Było tu tyle wilków. Poruszałem się za Noai’de jak cień, starając nie zwracać na siebie uwagi, jednocześnie jednak nie byłem w stanie z podziwem patrzeć na toczące się na plaży dyskusje i pośpiesznie pracujące wilki. Minęło dużo czas, odkąd byłem wśród innych. Od dłuższego czasu byłem tylko ja i Noa. Coś jednak wydawało się nie takie, jak powinno. Nikt nie zwracał na nas uwagi, panował chaos i każdy się gdzieś śpieszył.
-
Noa… - zacząłem podchodząc do swojego Pana, i chcąc zmniejszyć dzielącą nas
odległość. – Rozumiesz o co tu chodzi? – spytałem nie patrząc na niego, tylko
rozglądając się wokoło.
-
Zakładam, że zaraz się dowiemy. – powiedział z całkowitym spokojem, jakby nic
nie mogło zmienić jego nastroju i stoickiego podejścia do życia. Ah, gdyby to
tylko była prawda. W końcu znałem dobrze jego gniew i momenty gdy do spokoju
było mu daleko. Jednak zawsze był on uzasadniony, on jeszcze nigdy nie zawinił,
to ja byłem problemem. Poprawie się. Mówię to sobie zawsze, ale tym razem na
pewno mi się uda. Nie chciałem by Noa się na mnie kiedykolwiek znowu gniewał.
Pan
patrzył wyciągając wysoko szyje, szukając czegoś, o czym nie wiedziałem. Nie
dzielił się swoimi myślami, na pewno nie w towarzystwie. Dla mnie był to
niezwykły zaszczyt, za każdym razem jak wyznawał choć strzępek swoich uczuć,
czułem jak ważny dla niego jestem. Musiałem być. W końcu uratował mi życie… i
to nie raz.
Starałem
się podążać za wzrokiem bliskiego mi basiora, jednak moją uwagę przykuło w
pewnym momencie, cos innego. Drobna pustynno brązowa wadera rozglądała się na
boki, zupełnie jak my. Wydawała się zagubiona i patrzyła na wszystkich, siedząc
na skraju lasu. Zakłopotanie i nieśmiałość biły z jej jasno niebieskich, błyszczących
oczu. Przez kilka sekund nasze oczy się spotkały, jednak czar prysł gdy…
-
Dante. Idziemy. – usłyszałem mocno ponaglający głos. Ruszyłem od razu, zdejmując
wzrok z niezwykłej urody wadery. Nie miałem odwagi spojrzeć na nią znowu, wiedząc,
że Noai przyglądał mi się teraz bacznie. Nie lubił mnie ponaglać. Miałem być
zawsze przy nim i dokładnie wiedzieć czego potrzebuje. Zwykle dawałem sobie z
tym radę.
Podeszliśmy
do małej grupki wilków, do której prowadziła dość długa kolejka. My jednak stanęliśmy
obok nich, jak gdyby nigdy nic. Jakbyśmy wcale nie byli ty przypadkiem.
-
Witajcie. Czy ktoś mi wytłumaczy co się tutaj dzieje? – spytał Noa patrząc na
wilka, który najwyraźniej prowadził całe to zbiegowisko. – Ty jesteś alfą? –
zapytał zaraz później, żeby zwrócić jego całą uwagę.
-
Jest kolejka. Idźcie na koniec. – powiedział jasny basior z materiałem na szyi,
patrząc na naszą dwójkę od góry do dołu. Nie podobał mi się ten typ. Spojrzałem
na niego z wyrzutem za jego jawne ocenianie, nie wydawał się jednak przejęty.
-
Może po prostu nam wytłumaczysz? Nie wygląda jakbyś miał czym się teraz
zajmować. – spojrzałem jednoznacznie na jego wolne łapy. Wadera obok niego,
pieczołowicie zapisywała słowa, stojącego obok niej wilka. Za to ten tutaj nie
robił nic. Noa westchnął lekko. O nie. Wystąpił przede mnie, zasłaniając mnie
ciałem, jak niegrzecznego szczeniaka.
-
Przepraszam za niego. Jesteśmy nowi i potrzebujemy dokładniejszych instrukcji. Miałem
zostać pustelnikiem.
-
Pustelnicy są na razie zdjęci ze służby. – popatrzył na nich drugi basior,
prawdopodobnie alfa. – Zostaniesz Mordercą. Szykujemy się do wojny.
O
nie, wojny? Ale jak to wojny? Mieliśmy mieć chwile spokojnego życia, to mi
obiecywał Noai’de. Co teraz? Jestem szeregowcem, pierwszym do odstrzału… Może
kilka miesięcy temu nie miałbym z tym problemu, ale teraz… teraz się zmieniłem.
Poza tym Noa go potrzebował.
-
A ty? Kim miałeś być? – basior spojrzał na mnie. Wysunąłem się lekko za ciała
swojego Pana.
-Szere… gowcem. – wybąkałem cicho.
-
Doskonale.
Wadera
stojąca obok niego patrzyła na nas pytająco.
-
Wasza godność? – spytała. Dla mojego komfortu, Noa odpowiedział jej i za mnie. Wilczyca
zapisała wszystko i już nie zwracała na nas uwagi.
-
Możecie już iść. W miarę możliwości jednak, trzymajcie się blisko plaży.
---
-
I co teraz, Noa? – spytałem go, gdy odeszliśmy wystarczająco daleko do plazy i
tego całego zbiegowiska.
-
Nadal musimy znaleźć schronienie. – odpowiedział nawet się nie zatrzymując.
-
Jak to? Zostajemy tutaj?
-
Jeden problem na raz, Dante. – moje imię wypowiedział w gniewie. Położyłem uszy
po sobie i podążyłem za nim dalej, więcej się nie odzywając. Jeżeli Noa nie
chciał stąd odchodzić, na pewno miał jakiś plan. Pytanie czy zechce się nim ze
mną podzielić, czy zatrzyma go dla siebie.
<Noa?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz