poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Podsumowanie kwietnia!

Moi Drodzy,
W końcu przybywam z wyczekanym podsumowaniem miesiąca, który, muszę z przykrością zauważyć, nie był naszym najlepszym miesiącem. Myślę jednak, że nadal był to trochę czas post-nieobecnościowy (jeśli można to tak nazwać) i będzie coraz lepiej. Na szczęście już jest ciut lepiej niż jeszcze miesiąc temu, chciałbym jednak, abyśmy wspólnie osiągnęli przynajmniej jedno opowiadanie na dzień. Przy naszych osiągnięciach jeszcze sprzed kilku miesięcy, nie wątpię, że nadal jest to możliwe.
Jest jeszcze jedna sprawa, którą chciałbym tu szybko poruszyć. Otóż niedawno na naszym czacie miała miejsce niezbyt przyjemna wymiana poglądów, być może nie było to nic wielkiego, ale mimo wszystko, kochani, nie możemy dopuścić, by dyskusje tutaj były tak emocjonalne. Chciałbym przypomnieć, że jesteśmy kulturalną grupą, której członkowie zawsze byli w stosunku do siebie przyjaźnie nastawieni, bez zbędnych pouczeń lub wymuszonych uprzejmości. Słyszeliśmy to nawet od osób z zewnątrz, proszę więc o pohamowanie się ze złośliwościami i nie używanie cenzurowanych wyrazów, jeśli są cenzurowane.

A tymczasem ta bardziej przyjemna część podsumowania. Nie będzie ono długie:
Pierwsze miejsce zajmują ex aequo Haruhiko i Wrotycz z 4 opowiadaniami
Drugie miejsce przypada, również ex aequo, Kanaa'ie i Oleandrowi z 3 opowiadaniami
Trzecie natomiast miejsce zajmuje Kuraha, napisawszy 2 opowiadania

Oprócz wyżej wymienionych, opowiadania napisały również:
Kama - 1
Atarangi - 1
Palette - 1
Siobhan - 1

Od tego miesiąca, wprowadzamy również umiejętności dla innych postaci. Najczęściej pojawili się w naszych opowiadaniach:
Mundus - w 5 opowiadaniach
Shino - w 2 opowiadaniach
Ngahere - w 1 opowiadaniu

Dziękujemy Wam wszystkim!

                                                                                         Wasz samiec alfa,
                                                                                            Oleander

Od Haruhiko CD Wrotycza

Przebiegłem spojrzeniem po zebranych. Spoglądali na mnie wyczekująco, a za razem stresująco. Natłok myśli ogarnął mój umysł, nie mogłem się odezwać. A co za tym szło, Wrotycz i reszta denerwowali się. A ja? Miałem wrażenie, że wychodzę na szpiega. Tak nie było. Byłem zbyt lojalny wobec władzy, aby ich od tak zdradzić. Zwłaszcza, że w grę wchodzi Uroboros. Im nie mam zamiaru służyć. Chcę chronić innych przed tą grupą. Żeby to zrobić, musiałem w końcu zebrać się w sobie i odezwać. Powiedzieć cokolwiek. A nie wpatrywać się jak ciele w malowane wrota.
Wziąłem głęboki wdech, uspokoiłem do reszty i szybko zebrałem swoje informacje, dotyczące możliwego zagrożenia. Bo to, czy Wataha Srebrnego Chabra jest następna w kolejce do "resocjalizacji", wcale nie było pewne. Jednak, mimo wszystko, prawdopodobne. 
Postanowiłem zacząć od końca. Od ostatniego pytania ptaka, gdyż na te mogłem odpowiedzieć prosto, łatwo i przejrzyście. 
— Z Ceris. — Odwróciłem wzrok na drzewa, gdyż te pozwalały mi skupić swoje myśli, aby nie były jedynie rozbieganym nurtem, z którego nic konkretnego nie da się wyciągnąć. — Należy do Valhalli. Jest dobrą wojowniczką, lecz poza tym, to zwykły wilk, bez żadnych zdolności. Dlatego nie wiem, dlaczego została przyjęta akurat do tej frakcji. — Ostanie zdanie wymamrotałem z czymś na wzór zazdrości w głosie. Ze zdziwieniem zauważyłem, że nigdy tego nie czułem. Nie miałem styczności z kimkolwiek, kto byłby zazdrosny. Czy to znaczy, że sam nauczyłem się akurat tej emocji?
Mundus poruszył się w miejscu, rozłożył nieznacznie skrzydła, gdyż te zapewne ścierpły mu od trzymania w jednej pozycji, a następnie spojrzał na Wrotycza. Basior westchnął ciężko, po czym zwrócił się w moją stronę. 
— Do czego należy? Określ się. 
— Prze- — Zacząłem, lecz wilk uderzył łapą o ziemię, podrywając w górę pył. Odruchowo cofnąłem się i opuściłem uszy. Czy to znaczy, że zdenerwowałem Wrotycza? Mojego nowego szefa? Jeśli tak, to znaczy, że znowu kogoś zawiodłem! 
— Daj mu skończyć. — Ptak ponownie zmienił pozycję, przenosząc ciężar chudego ciała z jednej nogi na drugą. Bił od niego spokój, rozsądek i opanowanie. Można wręcz powiedzieć, że to udzieliło się również mnie, gdyż szybko wróciłem do przerwanego wątku.
— Z tego, co wiem, Uroboros dzieli się na frakcje. Każda z nich odpowiada za coś innego. — Zacząłem rysować pazurem w ziemi prosty schemat. — Na samej górze, wszystkim zarządza Liivei. Spotkałem się z nim tylko raz. Wiem jednak na pewno, że nie jest normalny. Może i zachowuje stoicki spokój, ale kiedy mówi o tym, że ma boską misję na tym świecie, przechodzą wilka dreszcze. Dosłownie. — Zrobiłem chwilę przerwy na kolejne przemyślenia. — No i on należy do frakcji Asgardu. Razem z piątką innych wilków, zajmują się rządzeniem i dyplomacją. Kim są pozostali, nie wiem. To i tak nie jest pewna informacja, ponieważ w kwestii przywódców, wszystko jest pilnie strzeżone i okryte tajemnicą. 
Wrotycz wstał, po czym zaczął powoli chodzić wte i we wte, poruszając nerwowo ogonem. Wymieniłem spojrzenia z Mundusem, a ten nakazał mi gestem czekanie. Więc wiernie czekałem. Aż ostatecznie wilk do nas powrócił, lecz nie usiadł.
— A Valhalla? Czy jak to się nazywało?
— Tak określa się wojskowe ramię Uroborosa. Tam należą wszyscy, którzy dokonują przemian watah objętych "światłem Uroborosa". A kiedy nie mają jakiś konkretnych rozkazów, to są najemnikami. Do tego współpracują ściśle z Niflheimem, czyli frakcją szpiegów, skrytobójców i reszty tałatajstwa. Znajdziesz tam wszystkie mendy tego świata. Oni, według tego, co słyszałem, dołączają do ugrupowań i watah, aby badać strukturę od środka, a następnie wszystko przekazują Asgardowi. 
Mundus skinął głową. Nie odezwał się jednak, a w dodatku wyglądał, jakby czekał. Wtedy przypomniałem sobie o jego pozostałych pytaniach.
— Ah, skąd są? Z północy. Tak się uważa, bo w tamtych rejonach zaczęły masowo ginąć wilki. W kwestii liczebności, niestety, nic na ten temat nie wiem.

< Wrotycz? >

Atarangi odchodzi!

Atarangi - powód: decyzja właściciela

Bardzo dziękuję za te kilka miesięcy spędzonych w Watasze Srebrnego Chabra, byliście, w sumie nadal jesteście, najwspanialszą ekipą pod słońcem, ale czasami tak bywa, takie jest nasze smutne życie. Bardzo prosiłabym o pozdrowienie wszystkich, i dużych, i małych:
Oleandra-za jego wyrozumiałość i dostojność;
Kanaa'y-za pogodę ducha i wytrwałość;
Lenka-za optymizm i radość;
Astelle-za pomoc innym i ogromne serce;
Jaskrowi-za bohaterstwo i odwagę;
Palette-za odwagę i próbę przeciwstawienia się Goth'owi;
Wrotusiowi-za nawrócenie na dobrą drogę;
Kamusi-za wszystkie wspólne opka;
Zawilcowi-za... chyba wszyscy wiedzą;
Hurasiowi-za wszystkie rady;
i oczywiście towarzyszom-Mundurkowi, Ami, Brysiowi i innym.

Ngahere zostaje z wami, mam nadzieję że będzie tak samo ważny ze mną-jak i beze mnie u boku.

~Pozdrawiam, Atusia i pani Chaberkowa

My również Ci dziękujemy, Atarangi. Za cały ten czas, który z nami dzieliłaś i wszystkie wspólnie przeżyte historie, chociaż życie czasem lubi grać na bis.

niedziela, 29 kwietnia 2018

Od Oleandra CD Kanaa'y

Kanaa mnie nie pamiętała. Nie pamiętała niczego, co wydarzyło się w Watasze Srebrnego Chabra, ani co przeszliśmy razem, zapomniała o naszych przyjaciołach i... dzieciach?
- A co jeśli sobie nie przypomnę? Jeśli nie odzyskam pamięci? Co wtedy? - zapytała drżącym głosem, w którym niemal namacalny był ogromny niepokój.
Myślałem przez chwilę. Popatrzyłem waderze w oczy i westchnąłem bezgłośnie, nie byłem jednak w stanie nawet uśmiechnąć się łagodząco.
- Nie wiem, nie mam pojęcia... - w końcu odrzekłem szeptem, równocześnie zniżając głowę i kręcąc nią w bezsilnie. Potem podniosłem głowę i popatrzyłem na waderę, próbując ukryć żal w oczach - ale spokojnie - przerwałem ciszę - będzie dobrze. Cokolwiek by się nie działo, jesteśmy razem. Pokażę ci wszystko tutaj i opowiem o życiu.
Wadera spuściła wzrok.
- Nic... niczego... - szeptała - nie mogę sobie przypomnieć...
- Kanuś, spędziliśmy razem naprawdę piękne lata - wziąłem jej łapę do swojej i podniosłem - i, gwarantuję, znów będziemy żyć jak dawniej. Mamy dwójkę wspaniałych dzieci, są już niemal dorosłe. Już wiesz, że jestem samcem alfa Watahy Srebrnego Chabra, a ty... jesteś samicą alfa.
Przerwałem, słysząc kroki zbliżające się do jaskini. Odwróciłem wzrok, przez moment czekając na nadejście wilka. To Astelle, wróciła, trzymając tobołek z ziołami, który położyła na ziemi pod ścianą jaskini i w ciszy zaczęła segregować. Znów przeniosłem wzrok na moją partnerkę.

< Kanuś? >

sobota, 28 kwietnia 2018

Od Wrotycza CD Haruhiko

- O czym ty znowu mówisz? - prychnąłem, podchodząc kilka kroków do dołu. Zapach który roznosił się sponad rozkładającego się ciała był słodkawy i duszący, jednak zmusiłem się do kilku-chwilowego, dokładniejszego przyjrzenia się zwłokom. Nie zauważywszy niczego więcej, co można było uznać za nadzwyczajne, cofnąłem się i westchnąłem cicho. Nie zamierzałem dłużej stać i na to patrzeć. Szkoda wilka, ale zdarza się, że podczas potyczek, walk, nawet wydających się wcześniej niegroźnymi, ginie ktoś z nas. To już naturalne zjawisko. Co da nam dłuższe stanie tutaj i zastanawianie się nad jego śmiercią? Zakopiemy go z powrotem i już niebawem świat zapomni o tej sprawie. A być może już się to stało, być może ten osobnik to samotny wędrowiec, który, nim zginął, nie miał ni rodziny, ni przyjaciół. Nikt nigdy nie wspomni o jego śmierci. Nikt się o niej nie dowie, bo nie będzie świadom istnienia tego, jednego z wielu wilków.
- Trzeba zakopać tego nieszczęśnika - odezwał się nagle Mundus - robi się ciepło, nie chcemy tutaj kolejnej epidemii.
- Haruhiko, bądź łaskaw się tym zająć - mruknąłem niechętnie czując, że mogę wykorzystać do tego celu basiora. Ten w milczeniu kiwnął głową i jeszcze przez chwilę stał nad ciałem, wpatrując się wgłąb grobu. Zdałem sobie sprawę, że nic tu po mnie i odszedłem wraz z Mundusem i Ligrekiem, który stał trochę dalej, wcześniej ociągając się przed podejściem do znaleziska.
Wróciliśmy do siedziby ligi, w trochę rozklekotanych nastrojach. Obce, groźne wilki tak blisko, to samo w sobie już było wiadomością niepokojącą. Stanowczo pogłębiał ten niepokój fakt, że były one w stanie wedrzeć się na terytorium WSC i pochować tam kogoś, kogo zabiły zapewne również na naszej ziemi. Nie mogliśmy nie zwrócić uwagi na to zdarzenie, mogło ono bowiem pociągnąć za sobą coś gorszego, mogło zginąć więcej wilków. Również spośród naszych swojaków z Ligi Beżowej Ziemi, albo członków obu osiedlonych tu watah.
- Opowiedz nam coś jeszcze o tym zgromadzeniu - powiedziałem do Haruhiko, gdy wszyscy usiedliśmy w cieniu drzew naszej siedziby.
- Wszystko już usłyszeliście, nie wiem, co mógłbym dodać.
- Nie wiesz, skąd przyszli? Ilu ich jest? - zapytał Mundurek, mrużąc oczy- i, przede wszystkim, z kim konkretnie masz kontakt?

< Haruhiko? >

czwartek, 26 kwietnia 2018

Od Kamy CD Siobhan

Powoli skradałam się w kierunku łani. Nagle usłyszałam za sobą jakiś szelest. Przywarłam do ziemi, a zwierzę odwróciło głowę w moją stronę. Na szczęście nie zauważyło mnie i po chwili znów powróciło do jedzenia. Napięłam mięśnie, przygotowując się do wyskoku i...
- Witaj!
... łania uciekła spłoszona wyciem.
- Oh, przepraszam, nie chciałam, ale nie mogłam się powstrzymać! Czy jest tu może w okolicy jakaś wataha? - usłyszałam za sobą.
Ze smutkiem patrzyłam na zwierzę znikające gdzieś pomiędzy drzewami. Zaburczało mi w brzuchu. Westchnęłam i odwróciłam się, aby zobaczyć, kto mi przerwał polowanie. Była to wadera o dosyć drobnej budowie i złotawym futrze. Jej wesołe oczy lśniły żółcią.
- Jest tu jakaś wataha? - ponowiła pytanie.
- Tak, tak - odpowiedziałam rozmyślając o utraconym soczystym mięsie z łani
- Naprawdę? - Wadera była widocznie tym podekscytowana
Kiwnęłam potakująco głową, starając się wyrzucić obraz jedzenia z myśli.
- Nazywam się Kama - przedstawiłam się po chwili - a ty?
- Siobhan - Uśmiechnęła się wadera i spytała - Mogłabyś zaprowadzić mnie do alfy?
- Oczywiście - stwierdziłam - Chodźmy.
Obrałam odpowiedni kierunek i wspólnie ruszyłyśmy w drogę. Wadera co jakiś czas spoglądała w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku, czasem do tyłu, a czasem na bok i nieraz posyłała tam uśmiech, zupełnie jakby ktoś jeszcze z nami szedł. Ja nikogo tam nie widziałam, jednak postanowiłam nie pytać jej o to.
- A jak nazywa się ta wataha? - spytała Siobhan
- Wataha Srebrnego Chabra - odpowiedziałam - Od takich małych roślin, które rosną jedynie na naszych terenach - Dodałam, ponieważ zauważyłam, że wadera chce już zadać kolejne pytanie.

<Siobhan?>

środa, 25 kwietnia 2018

Od Kurahy CD Palette

Nie znalazłem lisa w swojej jaskini, a co za tym idzie - mogłem zapomnieć o jakiejkolwiek pomocy z jego strony. Co gorsza gdy tylko zatrzymałem się w miejscu, wstrząsnęła mną kolejna fala dreszczy, co zmusiło mnie ponownie do biegu przez las. Pędziłem na oślep, najszybciej jak potrafiłem. W moim umyśle, krążyły tysiące myśli, ale żadnej nie potrafiłem się chwycić. Próbowałem skupić się na rytmie, wybijanym przez własne łapy. Nie rozumiałem co się ze mną dzieje ani dlaczego. Nie miałem nawet czasu się nad tym zastanawiać. 
Chwilę po tym, jak znalazłem się na otwartej przestrzeni, poczułem intensywny zapach. Zatrzymałem się gwałtownie, wbijając pazury w ziemie. Rozejrzałem się, szukając źródła niecodziennej woni. Byłem niemal pewien, że to jeszcze nie pora na konwalie, a jednak czułem je wyraźniej niż kiedykolwiek w życiu. Wraz z gwałtownym powiewem wiatru po kręgosłupie przebiegł mi zimny dreszcz. Coś było zdecydowanie nie tak, jak powinno. Coś...
- Szlag by to! - warknąłem, czując rwący ból w niemal każdej części ciała, który po raz kolejny dobitnie przypomniał mi, że nie mogę uciec ani od swojego instynktu, ani od swojego drugiego "ja". 
Nie oznaczało to wcale, że miałem zamiar mu ulec, bo nie miałem, ale nie miałem też niestety innego wyboru. Przemieniłem się i nic się nie zmieniło. Czas biegł nadal, nieistniejące konwalie pachniały i tylko mój umysł stał się trochę jaśniejszy, bardziej uporządkowany. Niepokój ustąpił miejsca opanowaniu. Coś nadal było nie tak, ale ten problem stał się może nie mniej istotny, ale na pewno mniej palący. Czułem, że mogłem rozwiązać każdy problem, dokładnie tak, jak zapewniał mnie ojciec podczas jednego z tych dwóch razów, gdy go widziałem. Przed tym samym ostrzegał mnie Shino. Powtarzał, bym nie ufał bezgranicznie swoim demonicznym możliwościom, nie stawiał wszystkiego na jedną kartę tak jak ojciec i ciotka. Shino jednak nie było ze mną, a czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal, czyż nie? A więc wszystko albo nic. Niezależnie od tego czy w ogóle przyjdzie mi wybierać, jeśli miałbym dokonać wyboru między złem, a większym złem wolałbym zginąć i nie wybierać wcale.
Z tą myślą ruszyłem przed siebie, tak po prostu, dając prowadzić się przeczuciu. Na nic więcej nie mogłem liczyć.

< Palette? >

Od Wrotycza CD Kurahy i Kamy "Liga Beżowej Ziemi"

Kiedy wyruszamy? Jak najszybciej. Przymrużyłem oczy, uśmiechając się nieznacznie.
- Jutro rano - odparłem, po czym powoli wstałem ze swego miejsca.
- Będę gotowy - Kuraha lakonicznie kiwnął głową.
- Przyjdę po ciebie pod granicę WSC, na południowym zachodzie. Może być?
Basior tylko kiwnął głową. Na pożegnanie wymieniliśmy jeszcze poważne spojrzenia, za których maską zdawało się jednak kryć tyle emocji, ile tylko była w stanie wytworzyć świadomość każdego z nas. Kuraha... to imię towarzyszyło mi w pewnym sensie przez całe życie, będąc nacechowanym na przemian to obmierźle i nikczemnie, to znów serdecznie, jak imię najlepszego przyjaciela.
Wróciłem. Do wyprawy na teren szkoleń zostało jeszcze kilka godzin kończącego się dnia i cała noc, którą zamierzałem wykorzystać na spokojny wypoczynek. Tymczasem jednak, gdy Ardyt i ja usiedliśmy w naszej jamie i czekaliśmy na Ligreka i Mundusa, którzy mieli wrócić z obchodu terenu, po około pół godziny niezobowiązujących rozmów o mało ważnych sprawach porządkowych ligi, ścieżki naszej narady zeszły na szczere pole porosłe wspomnieniami i niewypowiedzianymi nigdy wcześniej myślami.
- Gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy - Ardyt popatrzył na mnie, przejechał po szyi przednią łapą i uśmiechnąwszy się krzywo - wyglądałeś jak taka bida - zachichotał - pomyślałem od razu, że nie ma sensu nawet cię zagadywać. Ale byłeś synem jakichś ważnych dla nas wilków, więc Erbenik kazał się tobą zainteresować. Zobaczyłem, co potrafisz, kiedy walczyłeś z Dachrykiem i muszę szczerze powiedzieć, że się zdziwiłem.
- Pamiętam - mruknąłem.
- Swoją drogą, kochany kolego, wiesz, dlaczego zawsze chciałem mieć cię przy sobie? Bo wiedziałem, że nie zdołałbym cię pokonać, ani z tobą walczyć. Dlatego dostałeś później to stanowisko.
- Naprawdę? - syknąłem - zgaduję, że to było też powodem, dla którego zaraz po tym, jak wybrano cię na zastępcę dowódcy, spędziłem noc przywiązany do drzewa? Na co liczyłeś? Że zamarznę albo się uduszę i jedno z możliwych zagrożeń zostanie usuniętych? - odsłoniłem rząd białych kłów, groźnie spoglądając na siedzącego przede mną basiora.
- Może po prostu trochę się ciebie bałem - rozłożył łapy, uzbrajając się w swój nieśmiertelny, ciut chytry uśmieszek niewinnego - może chciałem i ciebie trochę przestraszyć, może nawet poniżyć, a twoje dobre imię zmieszać z błotem. Nie wiem nawet, na co wtedy liczyłem, ale pomyśl, że wycofałem się z tego i że mówię ci o tym szczerze.
- Nie obraź się, Ardycik, za bezpośrednie pytanie - przechyliłem głowę, mierząc go wzrokiem - masz jakiś pomysł, dlaczego Mundus uznał, że to ty powinieneś zostać trzecim dowódcą? - wycedziłem ponuro. Ten popatrzył na mnie, a gdzieś w głębi jego spojrzenia dostrzegłem smutek. Po chwili milczenia oraz, jak mniemam, układania myśli, odpowiedział:
- Być może jestem złym wilkiem. A na pewno zepsutym do pewnych granic. Ale życie nauczyło mnie przystosowywać się do każdych warunków, dlatego teraz tutaj z wami siedzę, a nie leżę pod ziemią, jak Erbenik. Może mógłbym nawet trochę się uspołecznić - popatrzył na przeciwległą ścianę, grzbietem opierając się o tą, przy której siedział - ech, Erbenik. Bez wątpienia nie był taką szują jak ja. Zanim został dowódcą, był jednym z niewielu, którzy dołączyli do ligi przez wzgląd na jakieś jej piękne idee. Ja... potrzebowałem wspólnoty. Znalazłem tą, więc dostosowałem się do jej zasad. Myślę, że ze mną też nie jest aż tak źle... uważasz, że powinieneś mnie wtedy zabić?
- Nie - odrzekłem spokojniej - a śmierć dowódcy była kwestią przypadku. Nie uważam, by miał serce bardziej pazerne, niż twoje. Był po prostu bardziej naiwny. Ale, co do twojego życia, nie myśl nawet, że kiedykolwiek zapomnę, ile wycierpieli przez nie dwaj moi przyjaciele.
- Trzej - westchnął półgłosem - po prostu jeden nie miał okazji, by ci o tym powiedzieć. Z resztą już  chyba o tym wiesz.
Zacisnąłem szczęki, wbijając w rozmówcę niechętny wzrok. Co on robi? Czy to ma być szczere przyznanie się do złego? Tak, masz rację, gadzino, trzej moi przyjaciele.
- Te wszystkie słowa zbyt lekko przechodzą ci przez gardło - warknąłem - co jest z tobą nie tak?!
- To nie ja taki, Wrotycz. To życie - odpowiedział szeptem. To była chwila, w której poznałem cząstkę psychiki nie tylko Ardyta, ale i innych, podobnych mu wilków. Zanim go spotkałem, nie znałem nikogo takiego i nie byłem świadomy, jak wielu jest takich, którzy myślą o moralności do tego stopnia beztrosko. Nie czyniło ich to od razu złymi, było trudne do zrozumienia, ale wymagało wzmożonej uwagi i nieco więcej czujności, niż miałem wcześniej.

Chwilę później przyszli wyczekiwani przez nas Ligrek i Mundus. Ptak od razu zauważył, że coś jest nie w porządku. Przez chwilę patrzył na nas z ukrytym gdzieś w duszy smutkiem, po czym zapytał:
- Co tu taka cisza? Tak mocno się nad czymś zastanawiacie, czy znowu coś się stało?
- To chyba przez to, że powiedzieliśmy sobie parę szczerych rzeczy - Ardyt beztrosko przerwał chwilę milczenia, jaka zapadła po słowach Mundurka. Prychnąłem tylko, gdy pytający przeniósł wzrok na mnie, jakby czekając na kolejne wyjaśnienia.
- Jeśli chcecie o czymś jeszcze porozmawiać, możemy poczekać na zewnątrz - Mundus wolno zmrużył oczy.
- Spokojnie, wejdźcie - westchnął Ardyt.
- O czym mowa? - zapytał Ligrek, gdy obaj usiedli obok nas - podobno warto rozmawiać, czyż nie, Munduś?
- Tak myślę - przytaknął ptak po chwili przerwy, nadal mierząc pozostałych zamyślonym, uporczywym wzrokiem.
- Wiesz co? - płowy basior z zadartym nosem popatrzył na mojego przyjaciela z zastanowieniem w oczach - chyba powinienem jeszcze raz cię przeprosić. Ale tym razem tak z ręką na sercu, nie chcę, byś nawet brał pod uwagę, że mogę znowu kłamać, próbując się ratować.
- Czemu miałbyś kłamać? Jesteś trzecim dowódcą i nikt nie zamierza tego zmieniać - ptak nieśpiesznie przejechał pazurem po ubitym piasku, wbijając wzrok w ziemię - mogłeś mnie wtedy zabić, nie wiem, dlaczego mimo wszystko postanowiłeś tego nie zrobić, ale myślę, że racjom tym od przemyśleń moralnych było równie daleko, jak tym, które skłoniły cię do sponiewierania nie tylko mnie, ale i Ligreka w tak parszywy sposób.
- Nie wiem, czy mogę przyjąć te słowa za próbę usprawiedliwienia tego, co popełniłem, czy raczej za kolejne, zmyślnie ukryte oskarżenie, ale z pewnością się w tej sprawie nie mylisz.
- Już nawet nie mam do ciebie żalu - wzruszył ramionami Mundus, uśmiechając się nieznacznie - o przebaczenie proś raczej Ligreka, nie każdy musi traktować to w ten sposób.
- Jak zwykle, gadasz ni w pięć, ni w dziesięć.
- Pozwól zatem poudawać mądrego jeszcze przez chwilę i zauważyć, że każdy ma pewną skłonność do działania na swoją korzyść kosztem innych. Jak miałbym mieć ci za złe, że jesteś jednym z tysięcy przypadków, które nie potrafią tego powstrzymać, jeśli ja sam mam w sobie coś takiego?
- Znaczy, miedzy nami zgoda.
- Zgoda. Wspólnie budujmy przyszłość lepszą od przeszłości, towarzysze. Ardyt, nie mogę dodać nic nad to, że wiem do czego jesteś zdolny.
Ponieważ jeszcze przez chwilę żaden z nas nie wypowiedział ani słowa, tylko nasze spojrzenia co chwilę spotykały się w przelocie, mój przyjaciel wyrzekł jeszcze:
- Musicie pamiętać, że za nami wszystkimi jest jeszcze wspomnienie trudnych tygodni. Czy wolicie to przeczekać, czy o tym porozmawiać, w tej sytuacji chyba wszystko jedno. Prędzej, czy później żal wam przejdzie.
- Ligrek? Będziesz pewnie rozpamiętywać to... - Ardyt potoczył niepewnym wzrokiem po ziemi, starając się nie narażać go na bezpośredni kontakt z żadnym z rozmówców.
- Było, minęło - drugi basior także spojrzał w dół, wejrzeniem bezradnie szorując podłogę.
- Kręcisz, prawda? - dopiero teraz ich oczy spotkały się - wykręca się - popatrzył na Mundusa, jakby szukając pomocy.
- Widzę coś w twoich oczach, Arduś, to chyba mydło - wyrzekł z niezmąconym spokojem ptak, gdy oba wilki zamilkły.
- Czy nie mieliśmy przypadkiem szczerze wyjaśnić sobie wszystkiego? - Ryjek zmarszczył brwi i przeniósł wzrok z powrotem na Ligreka.
- Co zatem mam powiedzieć? - ten wtrącił nieśmiało, jakby nie będąc pewnym, czy chce zacząć ten temat - że nie wybaczyłem mu tych godzin, które spędziłem przez niego na drzewie? - słowa te skierowane były jednak bardziej do błękitnego przyjaciela, niż do drugiego wilka.
- Chyba o to właśnie pytał - przytaknął Mundus - życie wydaje się czasem parszywe, czyż nie?
- Powinienem go uspokoić i zapewnić, że nie kryję urazy? Jak ty?
- Tego nikt nie oczekiwał ani od ciebie, ani ode mnie.
- Świat tego oczekuje. Nie pierwszy raz mam takie wrażenie.
- Bywają i takie wrażenia.
- Mam tego dosyć.
- Może po prostu czujesz, że opłaca ci się nie do końca szczerze i ciut wbrew sobie zapomnieć o tamtym smutnym zdarzeniu - westchnął ptak - ale ta ściskająca serce gorycz podpowiada coś innego.
Basior wzruszył ramionami. Popatrzyłem na towarzyszy, którzy nagle wydali mi się bardziej odlegli. Gdy spojrzałem na Ardyta, jedynym, o czym pomyślałem, było wspomnienie wszystkich momentów, za udział w których powinien teraz cierpieć. Zmarszczyłem brwi, półświadomie przywołując wszystkie te wydarzenia, nadal leżące mi gdzieś w duszy, a jeszcze przed godziną niemal już zapomniane. Powróciły wszystkie, jedno po drugim, ze zdwojoną siłą, a po moim ciele przeszły dreszcze.
- Możemy wyjść na zewnątrz - mruknąłem - chyba niczego dziś nie ustalimy.
Odetchnąłem z ulgą, gdy znaleźliśmy się na świeżym powietrzu. Słońce zaczęło dziś mocno grzać i wyglądało na to, że w najbliższych tygodniach szykuje się zmiana pogody i znów rozpocznie się coś w rodzaju lata. Czułem to całym sobą. Usiadłem, opierając się o jakieś drzewo, nagrzane promieniami chylącego się ku zachodowi słońca.
- Ciężkie to było, nie? - Mundurek usiadł obok mnie. Tylko popatrzyłem na niego mętnym wzrokiem. Uśmiechnął się i kontynuował - ale nie możesz od nich uciekać. Uciekać od Ardyta.
- Nie wiem, czy będę mu w stanie kiedykolwiek zaufać - położyłem uszy po sobie - nie powinieneś proponować mu stanowiska trzeciego dowódcy.
- Dlaczego? Nie nadaje się na to stanowisko?
- Może i nadaje, ale... - zmarszczyłem brwi, mruknąwszy pod nosem kilka bezładnych słów.
- W razie potrzeby będzie potrafił zadbać o interesy ligi. Czy nie to przypadkiem się liczy?
- To też, oczywiście... - położyłem uszy po sobie.
- W tym przypadku tylko i wyłącznie to - odrzekł stanowczo, lekko przechylając głowę i patrząc na mnie z uwagą - ty też zostałeś powołany na stanowisko opiekuna tego grona, przewodnika i stróża, ponieważ jesteś bystry i jeśli tylko będziesz chciał, potrafisz poprowadzić ligę ku lepszej przyszłości, jakkolwiek naiwnie i utopijnie by to nie zabrzmiało. Możesz zrezygnować. Pewnie następne dni wyłonią kogoś, kto nada się na to stanowisko.
- Nie zamierzam z tego rezygnować - warknąłem.
- Więc o co chodzi? Mam wrażenie, że wciąż nie do końca rozumiesz, co tu robisz.
- Równość, równość wszyscy równi. Czy to nie nieścisłość w obliczeniach planu na przyszłość, nie literówka w wyszukanym zdaniu idei?
- Nic w tym słowie nie jest błędem - zaprzeczył, wolno pokręciwszy głową - to ułomna natura osobnicza jest jedyną słabością. Stać ją na obmyślanie wzniosłych ideałów i na piękne słowa, ale jest zbyt płytka i uboga, by wprowadzić je w życie.
- Więc po co ideały? Przeczysz sam sobie, przyjacielu, gdybyśmy mieli być równi, nie miałbym teraz władzy nad pozostałymi.
- Proste, równość to pierwszy krok do sprawiedliwości, a sprawiedliwość jest podstawą prawdziwej wolności, którą tak cenicie wy, wilki. Zrozum to dobrze, nie próbuj mieć władzy nad swymi towarzyszami i nigdy nie wynoś się ponad nich. Wtedy te ideały nie będą błędem, przynajmniej w twoim życiu.
- Co zatem mam robić?
- Co nakazuje twoje stanowisko, podejmuj ważne dla ligi decyzje. Funkcja przywódcy potrzebna jest jak każda inna, ważne są wszystkie i wszystkim należy się szacunek. A żeby społeczeństwo tak o tym myślało, musisz być pierwszym, który się do tego przyczyni. Potrzeba siły i poświęcenia, by nie sprzeniewierzyć się takim założeniom.
- Czy to jeden z powodów, dla których nie chciałeś zostać przy władzy?
- Jeden z tych powodów - kiwnął głową, po czym dodał po chwili milczenia - liga rozrasta się, niewykluczone, że młodzi jej członkowie założą rodziny. Prędzej czy później, ona sama przerodzi się w watahę.
- Tak myślisz?
- To było jasne od dawna. A jeśli już rozmawiamy... Nie myślałeś nad pchnięciem do przodu starego porządku, który panuje na tych ziemiach?
- O czym mówisz?
- W swojej watasze urodziłeś się alfą. Dziś jesteś omegą, wilkiem bez przyszłości, możliwości i szans. Twoje dzieci nie będą traktowane na równi z innymi, tak jak na równi z innymi nie będzie traktowane potomstwo alf. Wśród wilków, które tu żyją, w świecie, w którym wystarczy mieć nieczysty rodowód, aby zostać odrzuconym. Nikt z WSC nigdy wcześniej nie został zdegradowany do roli omegi. Ty doświadczyłeś tego na własnej skórze, może przyszłe doświadczenia z tym związane zmienią trochę twój pogląd na rzeczywistość. Zobaczysz, czym będziesz w oczach wielu wilków, które dowiedzą się o twojej przeszłości. Słusznie oczywiście zostałeś skazany, chyba w głębi duszy wiesz to sam. Ale będziesz cierpiał, gdy zobaczysz, z czym spotkają się twoje szczenięta i wadera, która zgodzi się związać z tobą swój los, a może także ci, którzy mimo wszystko pozostaną twoimi przyjaciółmi. Być może na razie za wcześnie, żeby o tym mówić.
W myślach jeszcze raz powtórzyłem ostatnie słowa ptaka. Wcześniej nie myślałem o tym w ten sposób. Tymczasem jednak wokół nas zapadał zmrok, świadczący o zbliżających się godzinach ciemności. Przez chwilę patrzyłem w dal, starając się uspokoić myśli.
- Widzicie? Nadchodzi wiosna - nagle obok mnie usiadł Ardyt. Westchnął i przeciągnął się z błogością. Rzeczywiście, dni coraz częściej były słoneczne, a woda, która czasem padała z nieba, nie była już biała i zamarznięta.
- U nas nie ma wiosny, Ardycik - uśmiechnął się Mundus, znów mrużąc oczy - u nas są tylko deszczowe, błotniste przedwiośnia, które mieszają się z latem, dopóki całkowicie się w nie nie przerodzą.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Wrotycz! - nie było jeszcze zupełnie ciemno, gdy usłyszałem znajomy głos. Przełknąłem ślinę i błyskawicznie odwróciłem się w stronę, z której ktoś mnie wzywał. To Kama. Właśnie wyszła spośród drzew stanowiących naturalną granicę między północno-centralnymi terenami WSC, a Stepami. Szła ku nam, a jej stanowczy wzrok był wbity wprost we mnie. Podniosłem się wolno i nerwowo zamachałem ogonem.
- Ka... Kama? Co ty tu robisz?! - jakby w poszukiwaniu pomocy, instynktownie rozejrzałem się wokoło. Ardyt i Ligrek siedzieli nieopodal rozmawiając o czymś cicho, żaden z nich chyba nie zauważył obcej w naszej siedzibie wadery. Trochę dalej, wśród gałęzi starego drzewa dostrzegłem również Mundurka. On patrzył. I uśmiechał się, najwyraźniej dając mi do zrozumienia, że dam radę załatwić to sam.
Westchnąłem ze zrezygnowaniem i powolnym krokiem podszedłem do wilczycy, która zatrzymała się przy pierwszym z krzewów, których wiele rosło na naszym skrawku ziemi. W milczeniu stanąłem na granicy naszej siedziby, opuściłem głowę i popatrzyłem na nią boleściwym wzrokiem. Nie powiedziałem niczego. Nie wiem, co byłbym w stanie jeszcze wymówić.
- Wrotycz - wadera westchnęła posępnie, siadając na ziemi - musisz mi to wytłumaczyć.
- Wiem - mruknąłem ponuro i skuliłem się jeszcze bardziej, siadając przed nią.
- Powiedz mi, czy to co zrobiłeś, czy to było... - zastanowiła się, jakby próbując znaleźć odpowiednie słowo. Czekałem przez chwilę, po czym przerwałem niepewnie:
- Szczere? To była jedna z najbardziej niekłamanych rzeczy, jakie kiedykolwiek zrobiłem. Co do tego nie mam wątpliwości. Nie musisz nic mówić, teraz mogę cię tylko przeprosić. Jak zawsze, tylko przeprosić. Nie cierpię się za to - fuknąłem, wbijając pazury w piach. Jednocześnie poczułem nieprzyjemne naprężenie mięśni przednich łap. Znowu, zaczyna się, a ja zaraz spanikuję, bo nie będę umiał tego powstrzymać.
- Spokojnie, Wrotek - odrzekła łagodnie, a wyraz jej pyska zmienił się nieco - przecież nie stało się nic strasznego...
Popatrzyłem na nią spode łba, mało wyraźnie marszcząc brwi. Zapadła naprawdę długa chwila ciszy. Zacząłem myśleć nad tym, co odpowiedzieć. Cokolwiek, żeby tylko przerwać to bezwzględne milczenie, które zaczynało już doprowadzać mnie do szału.
- Wszystko w porządku? - wadera, choć starała się to ukryć, odsunęła się nieznacznie do tyłu. Bezradnie rozluźniłem mięśnie szyi i opuściłem głowę, odetchnąwszy cicho. Napięcie odpuściło, jest szansa, że zdołam wytrwać przez następne pięć minut, nie robiąc niczego głupiego.
- Boisz się mnie, prawda? - nadal nie chciało mi się nawet podnosić wzroku. Widok dzikich ślepiów wbitych w siebie nie byłby z pewnością tym, co chciałaby zobaczyć w tamtej chwili moja droga przyjaciółka.
- Nie... - skłamała. Byłem pewien.
- Nigdy nie zrobiłbym ci krzywdy - kontynuowałem, nadal nie podnosząc głowy - nigdy. Wiem co o mnie myślisz, mi też wydaje się, że czasem nie zachowuję się normalnie. Ale Kama, ja cię... - teraz dopiero odważyłem się na nią spojrzeć. Nie zdobyłem się jednak na dokończenie tego zdania. Znów zapadła cisza, którą przerwałem słowami:
- Jutro wyruszamy z Kurahą do NIKL'u.
- Co? Po co? - w oczach wadery zauważyłem zaniepokojenie. W odpowiedzi pokręciłem głową.
- To coś, co może mi pomóc - odpowiedziałem cicho - ale nie pytaj o więcej, proszę. Nie umiem odpowiedzieć na żadne pytanie - szepnąłem, jednocześnie zdając sobie sprawę, że naprawdę moja przyszłość rysuje się teraz bardzo niepewnie. Nie wiem, co spotka mnie na szkoleniach. Nie wiem, w jaki sposób mam przejść wszystko to, co mnie tam czeka. Dodatkowo nie mam pojęcia, co pocznę ze sobą po powrocie do domu.
- Czy to bezpieczne? - na pysku wadery pojawił się wyraz, z którego nie byłem w stanie niczego wyczytać. Potem uniosła przednią łapę i dotknęła mojego barku, jakby chcąc przekonać się, że nie jestem duchem.
- Kamuś, niczego nie mogę być teraz pewien - odpowiedziałem szczerze, starając się zachować spokojny ton - ale nic mi się przecież nie stanie - uśmiechnąłem się słabo.
Nie było niczego więcej do tłumaczenia. Rozeszliśmy się, Kama do domu, a ja z powrotem do naszej głównej siedziby. Czułem się bez porównania lepiej. W końcu choć ta jedna troska odeszła... niemal w niepamięć. Byłem spokojny. Nie wyjaśniliśmy sobie tak naprawdę niczego, ale czy było to potrzebne? Moja przyjaciółka chyba mi wybaczyła.

   *   *   *
Nazajutrz z samego rana, jeszcze przed wschodem słońca wyruszyłem na zachód, tam, gdzie miałem spotkać towarzysza podróży. Mundus odprowadził mnie aż do granicy.
- Wrotycz, jesteś wreszcie - wilk wstał szybko, choć nie wyglądał na zniecierpliwionego - idziemy.
- Idziemy - przytaknąłem, ostatni raz odwracając się, by spojrzeć na cichy las WSC i mojego błękitnego przyjaciela - dziękuję, Mundurek.
- Nie ma o czym mówić. To wy macie przed sobą przyszłość. Obaj. Bez względu nie tylko na to, co działo się w watasze, ale i na wasze wcześniejsze spory.
- Damy sobie radę, jak zawsze! - zawołał Kuraha w zamyśleniu, stojąc kilka kroków dalej i patrząc na ścieżkę prowadzącą przez łąkę, wprost na tereny Watahy Szarych Jabłoni, przez które musieliśmy przejść.
- Zatem czekamy w domu - uśmiechnął się ptak.

Zostaliśmy sami, Kuraha i ja. Za nami splątana i przekwitła historia, przed nami tylko polna dróżka, prowadząca ku czystej karcie przyszłości.

< Kuraha...? >

Od Haruhiko CD Wrotycza

Wpatrując się w ciało, próbowałem opanować fale torsji i co rusz pojawiające się powiewy zimna na swoim karku. Wszyscy przyglądaliśmy się symbolowi. Nie miałem na tyle siły i samozaparcia, aby wejrzeć w umysły towarzyszy, jednak to, co czują, dało się w większości wyczuć bez większego problemu. Zaniepokojenie, zdenerwowanie, stres. Pochyliłem się nad zwłokami na bezdechu, żeby nie wystawić się ponownie na tę niezbyt urokliwą woń stęchlizny i śmierci. Przyjrzałem się dokładniej wypalonemu futru. Nie był piękny i dokładny, jeśli to takim mianem można określić, jednak dało się rozpoznać moment, gdzie wąż zamykał paszczę na ogonie, tworząc starodawny symbol nieskończoności.
— Nie jest to przypadkiem Jormungand? — Ptak przesunął się nieznacznie w moją stronę. Powstrzymałem się przed warknięciem, bo to i tak nie miałoby sensu. Sprawdzi to tak czy owak, a ja wyjdę na jeszcze większego gbura i być może ta niewielka nić zaufania, jaka się pojawiła w relacji między mną a Wrotyczem, zerwie się bezpowrotnie. 
— Jormungand to inna nazwa tego symbolu. — Powiedziałem cicho, zbyt przytłoczony informacjami, jakie zalały mój umysł. Obserwacja znaleziska, słowa Mundurka czy jak go tam inaczej nazywano skruszyły coś na wzór tamy w mojej głowie, a wspomnienia wyszły na światło dzienne. Wszystko zaczynało układać się w logiczną, nieciekawą całość.

***

"Ha, wyrzucony!" Zaśmiałem się w myślach, truchtając przed siebie. Nie potrzebowałem czegoś takiego jak wataha! Byłem samowystarczalnym, dorosłym wilkiem, który jest w stanie poradzić sobie z każdym problemem. 
Nie powiem, byłem wściekły na zadufanego w sobie alfę, który nie rozumiał, że ja robię jedynie to, co trzeba. Że wymierzam sprawiedliwość.
Bo taki jest mój plan.
Mój plan idealny. Tylko dlaczego nikt tego nie rozumie? Czy są ślepi? Głusi na prawdę? A może sami należą do tych, którzy zasługują na karę?
Poczułem na swoim karku zęby, a po chwili już leżałem na wilgotnej ściółce. Wpatrywałem się prosto w zielone ślepia wilczycy, jak mi się zdawało, przypominające oczy węża. To było najprawdopodobniej tylko moje subiektywne odczucie, jednak i tak od wadery dało się wyczuć aurę agresji. Spróbowałem się podnieść, warcząc wściekle, lecz była silniejsza ode mnie.
— Leż tam, Cesarski Kundlu. — Rzuciła prześmiewczo, po czym odchyliła łeb do tyłu i zawyła. Zmrużyłem nieco oczy z nieufnością.
— Wiesz, kim jestem. — Stwierdziłem, nieruchomiejąc pod nią, bo walka nie miała sensu. W dodatku, skoro mnie jeszcze nie zabiła, mimo, iż miała do tego okazję, być może takich zamiarów nie miała. Bądź ktoś jej na to nie pozwala.
Długo czekaliśmy, aż ktokolwiek przyjdzie. Wilczyca z irytacją poruszała ogonem, łypiąc wzrokiem wokół. Mamrotała coś pod nosem w nieznanym dialekcie, przez co nie byłem w stanie jej zrozumieć.
— Zawsze się spóźniasz, Liivei. — Powiedziała nagle, mierząc się wzrokiem z nowo przybyłym osobnikiem. Zerknąłem w tamtą stronę ze znudzeniem. Basior, rosła bestia o ciemnym jak noc futrze i czymś na wzór zwierzęcej czaszki na pysku, podszedł do nas, popatrzył na mnie z góry, po czym zaśmiał się cicho. Następnie wyprostował się i zaczął dyskutować o czymś spokojnym tonem z wilczycą w tym ich dziwnym języku. Był irytujący dla uszy, ostry i pełen ekspresyjności czy podnoszenia głosu. Usłyszałem to tylko u wadery, gdyż Liivei, jeśli to on, był opanowany i stoicki.
— Skończcie ten teatrzyk. — Miałem już dość słuchania ich głupot, których nawet nie byłem w stanie pojąć. Basior wymienił długie spojrzenia z towarzyszką, a ta, z nieukrywaną niechęcią, zeszła ze mnie. Podniosłem się od razu i nastroszyłem.
— Czego ode mnie chcecie?
— Oh, Haruhiko. — Osobnik uśmiechnął się delikatnie. — Nawet nie wiesz, jaki zaszczyt cię spotkał, że to akurat na twoją osobę padło moje spojrzenie, spojrzenie Uroborosa! — Liivei wyglądał i brzmiał jak wariat. Nie chciałem się przyznać przed samym sobą, że zapewne jesteśmy do siebie w tej kwestii podobni. Jednak ja i on to dwie strony barykady. Bo ja nie proponuję wstąpienia obcym do grupy o raczej wątpliwej reputacji. Tak, słyszałem co nieco o Uroborosie jako o zrzeszeniu najemników, którzy podróżowali od jednej watahy do drugiej. Trudnili się usuwaniem tych, których uważali za niepotrzebnych dla społeczeństwa, często bez zgody alf, a następnie żądali oddania im władzy. To byli zwykli socjopaci ze spaczonym podejściem do świata. Wierzyli, że to, co czynią, wprowadzi wilki w nową, lepszą erę, gdzie każdy będzie żył na równi. Ale w rzeczywistości, to byłaby jedna, wielka dystopia.
Takie plotki krążyły pośród moich dawnych pobratymców. Nie byłem pewny, ile w tym prawdy, a ile zwykłego straszenia szczeniaków, aby nie wychodziły nocami z jaskini.
— Wybacz, ale nie jestem zainteresowany. — Odburknąłem, chcąc odejść, podjąć na nowo drogę w nieznane. Wilk odchrząknął znacząco, po czym zabrał głos, co sprawiło, że zatrzymałem się z łapą w powietrzu.
— Wiem, co zrobiłeś.
Zerknąłem na niego nad swoim ramieniem. Ukłucie niepokoju pojawiło się w moim sercu i zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
— O czym ty gadasz? — Wbiłem pazury w ziemię, a Liivei zbliżył się do mnie. Jego pysk był tuż przy moim uchu.
— Są granice, których przekroczenie jest niebezpieczne — Wyszeptał chłodnym, przeszywającym jak lód tonem — Przekroczywszy je bowiem, wrócić już nie można.
To, co czułem w tym momencie, było nie do opisania. Wilk wdarł się w najgłębsze zakamarki mojego umysłu, wyciągnął wspomnienia i obrócił je przeciwko mnie. Był manipulantem i to zdolnym jak nikt inny. Prawdziwy socjopata. Wyrachowany, dążący po trupach do celu. Bezwzględny. Uwielbiające teatralne wejścia i wyjścia.
— Hej, gdzie idziesz?! — Zawołałem, wyrwany z amoku, kiedy przyspieszone kroki dwóch członków Uroborosu skierowało się w stronę lasu. — Stój!
— Będziemy cię obserwować, Haruhiko. — Liivei zwolnił nieco, na zaledwie chwilę, po czym zaczął znikać w cieniu, z którym zlewało się jego futro. — Gdy będziesz gotowy, Uroboros cię znajdzie i okryje swoim światłem.

***

— To Uroboros. Grupa wariatów, myślących, że są bogami. W dużym skrócie. — Wyjaśniłem na jednym wdechu, mierząc wzrokiem pozostałych. Moje spojrzenie osiadło dłużej na Wrotyczu, który wsłuchiwał się z uwagą w to, co mówię. Aby się nie zestresować, odwróciłem szybko łeb w stronę ptaka, nadal oglądającego grób. — Ten... nieszczęśnik mógł być jednym z tych, którzy się im nie spodobali. Dlatego musiał zginąć. — Wziąłem głębszy wdech — Mam kontakt z członkiem z jednej z ich frakcji. 
Zachwiałem się nieco pod wpływem emocji, po czym potrząsnąłem łbem. Ogarnij się, Haruhiko.
— Przepraszam, panie. Znowu cię zawiodłem.

< Wrotycz? >

wtorek, 24 kwietnia 2018

Od Kanaa'y CD Oleandra

My? Razem? Spojrzałam z niedowierzaniem na basiora. Był miły, zyskał nawet moją sympatię, ale... nie kochałam go. W końcu jak można kochać kogoś, kogo prawie się nie zna? Sama nawet nie wiem kiedy z moich, i tak już zmęczonych płaczem, oczu znów lekko popłynęły łzy.
- Kanuś, nie płacz - powiedział uspokajająco basior - Wszystko się ułoży
- Ale... ja Ciebie nawet nie pamiętam! Ja... ja Ciebie nie kocham... - wydusiłam z siebie - Jak możemy być razem?
- Na pewno sobie wszystko przypomnisz niebawem - stwierdził już mniej pewnie Oleander - i będzie jak dawniej...
- A co jeśli sobie nie przypomnę? Jeśli nie odzyskam pamięci? Co wtedy?
Wilk przez chwilę milczał. Spojrzał na mnie swymi niebieskimi oczami z jakimś niepisanym bólem.
- Nie wiem... Nie mam pojęcia... - odpowiedział cicho
Basior wbił wzrok w ziemię i westchnął ciężko. Nastała cisza. Okropna, dołująca cisza. Nagle przerwał ją Oleander mówiąc:
-(...)

<Oluś?>

Od Wrotycza CD Haruhiko

- Ciało! - usłyszałem cichy jednak przepełniony do granic trwogą i desperackim pośpiechem głos Haruhiko - grób. Znalazłem grób - mówił szybko, a ja półświadomie poczułem, jak moje uszy zaczynają robić się gorące. W jednej chwili wymieniłem z Mundusem pełne grozy spojrzenia. Wilk tymczasem zakończył prędko - musisz to zobaczyć.
- C...co? Ciało? - na sam dźwięk poprzednich słów basiora włos zjeżył mi się na grzbiecie, przypomniałem sobie wydarzenie sprzed pewnego czasu, czasu, który wystarczył aby napocząć to, co leżało teraz pod ziemią, a jednocześnie pozwolił nowoprzybyłemu odkryć skutki tragicznego wydarzenia, które zabrało życie jednego z nas, Erbenika.
- Chodź szybko, zanim oni... - przerwał, stawiając uszy na sztorc, zupełnie jakby zauważył, lub przypomniał sobie o czymś strasznym.
- Poczekaj moment - w przelotnym geście łapy miał być przekaz uspokajający, choć sam nie wiem, jak w końcu wyszło. Fakt faktem, mimo wszystko zapanowało poruszenie, ja jednak, nie zważając na zdziwionego Ligreka próbującego porozumieć się z pobudzonym, wykonującym pełne napięcia ruchy Haruhiko, przedostałem się do Mundurka i w milczeniu kiwnąłem głową na znak, że ma iść za mną, co też z cichym zrozumieniem uczynił.
- Słyszałeś go?
- Jak ciebie teraz.
- Znalazł Erbenika. Pogrzebaliśmy go tam, skąd nadbiegł.
- Nie sądzę, by w pobliżu były zakopane inne zwłoki.
- Mam tam z nim iść i udawać, że o niczym nie wiem?
- Przecież i tak w WSC wszyscy już o tym wiedzą. Nie boisz się chyba tego jednego wilka...
- Nie, nie boję się go - pokręciłem głową, równocześnie zwieszając ją i w namyśle przechodząc kilka kroków do przodu.
- Spokojnie, Wrotycz - westchnął mój przyjaciel, przymykając oczy - po prostu powiedz, co zaszło i zakopiecie go znowu.
Westchnąłem ciężko.
- Nie chcę go teraz oglądać.
- To ty go zabiłeś.
Zniżyłem głowę, ponownie wzdychając bezgłośnie. Potem bez słowa skierowałem się tam, gdzie czekali na nas towarzysze.
- Haruhiko, idziemy - mruknąłem - wszyscy idziemy.
Po kilku minutach dotarliśmy na miejsce. Ale... chwileczkę. To nie tutaj.
- Zakopaliśmy go gdzie indziej - szepnąłem do błękitnego ptaka
- Nie mów, przecież widzę - syknął, podchodząc do dziury w ziemi i zakrywając dziób skrzydłem - i zupełnie nie tak, popatrz na ciało, leży w prostokątnym dole - nieznacznie kiwnął głową w stronę trupa, po czym dodał głośniej - co to za denat?
- Nie znam go - mrukliwie wzruszył ramionami Haruhiko.
- Ktoś z obecnych? - Mundus potoczył wzrokiem po pozostałych.
- Ja też go nie znam - obruszyłem się.
Przez chwilę staliśmy i patrzyliśmy na leżące w dole ciało. Wreszcie ptak zapytał:
- Co on ma na boku?
Dopiero teraz zwróciłem uwagę na coś wystającego spod sierści. To znak, bez wątpienia nie przypadkowa blizna. Wypalony, spory symbol.

< Haruhiko? >

Od Siobhan

Nastał kolejny, piękny dzień, a jego pierwsze promienie światła muskały delikatnie moje futro. Biegłam przez las, śmiejąc się i ścigając z Katorim, przeskakując po skałach i mknąc jak wiatr między drzewami. Duch był ode mnie o wiele szybszy, zarówno przez to, że nie musiał martwić się takimi rzeczami jak materialne obiekty oraz dlatego, że był basiorem. A ci z zasady są szybsi od wader.
Postanowiłam się wykazać. Nagle zahamowałam, zmieniając kierunek biegu o dziewięćdziesiąt stopni i jak strzała wbiegłam na leśną polanę. Katori z trudem zatrzymał się przed skarpą, wbił łapy w ziemię i zmierzył mnie wzrokiem. Następnie zaśmiał się szczekliwie. Nie usłyszałam, żeby ponownie podjął próbę dogonienia mnie, chociaż może po prostu zaczął lewitować. Duchy są dziwne z natury z samego faktu, że pozostałość po świadomości wilka nadal została, a w dodatku postanowiła nawiedzać żywych. W przypadku Kato, padło to na mnie. 
Na początku, po dowiedzeniu się prawdy, że jednak nie byłam jedynaczką, a mój przyjaciel tak naprawdę był widoczny jedynie dla mnie, znienawidziłam go. Głównie za to, że milczał i nie przyznał się do tego wszystkiego jako pierwszy. Mimo, że powinien. Żeby przynajmniej on był szczery.
Jednak z czasem... wybaczyłam mu. Gniewanie się na ducha nie miało sensu. I tak go widziałam, jakby nie mógł odejść i był przywiązany do mnie, dopóki sama nie umrę. Nie mówiąc już o tym, że był moim jedynym przyjacielem na wygnaniu, na które skazałam się sama, opuszczając swoje rodzinne strony. 
Nawet nie wiedziałam, jak długo podróżujemy. Miesiąc? Dwa? 
Otoczenie zmieniło się całkowicie, było bardziej zrównoważone, było o wiele więcej zieleni. Wszystko aż tętniło życiem. Nadeszła wiosna, ptaki zaczęły wić gniazda, a inne zwierzęta pasły się, odpoczywając od chłodnej zimy. Pogoda również wyglądała, jakby się cieszyła z takiego obrotu spraw. Szkoda tylko, że ta kraina zapewne będzie tylko kolejnym przystankiem w podróży po świecie w poszukiwaniu swojego miejsca.
Po dłuższym biegu, zatrzymałam się, stopniowo wytracając prędkość. Rozejrzałam się wokół w poszukiwaniu towarzysza.
- Katori?! - Zawołałam, zaniepokojona nieobecnością brata. A co jeśli jednak może odejść? Albo coś mu się stało? Jakiś demon go pożarł?
Ku mojej radości, szare futro basiora zafalowało w krzakach. Podbiegłam do niego, gotowa okrzyczeć ducha za takie pozostawienie mnie na pastwę losu, gdy pokazał mi gestem, abym była cicho. Niechętnie usiadłam obok i spojrzałem w to samo miejsce, co Katori. W dole znajdowała się beżowo - szara wilczyca, czająca się na łanię, pasącą się w okolicach małego strumienia. Podekscytowana wizją spotkania nowej osoby na swojej drodze, ze szczeknięciem i szerokim uśmiechem na pysku, wyskoczyłam z krzaków.
- Witaj! - zawyłam, płosząc w ten sposób niedoszłą ofiarę. To dobrze. Przeżyje jeszcze kolejny dzień. - Oh, przepraszam, nie chciałam, ale nie mogłam się powstrzymać! Czy jest tu może w okolicy jakaś wataha?

< Kama? >

Nowy członek!


Siobhan - zielarz

niedziela, 22 kwietnia 2018

Od Kurahy CD Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi"

Nie odmawia się lisowi, gdy prosi by poleżeć z nim na drzewie i porozmawiać. Po prostu się tego nie robi.
Z taką myślą po wielu próbach udało mi się wreszcie wdrapać na jedną z wyższych gałęzi, ogromnego dębu. Shino zajął miejsce odrobinę wyżej i przyglądał mi się z góry.
- To jedna z najdziwniejszych rzeczy, jakie zrobiłem w życiu - mruknąłem. 
- Miałbyś beze mnie niesamowicie nudny żywot - stwierdził mój towarzysz. Parsknąłem śmiechem.
Ostrożnie położyłem się na szerokim konarze, w miejscu gdzie się rozgałęział, dzięki czemu czułem się odrobinę bezpieczniej.
- O czym chciałeś porozmawiać? - zacząłem, przyglądając się przestrzeni pode mną.
- Sam nie wiem - przyznał lis. - Wiele się ostatnio dzieje, nie sądzisz?
- Co dokładnie masz na myśli? - zapytałem, mrużąc oczy w nagłym przypływie senności.
- Wiesz, demony i takie tam - przerwał, zapewne by zbadać moją reakcję. - Nie byłeś przygotowywany do tego od najmłodszych lat jak twoi poprzednicy. Pomyślałem, że może to być odrobinę przytłaczające.
- Tak, z pewnością - stwierdziłem bez przekonania, skupiając swoją uwagę na postaci przechodzącej pod drzewem. - Wrotycz!
Postać zatrzymała się i rozejrzała. Bez zbędnego ociągania zeskoczyłem na niższą i grubszą gałąź, równocześnie zmieniając formę, by w razie czego pomóc sobie pazurami. Wylądowałem na szczęście dość zgrabnie, zaledwie metr nad Wrotyczem. Położyłem się, gdy tylko zdałem sobie sprawę z tego, że jedno z moich kopyt niebezpiecznie szybko zsuwa się z gałęzi.
Nim się odezwał, miałem chwilę, by mu się przyjrzeć. Wieści o jego nowym statusie społecznym dotarły do mnie, jak zwykle, z szybkością niezainteresowanego sytuacją kitsune. Dla mnie zresztą też nie miało to większego znaczenia, więc nie zagłębiałem się w temat, a Shino zdawał się nie wiedzieć, czym nasz drogi znajomy właściwie zawinił. Zostawiliśmy ten temat na później, a teraz? Cóż, sam nas znalazł, przynosząc ze sobą dziwne wrażenie, że muszę uważać. Właściwie, to wrażenie pojawiło się już przy naszym pierwszym spotkaniu i nigdy tak naprawdę mnie nie opuściło. Wrotycz nie był do końca zrównoważonym typem i już właściwie nie wiedziałem, czy jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, czy najgorszymi wrogami. 
- Kuraha - mruknął basior, wreszcie spoglądając w górę. Ton jego głosu niemal automatycznie sprowadził lisa bliżej nas. Zdecydowanie kierowała nim ciekawość, bo o możliwości rozdzielenia nas w wypadku kolejnej walki nie było mowy. Nie miałem najmniejszego zamiaru schodzić z drzewa. - Właśnie cię szukałem.
Już chwilę później miałem okazje wysłuchać intrygującej historii o zbliżających się szkoleniach wojskowych, której wysłuchałem, udając niespecjalnie zainteresowanego, z leniwie przymrużonymi oczami. Co jakiś czas zerkałem ukradkiem na Shino, który przysłuchiwał się uważnie, ale zupełnie stracił zainteresowanie, gdy usłyszał, że odbywają się w siedzibie NIKLu. Parsknął z dezaprobatą i wrócił na wyższe gałęzie. Wrotycz tymczasem zakończył wyjaśnienia i wyraźnie czekał na moją decyzje. 
- Co myślisz Shino? - zawołałem za towarzyszem, który zniknął wśród gałęzi. Wprawdzie podjąłem już decyzje, ale lubiłem znać jego zdanie.
Zamiast rozbudowanej opinii otrzymałem gniewne, ledwo słyszalne "Rób co chcesz." i chyba musiałem się tym zadowolić. Zeskoczyłem z drzewa, przeciągnąłem niespiesznie i wróciłem do wilczej formy. 
- To kiedy ruszamy? - zapytałem, licząc na jak najszybszy termin. Nie miałem ochoty spędzić następnych paru dni z Shino, który nagle obraził się z niewiadomego powodu.

< Wrotek, przyjacielu? >

Od Haruhiko CD Wrotycza

Czymże jest Słońce?
Ta górująca nad naszymi głowami gwiazda, wyznaczająca rytm życiu. Dająca je i odbierająca. Matka i ojciec, w jednej osobie. 
Jednak, gdyby się tak dogłębniej zastanowić nad znaczeniem tego obiektu, już nie tylko w kwestii życia, ale jako symbol.
Co symbolizuje płonąca kula, która w trakcie moich przemyśleń, była już prawie całkowicie schowana za horyzontem?
Według jednych, symbolizuje mądrość, inteligencję, początek i chwałę. Czyli, można rzec, same pozytywne rzeczy, nieprawdaż?
Jest jednak jeszcze druga strona medalu. Słońce symbolizuje szaleństwo, trawiący wszystko, co stanie na drodze ogień. To po zachodzie Słońca, wszystkie nasze koszmary stają się rzeczywistością, a potwory wychodzą ze swoich nor, aby siać chaos.
Tak więc, nie można powiedzieć jednoznacznie, że ta gwiazda jest zła, albo że jest dobra. Gdyby opisać ją kolorami, jest szara. Jest mieszanką niebezpiecznej czerni i niewinnej bieli. Jak my wszyscy.
Każdy z nas jest szary, rzadko kiedy jesteśmy całkowicie jedną barwą. 
A może jednak nie?
Co jeśli są takie osoby, którzy od samego początku zostali poświęceni czerni? Bez możliwości powrotu? Niezdolni do zmiany swojego losu? Niczym marionetki w rękach Pana Świata?
Wszystko miało swój początek i swój koniec. A ja nie mam zamiaru czekać bezczynnie, aż rozpłynę się całkowicie w mroku swojej duszy. Zamierzam to zmienić i odwrócić los, nawet jeśli będę musiał zatracić samego siebie.
— Hej, wszystko w porządku? — Ktoś z grupy, za którą się snułem w milczeniu, postanowił wyrwać mnie do odpowiedzi, przerwać osobisty monolog o Słońcu i znaczeniu życia. Nie spodobało mi się to, ale jedno spojrzenie Wrotycza sprawiło, że utrzymałem emocje na wodzy. Nadal szliśmy w tylko im znanym kierunku, gdzieś w dal. Czułem zimne palce wiatru, przeczesujące futro, powodujące drżenie. Wziąłem głębszy wdech, aby zebrać myśli i siły na to, żeby odpowiedzieć.
— Tak, wszystko w porządku. — Odparłem, mimo, że moja dusza chciała krzyknąć, że nie, nie jest w porządku. Nigdy nie było "w porządku". Od zawsze byłem na granicy świadomości, a teraz? Teraz ta szala niebezpiecznie przechylała się w stronę całkowitego zatracenia w szaleństwie. Nie chciałem zniknąć. Chciałem żyć, być jak normalny przedstawiciel wilczej społeczności. Ale jak, skoro nie potrafię nawet odczuwać emocji. Opuściłem łeb, ignorując to, o czym moi towarzysze rozmawiali. Wyłapywałem tylko niektóre słowa, a i te nie miały większego sensu, z racji braku kontekstu. Liga Beżowej Ziemi, Cienie, Siedziba. Te chyba powtarzały się najczęściej.
Ostatecznie, po stosunkowo długiej wędrówce, zatrzymaliśmy się. Rozejrzałem się nieznacznie, chociaż to i tak nic by mi nie dało. Przybyłem z zupełnie innej strony, a te rejony były zupełnie obce. Co za tym idzie, pełne niebezpieczeństw.
— Niepokój. — Wyszeptałem prawie bezgłośnie, na co stojący najbliżej Wrotycz odwrócił łeb i poruszył uszami. Z trudem podniosłem wzrok. Szybko przebiegłem po jego pysku, schodząc stopniowo po burym futrze na łapy. 
— Mówiłeś coś? — Spytał, zapewne odruchowo, a ja jedynie wzruszyłem barkami. Wiedziałem, że usłyszał mnie doskonale. Po pierwsze, był wilkiem, a po drugie, dzielił nas niecały metr. Dzięki bogom w niebiosach, w których nie wierzę, nie drążył tematu. Wrócił do dawnej pozycji, emanując pewnością siebie i spojrzał na współtowarzyszy. Ja osunąłem się nieco bardziej w cień, zastanawiając się, co mam teraz zrobić. Cichy bezosobowy szept, jaki rozległ się nagle gdzieś od strony zarośli, zaczął przeciągać mnie na tę mniej rzeczywistą część świata. Bardziej duchową, ale równie niebezpieczną.
— Ligrek, ty sprawdzisz... — Głos Wrotycza dotarł do mnie zza mgły, która przyćmiła umysł. Był jednak zbyt słabą nicą, aby pozwolił mi pozostać świadomym. Jego ton został zagłuszony przez inny. Wyraźniejszy, potężniejszy. 
Należący do niezbyt widocznej w tym świetle, a raczej jego braku, mary. Spojrzałem na ducha czujnie, witając się z nim z szacunkiem. Nauczyłem się, że dusze mają o sobie stosunkowo zbyt wygórowane myślenie, a gdy nie będą traktowane w sposób, w jaki powinny, mogą stać się gniewne. Dobitnie pamiętam, kiedy jeden z takich bytów cisnął mną o skałę, krusząc biodro i uszkadzając je na resztę życia. 
Podszedłem do widziadła, chcąc się mu lepiej przyjrzeć. Te odsunęło się, a przez niezrozumiałą, niewytłumaczalną więź, zrozumiałem, że chce mi coś pokazać. A jako jedyna istota w okolicy, która jest w stanie porozumieć się z tym zapomnianym, duchowym światem, zwróciła się do mnie o pomoc i jeszcze bardziej zamazała tę niewielką, ale istniejącą granicę między światami. 
Posnułem się w las, idąc po lśniących w mojej wizji śladach ducha, nie zwracając uwagi na Wrotycza i pozostałych. Oni również zdawali się nie zauważać, że odszedłem. 
Ostrożnie stawiałem kroki, z obawy przed wpadnięciem w ludzką bądź wilczą zasadzkę. Z tego, co zdołałem wywnioskować z rozmów członków Ligii, na tych terenach robiło się niezbyt ciekawie. A w dzisiejszych planach nie było miejsca na możliwą, nieznaczną śmierć. Ba, nie było miejsca na żadną śmierć!
Ale Kostucha to specyficzna panienka, szukająca uwagi w każdy możliwy sposób. Wiedziałem, że to ona właśnie postanowiła o sobie przypomnieć, kiedy stanąłem nad świeżo zakopanym dołem. Duch usiadł obok, wbijając we mnie to świdrujące spojrzenie. Nie zostało mi nic innego, jak zacząć kopać.
Im więcej ziemi ubywało, tym bardziej irytujący nozdrza zapach się unosił. Słodka, mdława, a za razem obrzydliwa woń śmierci i zgnilizny. W pewnym momencie, moje pazury wbiły się w coś miękkiego, a kolejna fala odoru rozniosła się w okolicy.
Z neutralnym wyrazem pyska, ale za to chaosem w umyśle, spoglądałem na ciało wilka, w częściowym rozkładzie. To był grób, zupełnie jak ludzki. Czyli musiał być wykonany przez świadomą istotę.
Rozkopałem miejsce pochówku, aby obejrzeć truchło w całej, hah, okazałości. Mój wzrok przebiegł po ranach, zadanych przez kły i szpony. Na rozerwane gardło i znak, wypalony na boku. Wąż, połykający swój ogon. Uroboros, symbol odradzania się po śmierci, destrukcji, rodzącej się z ładu. Grupy, do której proponowano mi przyłączenie się. 
Znałem go zbyt dobrze. Jeśli to prawda, a oni przybyli na tereny Watahy Srebrnego Chabra, wszyscy, w tym Wrotycz będą w niebezpieczeństwie. 
Kiedy podniosłem wzrok, ducha nie było. Dziwna aura zniknęła, a ja znowu byłem świadomy. Niewiele myśląc, pobiegłem do Wrotycza, z rozpędem wpadając na jego osobę. Zganiłem się za to w myślach, ale czasami sytuacja wymagała pośpiechu. Mój oddech był przyspieszony, wręcz paniczny. Po raz pierwszy od dawna, zacząłem odczuwać strach.
— Ciało.. — Wydobyłem z siebie między przerwami na złapanie tchu. — Grób. Znalazłem grób. Musisz to zobaczyć

sobota, 21 kwietnia 2018

Od Wrotycza CD Haruhiko

Wilk niemal przykucnął przede mną i schylił się, wbijając posępne spojrzenie w ziemię.
- Nie żartuj sobie - prychnąłem cicho, wstając ze swego miejsca i omijając towarzysza z niechęcią - albo idziesz, albo zostawiam cię tutaj samego - w tamtym momencie odeszła mi ochota na jakiekolwiek dowcipy.
- Nie, nie - krzyknął - już idę! Poczekaj, łaskawy...
- Daruj sobie - osobnik z każdą chwilą denerwował mnie coraz bardziej. Fuknąłem znacząco. W jednej chwili stulił pysk i wyprostował się lekko, patrząc na mnie wciąż pełnym żalu i smutku wzrokiem. Odwróciłem się jeszcze na chwilę, lekko rozluźniając mięśnie na pysku i nieświadomie rezygnując z marszczenia brwi. Westchnąłem w duchu.
- Mogę doprowadzić cię do Polany Życia? Tam już pewnie dasz sobie radę.
- Och nie, to znaczy... - basior z bezradnością odpowiednią podrastającemu szczenięciu rozejrzał się wokół jednym, szybkim spojrzeniem i zawiesił wzrok na mnie.
- Co ci znowu nie odpowiada? - zapytałem spokojniej - chyba nie boisz się zostać tu sam, co, mocarzu? - mając w pamięci mało przyjazne wyzwiska, którymi butnie uraczył mnie niecałą godzinę temu, gdy spotkał mnie po raz pierwszy, a jednocześnie dochodząc do stwierdzenia swojej pewnej wyższości moralnej nad tym podejrzanym typem, powstrzymałem się od mocniejszych określeń, stosunkowo delikatnie nazywając go po prostu mocarzem. Nie podejrzewałem, by był to powód do obrazy z jego strony. Nie, po tym, jak zachował się na początku, nie ma prawa się boczyć.
- Nie, przepraszam - znów spuścił głowę, unikając kontaktu wzrokowego. Może to i dobrze, niech nie patrzy mi w oczy, nie mam nic przeciwko temu.
- I nie przepraszaj mnie ciągle - pokręciłem głową, przypominając sobie, o swoim, dość niskim teraz stanowisku. Równocześnie powróciły myśli o tym, co mieliśmy jeszcze ustalić z resztą kierownictwa Ligi Beżowych Ziem, które z kolei pociągnęły za sobą świadomość, że przecież nawet tam nie pełniłem funkcji dygnitarza i władcy. Byłem przecież jedynie marnym urzędniczyną, mającym za zadanie dbać o społeczeństwo. Zacisnąłem szczęki. Poważnie, musisz zacząć się hamować, wilczku. W samej lidze wszyscy są równi, a w twojej rodzinnej watasze jesteś najniżej, a nie jak do niedawna, najwyżej ze wszystkich. Z tym niefizycznym uderzeniem się w pierś, westchnąłem raz jeszcze i zebrałem się nawet na kilkusekundowy, słaby uśmiech skierowany do drugiego wilka - chcesz iść dalej, tam, dokąd ja idę, nie widzę przeciwwskazań.
- A więc idziemy razem - basior zamachał ogonem, ja natomiast poczułem ukłucie gdzieś w sercu, sam nie byłem przekonany, czy zaliczyć to do doznań przyjemnych, czy też spowodowanych  czystym strachem. Zaprowadzę Haruhiko dalej, do ligi, czy jednak reszta naszego towarzystwa będzie z tego zadowolona? To, mimo wszystko, dosyć podejrzany wilk. O ile znam już dosyć wielu przedstawicieli naszego gatunku, ten chyba nie zachowuje się raczej jak przeciętny jego przedstawiciel, taki, jakich mnóstwo otaczało mnie przez całe życie.
Popatrzyłem na niego uważniej, ruszając w dalszą drogę. Teraz nie było już odwrotu, obiecałem mu to, zdawał się cieszyć. Co to za alfa, która ciągle zmienia zdanie? Ach, alfa. Nie jestem przecież alfą. Nie zmienią tego nawet odległe marzenia o dostaniu się do elity żołnierzy wyszkolonych przez NIKL*, które to niedawno okazały się możliwe, ale tylko możliwe do spełnienia. Nie, one nie zmienią mojej obecnej sytuacji.
Haruhiko... z jego psychiką coś jest chyba mocno inaczej. Nie jestem jednak w stanie tego rozgryźć. Kimże ja jestem, nigdy nie byłem dobry w takich sprawach. Ale, czy to byłoby konieczne? Znam przecież kogoś, kto potrafi to zrobić, jak ja potrafię walczyć i polować. Kto ma siłę, by patrzeć w oczy i czytać z nich, jak z zapisanej kartki, a emocje każdego rozmówcy rozpozna jak własne. Co jednak najważniejsze, niewyczerpalnym majątkiem, którym obdarzył mnie los, jest jego przyjaźń i to, że czeka na mnie tam, gdzie zmierzamy.
Tymczasem zbliżyliśmy się do celu. Bezpiecznie minęliśmy północne tereny WSC, docierając wreszcie na Stepy. Siedziba ligi zaraz będzie widoczna.

- To tutaj - usiałem na ziemi przy jednym z karłowatych drzew, które rosły wokół i podrapałem się po szyi. Haruhiko stanął obok mnie, mierząc wzrokiem pokryty piaskiem i nielicznymi kępami trawy obszar.
- Wybacz teraz, czekają na mnie. Rozgość się, wrócę za jakąś godzinę, muszę pokazać cię reszcie dowództwa - wstałem i skierowałem się w stronę głównej siedziby. Za sobą jednak usłyszałem kroki.
- Co robisz? - zapytałem.
- Mogę podejść bliżej? - cofnął się o krok - jeśli to zakazane, będę czekać tutaj.
- Nie musisz czekać w ogóle - wzruszyłem ramionami - ale jeśli chcesz zostać z nami, muszę przedstawić cię reszcie - powiedziałem, po czym, spotkawszy się z milczeniem ze strony towarzysza, westchnąłem i przypominając sobie o nietypowości osobnika, którego sprowadziłem, zmieniłem zdanie - wiesz co? Przedstawię cię teraz. Potem rób co zechcesz.
Weszliśmy do wnętrza obszernej nory, która służyła nam za miejsce obrad. Wszyscy zgromadzeni, to jest Ardyt Ligrek i Mundurek, rozmawiając wesoło, zdawali się nie być nawet zniecierpliwieni oczekiwaniem na mnie. Wewnątrz dało się wyczuć dosyć intensywny, ostry zapach naszego eliksiru, jak przyjęło się nazywać ten sprowadzony ze wsi specyfik, który zwykliśmy popijać podczas narad.
- Wrotycz! - Mundus uśmiechnął się, głośno sygnalizując kompanom moje nadejście - i ktoś jeszcze, powitać gościa.
- Ach tak, witajcie, przybyszu - Ligrek odwrócił się i nieco chwiejnym gestem pozdrowił Haruhiko.
- Tak jest, co cię do nas sprowadza? - Ardyt nie czekając długo, przeszedł do rzeczy, wbijając w przybyłego spojrzenie na tyle uważne, na ile pozwalał mu błogostan, który następował zazwyczaj po wypiciu eliksiru.
- To nasz gość - po raz drugi dzisiaj poczułem niepokojące ukłucie niepewności, po czym spojrzałem na Mundusa, który widząc to, kiwnął głową. Liczyłem na to, że szybko odgadnie, że potrzebuję wsparcia - poznałem go dzisiaj i zastanawiam się, czy ewentualnie, w przyszłości nadałby się na członka naszego zrzeszenia - wykrzywiłem się, uświadamiając sobie, że z tymi słowami stanowczo się pośpieszyłem. Cóż jednak, jak widać, zadziałała moja podświadomość. Może jednak by się nadał?
- Znacie go? - Ardyt potoczył spojrzeniem po pozostałych.
- Tak, to nowy członek Watahy Srebrnego Chabra - odpowiedział Mundurek - jest tam zaledwie kilka godzin, na stanowisku mordercy, chyba nie zdążył uczynić niczego, co świadczyło by o nim źle.
- Skąd o tym wiesz? - zapytałem, z pewną dozą chmurności orientując się, że mój przyjaciel wiedział o nim więcej, niż ja. Tego się nie spodziewałem, ale trudno, teraz też to wiem.
- Zapominasz, że nadal działam w twojej rodzinnej watasze i to w bardzo konkretnym charakterze - Mundurek uśmiechnął się lekko. Ach, no tak. Byłbym o tym zapomniał.
Mój towarzysz odsłonił kły, powarkując groźnie. Posłałem mu karcące spojrzenie, które, zgodnie z oczekiwaniami, uspokoiło go w mgnieniu oka. Mimo to nadal patrzył na przedmówcę z nieskrywaną wrogością. W sumie trudno było się dziwić, też nie lubię ujawniać obcym pewnych szczegółów ze swojego życia, nie mówiąc już o sytuacji, kiedy po prostu znają je sobie bez mojego pozwolenia.
- Ktoś ma coś przeciwko? - zapytał mój przyjaciel, napotykając jedynie niepewne spojrzenia towarzyszy - potrzeba nam rąk do budowy lepszego świata.
- Ma rację - kiwnął głową Ardyt - przyjąłbym go, nie zaszkodzi. Oczywiście nie na stałe, ale jeśli chce pobyć u nas przez jakiś czas, czemu nie?
- Czemu nie... - powtórzył Ligrek - nie odmawiamy gościny.
- Mieliście zrobić obchód - zauważył Mundurek - dziś wieczorem, sprawdzić, jak idzie praca przy rozbudowie głównej siedziby.
- Ach, oczywiście - przytaknął Ardyt - Mundurek, nadal nie rozumiem, dlaczego nie chcesz należeć do dowództwa. Zawsze we wszystkim najlepiej się orientujesz.
- Jest wiele powodów - uciął krótko ptak - a jak widać, potrzebny jestem wam raczej jako zegarek, nie kolejny dowódca.
- Jak wolisz, koguciku - ziewnął Ardyt - mi wystarczy, że budzisz nas za wcześnie. Nie wyspałem się dzisiaj.
- Myślę, że to zmęczenie jest spowodowane raczej promilami we krwi.
- Co ty gadasz?
- Nieważne, po prostu prześpij się, Wrotycz i Ligrek dadzą radę sami.
- A wiesz, że to dobry pomysł - napuszył się basior - wolę spać.
- Śpij zatem.

Ligrek, Haruhiko, Mundus i ja wyszliśmy na zewnątrz, pozostawiając Ardyta w głównej siedzibie, pod ziemią. Słońce było już nisko, a wieczór robił się coraz chłodniejszy.

< Haruhiko? >

czwartek, 19 kwietnia 2018

Od Haruhiko CD Wrotycza

 Ostrożnie stawiałem kroki, nasłuchując, poruszając uszami. Wszystko było zbyt nowe. Było zbyt dużo zmian. Zbyt dużo nowych zapachów, zbyt dużo nowych dźwięków. Wszystkiego było "zbyt dużo". Może już się starzeję?
Nie, mam zaledwie trzy lata. To kwiat wilczego wieku. Dopiero co żem od ziemi w końcu odrósł, do grobu mi się nie spieszy.
W takim razie, czy to ciało pozostało w tyle, a umysł, lotny niczym ptak, wyrwał do przodu? Zaśmiałem się pod nosem. Iście poetyckie przemyślenia. Może gdyby moja dusza nie była tak skażona okrucieństwem i chorobą, która toczy umysł, mógłbym zasiąść gdzieś w jaskini i tam tworzyć wiersze.
Nie, to nie mój sposób na życie. Nienawidzę stać w miejscu. Muszę iść do przodu, czuć, że żyję, mimo oddechu Kostuchy na karku. Zimnego, słodkiego, przyciągającego do siebie. Czasami zastanawiałem się, czy aby na pewno to wszystko, co widzę, to nie sen. Czy nie obudzę się w pewnym momencie, w jakimś parowie, nadal uciekając ze swojego starego domu?
Przez swoje przemyślenia, zwolniłem. Nawet nie zwróciłem na to uwagi, byłem zawieszony pomiędzy jawą a snem. Jak więzień własnego umysłu, nie potrafiłem się opanować. Dysząc ciężko, opuściłem łeb, położyłem uszy po sobie. Starałem się przywołać swój cel na pierwszy plan, wyciągnąć go z zakamarków umysłu.
Wataha.
Nowy wilk.
Wrotycz.
Na wspomnienie tego imienia, poczułem elektryzujący, przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz. Zapomniałem się, zamknąłem w sobie i całkowicie straciłem rachubę czasu. Bo w końcu, nie miałem pewności, ile tak naprawdę chodzę, czy raczej krążę bez celu (przysięgam, to drzewo widziałem już chyba piąty raz) po lesie, a basior czeka na moją osobę. O ile nie postanowił odejść. Nie zdziwiłbym się w takiej zaistniałej sytuacji, znając życie, sam bym wrócił do swoich spraw po nawet chwili spóźnienia się swojego towarzysza. Ale ja to ja. A charakter tamtego wilka nadal był niezbadany. Enigmatyczny, a za razem interesujący. Kocham zagadki oraz behawiorystyczne zagwozdki, więc taki Wrotycz to jak dar z nieba. Nim jednak będę mógł się mu lepiej i dogłębniej przyjrzeć, musiałem go odnaleźć. Brzmiało to jak trudne zadanie, ale na szczęście, miałem stosunkowo dobry węch. Zupełnie jakbym dopiero w tym momencie przypomniał sobie o istnieniu swojego nosa, począłem intensywnie wąchać powietrze.
Nie minęła chwila, a podjąłem trop Wrotycza. Z nosem przy ziemi, podążyłem za śladami, jakie po sobie basior zostawił. W pustym łbie odbijała mi się tylko jedna myśl, a raczej prośba.
"Byleby nie odszedł, byleby nie odszedł" Ta mantra wbiła mi się w umysł i była jedyną rzeczą, jaka utrzymywała mnie w tym bardziej rzeczywistym świecie. Z czasem stała się również pomyślną wróżbą. Z cichym piskiem, który wyrwał się z mojego wnętrza, podbiegłem do siedzącego wilka. Wyglądał na znużonego, albo ... znudzonego. Nie mogłem jednoznacznie określić.
- Przepraszam. - powiedziałem z pokorą w głosie, ponownie się kłaniając, jak mam to w zwyczaju. - Ale zgubiłem drogę. Błagam więc o wybaczenie.

< Wrotycz? >

niedziela, 15 kwietnia 2018

Od Atarangi CD Kamy - "Nóż w plecy", cz. 1

Kama z zaciekawieniem patrzyła na Ngahere podczas gdy on z przejęciem opowiadał o naszym pierwszym spotkaniu. Lecz jedno mnie zaciekawiło, ani razu nie wspomniał o Cieniu, mimo że to właśnie basior go znalazł. Może po prostu o nim zapomniał? Zapytałam sama siebie, jednak po chwili zastanowienia przecząco pokręciłam głową. Moje rozmyślania przerwało czyjeś wołanie. 
-Atarangi!-głos był pełen smutku i lamentu, z kądś go kojarzyłam...
-Pouri? 
Moja towarzyszka spojrzała pytająco. 
-Kamo, zostawisz nas sam na sam?
Wadera odpowiedziała skinięciem głowy i poszła dalej, za jej przykładem poszedł Ngahere. Z oczu Pouriego lały się łzy, od kąd sięgam pamięcią nie widziałam go w takim stanie, musiało stać się coś strasznego. 
-Atarangi!-krzyknął i wbił swój łeb w moje futro pozbawiając mnie chwilowo oddechu. 
-Co się stało? -zapytałam przejęta
-Oni...-zaciął się-rodzice zostali zabici.-powiedział na jednym tchnieniu. 

CDN

środa, 11 kwietnia 2018

Od Oleandra CD Kanaa'y

- Czy... pamięć mi wróci? - zapytała Kanaa, wyglądając na przerażoną.
- Powinna wrócić - uśmiechnęła się lekko i trochę niepewnie nasza medyk. Popatrzyłem najpierw na jedną, a potem na drugą waderę. Nie wiedziałem, co mam robić. Naprawdę, nie wiedziałem. Z jednej strony, obawiałem się podejść bliżej do mojej małżonki, usiąść obok niej i zacząć opowiadać o naszym pięknym, wspólnym, dotychczasowym życiu, gdyż nie byłem pewien, czy chce to słyszeć, ani, czy dobrze wpłynęłoby to na jej psychikę, która przecież przeszła już i tak zbyt wiele w ciągu ostatnich kilkunastu godzin. Wciąż niezdecydowany, usiadłem więc w bezpiecznej odległości, aby nie przestraszyć wadery jeszcze bardziej.
- Kanuś... - szepnąłem cicho - uspokój się, uspokój... - uśmiechnąłem się słabo, kładąc łapę na łapie wilczycy - zaraz wszystko ci wytłumaczę.
Palette wyszła z jaskini, aby zebrać jakieś zioła. Zostawiła nas samych wierząc, że Kanaa pod moją opieką powoli dojdzie do siebie. Ja również chciałem w to wierzyć, choć muszę przyznać, że sam czułem wewnętrzny lęk.
- Powiedz mi... - zaczęła wadera, po tych słowach jednak zawieszając głos i milcząc przez chwilę.
- Najpierw odpocznij przez chwilkę - odpowiedziałem spokojnie - zawołam Kamę i Zawilca.
- Nie! Poczekaj - westchnęła - najpierw powiedz mi dokładnie, kim jesteś? Chciałabym wszystkich poznać, to w końcu mój nowy... mój dom.
- Oleander, samiec alfa Watahy Srebrnego Chabra - uśmiechnąłem się niemal przez łzy, walcząc z dramatycznym uczuciem, które towarzyszyło mi podczas wypowiadania tych słów. Muszę przedstawiać się własnej małżonce? Jak obcej osobie?
- Tak, a dokładniej? Znamy się? - wbiła we mnie zagubiony wzrok.
- Jesteśmy... - zawahałem się przez chwilę - jestem, twoim partnerem, Kanuś.

< Kanaa? >

poniedziałek, 9 kwietnia 2018

Od Palette CD Kurahy

Pamiętam otaczającą ciemność bez dna.
Pamiętam dziwne uczucie ciężkości, jakby ogromny blok ciągnął duszę w dół i w dół. Tam czekało lekkie źródło ciepła, które mnie otoczyło niczym kokon. Tak bardzo chciało mi się spać. Jednak gdy chciałam na dobre zamknąć oczy, coś mi nie pozwalało. Niewidzialna siła usilnie trzymała mnie.
Pamiętam jak zmęczona ciałem i duchem spojrzałam w źródło tych problemów. Czułam czyjś byt, mentalny byt. W głowie usłyszałam cichy głosik "nie zasypiaj". Dlaczego nie mogę usnąć? Jestem tak bardzo zmęczona...
Pamiętam jak coś niczym ciepłe objęcia wolno wyciągają mnie z tego kokonu, który z wolna ustępował. Zupełnie inny rodzaj ciepła pochłaniał mnie teraz. Głosik nabrał swoistej energii.
-Palette, nie zasypiaj- prosił.- Nie możesz zasnąć.
-Czemu? Tak bardzo potrzebuje drzemki- odparłam coraz mniej przytomnie.
-Nie możesz zasnąć- znowu powtarzał w kółko to samo.
-Dla...czego?
-Jeśli zaśniesz, zostaniesz wyparta z pamięci wszystkich, którzy cię znają- odparł zdesperowany duszek.- Jakbyś nigdy nie istniała.
-Czemu...to mó...wisz?- Mimo tych słów coraz gorzej się trzymałam. Musiałam usiąść ale za to padłam całkiem.
-Błagam!- Powiedział niemal w płaczu z determinacją.- Myśl o tych, którzy są ci bliscy! Wezwij Tego, kto wtedy był przy tobie! Inaczej ON ich wszystkich zniszczy!
-Ko...go?
-Tego co jest bliski sercu!- Dodał z nieco większą mocą.
-Bliski... sercu?- Zapytałam zamykając oczy. Zbyt zmęczona nie mogłam krzyknąć, jedyne co to z coraz mniejszą energią to w duchu mentalnie wymówiłam ich imiona. Zaraz potem wszystko znowu się rozpływało...

< Kuraś? >

sobota, 7 kwietnia 2018

Od Kanaa'y CD Oleandra

Usiadłam pod ścianą. Dlaczego ja wciąż nic sobie nowego nie przypomniałam? A co jeśli już nigdy nie odzyskam pamięci? Kim dla mnie są te wilki? Dlaczego oni mnie znają, a ja ich nie? Gdzie ja tak właściwie jestem? Te i wiele innych pytań zadręczały mój umysł i doprowadzały mnie do rozpaczy.
- Chcesz żebyśmy na chwilę wyszli? - spytał basior - Zostawić ciebie samą?
Chwilę milczałam, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Nie - odpowiedziałam - Możecie zostać...
- Co się stało? Powiedz, proszę.
Podniosłam głowę, wytarłam łzy i spojrzałam na basiora. Wpatrywał się we mnie ze szczerym współczuciem.
- Ja... - zaczęłam cicho i trochę niepewnie - ... nic nie pamiętam
- Nic? Zupełnie nic? - spytał zaskoczony - Ale... mnie pamiętasz?
Pokręciłam głową. Basior wpatrywał się we mnie ze niepokojem, po czym przeniósł pełen nadziei wzrok na stojącą trochę dalej waderę. Ta natomiast spytała :
- Nie pozostały ci żadne wspomnienia?
- Pamiętam dzieciństwo, śmierć moich rodziców. - zaczęłam powoli - Pamiętam też, że później stamtąd odeszłam i... obudziłam się przy drodze, a następnie tu.
- Czyli nie pamiętasz dołączenia do Watahy Srebrnego Chabra, ani niczego co działo się później? - spytała wadera
- Wataha Srebrnego Chabra? - powtórzyłam powoli - Nie kojarzę...
- Jesteśmy jej członkami i znajdujemy się na jej terenach. - wyjaśniła - Ja jestem Astelle, tutejsza medyczka, a to jest Oleander, samiec alfa - wskazała łapą basiora.
Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.
- Czy... pamięć mi wróci? - spytałam, bojąc się odpowiedzi
- Powinna wrócić - Astelle uśmiechnęła się niepewnie
Nie brzmiało to zbyt obiecująco. Powinna wrócić... A co jeśli nie wróci? Jak ja się teraz odnajdę w tej nowej dla mnie sytuacji?

< Oleander? >

środa, 4 kwietnia 2018

Od Oleandra CD Kanaa'y

Kanaa miała wypadek. Potrącona przez samochód, chyba dosyć długo leżała na tej drodze. Kiedy znalazł ją Lenek, stróż naszej watahy, udało mi się powstrzymać emocje i szybko sprowadzić na miejsce naszą medyk. Na szczęście, gdy wilczyca była nieprzytomna, Astelle udało się przywrócić sprawność ponadrywanych mięśni i uleczyć kilka połamanych kości, a nic więcej chyba nie dolegało Kanusi. Trzeba było jeszcze poczekać, aż siły wadery zupełnie się zregenerują i biedaczka prześpi się w spokoju. Gdy moja partnerka obudziła się ze snu, nasza medyk i ja weszliśmy do jaskini, aby przeprowadzić wywiad z poszkodowaną i zaopiekować się nią, jak przystało na pracownika służby medycznej i, oczywiście, małżonka.
- I jak się czujesz? - zapytałem troskliwie, przybierając nieco pogodniejszy wyraz pyska. Kanaa przez krótki moment milczała, nie patrząc mi w oczy. W końcu odrzekła cicho:
- Nic mnie nie boli, ale... - przerwała. Popatrzyłem na nią, zbliżając się o kilka kroków i stając naprzeciwko.
- Ale? - spojrzałem na nią, próbując ukryć cichy niepokój w głosie.
- Bo wiesz, ja... - wilczyca odsunęła się ode mnie, stając pod ścianą. W tej samej chwili zobaczyłem łzy w jej oczach.
- Co się dzieje, kochanie? - nie podchodziłem bliżej widząc, że coś jest bardzo nie w porządku - uspokój się. Już nic się nie dzieje, jesteś zdrowa...
- Nie o to chodzi! - zaprzeczyła - daj mi chwilę odpocząć - usiadła pod ścianą i ukryła pysk w łapach. Odwróciłem się niepewnie, spoglądając na Astelle. Potem, nie dostrzegając w jej oczach niczego, co mogłoby mi pomóc, usiadłem obok, bezsilnie czekając. Nie wiedziałem, co mógłbym zrobić, aby pomóc wilczycy, jednak serce mi się krajało, gdy słyszałem jej płacz.

< Kanaa? >

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Od Kanaa'y

Czuć było ją wszędzie, słychać również - ptaki śpiewały o niej już od samego rana. Świat nagle się zazielenił i rozweselił. Słońce śmiało rzucało ciepłe promienie, wiał lekki wietrzyk. Mrówki po zimowej przerwie znów zaczęły się krzątać wokół mrowisk, a trzmiele latały, szukając kwiatów. Przyszła wiosna.
Idąc przez las napawałam się tym spokojem i radością. Wtem do mojego nosa dotarł zapach czegoś nieżywego, ale prawdopodobnie całkiem smacznego. Mój brzuch zaburczał domagając się jedzenia, toteż na chwilę przystanęłam starając się zlokalizować, skąd wydobywa się ta woń. Kiedy już mi się to udało, natychmiast, raźnym krokiem ruszyłam w tamtym kierunku.
Jak się niebawem okazało, zapach zaprowadził mnie do wioski ludzi. Przez chwilę miałam wątpliwości, czy tam iść, jednakże szybko się ich pozbyłam i postanowiłam sprawdzić co tak pachnie. Na szczęście nie musiałam szukać długo i prędko znalazłam źródło zapachu - był to nieżywy dzik. Najpewniej został potrącony przez samochód, ponieważ leżał na drodze i na to wskazywały jego obrażenia. Ku mojej radości wszelkie mrówki i inne owady dopiero zaczynały swą ucztę i większość mięsa została dla mnie. Dzik był bardzo ciężki, a sama bym go całego nie zjadła, więc uznałam, że wyjmę tylko fragmenty mięsa i zaniosę je do lasu, gdzie będę mogła w spokoju się nimi posilić.
Nagle tuż za sobą usłyszałam warkot silnika. Gwałtownie się obróciłam i spojrzałam na pędzący w moją stronę samochód. Łapy odmówiły mi posłuszeństwa, chociaż i tak było już za późno na ucieczkę.

Leżałam obok drogi. Czułam niemiłosierny, ostry ból w łapach, brzuchu, głowie, szyi... można śmiało powiedzieć, że wszędzie. Trwałam w zupełnym bezruchu, aby jeszcze bardziej nie pogarszać swojego stanu. Jedynie czasem warknęłam, czy kłapnęłam zębami, kiedy zbliżały się do mnie kruki. W końcu jednak zrezygnowały i jedynie siedziały na gałęziach drzew, badawczo mi się przyglądając i zapewne czekając aż wyzionę ducha.
Ale to nie był jedyny mój problem. Była jeszcze jedna, bardzo istotna rzecz, a mianowicie nic nie pamiętałam. Może nic, to za dużo powiedziane. 
Pamiętałam doskonale swoje dzieciństwo, utratę rodziców, jak i również to, że później zaczęłam podróżować, ale później... pustka. Chociaż wysilałam się jak mogłam, to za nic nie mogłam przypomnieć sobie co działo się po tych wydarzeniach. To trochę tak jakbym zasnęła na bardzo długi sen. Zdaję sobie sprawę, że minął czas, ale co się wtedy działo? Myślałam i myślałam, a od myślenia zaczęła boleć mnie głowa. Po niedługim czasie nie mając już na nic siły, zasnęłam...

Kiedy się obudziłam ze zdziwieniem spostrzegłam, że jestem zdrowa. Powoli i trochę chwiejnie podniosłam się na łapy. Wciąż byłam lekko zmęczona, toteż zaraz usiadłam i nagle dotarło do mnie, że jestem w jakiejś jaskini. Kolejnym moim odkryciem, niestety już niezbyt miłym, był fakt, że nadal nic nowego mi się nie przypomniało.
Po chwili do jaskini weszły dwa wilki. Jasna, bladoróżowa wadera i biały jak śnieg basior. Ten drugi, chociaż nie potrafiłam sobie przypomnieć kim jest, wydawał mi się kimś bliskim. Jego widok sprawił, że trochę się uspokoiłam.
- Kanaa! - Ucieszyła się wadera na mój widok. Widocznie się znałyśmy. - Miałaś szczęście, że Oleander szybko ciebie znalazł, inaczej mogłoby być już po tobie. - To mówiąc spojrzała na basiora, widocznie to on nazywał się Oleander.
- I jak się czujesz? - spytał czule
Przez chwilę milczałam.
- Nic mnie nie boli, ale...
- Ale? - powtórzył po chwili zaniepokojony

< Oluś? >