Kanaa miała wypadek. Potrącona przez samochód, chyba dosyć długo leżała na tej drodze. Kiedy znalazł ją Lenek, stróż naszej watahy, udało mi się powstrzymać emocje i szybko sprowadzić na miejsce naszą medyk. Na szczęście, gdy wilczyca była nieprzytomna, Astelle udało się przywrócić sprawność ponadrywanych mięśni i uleczyć kilka połamanych kości, a nic więcej chyba nie dolegało Kanusi. Trzeba było jeszcze poczekać, aż siły wadery zupełnie się zregenerują i biedaczka prześpi się w spokoju. Gdy moja partnerka obudziła się ze snu, nasza medyk i ja weszliśmy do jaskini, aby przeprowadzić wywiad z poszkodowaną i zaopiekować się nią, jak przystało na pracownika służby medycznej i, oczywiście, małżonka.
- I jak się czujesz? - zapytałem troskliwie, przybierając nieco pogodniejszy wyraz pyska. Kanaa przez krótki moment milczała, nie patrząc mi w oczy. W końcu odrzekła cicho:
- Nic mnie nie boli, ale... - przerwała. Popatrzyłem na nią, zbliżając się o kilka kroków i stając naprzeciwko.
- Ale? - spojrzałem na nią, próbując ukryć cichy niepokój w głosie.
- Bo wiesz, ja... - wilczyca odsunęła się ode mnie, stając pod ścianą. W tej samej chwili zobaczyłem łzy w jej oczach.
- Co się dzieje, kochanie? - nie podchodziłem bliżej widząc, że coś jest bardzo nie w porządku - uspokój się. Już nic się nie dzieje, jesteś zdrowa...
- Nie o to chodzi! - zaprzeczyła - daj mi chwilę odpocząć - usiadła pod ścianą i ukryła pysk w łapach. Odwróciłem się niepewnie, spoglądając na Astelle. Potem, nie dostrzegając w jej oczach niczego, co mogłoby mi pomóc, usiadłem obok, bezsilnie czekając. Nie wiedziałem, co mógłbym zrobić, aby pomóc wilczycy, jednak serce mi się krajało, gdy słyszałem jej płacz.
< Kanaa? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz