Brakowało mu niewiele do całkowitego załamania. Skraj klifu
na którym stał załamywał się pod jego łapami, grożąc upadkiem w ciemną otchłań
szaleństwa. Załkał cicho czując jak jego tylna łapa nie chce się poruszyć w
bólu. Co się działo? Dlaczego wszystko tak bardzo szalało wokół niego? Czemu
coś lewitowało bez jego wiedzy, a on sam czuł się taki słaby?
Rzeczywistość docierała do niego nieco z opóźnieniem, dlatego spóźnił się na
manewry. Cztery małe kulki pozostawił pod opieką zaskoczonego Anubisa. Zresztą
patrząc na jego stan, mógł być również zaskoczony tym że w ogóle chodzi.
—Delta... — Szkło skrzywił się widząc tą kulkę granatowego fura.
—... Ay— chwila zawahania w jego głosie rozbrzmiała echem wraz z tym słowem.
Każdy poprzedni sen uderzał w niego ze zdwojoną siłą. Jednak nie ugiął kolan.
—Czy Magnus i Muszel znowu po ciebie... przyszli?— pytanie zapewne o tą nogę i
jeszcze niezgojoną bliznę na ramieniu.
—Nie. Nie przyszli. Sam przyszedłem. — czuł jakby brakowało mu oddechu, ale w
końcu obowiązek stawienia się na manewrach miał, czyż nie? Szkło nie powiedział już nic, jakby niepewny
co ma z nim zrobić. Zabić. Delta
pokiwał głową i odszedł w milczeniu do szeregu powłócząc łapą za sobą. Świat
kręcił się od miliardów głosów, a basior przestał rozróżniać, które wychodziły
z pysków, a które z umysłów. Poczuł się znowu jak szczenię. Zagubiony, słaby, bezbronny
i pomiatany przez złośliwości losu. Zacisnął zęby. Baczność. Marsz. Padnij...
Padł na swoje posłanie. Miał iść do jaskini medycznej, ale
Flora wysłała go do domu ze stanowczym zakazem pokazywania się jej na oczy
dopóki się nie wyśpi. Odebrał te nieszczęsne maluchy od Apollo i leżał chwilę
przyglądając się im. Co za parszywy los wysłał je akurat do niego? Mogły trafić
na tyle innych wilków. I jaka była pewność , że to naprawdę jego szczenięta.
Nie wiedział. Nie chciał chyba wiedzieć. Teraz, w tym stanie zwyczajnie
zaakceptował fakt posiadania dzieci. W końcu co innego mógł zrobić. Paki na
głowie ma już swoje, Flora powiedziała mu nie, a pod opiekę watahy ich nie odda
przy wszystkim co się dzieje. Chociaż. Patrząc na siebie rozmyślał czy to nie
była opcja najlepsza. Porzucić te 4 kulki z dala od swojego małego szaleństwa.
Dni minęło niewiele. A jego noga nie zrosła się ani trochę. Co więcej Flora nie
znała tego przyczyny, ani nie potrafiła odwrócić tego zjawiska. Pozostało tylko
to zaakceptować. Więc to zrobił. Czy los da mu coś jeszcze?
—A to? — mała Całka podstawiła mu pod nos patyka
zaostrzonego na dziecięcych pazurkach. — Ładne? Sama zrobiłam!—
—Ja mam lepsze! — Sigma mruknął wepchał się na nią ze śmiechem. Oboje warczeli
na siebie, ale nie w złym sensie. A Delta patrzył na to w ciszy, nieco zbyt
pustymi oczami i może nawet trochę się uśmiechał.
—Są piękne. Oba. — szepnął niewyraźnie, przecierając swoje oczy. U jego boku Pi
drzemała sobie słodko, a Mediana nadal bawiła się drewnem w progu nory. Chwila
spokoju? Delta zastrzygł uszami na swoją własną myśl. Czy to była jego chwila
spokoju od jego demonów? Natłok słów w końcu ustał, noga aż tak nie doskwierała
i w sumie jakoś lżej mu się brało wdechy. Zwłaszcza kiedy i ten mały
ziemniaczek podszedł bliżej. Mógłby tak leżeć w nieskończoność. W ciszy skonać
w spokojujaki go naszedł. Na chwilę.
Czemu nie grasz?
Coś jest nie tak... Spójrz. Taka
cienka... struna.
Kolejna?
Nie... ta sama. Nie pękła do końca.
Taka niewidoczna. Posłuchaj.
Rzeczywiście. Coś jeszcze się trzyma.
Kto by pomyślał. Wytrzymała ta harfa.
Haha. Nie kochany. Nie jest
wytrzymała. Urodziła się z 6 strunami. Tylko 6.
Ale się trzyma.
Obawiam się, że niedługo.
Tym razem był zaskoczony jak dobrze mu się spało. Prawda.
Wyszedł z nory i przemaszerował pod samą skałę huka, jednak jego koszmar nie
był taki zły. Nie było w nim nic podejrzanego. Nic godzącego w serce. Przymknął
oczy wpatrując się w ciemną posturę kamienia. Potem wstał i odszedł. Do „domu”.
Chociaż... czy on miał jeszcze dom?
Jego umysł przywitały dwa zaskoczone głosy.
—Tata? Dlaczego wyszedłeś w nocy? Zawsze mówiłeś że jest zakaz! — Całka rozciągnęła
się na posłaniu rzucając Delcie swoje pytające spojrzenie. Dokładnie takie jak
to jego.
—To nic. To tylko sen. — odparł bez ładu i składu zbyt rozproszony aby złożyć
sensowną odpowiedź. Całka i Sigma spojrzeli po sobie w ciszy i poczekali aż
Delta położy się na posłaniu aby dołączyć do niego. Na chwilę czułości.
—Sen? A jaki sen?—
—Zły sen, Całeczko. Zły. — polizał ją po jej rosnącej grzywie na co ta
skrzywiła pyszczek.
—To niedobrze jak jest zły prawda? — zaspana Pi także podeszła do nich i
umościła się między jego łapami wtulając w sierść i słuchając miarowego bicia
serca.
—Dobrze czy nie. Ważne, że nie jest wasz. — westchnął najstarszy i ostrożnie
przygarnął w ich stronę też Medianę, śpiącą twardym snem.— Kiedy wasz tato
wychodzi nocą. Nigdy za nim nie idźcie. — ostrzegł ich i zamknął oczy. Na
chwilę. Jeszcze na chwilę.
Manewry były tamtego dnia wyjątkowo męczące. Jednak nie
spodziewał się nie być w stanie wstać z ziemi na rozkaz. Ani odlecieć już do
końca pośród zaskoczonych i zniesmaczonych głosów i myśli.
—Nie szkło. To nie tak że się przemęczył. Nie wiem co mu jest. — głos Flory wyrwał
go z tego chwilowego otumanienia. Uniósł głowę i obrócił na stojącą niedaleko
parę wilków. Jednak zobaczył tylko czarną postać. Dwie czarne postacie
szczerzące w jego kierunku kły. Zawył niespokojnie kręcąc głową jednak
piekielna iluzja nie znikała. A była za realna. Zwłaszcza kiedy podeszła
bliżej.
Cieszył się po części że jego nogi działały tak sprawnie
pomimo pulsującego pieczenia w tylnej. Ucieczka przed tymi stworami do
najlżejszych nie należała. Pokręcił znowu głową. O czym on myśli. Słyszał
Florę, słyszał Szkło. Dlaczego uciekał? Z żalem załkał kiedy poczuł ten sam
rozdzierający ból na boku. Jakby sunęły po nim 4 ostre pazury. I tak też ziemię
zmoczyła odrobina krwi. Nacięcia nie były duże, ani głębokie, ale pojawiły się
znikąd.
Delta wtedy zahamował z impetem mało się nie przewracając i zapłakał jak
dziecko. Jakby wyszły z niego te wszystkie emocje w jednym wybuchu, bo chyba
docierało do niego, że to on sam zaczyna robić
robi krzywdę. Bo przecież to co leczy może też zabijać, prawda?
—Kurwa – przeleciało koło jego ucha, znany głos. Ruda kita która mało nie
wpadła głową w śnieg. Paki stanął stabilniej na podłoży i obrócił się do niego.
—Delta. Gdzie uciekasz? Twój bok... Wracaj do jaskini medycznej. —
—Nie przyjacielu. – przetarł łapą łzy z oczu spoglądając na nie. — To nie ma
sensu.
— Zawsze ma sens. —
—Nie ma! I nie będzie miało! —
—Flora cię wyleczy. Vitale pomoże... Proszę cię. Mam cię tam zanieść?! —
—Zamknij się. Wyleczyć to może mnie wyłącznie śmierć. —
—Nie rozumiem Delta. Czemu śmierć? Flora na pewno znajdzie jakieś rozwiązanie!
—
—Nie rozumiesz... Nie rozumiesz i nie zrozumiesz! To są moje własne demony.
Moje własne moce, które wyniszczają mnie od środka i nie! Nie waż się nawet w
myślach powtarzać, że Flora da radę. Nie da rady... Nie da... Nikt nie da... Ja
nie dam. Ty nie dasz. Ona nie da... A
teraz zostaw mnie... — zamknął oczy. Nie chciał aby i jego najukochańszy przyjaciel
stał się nieprawdziwym wymysłem umysłu.
— Delta. Oczywiście, że da. Nawet jeśli nie od razu. — ewidentnie starał się
mówić powoli.
—Paketenshiko. — wypowiedział jego imię w całości. — moja własna moc tworzy
rany na moim ciele. Boję się spać bo w każdym kolejnym śnie ginie ktoś kogo
kocham. Zostałem wciągnięty w bagno przez parszywego zdrajcę. Stałem się
włamańcem w oczach przyjaciela, zdrajcą w oczach innego. Na głowę spadły mi 4
aniołki, a i tak nic to nie daje. Nie mam chwili spokoju od głosów w głowie,
nie mam chwili odsapnięcia od przyspieszonego oddechu, strachu i
przerażenia. Czy ty myślisz że oni są w stanie cokolwiek z tym zrobić? Że są w
stanie cofnąć czas i moją pamięć o wracającej jak bumerang przeszłości? Moich demonów
z głębi serca? Paki... to nie ma sensu.—
—MA. ZAWSZE MA! — wydarł się mu prosto w pysk. To tylko spowodowało napłynięcie
kolejnych łez.
—Jaki? I tak umieram. Zabijam się sam od środka. Bez możliwości zatrzymania
tego procesu? Co chcesz z tym zrobić, skoro nie da się robić nic? Boję się Paki.
Boję się, że umrę. Bo nigdy tego nie chciałem. Ale najbardziej się boję, że
zabiorę kogoś z was do grobu ze sobą. — otworzył załzawione oczy i wstał z
pozycji siedzącej. Pociągnął nosem, raz, drugi raz. — Może jednak lepiej by
było wam beze mnie...—
—Nie pierdol głupot. — a przed nim nie stał już paki. Właśnie tego się bał. Szara masa, niewyraźna i
rozmyta, o czerwonych oczach i ostrych kłach Zadrżał odwracając głowę.
—Zostawcie mnie w spokoju. — szepnął odchodząc kołyszącym się krokiem.
—Delta! Stój że... — ponownie zagrodzili mu drogę. — Przecież... Patrz. Ja się
z tego wygrzebałem! Jakoś... w miarę. Będzie... dobrze! —
—Będzie po naszemu... — szepnął niewyraźnie. — Ty się wygrzebałeś, ale ja nie
jestem tobą. —
—Słuchaj Delta. Miałem serce złamane tyle razy co ty. Może nawet więcej. Przeżyłem
własną śmierć! Dlaczego więc ty masz się poddać? —
—Czy ja ci wyglądam jakbym się poddał? — przesunął go całym swoim ciałem na bok
idąc dalej. Zostawiając jedynie krwawą mozaikę za sobą w śniegu. — Ja się
jeszcze nie poddałem. Ale moje ciało już tak... — zniknął pośród drzew. W
ciszy. Nie bardzo wiedział czy ktoś pójdzie za nim. Czy ktoś przyjdzie po niego
następnego dnia czy nie. Teraz jedyne czego chciał to snu. Odrobiny snu. Chociaż
bał się zobaczyć to samo ponownie i ponownie.
—Dzięki, że się nimi zajmujesz... — mruknął cicho do Anubisa przysuwając do siebie
łapą małą medianę, którą polizał po głowie.
—Nie ma sprawy... — odpowiedział mu równie zmęczony głos. Nikt nie lubił wojny.
A Delta szczególnie. Ruszyli do domu. Nie miał zamiaru dzisiaj wracać do
jaskini medycznej. Potrzebował chwili spokoju, która nie będzie tylko wieczorną
kołysanką.
—Dlaczego dzisiaj jesteś wcześniej? — Całka przeskoczyła pomiędzy jego łapami z
rozbawieniem. Zaraz za nią był już Sigma kłapiąc zębami za jej ogonem. Delta
westchnął.
—Chciałem was zobaczyć. Chwilę odpocząć. —
—A co stało ci się w bok tato? — Mediana. Ta najgrzeczniejsza z tych wszystkich
łobuzów, o tak wielkim sercu.
—To nic. —
—Ale krwawi. Tata da! Mediana naprawi! — samiczka wystawiła łapkę do góry
niezdarnie próbując nią dosięgnąć jeszcze zakrwawionej rany.
—Dziękuję skarbie, ale nawet ja nie umiem tego naprawić. —
Dom był ciepły. Ogień wesoło trzaskał. Delta z mdłym uśmiechem patrzył jak dzieci bawią się ze sobą. I nawet Pi do nich dołączyła. Noc zaszła powoli nad świat. Leżał dłużej niż myślał że leżał. Kompletnie bez myśli. Jakby martwy wodząc jedynie wzrokiem za tymi kulkami. Nawet nie zauważył kiedy przytuliły się do jego boku w głębokim śnie. I jak on sam usnął.
Stanął przed norą w milczeniu. Znowu.. żadnych drzew. Znowu
jeden z tych snów.
—Delta... — jednak tym razem głos którego w życiu we koszmarze nie słyszał. Spojrzał
w te złote oczy rudzielca z przestrachem. — Oi Delta. Może jednak będzie lepiej
jak umrzesz. — te słowa ubodły jak najcięższy mieć prosto w serce. — Skoro
uważasz, że nikt nie może ci pomóc... —
—Ja nie... —
—Skoro nie uważasz mnie za przyjaciela! — Delta pokręcił głową odganiając łzy i
mroczne wizje.
—Zamknij się! ZAMKNIJ PY... — zatrzymał się w pół słowa..
—No dalej... skończ. — zza jego pleców dobiegł kolejny głos. Tym razem należący
do zdrajcy swojego narodu.
— Nie. Nie. Nie! —
—Śmiało... skończ. Powiedz to. Stań się jak ja... śmiało. Nie ma w tym nic
złego! — wstał. Z rozmachem. Śnieg zachrupał pod jego palcami kiedy skoczył do
biegu. Jak najdalej od nich. Jak najdalej od tego koszmaru. Zatrzymał się
dopiero kiedy brakło mu oddechu, Daleko nie zabiegł, ale jednak. Łapa go dalej
bolała, bok palił żywym ogniem. Odwrócił się. W jego oczach zabłyszczało
kolorowe futro zająca.
—Nie uciekniesz. — powiedział. A jedyne co zrobił Delta to zatopił swoje kły w
jego karku. Czując jak krwe napływa do jego pyska sapnął zaskoczony.
—HAHA! — zaśmiał się znany mu głos.
Nadal z zającem w pysku rozejrzał się. Sohea stała parę kroków od niego. Na
wyciągnięcie łapy. — Biedny zajączek... Co ci takiego zrobił?—
—Ty!—
—No ja! — wypuścił zajączka z pyska. Ten uderzył głucho o śnieg malując go na
bordowo.
—To ty to wszystko robisz! —
—No ja! — zaśmiała się do niego szyderco przymykając oczy. — Co więcej... spójrz...
Zajączek umiera!— Delta spojrzał pod swoje łapy z westchnieniem.
A potem wziął nagły silny wdech Obudził się. Na pewno się
obudził bo nagły zapach krwi dopadł do jego nosa. Drzewa wróciły na swoje
standardowe miejsce. A Sohea przyglądała się mu z szerokim, szyderczym uśmiechem.
Jednak w chwili kiedy spojrzał na śnieg, chciał wrócić do snu.
PING
Huh... to było... niezbyt
imponujące. Jeden tylko ruch i pękła.
No cóż. Zdarza sie każdemu kochany
mój przyjacielu.
To co? Flet?
Nie inaczej!
Delta zawył wypuszczając z siebie wszystkie emocje. Wycie
było głośne, pełne żalu, pełne łez które potoczyły się w dół jego pyska. Swoją łapą
przejechał w panice po ranie na karku u szczeniaka. U Pi. Po, która na
nieszczęście losu znalazła się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze.
Przytulił się do niej nosem z całej siły błagając, żeby chociaż teraz jego moce
nie zawiodły go jak ostatnio. Błagał. Prosił. Przeklinał tego pieprzonego kota,
który stał niedaleko i śmiał się na cały głos.
Dwa oddechy Jeden. Pi była już tak daleko od niego. Ale cudem. Cudem mógł dalej
ją przytulać do siebie. Cały roztrzęsiony kiedy uchyliła oczy mrucząc coś słabo
pod nosem. W życiu się tak nie trząsł. W życiu tak nie panikował i w życiu nie
było z nim gorzej niż teraz. Teraz kiedy wiedział, że małą jest bezpieczna.
Chociaż na chwilę. Ale co jeśli następny razem nie obudzi się w porę? Co
jeśli...
Zacisnął swoje zęby ciasno otwierając załzawione oczy. Puste, a jednocześnie
pełne ognia.
—To ty... ty... —
—Potworze? — Sohea zaśmiała mu się w pysk. Zbliżyła się nieco. — To urocze, że
tak dbrasz o co ś co nawet nie koniecznie jest twoje.—
—Wiesz co? —
—Co? —
—Zamknij pysk. — i z tymi słowami. Z tym jednym ruchem kłów do przodku zacisnął
się na jej krtani ca swoją siłą. Kotka zawyła przewracając się razem z nim.
Zaryła pazurami w jego ciele, jednak jej moce jakby na chwilę rozpłynęły się
pod wrażeniem siły złości jaka napędzała tego małego wilka. Wilka który kłapnął
ponownie pogłębiając ilość trzymanego mięsa. I zaciskał się coraz mocniej. Aż
nie zalazła go krew. Bie ustały spazmy. Nie rzerwał jej krtani na
najdrobniejsze kawałki. A krew spłynęła po jego pysku, przelała się przez palce
i zniknęła w duszy. Razem z resztą stabilności jaką miał. Razem z tą odrobiną
normalności jaka mu została. Cofnął się. O dwa kroki. O trzy. Patrzył jak jej
martwe ciało leży nieruchomo w śniegu. Nie dbał juz kto po niego przyjdzie. I
czy w ogóle przyjdzie. Teraz tylko wziął Pi za kark zaciskając oczy, aby
zapomnieć o tym co przed chwilą zaszło, i kołysząc tą śpiącą kulką na boki
wrócił do nory.
Roztrzęsiony. Przerażony samym sobą. Zagubiony w trym co jest prawdą a co
iluzją jego zmęczonej głowy. Kto wie... może to wszystko mu się śni...
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz