środa, 25 kwietnia 2018

Od Haruhiko CD Wrotycza

Wpatrując się w ciało, próbowałem opanować fale torsji i co rusz pojawiające się powiewy zimna na swoim karku. Wszyscy przyglądaliśmy się symbolowi. Nie miałem na tyle siły i samozaparcia, aby wejrzeć w umysły towarzyszy, jednak to, co czują, dało się w większości wyczuć bez większego problemu. Zaniepokojenie, zdenerwowanie, stres. Pochyliłem się nad zwłokami na bezdechu, żeby nie wystawić się ponownie na tę niezbyt urokliwą woń stęchlizny i śmierci. Przyjrzałem się dokładniej wypalonemu futru. Nie był piękny i dokładny, jeśli to takim mianem można określić, jednak dało się rozpoznać moment, gdzie wąż zamykał paszczę na ogonie, tworząc starodawny symbol nieskończoności.
— Nie jest to przypadkiem Jormungand? — Ptak przesunął się nieznacznie w moją stronę. Powstrzymałem się przed warknięciem, bo to i tak nie miałoby sensu. Sprawdzi to tak czy owak, a ja wyjdę na jeszcze większego gbura i być może ta niewielka nić zaufania, jaka się pojawiła w relacji między mną a Wrotyczem, zerwie się bezpowrotnie. 
— Jormungand to inna nazwa tego symbolu. — Powiedziałem cicho, zbyt przytłoczony informacjami, jakie zalały mój umysł. Obserwacja znaleziska, słowa Mundurka czy jak go tam inaczej nazywano skruszyły coś na wzór tamy w mojej głowie, a wspomnienia wyszły na światło dzienne. Wszystko zaczynało układać się w logiczną, nieciekawą całość.

***

"Ha, wyrzucony!" Zaśmiałem się w myślach, truchtając przed siebie. Nie potrzebowałem czegoś takiego jak wataha! Byłem samowystarczalnym, dorosłym wilkiem, który jest w stanie poradzić sobie z każdym problemem. 
Nie powiem, byłem wściekły na zadufanego w sobie alfę, który nie rozumiał, że ja robię jedynie to, co trzeba. Że wymierzam sprawiedliwość.
Bo taki jest mój plan.
Mój plan idealny. Tylko dlaczego nikt tego nie rozumie? Czy są ślepi? Głusi na prawdę? A może sami należą do tych, którzy zasługują na karę?
Poczułem na swoim karku zęby, a po chwili już leżałem na wilgotnej ściółce. Wpatrywałem się prosto w zielone ślepia wilczycy, jak mi się zdawało, przypominające oczy węża. To było najprawdopodobniej tylko moje subiektywne odczucie, jednak i tak od wadery dało się wyczuć aurę agresji. Spróbowałem się podnieść, warcząc wściekle, lecz była silniejsza ode mnie.
— Leż tam, Cesarski Kundlu. — Rzuciła prześmiewczo, po czym odchyliła łeb do tyłu i zawyła. Zmrużyłem nieco oczy z nieufnością.
— Wiesz, kim jestem. — Stwierdziłem, nieruchomiejąc pod nią, bo walka nie miała sensu. W dodatku, skoro mnie jeszcze nie zabiła, mimo, iż miała do tego okazję, być może takich zamiarów nie miała. Bądź ktoś jej na to nie pozwala.
Długo czekaliśmy, aż ktokolwiek przyjdzie. Wilczyca z irytacją poruszała ogonem, łypiąc wzrokiem wokół. Mamrotała coś pod nosem w nieznanym dialekcie, przez co nie byłem w stanie jej zrozumieć.
— Zawsze się spóźniasz, Liivei. — Powiedziała nagle, mierząc się wzrokiem z nowo przybyłym osobnikiem. Zerknąłem w tamtą stronę ze znudzeniem. Basior, rosła bestia o ciemnym jak noc futrze i czymś na wzór zwierzęcej czaszki na pysku, podszedł do nas, popatrzył na mnie z góry, po czym zaśmiał się cicho. Następnie wyprostował się i zaczął dyskutować o czymś spokojnym tonem z wilczycą w tym ich dziwnym języku. Był irytujący dla uszy, ostry i pełen ekspresyjności czy podnoszenia głosu. Usłyszałem to tylko u wadery, gdyż Liivei, jeśli to on, był opanowany i stoicki.
— Skończcie ten teatrzyk. — Miałem już dość słuchania ich głupot, których nawet nie byłem w stanie pojąć. Basior wymienił długie spojrzenia z towarzyszką, a ta, z nieukrywaną niechęcią, zeszła ze mnie. Podniosłem się od razu i nastroszyłem.
— Czego ode mnie chcecie?
— Oh, Haruhiko. — Osobnik uśmiechnął się delikatnie. — Nawet nie wiesz, jaki zaszczyt cię spotkał, że to akurat na twoją osobę padło moje spojrzenie, spojrzenie Uroborosa! — Liivei wyglądał i brzmiał jak wariat. Nie chciałem się przyznać przed samym sobą, że zapewne jesteśmy do siebie w tej kwestii podobni. Jednak ja i on to dwie strony barykady. Bo ja nie proponuję wstąpienia obcym do grupy o raczej wątpliwej reputacji. Tak, słyszałem co nieco o Uroborosie jako o zrzeszeniu najemników, którzy podróżowali od jednej watahy do drugiej. Trudnili się usuwaniem tych, których uważali za niepotrzebnych dla społeczeństwa, często bez zgody alf, a następnie żądali oddania im władzy. To byli zwykli socjopaci ze spaczonym podejściem do świata. Wierzyli, że to, co czynią, wprowadzi wilki w nową, lepszą erę, gdzie każdy będzie żył na równi. Ale w rzeczywistości, to byłaby jedna, wielka dystopia.
Takie plotki krążyły pośród moich dawnych pobratymców. Nie byłem pewny, ile w tym prawdy, a ile zwykłego straszenia szczeniaków, aby nie wychodziły nocami z jaskini.
— Wybacz, ale nie jestem zainteresowany. — Odburknąłem, chcąc odejść, podjąć na nowo drogę w nieznane. Wilk odchrząknął znacząco, po czym zabrał głos, co sprawiło, że zatrzymałem się z łapą w powietrzu.
— Wiem, co zrobiłeś.
Zerknąłem na niego nad swoim ramieniem. Ukłucie niepokoju pojawiło się w moim sercu i zniknęło tak szybko, jak się pojawiło.
— O czym ty gadasz? — Wbiłem pazury w ziemię, a Liivei zbliżył się do mnie. Jego pysk był tuż przy moim uchu.
— Są granice, których przekroczenie jest niebezpieczne — Wyszeptał chłodnym, przeszywającym jak lód tonem — Przekroczywszy je bowiem, wrócić już nie można.
To, co czułem w tym momencie, było nie do opisania. Wilk wdarł się w najgłębsze zakamarki mojego umysłu, wyciągnął wspomnienia i obrócił je przeciwko mnie. Był manipulantem i to zdolnym jak nikt inny. Prawdziwy socjopata. Wyrachowany, dążący po trupach do celu. Bezwzględny. Uwielbiające teatralne wejścia i wyjścia.
— Hej, gdzie idziesz?! — Zawołałem, wyrwany z amoku, kiedy przyspieszone kroki dwóch członków Uroborosu skierowało się w stronę lasu. — Stój!
— Będziemy cię obserwować, Haruhiko. — Liivei zwolnił nieco, na zaledwie chwilę, po czym zaczął znikać w cieniu, z którym zlewało się jego futro. — Gdy będziesz gotowy, Uroboros cię znajdzie i okryje swoim światłem.

***

— To Uroboros. Grupa wariatów, myślących, że są bogami. W dużym skrócie. — Wyjaśniłem na jednym wdechu, mierząc wzrokiem pozostałych. Moje spojrzenie osiadło dłużej na Wrotyczu, który wsłuchiwał się z uwagą w to, co mówię. Aby się nie zestresować, odwróciłem szybko łeb w stronę ptaka, nadal oglądającego grób. — Ten... nieszczęśnik mógł być jednym z tych, którzy się im nie spodobali. Dlatego musiał zginąć. — Wziąłem głębszy wdech — Mam kontakt z członkiem z jednej z ich frakcji. 
Zachwiałem się nieco pod wpływem emocji, po czym potrząsnąłem łbem. Ogarnij się, Haruhiko.
— Przepraszam, panie. Znowu cię zawiodłem.

< Wrotycz? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz