niedziela, 19 grudnia 2021

Od Kawki CD Rubida - „Wyblakłe Słońce. Rdzeń” cz. 7.2 [3.2]

Mały raczek podstępem przedostał się do Słoneczka, sory not sory


✁✁✁✁
- Ubodzy, was to spotkało: witać go przed bogaczami.
- A słowo ciałem się stało... - Bordowy basior rzucił na jednym wydechu, sadowiąc się obok rozmówcy.
- I mieszkało między nami - słaby głos zszedł do poziomu szeptu.
- Ależ sobie... czas na to wszystko wybraliśmy.
- Wybrano za nas.
- Hej, czy ty... to łzy?
- To? Nie.
- A co ty taki ponury, masz żal? Chyba nie do mnie? A może nawet ty wolałbyś, żeby Admirał spartaczył robotę, co?
- Nie mam, do nikogo, a już na pewno nie do ciebie. Po prostu to co się dzieje... Zastanawiam się, gdzie leży granica pomiędzy dobrymi i złymi, jeśli tak niewiele trzeba, by zamienić wybór pomiędzy dobrem a złem na ślepe instynkty.
- Wiesz, znałem tylko jednego gościa, zabawne, bo ty też go znałeś... któremu chciało się tracić energię na rozmyślanie nad takimi rzeczami. I zgadnij, co się z nim stało? 
- Czy słusznie wyczuwam w tym pytaniu sugestię?
- Masz rację, nie żyje. Przypadek?
- Zabawne.
- No, tośmy pogadali, a teraz dawaj łapkę. Zaboli.
✁✁✁✁


Nowy dzień powitał mnie tak nieśmiało, że dopóki nie wytężyłam wzroku i nie wychyliłam się, by wyjrzeć ponad plątaniną krzewów, nie byłam pewna, czy to wieczór, czy środek nocy, czy początek końca świata.
Ale nie. To ledwie chwila przed kolejnym, zwykłym świtem.
- Wiesz? Już nawet nie jest mi tak... źle, jak było. Muszę zająć się stryjkiem. Jeśli będzie wojna, kto zaopiekuje się moim niewojskowym rodzeństwem? Cyklamen? - mówiłam cicho, patrząc w górę, gdzie nad moją głową rozciągały się enigmatyczne, nocne chmury. - Czasem tylko pomyślę sobie, że mógłbyś tu ze mną być. Wtedy zaczyna boleć.

Agrest źle znosił samotność. Na pierwszy rzut oka można było dostrzec, że na jego delikatny kark, oprócz żałoby, spadło coś jeszcze. Starałam się spędzać z nim jak najwięcej czasu, już nie dla własnej przyjemności, ani nawet nie z myślą o kształceniu się pod jego nadzorem. W tamtym, smutnym czasie, gdy na pewien okres jaskinia wojskowa stała się jego domem, przychodziłam jako przyjaciółka. Rodzina, z której tak niewielu mu zostało. Nymeria, Szkło i Hyarin (z czego ten ostatni nie był nawet spowinowacony): zostali właściwie tylko oni. Cała reszta watahy albo zajętą była troską o własną skórę, albo po prostu okazała się zdrajcami. Ci, których znaliśmy, ukazali nam swoje oblicza, których nigdy byśmy się nie spodziewali.
W tym najtrudniejsi „bohaterowie” całej tej historii. Tacy, jak mój ojciec. Chciałabym powiedzieć, że nie wiedziałam o tym, co zrobił. Niestety świat nie był na tyle łaskaw, by ukryć to przede mną przynajmniej do czasu, gdy będę mogła wysłuchać o czynach tego basiora z kamienną twarzą. Zaczęłam więc nienawidzić go całym sercem, choć w tamtym czasie, na krótką chwilę, udało mi się prawie o nim zapomnieć. Bez wątpienia pomógł fakt, że nie spotkałam go na naszych terenach od pamiętnego dnia. Szkło twierdził, że Admirał zaszył się gdzieś w WSJ i że wróci dopiero, gdy poczuje się wystarczająco silny, by próbować dalej mieszać nam w życiu. Zastanawiałam się, czy dobrze rozumiem te słowa.
„Skąd wiesz? Zbiera jakieś stronnictwo?”, pytałam. Ale basior tylko wzruszał ramionami i bezradnie kręcił głową. Bo skąd mieliśmy wiedzieć? Byłam jedynym szpiegiem wysyłanym na tamte ziemie, ale to było zanim... wszystko się wywróciło. Od tamtej pory byłam na przymusowym urlopie i nie miałam pojęcia, czy potrafiłabym z marszu wrócić do pracy.
Bo wiecie, to nie tak, że byłam w otchłani rozpaczy.
Po prostu bałam się; bałam się jak diabli. Musiałam nauczyć się z tym żyć. Żyć... od nowa. Wszak nie miałam już od kogo otrzymać niezawodnego wsparcia, a sama wciąż, jak nigdy wcześniej, musiałam dawać je tym, którzy tego potrzebowali.
Nie widziałam także naszej matki. A jednak wiedziałam doskonale, że nie brała udziału w protestach. Nie mogła brać. Nikt jej nie widział. Nikt nie widział jej wtedy i nikt nie widział jej później; może poza Nymerią, lecz nie zebrałam się na odwagę, by pytać. Być może, gdybym wspominała obecność rodzicielki inaczej. Gdybym, choćby jedynie dla własnego dobra pragnęła jej powrotu. Ale nie.

Tamtego dnia, w wejściu do siedziby wojska, minęłam się z wychodzącą akurat Nymerią. Jak zawsze, spojrzała na mnie bez wielkich emocji i rzuciłyśmy sobie tylko krótkie, oficjalne powitanie, ale w jej dumnych oczach dostrzegłam gorycz.
Czyli nie jest lepiej, pomyślałam.
- Cześć, stryjku - wypowiedziałam tonem, któremu nijak nie potrafiłam nadać tonu zarówno spokojnego i ożywczego, którego, czułam, że potrzebował wilk.
- Kawko, dzień dobry, kochanie.
- Jak tam się czujesz?
- Ja, ech, a... nijak. Mam chyba za dużo czasu na myślenie, wiesz? Bo dziwne rzeczy przychodzą mi do głowy.
- Co na przykład?
- Czy gdybym umarł, stałoby się coś złego? Mógłbym teraz umrzeć bez wyrzutów sumienia. Myślę, że mój przyjaciel nauczył mnie rozumieć istotę życia i umierania. Czy jest sens starać się o cokolwiek, czekać na coś, jeśli to wszystko może zostać ucięte tak... Całe życie do czegoś dążył, na coś czekał, jakie to ma teraz znaczenie?
Ociężale wzruszyłam ramionami. 
- A może jednak niech ci się tak nie śpieszy, by iść za nim. Mamy jeszcze sporo do zrobienia. To nadal nasza ziemia i nasz świat. Spróbujmy sprawić, by wygodniej czekało się tu na śmierć.
- Masz rację, miałaś od początku. Nauczyciel historii. Zacznijmy od niego. Im szybciej, tym lepiej.
- Nauczyciela historii, teraz? Agrest. A kto będzie pisał tę historię?
- Co? - zniżył głos, nie spodziewając się podobnej odpowiedzi.
- Oni. Ci, którzy za twoimi plecami chełpią się zwycięstwem. Nie pozwolimy im opowiedzieć naszej historii. - Mój umysł wypełniła tylko jedna myśl. Taka, która każe zdradzić siebie samą, zszargać swoje plany i marzenia, na krok przed osiągnięciem celu. Taka, która wyrywa duszę z piersi i rzuca ją na ziemię, w błoto. - Nie potrzebujemy teraz tego nauczyciela.
Basior popatrzył na mnie, jakby chwilę zajęło mu przemyślenie, a może zrozumienie moich słów.
- Masz rację.

Wróciłam do domu, jak co dzień. Nie miałam już niczego do zrobienia. Na nic i na nikogo nie czekałam. To znaczy... tak, czekałam, aż Szkło wróci z pracy. Ale nie spodziewałam się go wcześniej, niż przed upływem kilku godzin i w formie innej, niż wyczerpane westchnienie i odgłos opadnięcia całym ciałem na wygniecioną trawę gdzieś obok, w ciemności.
I właśnie wtedy, zupełnym przypadkiem wtedy, na moją berberysową polankę po raz pierwszy zawitał niejaki Rubid. Wiecie, to ten... a, może nie wiecie.
Tak czy inaczej, raczej inaczej, przywitał się grzecznie, na co zmierzyłam go naprawdę krótkim, nieznaczącym spojrzeniem i odpowiedziałam w podobnym tonie. Gdy przyszedł, tak po prostu przyszedł i powiedział, z czym przychodzi, w moim sercu zatlił się płomyk, o którego istnieniu wcześniej nie wiedziałam. Rzecz w tym, że w moim sercu jaśniało wiele płomyków, pojawienie się nowego nie musiało mnie więc wcale zadziwić. Towarzysząca mu niepewność uchodzić powinna za banał. Niezaprzeczalnie, zwykła rzecz.
- Tak się składa, że jestem szczerze zaniepokojony sytuacją w watasze - ciągnął, gdy bez zakłócania pięknego wstępu pozwoliłam mu dalej prowadzić ponure przedstawienie. - Obawiam się, że jak większość z nas. Ostatnio podsłuchałem rozmowę Admirała z Porzeczką, kiedy mówił, że zamierza zaciągnąć WWN do współpracy przy buncie.
- Buncie?
- Buncie.
- Opowiesz coś więcej?
- Więcej? Nie wiem dużo więcej. Uważam, że powinniśmy zbadać sprawę.
- A szkoda, bo o tym wszyscy wiemy od dawna. Prawdę mówiąc nie wiem, czego ode mnie oczekujesz, Rubidzie. - Uśmiechnęłam się ciepło, zakładając, że to, co potrafiłam z siebie jeszcze wykrzesać, było bliskie choć widmu sił witalnych.
- Działania, Kawko. Wydajesz się zaangażowana w życie watahy. Mi także zależy na jej przyszłości. Razem moglibyśmy być może nawet skutecznie mu zapobiec.
- Konkretny, Rubidzie. Potrzebuję konkretów. Liczysz... że co?

< Rubidzie? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz