niedziela, 5 grudnia 2021

Od Admirała CD Nymerii - "Taniec z Aniołami"

✁✁✁✁
- Po czyjej stronie w końcu stoisz? Gdybyś był tak bystry, za jakiego niektórzy cię uważają, widziałbyś, że mamy już trzy.
- Gdybyś był tak bystry, za jakiego się uważasz, widziałbyś, że jesteśmy... tylko częścią planu.
- Ryzykownie jest tak się do mnie zwracać.
- A co zrobisz, zabijesz mnie, jak...
- Ciebie? Kuszące! Uważaj, bo wciąż nikogo nie zabiłem. Ale jeśli już raz się odważę, stracę opory.
- Mam nadzieję, że jednak nigdy do tego nie dojdzie.
Prychnąłem drwiąco.
✁✁✁✁


- Zatem tak jak wcześniej rozmawialiśmy. Mogę ci zaufać, Delta? - Uśmiechnąłem się i wyprężyłem pierś.
- Wiesz, że możesz na mnie liczyć, Admirał! - Basior odwzajemnił mój uśmiech i przyjaźnie klepnął mnie w łopatkę. - Ale nie rozumiem, po co jestem ci potrzebny. Boisz się sam iść na demonstrację, żeby cię nie zdeptali? Gabarytami za bardzo ci nie pomogę.
- Po prostu zamierzam zabrać głos. Chciałbym mieć kogoś, kto mnie poprze.
- Chyba wszyscy będziemy tam w jednym celu. - Nie byłem pewien, czy w głosie wilka słyszałem więcej oświadczenia, czy pytania. Ale było mi wszystko jedno. Potrzebowałem tylko jego obecności.
- Oczywiście, przyjacielu.


- Lato? - echo moich słów rozniosło się po mrocznej przestrzeni jaskini. Po kilku sekundach oczekiwania z ulgą przekonałem się, że zastałem ją w domu. - Coś się szykuje na jutro.
- Wybacz, nie bardzo rozumiem. Admirał, prawda? - Wadera nieskwapliwie wyszła mi naprzeciw, a może po prostu przy okazji mało interesującej rozmowy chciała podejść bliżej do wyjścia z jaskini.
- Idziesz na protest, jutro, przed jaskinią alf?
- Ma być jakiś protest? Nie. Nie chce mi się, zresztą nie mam nic do alfy.
- Jak to? Zrujnował nam sojusz!
- Obawiam się że nie dotknęło mnie to w żaden sposób. Nie wiem czy zauważyłeś, ale zielarz to dosyć apolityczne stanowisko.
- To kwestia czasu. Będziemy mieli braki w jaskini medycznej, wojskowej... chcesz, żebyśmy za rok czy dwa musieli mówić, że mieszkamy w WSJ?!
- Nie interesują mnie te gierki, mówiłam ci to.
- A chcesz cofnięcia zakazu wychodzenia po zmierzchu, czy nie?
- Tego papierowego zakazu? - prychnęła.
- Myślisz, że zaszkodzi czasem przywołać rządzących do porządku? Powiedziałbym, że to nasz obywatelski obowiązek.
Lato odetchnęła ciężko, jak ciotka, którą męczy nadpobudliwe dziecko.
- Mam za dużo własnych obowiązków, żeby przejmować się takimi, wydumanymi.
- No to nie obowiązek... ale nadal moja propozycja. Co ci szkodzi wybrać się tam, chociażby, żeby pokibicować tym, którzy chcą, żeby żyło się lepiej? Albo dorzucić własną cegiełkę do naszej historii?
Tyle biegania, żeby ich wszystkich zebrać, westchnąłem w duchu. Będziesz mnie za to całować po łapach.


- To jak, chcesz mi pomóc, Porzeczko? - Zapytałem, gdy nasze pyski znalazły się blisko siebie. W jej oczach niezmiennie tlił się ten bezecny płomyk, którego tak bardzo było mi potrzeba. Ach, Porzeczko! Że też wcześniej cię nie znalazłem.
- Zależy w czym - odparła, błyskając swoimi śnieżnobiałymi kłami.
- W rozdzieleniu torciku na równe kawałki.
- Pieprzysz.
- Oczywiście, ale nie ma to teraz większego znaczenia.
- Opowiedz mi więcej.
- Mam umowę. Myślę, że jej wykonanie ci się spodoba, słyszałem, że lubisz popuszczać wodze fantazji.
- Za co? To znaczy, mam w nosie, kto i jak ci płaci, ale jak ty zapłacisz mi?
- O to się nie martw. Interesowność nie popłaca.
Popatrzyła na mnie, mrużąc oczy, jakby chciała przejrzeć na wylot wszystkie moje intencje i rozszyfrować ukrytą w głosie zagadkę. Wzruszyłem ramionami, z jednej strony przyjaźnie, z drugiej ostrzegawczo. Musiałem zawalczyć o jej czas i utrzymać jej uwagę jeszcze tylko przez kilka godzin. Nie było to trudne, nawet, gdy skończyła jej się lista pytań o cel i pomysł na drogę do niego.


Nastało więc popołudnie cudów.
Rozejrzałem się po polanie, wrzącej od rozpalonych wzburzeniem ciał, i powoli ruszyłem w ich stronę, po drodze rozgarniając łapami kępy wysokiej trawy.
Wszystko powinno leżeć gdzieś tutaj.
- A gdzie Agrest? Nie ma Agresta? - tymczasem spośród tłumu zaczęły wyłaniać się pojedyncze głosy. Przyjemne podniecenie, jakie obiegało całą polanę, udzielało mi się podwójnie. Czułem się jak dyrygent, który zaraz miał wejść na swoje miejsce i rozdzielić tonące w chaosie dźwięki dziesiątek instrumentów.
- Porzeczko, Porzeczko... - mruknąłem - chodź. Dziś zabawimy się jak nigdy.


Małe i większe wydarzenia są istotą naszego życia oraz, na dobrą sprawę, najbardziej podstawowym powodem tego, że w przestrzeni występuje cokolwiek poza próżnią. Dlatego właśnie jesteśmy dziś tu gdzie jesteśmy, jutro będziemy gdzie indziej, a przynajmniej w trochę innym stanie. Celebrujmy przeto chwilę obecną.
Minęło więc popołudnie, minął wieczór, noc.
Obudziłem się wciąż zmęczony. Zaspanym okiem rzuciłem na zewnątrz, gdzie dopiero wstawało blade słońce. Przeciągnąłem się na legowisku. Nie było tak wygodne, jak w mojej jaskini w WSC, dawało za to przyjemne poczucie wolności. Porzeczki nie widziałem od tamtego wieczora. Nie żebym zatęsknił; fakt, że nie zgłaszała się po obiecane w zamian za pomoc błyskotki, uspokoił mnie nieco i dał nadzieję, że prędko się już nie zobaczymy. Tym bardziej, że nie miałem jeszcze zamiaru wracać do Chabrów.
- Nowa epoka - prychnąłem tak głośno, by dosłyszała mnie każda komórka mojego organizmu i cała reszta jaskini. Jeszcze przez chwilę jakby oczekując odpowiedzi, która nadejść przecież nie mogła, leżałem na grzbiecie, na rozbudzenie przywołując wspomnienia ostatnich dni. Były obecne zresztą same z siebie, nawet nieproszone. - No, ciekaw jestem tej nowej epoki. A na początku powinienem załatwić swoje własne sprawy. Najpierw swoje. Później... nasze.
Wzdrygnąłem się.
- Dziwnie mówi mi się do samego siebie, lub przynajmniej dziwnie mi się udaje. Ale nie potrzebuję twojej odpowiedzi. Już nie - szepnąłem. - Jeszcze wszyscy się o tym przekonają.
Śniadanie. Oczywiście śniadanie; żołądek przyrósł mi do kręgosłupa. Dramatyzmu całej sprawie dodawał fakt, że nie mogłem już liczyć na darmowe posiłki od łowców, ani, przynajmniej na razie, nikogo innego. Jeszcze byłem sam. Jeszcze przez chwilę.
Równym, wielbłądzim inochodem poruszałem się przed siebie, węsząc wkoło i nasłuchując jakichś drobnych, sarnich nóżek. Przez długi czas bezskutecznie. W pewnej chwili mój nos wykrył inny zapach, momentalnie przedkładając go ponad wszystkie inne i alarmując resztę ciała z pieczołowitością, na jaką zasługiwał tylko zapach najważniejszy. A więc bliskie już było terytorium WSC, a może nawet gdzieś w międzyczasie przekroczyłem wschodnią granicę. Skierowałem spojrzenie tam, gdzie, jak podejrzewałem, musiał znajdować się obiekt mojego zaskoczenia, a o obiekcie tym powiedzieć mogłem tylko jedno: Ciri. Przez głowę przeleciał mi obraz naszego ostatniego spotkania i wszystkich wypowiedzianych wtedy słów.
O tak, minęło trochę czasu, emocje opadły, to dobry moment. Czułem się cały gotowy. Gdzieś z tyłu głowy pojawiła się myśl, że mam jej tyle do opowiedzenia, a w gruncie rzeczy nie powinienem opowiadać zbyt dużo. Ale to dało się załatwić, całkiem łatwo, mogłem przecież milczeć. Później.
- Ciri! - zawołałem zupełnie niefrasobliwym tonem i przyspieszyłem kroku, zanim jeszcze zobaczyły ją moje oczy. Stało się to zresztą zaraz po tym. - Wiesz, doszedłem do wniosku, że nadszedł czas. Porozmawiamy?
Wilczyca odwróciła w moją stronę tylko pysk, a między nami zawisła chwila milczenia. Nie rozumiałem. Zwolniłem. Zatrzymałem się.
- Nie, Admirał.
Jej głos był zimny jak lód. W moim ciele wywołało to niekontrolowany napad ognistych dreszczy, choć sam już nie miałem pewności, czy były one wynikiem gniewu, czy tylko napięcia.
- Bo? - chrząknąłem, ściągając brwi. Wolnym krokiem zbliżyłem się do niej, tak, by wreszcie zatrzymać kły tuż przy uchu. Nie było czasu by zastanawiać się, czy nadal trąciły krwią. - Posłuchaj, Ciri. Mam teraz ważne zadanie, to zmieni nasze życie, tylko nie wygłupiaj się już więcej. Poczekaj jeszcze tydzień, może kilka tygodni. Zobaczysz... wszystko się zmieni.

< Ciri? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz