Wilk niemal przykucnął przede mną i schylił się, wbijając posępne spojrzenie w ziemię.
-
Nie żartuj sobie - prychnąłem cicho, wstając ze swego miejsca i
omijając towarzysza z niechęcią - albo idziesz, albo zostawiam cię tutaj
samego - w tamtym momencie odeszła mi ochota na jakiekolwiek dowcipy.
- Nie, nie - krzyknął - już idę! Poczekaj, łaskawy...
-
Daruj sobie - osobnik z każdą chwilą denerwował mnie coraz bardziej.
Fuknąłem znacząco. W jednej chwili stulił pysk i wyprostował się lekko,
patrząc na mnie wciąż pełnym żalu i smutku wzrokiem. Odwróciłem się
jeszcze na chwilę, lekko rozluźniając mięśnie na pysku i nieświadomie
rezygnując z marszczenia brwi. Westchnąłem w duchu.
- Mogę doprowadzić cię do Polany Życia? Tam już pewnie dasz sobie radę.
-
Och nie, to znaczy... - basior z bezradnością odpowiednią
podrastającemu szczenięciu rozejrzał się wokół jednym, szybkim
spojrzeniem i zawiesił wzrok na mnie.
- Co ci znowu nie odpowiada?
- zapytałem spokojniej - chyba nie boisz się zostać tu sam, co,
mocarzu? - mając w pamięci mało przyjazne wyzwiska, którymi butnie
uraczył mnie niecałą godzinę temu, gdy spotkał mnie po raz pierwszy, a
jednocześnie dochodząc do stwierdzenia swojej pewnej wyższości moralnej
nad tym podejrzanym typem, powstrzymałem się od mocniejszych określeń,
stosunkowo delikatnie nazywając go po prostu mocarzem. Nie
podejrzewałem, by był to powód do obrazy z jego strony. Nie, po tym, jak
zachował się na początku, nie ma prawa się boczyć.
- Nie,
przepraszam - znów spuścił głowę, unikając kontaktu wzrokowego. Może to i
dobrze, niech nie patrzy mi w oczy, nie mam nic przeciwko temu.
-
I nie przepraszaj mnie ciągle - pokręciłem głową, przypominając sobie, o
swoim, dość niskim teraz stanowisku. Równocześnie powróciły myśli o
tym, co mieliśmy jeszcze ustalić z resztą kierownictwa Ligi Beżowych
Ziem, które z kolei pociągnęły za sobą świadomość, że przecież nawet tam
nie pełniłem funkcji dygnitarza i władcy. Byłem przecież jedynie marnym
urzędniczyną, mającym za zadanie dbać o społeczeństwo. Zacisnąłem
szczęki. Poważnie, musisz zacząć się hamować, wilczku. W samej lidze
wszyscy są równi, a w twojej rodzinnej watasze jesteś najniżej, a nie
jak do niedawna, najwyżej ze wszystkich. Z tym niefizycznym uderzeniem
się w pierś, westchnąłem raz jeszcze i zebrałem się nawet na
kilkusekundowy, słaby uśmiech skierowany do drugiego wilka - chcesz iść
dalej, tam, dokąd ja idę, nie widzę przeciwwskazań.
- A więc
idziemy razem - basior zamachał ogonem, ja natomiast poczułem ukłucie
gdzieś w sercu, sam nie byłem przekonany, czy zaliczyć to do doznań
przyjemnych, czy też spowodowanych czystym strachem. Zaprowadzę
Haruhiko dalej, do ligi, czy jednak reszta naszego towarzystwa będzie z
tego zadowolona? To, mimo wszystko, dosyć podejrzany wilk. O ile znam
już dosyć wielu przedstawicieli naszego gatunku, ten chyba nie zachowuje
się raczej jak przeciętny jego przedstawiciel, taki, jakich mnóstwo
otaczało mnie przez całe życie.
Popatrzyłem na niego uważniej,
ruszając w dalszą drogę. Teraz nie było już odwrotu, obiecałem mu to,
zdawał się cieszyć. Co to za alfa, która ciągle zmienia zdanie? Ach,
alfa. Nie jestem przecież alfą. Nie zmienią tego nawet odległe marzenia o
dostaniu się do elity żołnierzy wyszkolonych przez NIKL*, które to
niedawno okazały się możliwe, ale tylko możliwe do spełnienia. Nie, one
nie zmienią mojej obecnej sytuacji.
Haruhiko... z jego psychiką
coś jest chyba mocno inaczej. Nie jestem jednak w stanie tego rozgryźć.
Kimże ja jestem, nigdy nie byłem dobry w takich sprawach. Ale, czy to
byłoby konieczne? Znam przecież kogoś, kto potrafi to zrobić, jak ja
potrafię walczyć i polować. Kto ma siłę, by patrzeć w oczy i czytać z
nich, jak z zapisanej kartki, a emocje każdego rozmówcy rozpozna jak
własne. Co jednak najważniejsze, niewyczerpalnym majątkiem, którym
obdarzył mnie los, jest jego przyjaźń i to, że czeka na mnie tam, gdzie
zmierzamy.
Tymczasem zbliżyliśmy się do celu. Bezpiecznie
minęliśmy północne tereny WSC, docierając wreszcie na Stepy. Siedziba
ligi zaraz będzie widoczna.
- To tutaj - usiałem na
ziemi przy jednym z karłowatych drzew, które rosły wokół i podrapałem
się po szyi. Haruhiko stanął obok mnie, mierząc wzrokiem pokryty
piaskiem i nielicznymi kępami trawy obszar.
- Wybacz teraz,
czekają na mnie. Rozgość się, wrócę za jakąś godzinę, muszę pokazać cię
reszcie dowództwa - wstałem i skierowałem się w stronę głównej siedziby.
Za sobą jednak usłyszałem kroki.
- Co robisz? - zapytałem.
- Mogę podejść bliżej? - cofnął się o krok - jeśli to zakazane, będę czekać tutaj.
-
Nie musisz czekać w ogóle - wzruszyłem ramionami - ale jeśli chcesz
zostać z nami, muszę przedstawić cię reszcie - powiedziałem, po czym,
spotkawszy się z milczeniem ze strony towarzysza, westchnąłem i
przypominając sobie o nietypowości osobnika, którego sprowadziłem,
zmieniłem zdanie - wiesz co? Przedstawię cię teraz. Potem rób co
zechcesz.
Weszliśmy do wnętrza obszernej nory, która służyła nam
za miejsce obrad. Wszyscy zgromadzeni, to jest Ardyt Ligrek i Mundurek,
rozmawiając wesoło, zdawali się nie być nawet zniecierpliwieni
oczekiwaniem na mnie. Wewnątrz dało się wyczuć dosyć intensywny, ostry
zapach naszego eliksiru,
jak przyjęło się nazywać ten sprowadzony ze wsi specyfik, który
zwykliśmy popijać podczas narad.
- Wrotycz! - Mundus uśmiechnął się, głośno sygnalizując kompanom moje nadejście - i ktoś jeszcze, powitać gościa.
- Ach tak, witajcie, przybyszu - Ligrek odwrócił się i nieco chwiejnym gestem pozdrowił Haruhiko.
-
Tak jest, co cię do nas sprowadza? - Ardyt nie czekając długo,
przeszedł do rzeczy, wbijając w przybyłego spojrzenie na tyle uważne, na
ile pozwalał mu błogostan, który następował zazwyczaj po wypiciu
eliksiru.
- To nasz gość - po raz drugi dzisiaj poczułem
niepokojące ukłucie niepewności, po czym spojrzałem na Mundusa, który
widząc to, kiwnął głową. Liczyłem na to, że szybko odgadnie, że
potrzebuję wsparcia - poznałem go dzisiaj i zastanawiam się, czy
ewentualnie, w przyszłości nadałby się na członka naszego zrzeszenia -
wykrzywiłem się, uświadamiając sobie, że z tymi słowami stanowczo się
pośpieszyłem. Cóż jednak, jak widać, zadziałała moja podświadomość. Może
jednak by się nadał?
- Znacie go? - Ardyt potoczył spojrzeniem po pozostałych.
-
Tak, to nowy członek Watahy Srebrnego Chabra - odpowiedział Mundurek -
jest tam zaledwie kilka godzin, na stanowisku mordercy, chyba nie zdążył
uczynić niczego, co świadczyło by o nim źle.
- Skąd o tym wiesz? -
zapytałem, z pewną dozą chmurności orientując się, że mój przyjaciel
wiedział o nim więcej, niż ja. Tego się nie spodziewałem, ale trudno,
teraz też to wiem.
- Zapominasz, że nadal działam w twojej
rodzinnej watasze i to w bardzo konkretnym charakterze - Mundurek
uśmiechnął się lekko. Ach, no tak. Byłbym o tym zapomniał.
Mój
towarzysz odsłonił kły, powarkując groźnie. Posłałem mu karcące
spojrzenie, które, zgodnie z oczekiwaniami, uspokoiło go w mgnieniu oka.
Mimo to nadal patrzył na przedmówcę z nieskrywaną wrogością. W sumie
trudno było się dziwić, też nie lubię ujawniać obcym pewnych szczegółów
ze swojego życia, nie mówiąc już o sytuacji, kiedy po prostu znają je
sobie bez mojego pozwolenia.
- Ktoś ma coś przeciwko? - zapytał
mój przyjaciel, napotykając jedynie niepewne spojrzenia towarzyszy -
potrzeba nam rąk do budowy lepszego świata.
- Ma rację - kiwnął
głową Ardyt - przyjąłbym go, nie zaszkodzi. Oczywiście nie na stałe, ale
jeśli chce pobyć u nas przez jakiś czas, czemu nie?
- Czemu nie... - powtórzył Ligrek - nie odmawiamy gościny.
- Mieliście zrobić obchód - zauważył Mundurek - dziś wieczorem, sprawdzić, jak idzie praca przy rozbudowie głównej siedziby.
-
Ach, oczywiście - przytaknął Ardyt - Mundurek, nadal nie rozumiem,
dlaczego nie chcesz należeć do dowództwa. Zawsze we wszystkim najlepiej
się orientujesz.
- Jest wiele powodów - uciął krótko ptak - a jak widać, potrzebny jestem wam raczej jako zegarek, nie kolejny dowódca.
- Jak wolisz, koguciku - ziewnął Ardyt - mi wystarczy, że budzisz nas za wcześnie. Nie wyspałem się dzisiaj.
- Myślę, że to zmęczenie jest spowodowane raczej promilami we krwi.
- Co ty gadasz?
- Nieważne, po prostu prześpij się, Wrotycz i Ligrek dadzą radę sami.
- A wiesz, że to dobry pomysł - napuszył się basior - wolę spać.
- Śpij zatem.
Ligrek, Haruhiko, Mundus i ja wyszliśmy
na zewnątrz, pozostawiając Ardyta w głównej siedzibie, pod ziemią.
Słońce było już nisko, a wieczór robił się coraz chłodniejszy.
< Haruhiko? >
* Patrz opowiadanie: Od Wrotycza - Liga Beżowej Ziemi, cz. 18
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz