Długie treningi zdawały się być zawsze takie same. Nie opierały się na niczym więcej niż na przepychaniu głazów i przewróconych drzew, które były najcięższymi rzeczami w dziczy zamieszkanej przez Watahę Srebrnego Chabra. Mi nie zauważała zbytniej różnicy, teraz jej już tak nie zależało, by podnosić coraz cięższe przedmioty - już dawno straciła czucie w łapach i przez to nie potrafiła oszacować, jak ciężki tak naprawdę jest dany przedmiot. Jej papcio Yir beształ ją za to regularnie, wsmarowując jakieś cudowne lecznicze maści w jej zmarnowane kończyny, ona jednakże nic sobie z tego nie robiła. Nie obchodziło jej zdanie jej bliskich na temat tego, jak bardzo nadwyręża swój organizm, jak bardzo po prostu przesadza. Według niej liczyły się efekty, a nie sposoby. Jeśli miała stać się rozumnym workiem kości i mięsa, który nie posiada już receptorów bólu, ale za to miała szansę stać się najsilniejszą waderą w całej watasze, proszę bardzo. Niech się dzieje wola nieba. Ona sobie poradzi, nie potrzebuje niczyjej pomocy w tym wszystkim, będzie taka, jaką zrobią ją bogowie na późniejszym etapie życie.
Była też informacja, która otrzymywała sporo uwagi małej Mi, a gdy tylko się pojawiała w rozmowie czerwone uszy stawały dęba, wytężając się w celu pochwycenia słów. Wiele osób uważało, że Mi nabrała sporej masy mięśniowej dzięki swoim treningom, że jest wizualnie większa, choć wzrostem wcale się nie ma co szczycić. To stwierdzenie napawało rudą waderę dumą. Czuła się doceniona. Dostrzeżona. Wilki nie mówiły już o niej "To ta mała agresywna córka Pakiego". Teraz miała swoje własne imię. I bardzo często brzmiało ono wielka mała Mi. Ha, wielka to ona dopiero będzie. Będzie wielkim generałem, niezależnie od alfy i będzie służyć swojej watasze. Będzie brać na siebie odpowiedzialność, o której wielu zapomina lub po prostu lekceważy. Ona jest za to świadoma. Świadoma i pewna swoich decyzji, choćby mieli ją wyśmiewać jeszcze przez lata. Ona im pokaże. Ta determinacja jest jak morderczy płomień i oni się o tym dowiedzą. Nic go nie zgasi. Może z wyjątkiem Buki, ale jest bardzo mała szansa, że przyjdzie akurat tutaj, do małej Mi i tylko po to, by zgasić jej determinację. Jak coś to Mi ją bardzo skutecznie poparzy.
Pewnego dnia trening nie był już taki standardowy i rutynowy. Zaczął się niby tak samo. Mi tak samo jak zwykle zabrała się do przepychania kamieni. Tak samo jak zawsze wybrała sobie kształt, w który chciała ułożyć te kamienie. Tą samą rutyną toczyła omszałe skały, męcząc się bardziej ze znalezieniem odpowiedniego kąta do popychania ich niż z samym pchaniem. Inna była pogoda. Jakaś taka niespokojna, wietrzna, pochmurna. Jakby nie podobało jej się zachowanie małej Mi. Jakby nie chciała, żeby ktoś od tak zmieniał sobie ułożenie kamieni na polu. I w przypływie złości zrzuciła na rudą waderę cały olbrzymi konar.
<5/7 6/7 7/7>
Gratulacje!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz