Złapał oddech. Niespokojny. Jeden, drugi. Obraz przed jego oczami nieco się rozmazywał , ale przynajmniej świadomość otaczającego go świata powoli powracała. Próbował unieść się do siadu, jednak jego mięśnie piekły i bolały, zwiotczałe od nieustannego obijania się o kamienie i dno. Delta westchnął kładąc swoją głowę na miękkiej trawie. Gdziekolwiek wyrzuciły go wody, było to miejsce o niebo lepsze niż to, z którego uciekł. W którym miała pozostać jego przeszłość, zamknięta na klucz i porzucona w milczeniu.
Kiedy powróciły mu podstawowe funkcje, które robiły coś
więcej poza zmuszaniem go do oddychania, rozejrzał się. Na niebie królowała już
wtedy noc, więc świat dookoła był znaczniej ciemniejszy i mniej przyjazny. Jego
oczka zamrugały parę razy widząc w oddali jelenie poroże, które powoli zbliżało
się. Zastrzygł uszami, zawęszył. Nieznajomy miał już na sobie jego zapach jakby
to on wydostał do z wody i...
Delta zwrócił się z uwagą na swoje ciało, pokryte liśćmi i maściami Chyba w
jego głowie zaświtała myśl, że śmierć prawie go do siebie przytuliła, patrząc
na stan niektórych miejsc. Jednak najwyraźniej, ktoś wyjął go z wody. Zatargał
kawał od szumiącego nurtu i jeszcze opatrzył. Jego ślepia ponownie odwróciły
się do nieznajomego. Nastroszył futro na karku czując się nadal zagrożony.
—Oh. Wstałeś. To dobrze. — męski głos zwrócił się w jego stronę zupełnie
nieprzejęty. Jeleń jaki był jego właścicielem był zaskakująco duży. Delta aż
zastanowił się czy byłby w stanie go chociaż ugryźć jakby przyszło co do czego.
Dlatego jedynie podkulił ogon, nadal nie czując za wiele władzy w kończynach.
Jedynie jego kark próbował współpracować i obracał się, unosił w powietrze. — Rzeka
nieźle cię pokiereszowała!
Zażenowany odwrócił głowę.
—Jesteś niemową? Czy może coś jeszcze cię boli?—
—Mówię , mówię. — szepnął trochę niewyraźnie i zatrząsł się niespokojnie.
—Ah przyjacielu. Nie ruszaj się. — jeleń zabrał się do zmiany jego okładów, a
sam Delta spojrzał ponownie na świtający świat. To już? Nadszedł poranek?
Zapach świeżej rosy wypełnił jego płuca dzięki czemu każdy następny wdech brał
z taką rozkoszą. Pysk aż się uśmiechał. Dopóki nie zauważył kwiatków.
Przebiśniegi, wesoło kwitnące resztkami swojej siły, gsnace w oddali śladowe
ilości śniegu. CO?
—Ile... Ile spałem? — przerażony napiął wszystkie mięśnie podnosząc się na
trzęsących łapach do góry.
— Trochę ponad cała zimę i odrobinę jesieni! — Delta rzucił zirytowanym
spojrzeniem w kierunku tego jelenia. Mówił to tak jakby nie było z tym żadnego
kłopotu.
—Muszę iść. — wciąż obawiał się że go znajdą.
—Ha! Co najwyżej do jakieś jaskini! Nigdzie cię nie puszczam dopóki te rany się
nie... — rogacz zatrzymał się w pół słowa, a Delta zdębiał. Jego łapy bez
najmniejszego bólu wyprostowały się.
—Pieprzona niestabilność. — mruknął jeszcze przyglądając się jak niepoważnie
działała czasem jego moc. Jak umierał to nie. Jego rany krwawiły i sączyły się
pozwalając jego znajomej pochylić się nad nim i grać słodką melodię fletu
prosto do ucha. Ale teraz, kiedy nawet nie starał się o jej uaktywnienie
stwierdziła, że w sumie to jednak chce zadziałać.
—Co? Ale przecież... Twoje rany!?—
—Ta.. moje moce czasem.. szwankują. Nie do końca wiem jak panować nad tą. Raz
umieram na zacięcie od skał, innym razem spadam z klifu i wstaję jakby nigdy
nic. — westchnął podnosząc się na cztery łapy. — Dziękuję za pomoc, rogaczu.
—Lumina. Mam na imię Lumina. Zostań jeszcze trochę może, co? Pomimo że ta
twoja... moc... zadziałała jak zadziałała nadal wyglądasz słabo. — jeleń
przybił go do ziemi swoim kopytem. Delta czując jak to wbija się między jego
łopatki poddał się.
—No dobrze. — nie będzie się kłócił.
–Lumina... czyż ty oszalał? Wilk? — jakaś sarna szalała
zataczając kółka po zielonej trawce.
—Już ci mówiłem Kaia! Ten jest z jakimś defektem. Widziałaś ty go?— jego
„bohater” zagrodził jej drogę wskazując na Deltę. Ten tylko zmrużył oczy w
dezaprobacie.
—Z defektem... Pf.. — mruknął pod nosem łypiąc na resztę spod byka. Był
niewielki i zdawał sobie z tego sprawę, ale bez przesady! Liliputem to on nie
był.
Przestał przysłuchiwać się ten banalnej kłótni między tą dwójką i wrócił do
objadania z jagódek krzaczka obok siebie. Co jak co, ale te owocki były nawet smaczne
jak na świeży początek wiosny. Ha! Fakt, że nawet takie tu mieli był
zaskakujący, Chociaż ich wiosna zdawała się być zaskakująco ciepła. Cz on znowu
wylądował gdzieś blisko ciepłych krajów. Oby nie. Nie miał ochoty na kolejną
przeprawę przez pustynię. Chociaż teraz pewnie poszłaby mu znacznie sprawniej.
Doświadczenia budują jednak mądrość. Do jakiegoś stopnia.
Skończyło się nad tym że spał jak pies, pod kamieniem.
Lepsze to było niż nic, zwłaszcza że noc była niezwykle morka i deszczowa.
Delta wtedy też tak siedząc oparty o skalną płytę, chroniony przez równie
kamienny daszek spoglądał przed siebie. Między strugi lecącej wody. I tak
myślał o tym co zaszło w jego życiu. Czy było w nim więcej beztroski i
szczęścia czy może skazy i straty? Ciężko było powiedzieć, bo miał swoje wzloty
i upadki jak to przecież bywa w życiu. Ale... czy chciałby coś zmienić?
Tak. Oczywiście. Patrząc na to, że jego największym problemem, poza samym sobą,
był niepokorny los wrzucający go w wojny, ludzi, śmierć i plamiąc już nie tylko
jego sierść i duszę krwią ale także łapy. Jednak cóż poradzić na siłę
silniejszą od siebie samego jak tylko zamknąć oczy i udawać, że ona nie
istnieje.
Delta miał problem. Więcej niż jeden. Zrobił się przezorny,
nawet trochę za bardzo. Emocje się w nim uspokajały, jednak spokój przemienił
się w strachliwość. A zajęło to parę miesięcy. W tym czasie zdążył polubić
mieszkanie wśród jeleni i żywienie się małymi ssakami. Myszki i wiewiórki stały
się jego klasycznym posiłkiem, a do tego jagody. Lumina i całe jego stado także
przywykli, a nawet więcej. Delta stał się kartą przetargową do pokoju, bo
przecież kto miałby odwagę zaatakować grupę mającą w swoich ramach
niebezpiecznego drapieżnika. Ha! A Delta przecież nadal nie umiał za bardzo
polować na zwierzęta większe niż on sam.
Jednak kiedy wszystko toczy się swoim pięknym torem, nienaruszonym i spokojnym,
od razu wiadomo że coś w życiu małego basiora niedługo się spierdzieli.
I nic bardziej omylnego!
Dzień był letni i piękny kiedy Lumina wraz z Deltą wybrali
się na „polowanie”. Oczywiście przenośne gdyż zbierali zioła, na których Delta
coraz lepiej się znał. Wiedzę wynosił z młodości i słów rogatego jelenia, który
z ochotą przekazywał mu wszystko co sam poznał. Ich wycieczka szła pomyślnie,
do czasu kiedy nie weszli na w miarę przestronną polanę. Tutaj rósł Nagietek,
potrzebny im do maści. Zabierając się za zbieranie Delta usłyszał w krzakach po
swojej prawej szelest. Zaniepokojony podniósł głowę.
—Chyba powinniśmy iść Lumi. — szepnął niespokojnie zarzucając ogonem na boki.
— Ah... — jeleń uniósł głowę zaraz za nim. Jednak na ucieczkę było już za
późno. Spory, no, dwa razy większy od Delty, szary wilk wyszedł zza zasłony
natury.
—Proszę. Proszę. Wilk i jeleń. Cóż za nietypowe widowisko. — co jego boku
dołączył jakiś kuternoga. Kulawy na dwie łapy
i ślepy na jedno oko. Zaśmiali się obaj szyderczo. Lumina zatrząsł łbem
nachylając go w dół. Gotowy do walki, nastawiony ostrymi rogami do przeciwnika.
Delta nieco spłoszony pokulił ogon, ale przecież nie zostawi przyjaciela bez
pomocy.
Poerwszy zaatakował większy dopadając do nieszczęsnego jelenia. Delta natomiast
ominął go i z wyskokiem zajął się najpierw słabszym. Dwój na dwóch bowiem nie
wchodziło w grę. Kuternoga przewalił się pomimo różnicy wielkości i zawył.
Delta tak chwilę go [popychał aż ten nie wstał dysząc jedynie ciężko.
Wtedy też zerknął na przyjaciela, który radził sobie... tak sobie. W końcu
żadne z nich nie było wojownikami, a stali naprzeciw fachowemu łowcy. Po
łagodnie brązowej skórze roślinożercy już toczyły się stróżki krwi z zadanych
mu ran. Jeden z rogów złamał się w połowie. Delta z żarem w sercu chciał pomóc,
ale przy pierwszej próbie wylądował na ziemi. Kawał dalej.
—Tobą zajmę się zaraz. — szyderczy śmiech przeciął powietrze, a zawodzący krzyk
odbił się echem w głowie Delty. Obejrzał się wstając obolały. Białe jak śnieg
kły zacisnęły się na krtani jelenia, a krew trysnęła rwącym nurtem. Łzy
zasłoniły jego oczy kiedy zacisnął zęby. Mrugnął. Raz. Dwa. Trzy. Trzy kroki starczyły
aby i jego własna szczęka dosięgła szarego karku. Był mały. Zmieścił się w
całości na plecach przeciwnika. Niemożliwy do dosięgnięcia. Zacisnął się jak
najmocniej umiał słuchając tylko jak kolejne warstwy ciała rozpadając się pod
jego wściekłością. Kilka łez spłynęło po jego policzkach kiedy poczuł ziemię na
swoim ciele. Szary wilk w obronie obrócił się na plecy, ale to poskutkowało
jedynie silniejszym zakleszczeniem się małego trutnia na jego plecach. I stało
się.
Szary wilk nie zdążył podrzucić się ciałem aby zmiażdżyć tą wesz. Jego kark
zatłukł się między zębami mniejszego i pękł zalewając krwią niewielki pysk.
Delta jeszcze chwilę uporczywie szarpał głową na boki zaćmiony żalem i złością,
aż puścił. Martwe ciało opadło na ziemię tuż obok niego. Spojrzał na nie i
zatrząsł się z przerażenia. Potem jego wzrok przeniósł się na Luminę. Jego łapa
automatycznie przycisnęła się do rozdartego gardła. Na marne. Jelenia dusza już
dawno umknęła w niebo. Delta załkał jeszcze raz stłumionym przez wrażenia
głosem i wstał.
Tego było za dużo i za wiele. Jego rodzina. Jego miłość pierwsza i każda
następna. Statki i doktorzy. Ludzie. Łowcy i strzelby. I krew spoczywająca na
jego łapach. Już nie tylko ludzka. Wilcza także. Nie obejrzał się kiedy
odchodził. Rana w końcu była świeża, jednak o swoim przyjacielu nieśmiały by
zapomnieć.
Jego łapa stanęła na twardej ziemi. Niespokojny, dalej
roztrzęsiony, pomimo że słodkie zielone liście zastąpiły już rude pozostałości
po ich pamięci. Mimo wszystko jednak. Jego krokom towarzyszył wesoły
akompaniament ptasich pieśni. Promienie jesiennego słońca delikatnie ogrzewały
świat, chociaż chłodek nadal panoszył się przy ziemi. Delta z pozoru
szczęśliwy, aczkolwiek przerażony otrzepał się. Znalazł miejsce, w którym
osiądzie. Na chwilę chociaż. Dla ukojenia serca. Dopóki los ponownie nie rzuci
mu pod nogi kłody. Kto wie. Może nawet znajdzie przyjaciół. Chociaż zważając na
to, że nieustannie ich traci obawiał się
takich relacji coraz mocniej.
Horyzont przyciągnął jego średnio obecny wzrok pochłaniając w swoich kolorach i
spokoju. Czemu on nie zasługiwał na jego dobrobyt w swoim życiu? Dlaczego coś
ciągle musiało się dziać? Czy o tak dużo prosił? Z zamyślenia, krótkiego, ale
głębokiego wyrwał go szelest. Chrupanie liści pod małymi stópkami. Zadrżał w nagłej
obawie, jednak jego paranoja szybko wyszła z jego głowy. zając. Zobaczył zająca
i nic więcej. Ze słabym westchnieniem podążył dalej. Nieznaną mu ścieżką losu.
Pewnie kolejną dobraną na ślepo i będącą spokojną podpuchą do dalszego
niszczenia jego delikatnego serca.
A potem wszystko potoczyło się z górki. Biegł pozwalając sobie na chwilę
radości. Wpadł w rudego wilka. Przestraszył się i ...
Resztę już znamy.
CDN.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz