środa, 15 grudnia 2021

Od Delty - "Niespokojne Ścieżki Losu - Deserted Love" cz. 14

Słońce grzało niemiłosiernie. Cały świat wokoło jakby topił się pod jego wzrokiem, jednak ostatkiem sił próbował jeszcze odratować co się dało. Delta idąc tak przed siebie miał wrażenie, że w tym suchym i zgrzanym powietrzu jego ciemne futro stanie w płomieniach zanim zdąży się obejrzeć. Jednak cierpliwie szedł dalej. W końcu nawet takie miejsce w końcu musi się skończyć.
Twarda i popękana ziemia ocierała się o jego łapy, jednak wolał to niż chłodne, i zamarznięte od wieków podłoże. Starte poduszki w końcu nie były dla niego największym problemem. Woda mu się kończyła coraz prędzej, a niewielka ilość cienia nie pomagała w żaden sposób. Ku swojemu szczęściu w oddali majaczyła mu wioska, miasto. Cokolwiek. Ludzkie osiedle. A ludzie przecież są na tyle inteligentni aby osiedlać się w obrębie bliskości do wody.
Jego oddech był głęboki i szybki kiedy słońce po raz kolejny w trakcie jego podróży dopiło do zenitu rzucając bezpośrednie promienie na jego niewielką posturę. Powoli zbliżał się do upragnionego celu. Pysk zdążył wyschnąć mu na wiór, a gardło paliło jak żywym ogniem od ciągłego łykania dużych ilości powietrza i duszenia, aby ustabilizować chociaż odrobinę temperaturę ciała. Delta jednak rozważnie zatrzymał się kawałek od wioski. Może był mały, może mógł udawać psa, ale jego kolor, oczy, torba. To wszystko będzie wzbudzało wątpliwości, a szczurem eksperymentalnym wolałby nie zostać. Dlatego samotna kupka krzaczków, niedaleko niego stałą się idealnym miejscem. Pomimo że musiał odciągnąć zdobycie wody dla i tak odwodnionego ciała, bezpieczniej było się schować, a odrobina cienia nie brzmiała wcale tak źle.
Skryty pod gęstą zasłoną liści odetchnął ciężko. Jego przeprawa przez to miejsce trwała już kilka dni i nie mógł doczekać się nocy, gdyż te nagle stawały się mroźne i dla ludzkiego ciała nieprzyjemne. Za to Delta. Delta miał swoją ukochaną sierść i pół roku na zakutej lodem tundrze. Więc doświadczenie i przyzwyczajenie sprawiało, że zwyczajniej noce stawały się dla niego znacznie przyjemniejsze. Dlatego teraz, spragniony i odrobinę głodny, bez zapasów postanowił udać się do ostatniej deski ratunku. Snu. Ten nadszedł do niego wyjątkowo szybko, ale śniła mu się przeszłość. Wszystko to co przeżył miłego u boku swojego młodszego przyjaciela, jeszcze niedawno. Ha. Kto by pomyślał, że można tyle urosnąć w ciągu takiego czasu. Kiedy ma się zwyczajne porównanie dobrej i złej strony życia. Delta jeszcze niedawno pamiętał beztroskie zabawy na kamieniach w rzece. Śmiechy z wydrami i kujące uczucie bycia „tylko drapieżnikiem”, które teraz przestało mu tak zalegać na gardle. Był drapieżnikiem i w końcu po to stworzyła go natura. Krąg życia i te sprawy. Pamiętał jak przytulał się do Neo bojąc się piorunów rozjaśniających burzowe niebo po nocach. Bał się, był młody. Młodszy niż teraz, kiedy śmignął mu już rok i parę miesięcy przez kalendarz. I może w normalnej sytuacji każdy powiedziałby, że to jeszcze niewiele. Jeszcze nie dorosłość, ale jednak do dwóch lat było mu coraz bliżej. No i nie była to normalna sytuacja czyż nie? Samotnie podróżujący szczeniak, który zwiedził już wysokie góry, lasy, mało nie stracił życia ponad 4 razy, szerokie tundry, a teraz zabiegł gdzieś pod gorące tereny słońca.
Obudził go zapach wieczoru, który tutaj miał zupełnie inne nuty niż skąd pochodził. Tutaj pachniało chłodem, ale świat nadal pozostawał wysuszony i łaknący każdej kropli wody jaką niebo gotowe było zaoferować. Tam, w przeszłości najpierw pachniało mrozem i deszczem, a potem burzą. Zapachy bardzo podobne jednocześnie tak bardzo różniące się od siebie i zajmujące różne pozycje w młodej wilczej pamięci.
Otworzy swoje oczy, które zabłyszczały niebezpiecznie w cieniu i mroku nocy. Księżyc świecił jasno rzucając swój blady blask na otaczającą go okolicę. Ha! Jego drogi przyjaciel na niebie, który do tej pory nie zasłonięty był ani jedną chmurką. Zdawało się to Delcie jakiś czas dziwne. W końcu wszędzie potrzebny był deszcz, przynajmniej takie miał przekonanie. W końcu nawet na tundrze padało, śniegiem, ale padało. A tu. Chmury pozostawały taką rzadkością. Czadami Delta widział oczami wyobraźni jak matka ptak wskazuje swoim dzieciom na niebo: „Spójrzcie. Chmurka. Jedyna jaką zobaczycie w życiu”. Jednak teraz nie to było ważne. Bo prawda, niebo ślicznie lśniło gwiazdami i układami na swoim nieboskłonie,  ale pragnienie wody pozostawało silniejsze od innych instynktów. Delta wygrzebał się z ukrycia i ostrożnym krokiem zbliżył się do wioski, która okazała się być niewielkim miasteczkiem ze studnią ulokowaną w rynku, w samym sercu. No cóż. Było to trochę niewygodne, gdyż noc była jeszcze młoda, a wilk ciągnący wiadro ze studni z pewnością byłby niezłą atrakcją, ale basior nie wiedział ile jeszcze pociągnie na suchym pysku. Dlatego z zachowaniem aż zbytniej ostrożności zbliżył się do kamiennego okręgu, zapewne bardzo głębokiego i pełnego orzeźwiającej cieczy.
Teraz pewnie spytacie, skąd u Delty taki strach przed ludźmi? A otóż aby dotrzeć tu gdzie jest musiał przebiec przez las. I często zataczał się bardzo blisko ludzkich osiedlisk gdyż to był najprostszy sposób na zdobycie jedzenia i nadal takim był. Jednak razu jednego nie zaplątał się sam, a za kimś. Mając tamtej nocy złe przeczucia widział jak ludzie bez litości postrzelają drugiego wilka i ku swojej radości jego moce zdawały się jeszcze by niestabilne na tyle, że po jego własnym postrzale nie został nawet ślad. No właśnie. Ta moc. Nigdy nie spotkał wilka z takimi mocami. Neo podobno jakieś miał, ale Delta nie był jego rodzonym synem. Stąd też nie bardzo wiedział jak te jego własne miałyby działać. Czy mają jakiś konkretny włącznik i przełącznik czy już zawsze będzie słyszał myśli wszystkich wokół, niekontrolowanie. Czy już zawsze po jego najśmielszych przygodach będzie zostawała tylko pamięć? Czy nie będzie dało się go zabić? Zranić? Nie rozumiał tego, chociaż bardzo chciał. Jednak cóż. Na tym świecie nie miał jeszcze nikogo kto by go czegokolwiek nauczył.
—Woda, woda — szepnął sprawnym ruchem spuszczając wiszące na sznurze wiadro w dół. TO zagrzechotało i plusnęło uderzając o położoną głęboko taflę. Delta aż oblizał spierzchłe wargi, których jako wilk nie miał. Tak bardzo chciało mu się pić. Napił się więc. Nalał wody w dużym zapasie do czegokolwiek tylko miał okazję i skrył się znowu w cieniu studni. Słyszał z oddali niewyraźne myśli ludzi i widział jak idą brzegiem wydeptanej ścieżki blisko domów.
Jako wyjście obrał sobie to przeciwne stronie, z której przyszedł. W końcu i tak ryzykował to mógł chociaż iść do przodu. Mijając coś w stylu domu ,ale dla zwierząt zatrzymał się. W boksach stały stworzenia, których jeszcze nigdy nie widział. I parę mierzyło go ciekawskim wzrokiem. Dwa, jeśli nie trzy razy większe, w kolorze piaskowego brązu, włosami na długich pyskach przypominających te końskie. Oczy miały nisko i wszystkie z nich były ciemne. Zastygł na chwilę.
—Czym jesteś? — spytał się jeden z nieznajomych. Jego głos był donośny, więc Delta zmartwił się że zbudzi innych, albo o zgrozo ludzi!
—Wilkiem — mruknął wymijająco.
—Domyślam się. CO robisz tak daleko od domu? Tu nie ma miejsca na wilki. — odparł poruszając swoimi małymi dziwnymi uszami.
—Podróżuję… ?— odpowiedział cofając się o krok, ale i za nim znalazła się ciekawska głowa.
—Spójrz Ahmad. Jakie ma dziwne oczy. — najwyraźniej samica raczyła komplementować jego wygląd, mało nie przyprawiając go jednocześnie o zawał.
— Dziękuję…. Chyba. Ale… czym wy jesteście? — zawahał się rozglądając od jednego pyska do drugiego. Parę par oczu zamrugało zaskoczone, a potem rozległ się śmiech. — Ciii. Obudzicie ludzi!
—Ah. Ludzie to nasi przyjaciele. Karmią nas, wielbłądy, a my nosimy ich na naszych plecach.
—Wielbłądy? Przyjaciele? Co?— ludzie strzelają. Ludzie zabijają. Ludzie to zło wcielone. Jacy przyjaciele?!
—No tak. Wielbłądy. Udzie nas kochają, bo mamy bardzo dobrą wyporność na ciepło i w naszych garbach gromadzimy dużo wody na podróże po pustyni.
—Po pustyni? —
—Tak. — tym razem odezwał się jeszcze inny głos. — Jeśli nie wiesz. To są ogromne połacie piachu, gorące, bez cienia, bez drzew. Od czasu do czasu jedynie, plamami pojawiają się na nich oazy. Łatwo tam umrzeć z pragnienia i przegrzania, zwłaszcza z tak ciemnym futrem. Nie pchaj się tam kundlu. Zawróć. —  jednak Delta nie miał zamiaru się wycofać. A raczej zmienić kierunku, bo od jakiegoś czasu wycofywał się od tych całych wielbłądów. I pomyślicie sobie: Powinien się posłuchać tych stworzeń, nie pchać się znowu ku swojej własnej śmierci Jednak Delta już trochę rozumiał, że nie każdemu obcemu można zaufać, że nie każdy mówi prawdę. Już widział w ich głowach jak śmieją się z niego potajemnie. Jak kłamią mu w pysk o byciu przyjaciółmi z ludźmi. Dla Delty to przypominało bardziej niewolę. Wolał umrzeć wolny, niż skończyć jak oni. Rzucił się biegiem w swoją stronę kiedy tylko nadarzyła się szansa. Jeden z tych nieznajomych kłapnął za nim szczęką próbując sięgnąć jego ogona.
—Uważaj na siebie dzieciaku! – odprowadził go jeszcze łagodny damski głos.

Stojąc na niewielkim wzniesieniu teraz powoli rozumiał ,że nie wszystko co mówiły te cale wielbłądy było takim kłamstwem. Przed nim roztapiały się w morze połacie żółtego piachu, parującego od gorąca dnia. Delta odetchnął. Na horyzoncie jedyne co się malowało to więcej tego cudownego widoku, zamiast nadziei na dojście gdziekolwiek indziej. Odetchnął ciężko oglądając się za siebie. Jeśli zawróci to czy znajdzie drogę inną niż powrotną? Czy nie obiecał sobie uciekać jak najdalej od przeszłości aż znajdzie miejsce odpowiednie dla siebie? No tak. Oczywiście, że tak. Dlatego zamykając oczy i zaciskając zęby zanurzył łapę w wrzącym piachu i rozpoczął swoją podróż.
Szybko przekonał się jak ciężkie to było zadanie. Słońce i jego promienie rozprowadzane były równomiernie po całym tym widoku niejakiej pustyni, nie szczędząc niczego ani nikogo. Delta widział jak niektóre stworzenia kryją się pod piachem, głębiej niż wielka, dzienna gwiazda była w stanie sięgnąć. Jednak nie dla niego były takie luksusu. Cierpliwie liczył swoje kroki jakie stawiał. Liczby te jednak po jakimś czasie ich wielkość także zaczęła męczyć jego wyczerpany umysł. Jednak nie było mowy o stawaniu. Powracał wtedy do jedynki i szedł znowu wzwyż. Wodę. Oszczędzał. Bardzo, nawet. Niewiele pił, gotowy na wiele dni wędrówki, gdyż im dalej szedł tym mniej widział lądu za sobą, a tym więcej piachu pojawiało się przed nim. Ignorował też męczące go i ciągłe leczenie łap, które odprawiała jego nieokiełznana i młoda moc. Parzył je co chwilę i na nowo. Znosił to wszystko cierpliwie i pokornie. W końcu jeśli chciał gdziekolwiek zajść musiał pokonać tak wiele przeszkód.

Dwa tygodnie minęły zanim w dalekiej oddali zobaczył drzewo. Przynajmniej wydawało mu się że to drzewo. Normalnie przyspieszyłby kroku, jednak wyczerpany nadal zużywał jak najmniej siły jak umiał. Poza tym, to było jeszcze daleko. Może jeden dzień drogi. Może jeszcze jedna drzemka i dwa łyki wody. Przeprawa ta zabierała z niego coraz więcej życia, jednak kto by tam się słuchał wielbłądów czyż nie?

Tak blisko, a tak daleko. Okropnie zimna noc podrażniła jego gardło. Zakasłał widząc jak to niejakie drzewo rośnie w oczach. Rośnie w sercu, bo przecież gdzie drzewa, tam i woda. A wody powoli mu już brakowało. Coraz mniej. Coraz bardziej gorzka i spieczona gorącem tutejszego słońca. Potykał się delikatnie o własne łapy i Inie spoglądał przed siebie. Dlatego też nie był zaskoczony jak potknął się o coś kiedy tylko poranek przywitał go pierwszymi, oślepiającymi promieniami. Padnięty wstał resztkami sił. Miał jeszcze może dwie godziny, może trzy, podróży do swojego nowego celu. Podziwiać zbliżające się ogromne drzewa i zieleń. Jednak kiedy obejrzał się o co dokładnie się potknął mruknął zaskoczony. Spalony na wiór umysł nie ułatwiał mu skupienia, jednak w obrazku jaki miał przed sobą nie grało tak wiele rzeczy. Cichy oddech, nieskładne i zmieszane myśli gotowe na śmierć, ciemne futro. Szare, więc nadal nieco jaśniejsze od tego jego. Pręgowane w bardzo ładny sposób. Do tego nakrapiane paroma białymi plamkami. Ale co dokładnie? Delta przetarł oczy łapą, chcąc upewnić isę że na pewno wszystko dobrze widzi. Potem dopiero ułożył swoją kończynę na ciele i pierwsze co usłyszał to żałosne zawodzenie myśli i ich zabójczą szarżę. Tak bardzo chciał aby to zamilkło, jednak na razie nie to było w ramach jego możliwości. Powoli przetoczył tą osobę na bok, z trudem i sapaniem, bo pomimo roku brakowało mu chyba genu wzrostu od matki lub ojca. Miała pysk. Woo. Coś co nie było wężem, jakimś lisim Fenkiem czy upalną fatamorganą. Leżał przed nim żywy wilk. A raczej patrząc na dolne partie, wilczyca. Samczyk usiadł bezradnie przy niej wbijając zdezorientowany wzrok w nicość. Za nim majaczyła sobie oaza, a o nie bardzo wiedział co zrobić. Miał niewiele siły, a ciągnięcie dodatkowego balastu wymaga jej zużycia. Czy może mógł porzucić drugie żyjące stworzenie na pastwę losu, jak robili to niektórzy? Jego ostatnie szare komórki podpowiadały mu żeby nie był potworem, jak wszyscy wokół niego. Aby zajął się nieszczęśnicą, zagubioną w tym świecie jak on sam. Z kolei czyste instynkty podpowiadały mu już nawet nie pozostawienie ciała a nadgryzienie go. Oczywiście odrobina zdrowego rozsądku jaka w szczenięciu została odrzucała tę myśl ilekroć ta znalazła drogę powrotną do świadomości. Nie był kanibalem, a mięso z kobry to inne mięso niż to zdarte ze swojego własnego gatunku.
Dlatego w porywach ostatecznych konwulsji dobra w sercu targał tą waderę za futro na karku w kierunku oazy. Pozostawiali za sobą długi pas rozgarniętego na boki, chłodnego jeszcze po nocy piachu.
Oaza była dla niego jak zbawienie. Mało nie utopił się w ilości wody jaka pił łapczywie. Zwierzęta jakie rozgonił zaglądały na niego z nieufnością, kiedy nie zważając na innych pił i pił. Niczym smok, w którego wnętrzu zapalił się jego własny ogień i przerabiał jego wnętrzności na mierną papkę. Potem dopiero, kiedy krople wody do reszty wpłynęły z jego zagajnego pyska odwrócił się. Kawałek dalej, w cieniu, pod krzakiem leżała i ona. Udało mu się ją tu przytargać i teraz napełniając bukłaczek napoił i ją. Wolniej i dokładniej tak jak niegdyś Neo poił chorych, który sami nie byli w stanie tego zrobić. Małymi łyczkami, spokojnym tempem. Otoczył ją odrobiną opieki, której jemu długo brakowało. Odetchnął słysząc jak jej myśli powoli wracają do normy, a wraz z nadejściem nocy otworzyły się jej oczy.
—O. Moja głowa! —zawyła przecierając swoje skronie. Delta uniósł ucho ziewając i uchylając swoje oczy. Te błysnęły w świetle księżyca wywołując głośny pisk u jego chwilowej towarzyszki.  — Co jest?
—Nie krzycz. — mruknął przecierając pyszczek łapką. — Nie budź innych. — rozejrzał się. Pomimo że nikt nie był na widoku, Delta ich czuł. Słyszał parę wyklinań na ich zachowanie, spokojne oddechy i dalekie sny.
—Kim jesteś? Gdzie ja jestem? — ściszyła głos jakby rozumiejąc nocne traktaty milczenia.
— Jestem wilkiem. Wilkiem podróżnikiem. Zagubioną duszą. Pieprzonym krzykaczem. Potwornym drapieżnikiem. — wymienił parę kreatywniejszych i niemiłych przezwisk jakie zasłyszał przed sekundą. — Ale wystarczy Delta.
Ha. Wygadany się zrobił nieco te szczeniak, czyż nie? Ale cóż. Rósł, rozwijał się, co prawda nie w górę, ale w umyśle z pewnością. Uczył się radzić z przeszkodami. Rozmawiać. Myśleć.
—Delta. Em. Ja jestem Zorza. Wilczyca z rozbitej już watahy Białej Zorzy. — odparła. Jej ciemne oczy wzniosły się na niego i jego maleńkość. Zmarszczyła brwi niespokojna. — Co szczeniak robi tak daleko w głąb pustyni? — zapytała po dłuższej chwili wahania. W końcu musiała przeanalizować parę cech Delty. Oczywiście basior słyszał każde jej słowo,  na swoją niekorzyść. Na słowo „Karzełek?” nieco się zmarszczył. Aż tak mały nie był jak na swój wiek! Chyba… 
—Nie jestem znowu takim szczeniakiem. Za niedługo kończyć się będzie wiosna i zaczynać słodkie lato, a wraz z nim zostanie mi tylko pół roku do osiągnięcia dorosłości. — odpowiedział przewracając się na plecy i rozciągając.
—Ale nadal jesteś dzieckiem. Tylko dzieckiem. Gdzie twoja rodzina?—
—Tylko? Jakby nie patrzeć to ja uratowałem życie tobie, nie ty mi. — beznamiętna odpowiedź jakby sama uciekła z jego pyska. — Pół roku w podróży kliknie mi zanim się obejrzę. A moja rodzina. Dalego, w grobie. W zaświatach, czy między gwiazdami. Słyszałem już tyle historii dokąd trafiają zmarli, że sam nie jestem do końca pewny, wiesz. —
— Ow to… — smutne.
Ale Delta wiedział, jakie to jest. Nie potrzebował dodatkowego potwierdzenia, swojej mierności. Jego oczka zamknęły się.
—Wracaj do spania. — mruknął niechętny do dalszej konwersacji i tak leżąc na plecach zasnął niespokojnym i lekkim snem. Nie zwracał uwagi już na te ponure myśli samicy niedaleko niego i o tym jak wyzywa go nieco.

Dzień zaczął się dla niego chwilę przed wschodem słońca. Napełnił bukłaczki i fiolki wodą, gotowy na kolejne dwutygodniowe wędrówki. Bele jak najdalej od tego piaskowego monstrum. Na bazie wznoszącego się słońca określił kierunek swojej drogi i miał już w nią ruszać.
—Poczekaj chwilę. — Zorza zatrzymała go w pół kroku.
—Tak? — nie miał ochoty z nikim mówić ani marnować cennej energii. Może zrobił się nieco zrzędliwy i zgorzkniały, ale czego innego wymagać od świeżo dorastającego szczenięcia przeprawiającego się przez połacie piachu, gorące i potliwe dni oraz nieustannie szalejące wokół niego myśli zwierząt wokoło.  Powoli stawał się na ty z bólem głowy od nadmiaru informacji i przegrzania.
—Pójdę z tobą! Co ty na to?— Biedne szczenię. Może się chociaż nie zgubi.
—Nie dziękuję. Mam swoją drogę. — odparł.
— Tak? Dokąd więc idziesz? —
—Na południe. — mruknął unosząc głowę na wschodzące słońce aby upewnić się co do kierunku swoich kroków po raz ostatni.
—Na… Na południe. Dlaczego akurat tak? —
—Ponieważ długo zmierzałem na zachód, teraz idąc przez ten piasek idę nieustannie na południe aby nie zgubić trasy. — Jasna cholera. A ja zgubiłam się cztery razy i nie wie gdzie jestem! Nie. Nie. Szczeniak nie może umieć więcej ode mnie!
—Tak. Więc jeśli boisz się, że się zgubisz możesz iść ze mną. — w myślach zaśmiał się słysząc jak go wyklina a na pysku trzyma słodki uśmiech. Zwykła, prosta słowna manipulacja, którą podchwycił od tych nieszczęsnych wilków, których medyczka nie umiała rozpoznać złamania otwartego. I bez dalszego słowa ruszył przed siebie.
Jej łapy szybko go dogoniły w tej zbliżającej się wędrówce.

Delta nie sądził, że samica może mu się tak bardzo przydać. Co prawda źle się czuł z używaniem na niej swoich nowo odkrytych mocy. Znaczy. Nowo. Już jakiś czas je miał, jednak dopiero teraz, nocami miał szansę tak naprawdę je poćwiczyć. Jednak niewiele mu to dawało. Często zrezygnowany kładł się spać blisko jej boku, dla dodatkowego ciepła, słuchając jej bezsensownego, sennego gadania.

Nic nie składało się w całość. Nic a nic. Szli tak długo, że obojgu brakowało już sił. Ale jednak. Delta przestawał powoli słyszeć niechciane myśli. Jakby to wszystko powoli się tonowało, łagodniało. Co więcej załapał bardzo dobrą wieź ze swoją nową towarzyszką.
—Więc Delto. Widzę oazę! — zwołała pewnego dnia stojąc na szczycie jeden z wydm. Dwu i pół letnia samica. Niewiele starsza od niego. Może nawet troszkę autorytet, dla jeszcze płynnej osobowości. W końcu kończyła się wiosna, nadchodziło kolejne lato. Szli niecały miesiąc. Dwa kolejne tygodnie od poprzedniej oazy! Delta wyszczerzył się i w paru podskokach znalazł się na szczycie u boku przyjaciółki. Jakoś w końcu się dogadali, wychodząc z założenia, że każdy jest w stanie się dogadać pomimo różnic.
Wpadli do wody z rozmachem strasząc parę innych wilków pojących się po drugiej stronie wodopoju. Niewielkiego co prawda, ale jednak woda była. Ta oaza zdawała się być mniejsza od wszystkich innych, jednak nadal była przyjemną odmianą dla obitych piachem łap.
—Oh. Co za ulga! — sapnęła Zorza wykładając się na ciepłym kamieniu. Jej futro ociekało wodą, która zdawała się znikać prawie natychmiast po zetknięciu się z nagrzaną powierzchnią. W końcu słońce prawie nigdy nie przestawało tu świecić.
—Tak. TO miła odmiana. W końcu nie tylko piasek i piasek! — położył się obok niej, prawie ciało w ciało. Zerknął na nią swoim błyszczącym ,złotym okiem.  Ta jedynie przyglądała się niebu mrużąc te brązowe perełki.
—To już miesiąc. Nawet ponad. Niedługo skończy się pustynia Delto! Już niedługo będziemy wolni!—
—I co dalej? — Delta nie bardzo wiedział co ze sobą zrobić. Skończy się jego podróż? Nie. Pewnie będzie szedł dalej.
—Jak to co? Założymy własną watahę. Gdzieś niedaleko tego miejsca! — odparła bez zawahania odwracając się w jego kierunku. Zerwała przy tym jakiegoś kwiatka układając o na jego głowie. A on. Poczuł się zdezorientowany. Nie doznał nigdy miłości innej niż ta szczenięca, więc nie potrafił określić się czy to na pewno to. Jednak kim by nie był jakby nie ufał nawet samemu sobie. Dlatego jedynie zamruczał coś i bezwiednie pozwolił przyciągnąć się bliżej.
— Nie ma między nami za dużej różnicy wiesz. I ja i ty zgubiliśmy się w tym świecie. — zaczęła, a Delta czul już pod skórą kolejny wykład o ideałach. A mając ochotę na odrobinę ciszy położył łapę na jej pysku.
— Masz rację. Ale może kiedyś się odnajdziemy! — nie był w stanie jej odmówić. Tak jak Kovu. Tak jak Neo. Czy komukolwiek potrafił odmówić? A otóż tak. Tym o których nie dbał i sobie. I na tym się ta lista kończy. Jak łatwo go w takim stanie wykorzystać. Taki lepki i plastyczny.
— Jak tylko stąd wyjdziemy… Jak tylko. — zamknęła oczy przejeżdżając nosem po jego czole. — będziemy mieć ładną rodzinę. Kochającą rodzinkę.—
—Oh.. Pewnie. — niewinna odpowiedź i niewinna obietnica. Oraz łapa zaplątana w kolce krzewu dzikiej róży. Pięknej, ale raniącej.

I tak czekała ich jeszcze jedna podróż. Ostatnia przeprawa, jak okrzyknęła tą przygodę Zorza.
—To miłe. Tak iść razem. — Delta powoli rozumiał. A przynajmniej mu się zdawało. Nie miał już obaw przed zbliżeniem futra do futra. Przed szukaniem odrobiny atencji, której nie miał do tej pory nigdy. Zawsze z tyłu, zawsze drugi, bez rodziny. I może to była zwykła ofiarowana mu afekcja, a może prawdziwe uczucie, ale trochę w nim rosło co każdą spędzoną razem noc. A i ba! Nawet raz dostał buziaka, jak znalazł ładną różę i ofiarował ją swojej przyjaciółce, która śmiałą się teraz zwać jego partnerką. I prowadziła go przez to wszystko cierpliwie.
I pewnej nocy przeprowadziła go do końca pod rozgwieżdżonym niebem. A czego się nie spodziewał.

Jednak są dobre chwile. Te pełne radości i szczęścia, których Delta tak dawno nie doświadczył. Tyle miesięcy w podróży, kiedy zbiegł zimą z tundry. Tam zostawił przeszłość i teraz przeżywał siebie na nowo. Ale są też chwile złe, które równoważą wilcze życie. I zdarzyć się mogło, że w tej całej radości idzie się utopić, zapomnieć o istnieniu nienawiści. I tak mocząc się w tej nietuzinkowej wannie, pełnej atencji i afekcji łatwo można się pośliznąć i wpaść głębiej, skąd pochłania cię toksyczność, zazdrość, posesywność. I Delta, który pomimo doświadczeń i dojrzałości, jeszcze nigdy takiej miłości nie zaznał bliski był i zachłyśnięcia się wodą. Wzięcia zbyt głębokiego oddechu wtedy kiedy nie można go brać, bo ciało zazwyczaj nie wydobywa się na powierzchnię drugi raz. Gdyby nie życie, które jak zwykle raczyło rzucić mu pod nogi kłody.

Ludzie. Jakby mało mu było problemów, ludzie stanowili kolejny. Pustynia skończyła się kawałek za nimi. Teraz przechodziła łagodnie w coś bardziej znośnego. Pomimo że słońce dalej grzało, trawa była tu zielonkawa, a w oddali wznosiły się skały, wzniesienia i ogromne drzewa. Jednak na złość wśród tego są jeszcze ludzie.
— Zorza? Zorza co robić? — Mia w końcu z nimi niewiele do czynienia. Bał się ich, jak na przezornego Deltę przystało, po tym do widział i poczuł.
—Jak to co. Uciekać. — i ruszyła w długą. Słyszał jak ludzie wyklinają za nimi i ładują broń. Jego łapki odbiły się parę razy od ziemi kiedy jedna została postrzelona i upadł z łomotem.
—Pomóż. — uciekło mu jeszcze z pyszczka.
—Każdy ratuje siebie, przegrywie! — ryknęła znikając coraz dalej. Do Delty dotarły jeszcze jej myśli. Wszystkie te zgromadzone podczas ich podróży i niczym czołg przejechały po jego serduszku mieszając się ze łzami, krwią i tym perlistym śmiechem

A co myślała? A otóż Delta był jej tylko przewodnikiem, którym zabawiła się dla rozrywki. Miło prawda? W jak bardzo niesprawiedliwe sposoby życie lubi weryfikować miłości i przyjaźnie. Delta sapnął. Kilka sekund zajęło mu pozbieranie się z ziemi i uskoczenie w zupełnie innymi kierunku. Kolejny strzał i powietrze rozdarł znajomy mu krzyk. Ten sam, który towarzyszył mu przez całą tą drogę.
—Cholera… Pomóż. — sapnęła w jego stronę. Jednak on tylko wskoczył na kamień i obejrzał się ze łzami w oczach.
—Nie mam jak. Jestem szczeniakiem. Nie umiem wiele więcej od ciebie. — i puścił się biegiem w przestrzeń pozwalając aby suchy wiatr targał jego sierścią.

Gdzie dwie ścieżki się skrzyżowały i rozstały, tam została plama krwi. Daleka i niepamiętna, a jednak. Pierwszą miłość zawsze się pamięta.

Delta jednak na razie chciał zapomnieć i uciec. Od przeszłości i męczących go niezrozumiałych dla niego uczuć. Zmarszczył nos zatrzymując się po długim biegu. Gdzie był?

 

CDN 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz