, by zdać sobie sprawę, że kręci się w kółko. Każde drzewo wyglądało tak samo, obdarte z kory suche pnie wystawały z ziemi jak milczący strażnicy, którzy z pogardą przyglądają się rozpaczliwym staraniom samotnego wilka. Nie wiedział czy to sen czy jawa. Gwiazdy jakby zbladły, na ziemię opadł duszący całun otumanienia, któremu poddał się każdy, bez wyjątku. Czy to z głodu? Czy z żądzy krwi, której nie ulegał odkąd zaatakował Vitalego? Otworzył pysk, łapiąc powietrze, które zapiekło w gardło i płuca. Pociemniało mu przed oczami, ale nie stracił świadomości.
Ogień.
Dziesiątki głosów. Tak bardzo wrzynały się w czaszkę. Hyarin mimowolnie opuścił po sobie uszy. Nie chciał tego słyszeć. Ten jazgotliwy śmiech, który chwytał za serce, pchał do działania, do biegu. Czuł zapach dymu. Nie wiedział, kiedy łapy same poniosły go w stronę zbiegowiska, które rozlało się ciemną plamą w oddali. Jak plama atramentu. Na pergaminowej kartce jego kroniki. Plama na honorze.
Krew.
Zbyt wiele odczuwał, zbyt intensywnie. Emocje wlewały się w niego jakby był przeznaczonym do tego pustym naczyniem, które ktoś za wszelką cenę chce napełnić po sam korek. Przełknął ślinę, bojąc się, że zadławi się mnogością uczuć. Złość, gniew, rozczarowanie. Kogo tam prowadzą? Czy to powstanie?
Dusi go tłum, lecz on przepycha się, by widzieć lepiej. Szara, smukła postać. Wiedział kto to. Okrążył wszystkich i skrył się wśród drzew. Nie mógł o tym wiedzieć wtedy, ale nikt nie był w stanie go zobaczyć. Hyarina tam po prostu nie było. Choćby rzucił się, by zatrzymać ostrze, które spadło w dół i tak nie zapobiegłby niczemu. Prowizoryczna gilotyna. Prymitywna. Jak cała ta egzekucja. Patrzył zmartwiały na oszalałe oczy wilków. Na pochodnie wzniesione ku niebu. Splamione krwią znicze pokoju.


Powrócił do swojego ciała, którego zresztą wcale nie opuścił. Świadomość uleciała gdzieś w eter, prowadząc zdezorientowanego wilka ku przyszłości. Instynktownie wyczuwał, że to o to właśnie chodziło. Kiedyś przecież już coś takiego miało miejsce. Lecz było to tak dawno, że zakopał ten ''dar'' w odmętach pamięci, wszak nie mógł tego kontrolować, a był to tylko ewenement w całej skali jego ówczesnego życia. Ale ewenement, który się powtarza, przestaje być ewenementem, a staje się faktem, którego nie wolno bagatelizować.
- Mundus...? - wyszeptał pytanie, które zginęło w ciszy wraz z obłokiem pary, która wydobyła się z pyska wraz z tym jednym słowem. Jakże nietrwałe to było. Jak wszystko wokół. Marność nad marnościami i wszystko marność. Wierzył w prawdziwość tego, co ujrzał. Coś w środku, jakieś niepojęte przekonanie, wybudowało stabilną fortecę, w której zasiadła wiara. I determinacja. Dlaczego ci tak zależy? Nie odpowiedział własnym myślom. Nie znał go, ale któż zasługiwał na taką śmierć. Nad głową czerniało niebo, gwiazdy odzyskały blask, wskazując drogę w miejsce, gdzie powinien się udać. Kali, chodź ze mną. Wiem, że nie chcesz oglądać miejsca, które odebrało ci wolność. Lecz nie wiesz, co właśnie ujrzałem.
- Szaleństwo, które widziałem we własnym odbiciu. Ale to było szaleństwo świadome, niezaślepione. Oni wiedzieli, co robią – powiedział cicho. Czy była to spowiedź grzesznika, którego przeraziła skala okrucieństwa na tyle mocno, że postanowił sam zrobić rachunek sumienia?
- Długo nie wracałeś. Może ci pomogę? - z odrętwienia wyrwał go wesoły głos. Odwrócił się jak oparzony i wbił w Kali spojrzenie wielkich oczu. Uśmiech spełzł z pyska wadery i zastąpiło go nieme zdumienie.
- Coś się stało? Wyglądasz na przerażonego – zapytała cicho, podchodząc bliżej, lecz zatrzymała się około metra od Hyarina.
- Kali, musimy wrócić – powiedział poważnie, a w jego głosie zgrzytnęła stalowa nuta nieznosząca sprzeciwu. Jednak czuł, że napotka opór i wcale mu się nie dziwił. Sam być może nie byłby taki skory do powrotu, gdyby nie zobaczył tego, poniekąd na własne oczy.
- Skąd ta nagła zmiana? - usłyszał sceptyczne pytanie i, mimo że na nią nie spojrzał, wyobraził sobie wyraz jej pyska. Ściągnięte brwi, zmarszczony nos ukryty pod warstwą materiału. Lubił jak marszczyła nos. Jej pysk wyglądał wtedy tak poważnie, choć cała reszta ciała dalej miała lekko szczenięcy wygląd. I te oczy, które w świetle księżyca wyglądały najpiękniej. Bogowie, czymże Wam zawiniłem, żeście mnie pokarali tym zdradzieckim uczuciem? Czuję się przez nie tak słaby.
- Coś złego wydarzy się na terenach watahy. Widziałem śmierć – odparł z mocą wizjonera, który ma zamiar zmienić świat. Jednak moc w jego słowach była jedynym widocznym znamieniem jego siły. Stał tam, po kostki w śniegu, wymizerowany długą podróżą, z wyleniałymi plackami na bokach podczas zmiany sierści, która nie przebiegała jak powinna przez o wiele za małe ilości dostępnego pożywienia. W oczach ból, zwątpienie, gdzieś cień determinacji, która pchała go naprzód, bo nawet wola uginała się pod podmuchami wiatru przeciwności każdego rodzaju. Poczuł się tak słaby. Tak mało znaczący dla tego świata. Dla kogokolwiek.
- Skąd to wiesz? - nie usłyszał w jej tonie nawet ułamka ironii czy politowania. Tak bardzo chciał jej wtedy za to podziękować. Przecież razem siedzieli w jaskini medycznej, mogła sobie pomyśleć cokolwiek.
- Widziałem przyszłość. Ogień i krew. I te krzyki – szepnął, a wszystkie emocje na nowo zapłonęły w jego piersi, rozświetlając ją jasnym światłem, przez co, o ironio, sam zaczął przypominać jedną z pochodni w łapach rozszalałego tłumu. Nie wiedział czy Kali mu uwierzyła czy nie, ale w jej oczach dostrzegł strach. Czy pomyślała o Ry'u lub o ojcu? Czy nadal miała do kogo i po co wracać? Miał nadzieję, bo, choć najważniejsza dla niego osoba stała właśnie przed nim, poczuł, że miejsce bliskie dla nich obojga jest w niebezpieczeństwie. Szary pielgrzym, którego egzystencją zawsze władała tułaczka, a cały świat miał za dom chyba częściowo zagrzał miejsce w społeczeństwie, w którym tak ciężko było mu żyć.

<Kali?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz