niedziela, 31 marca 2024

Podsumowanie marca!

Kochani!
Mam zaszczyt wszem i wobec obwieścić, że minął kolejny miesiąc, na Ziemi w najlepsze trwa sobie wiosna, a w WSC - właśnie zaczyna się nasze długie lato! Wszystkiego najlepszego w związku z tym, a także i przede wszystkim, w związku ze Świętami Wielkiej Nocy, które przypadają nam w tym roku we właśnie upływające dni.
Ciekawostka. Czy wiecie, że to już siódme podsumowanie marca w historii WSC? A to znaczy, że już od siedmiu lat (a dokładniej od siedmiu i pół) co miesiąc, wieczorem na tej mównicy i gadam. Niesamowite!

Podium miesiąca.
Najaktywniejszymi wilkami byli tego marca wszyscy po równo, czyli OxideAgrestAiden oraz Xiv z 1 opowiadaniem. Gratulację!

Natomiast innymi postaciami, które odwiedziły nas w opowiadaniach, były Koyaanisqatsi Szkliwo.

Oto wynik tegomiesięcznej ankiety:
Agrest, 3 głosy (Król złodziei)

Tym krótkim akcentem przechodzimy do kwietnia, a teraz, jak to mawia stare, tradycyjne pożegnanie: do zobaczenia za miesiąc!

                                                         Wasz samiec alfa,
                                                            Agrest

Od Xiva - "Na skrzydłach trupiej główki" cz.2

Rozdział 1 - Były kiedyś dwa wilki

Xiv z ogromnym uśmiechem na ustach siedziało obok Variaishiki i zachowywało się tak bardzo niebezpiecznie niewinnie, jak tylko się da. Vari natomiast skupiał się o wiele bardziej na podopiecznych sierocińca, niż na towarzyszącym mu basiorze. Był to doprawdy zadziwiający widok, Paketenshika i Yir siedzieli obok siebie na wzgórzu, obserwując gromadkę szczeniaków. Ale to wcale nie byli Paketenshika i Yir, a gromadka dzieci nie była ich. Te dwa wilki nawet się za dobrze nie znały, choć w szczerych słowach Vari wiedział o Xivie dużo więcej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać i właśnie dlatego nie przeszkadzało mu towarzystwo atramentowego wilka. Wszyscy inni dostawali gęsiej skórki w jego towarzystwie i nikt poza samym Xivem nie wiedział, dlaczego.

– Kocham, jak bardzo dzieciaki się ciebie słuchają, przypomina mi pewną osobę, którą znam – w końcu odezwało się Xiv. Vari prychnął z sarkazmem dla niego wręcz nienaturalnym, choć na dobrą sprawę mało co w nim było naturalne.

– Jesteś tu już pół roku, Xivie – zaczął wypowiedź swoim niejednoznacznym głosem. – Chyba najwyższa pora przyznać się, po co przybyłoś.

– Nah. – Basior machnęło łapą. – Nie ma potrzeby. No, może z Deltą powinnom porozmawiać, ale tak poza tym, po co to komu? Życie jest fajne takie, jakie jest.

– Ironiczne słowa z twoich ust – zauważył rudy wilk.

Xiv uśmiechnęło się jeszcze bardziej, z jeszcze większą niewinnością. Ironiczne, racja, ale co w przypadku ich dwóch nie było ironiczne i nacechowane żartem od strony losu? Według zasad natury, oboje nie mieli prawa żyć i zapewne to właśnie spowodowało, że tak dobrze im się zawsze razem siedziało. Chociaż Vari coraz częściej wyglądał, jakby chciał wyrzucić drugiego na zbity pysk, najlepiej pod nogami kogoś, komu Xiv powinno w końcu odpowiedzieć.

– Kiedyś wszystko się wyjaśni, obiecuję. Znaczy, no, ja wszystko wyjaśnię. Albo przynajmniej tyle, ile mogę. Zacznę od Delty.

– Delta długo nie pożyje.

– Oj, ćśś, nie gadaj. – Xiv ponownie machnęło łapą. – A nawet jeśli, to wtedy wyjaśni mu sprawę ktoś inny, i ty dobrze wiesz, o kim mówię.

– Aż za dobrze. – Vari westchnął ciężko, bardzo niezadowolony z podejścia Xiva. – Jesteś nieodpowiedzialny. Nie wiem, po kim to masz.

– Pewnie po tym, po którym wyglądam – zaśmiał się w głos młodszy wilk. – Ach, wyobrażasz sobie, jakbym to wszystko miało tylko dla siebie? Jakbym nie miało z kim, czyli z tobą, o tym pogadać, bo nikt by nie znał mojej historii? Ześwirowałobym!

– Albo byś się wygadało znacznie szybciej.

Xiv wydęło usta w udawanej obrażonej minie, po czym spuściło głowę.

– W sumie to pewnie tak.

Vari ze swoimi mocami dobrze wiedział, kim jest Xiv i skąd się wzięło. Cel przybycia Xiva poznał od samego wilka, ale gdyby nie znał tamtych podstawowych informacji zawczasu, zapewne byłby tak nieświadomy, jak cała reszta rodziny. Xiv wyglądało podejrzanie, ale na temat swojego pochodzenia bardzo sprawnie omijało pytania i wataha mogła tylko zgadywać, co jest prawdą, a co sami sobie wmówili. Xiv natomiast bawiło się świetnie, wpuszczając wszystkich w maliny, ale faktycznie w końcu musiało z kimś porozmawiać. Najwyższa pora.

– Zacznę od Delty. Jutro do niego pójdę.

Variaishika nie odpowiedział, tylko owinął jeden ze swoich ogonów wokół ogona drugiego wilka.

CDN

niedziela, 24 marca 2024

Od Agresta - „Rdzeń. Odpowiedź nie nadchodzi”, cz. 1.11


Chcesz kochać? Dobrze, kochaj, kochaj mnie jak matkę
Chcesz dotknąć? Dotknij... Aj, pech, jestem hologramem
Dalej, idź, szukaj skarbów w mojej duszy
Lecz każdy, kto tam zaszedł, zginął od zębów potwora

Kawka miała w sobie coś z ducha. Nie żebym znał temat z jakowychś osobistych doświadczeń. Po prostu przez długie miesiące jawiła mi się jako widmo, tak jak i ja byłem dla niej widmem. Rzeczywistym, ale abstrakcyjnym; wyraźnym, ale nieobecnym; oczywistym, ale nieklarownym. Uciekała przede mną jak ziarno pyłku umyka przy najlżejszym ruchu powietrza, wzbudzonym przez pszczele skrzydełko, które je goni. Za to gdy już dotknęła, dotyk jej był pewny, sprawiał wrażenie przenikającego na wskroś. Był też bezkompromisowy, a tej nocy - wszechobecny. Nad ranem ledwo wygramoliłem się ze sztywnego uścisku jej łapy, obiecując sobie następnym razem przezornie położyć się nieco dalej, by uniknąć niewygody spania przygniecionym przez spragnione ciepła ciało wilczycy. Miało to wszakże i dobre strony: nie przypominałem sobie, żeby choć jeden koszmar nawiedził mnie nocą. Nie byłem jednak pewien, czy stało się tak za sprawą łap, które leczą, czy też ani razu nie udało mi się zasnąć na tyle głęboko, by coś w ogóle mogło mi się przyśnić. W każdym razie nie miałem odwagi liczyć na to, że koszmary już nigdy nie powrócą. Naiwnym jest ciężko chory, który z dnia na dzień doświadcza nagłej, niewyjaśnionej niczym poprawy i już w myślach urządza powitanie zdrowia. Mądre głowy nie bez powodu nadały temu zjawisku nazwę terminalnej jasności umysłu.
W leniwym bezruchu przyglądałem się, jak wiatr kołysze drobnym źdźbłem suchej trawy wystającej spod śniegu. Kończąca się noc pozostawiła mnie równie niewyspanym, jak poprzednia, choć wyjątkowo nie za sprawą mar sennych. Chyba że policzyć ten, który nawiedził mnie na jawie i który upamiętnił się długim rozcięciem na podbrzuszu. Dźwigając się z ziemi jeszcze raz rzuciłem na nie okiem. Rana ładnie się zasklepiła i nie wyglądała, jakby chciało jej się jeszcze otwierać. Inaczej było niestety z tą na języku, która wciąż bolała po wczorajszej wielokrotnie przegranej walce o święty spokój. Tego poranka postawiłem sobie za cel pozwolić językowi odpocząć i zacząć się w końcu regenerować. Najwyraźniej słowa niekiedy mogą dosłownie stać się czynami, pozostawało mi więc zwyczajnie gadać trochę mniej.
Tymczasem szelest na ziemi powiadomił mnie, że nie jestem już sam.
- Dzień dobry. - Skinąłem głową, gdy złączyliśmy spojrzenia. Kawka właśnie otworzyła oczy.
- Cześć - odmruknęła sennie i przewróciła się na drugi bok.
Wydawało mi się dziwnym, jak blisko była. Mógłbym nawet dotknąć jej pyska i nie spotkałoby się to prawdopodobnie z oburzeniem. Na pytanie, jak się to stało, że tak nagle otworzyła się przede mną jak przed starym przyjacielem, a nawet kimś więcej, przychodziła szybka odpowiedź, która trochę psuła mi humor.
Wszystko to wynikło z odruchu rozpaczy. Jej rozpaczy i mojej rozpaczy.
Wilgotny, zimowy świt rozkwitał w miedzianych barwach. Duszna aura poranka nie dawała wielu znaków sugerujących co ze sobą przyniesie, mimo to rozbudzająca się jasność namawiała do rozpoczęcia nowego dnia z pogodą ducha. Dopiero gdy wraz z Kawką zaczęliśmy zbierać się, każde do swoich obowiązków, zmiarkowaliśmy, że na polanie brakuje naszej współmieszkanki.
- Jeśli gdzieś coś wiedzą, to pewnie w jaskini wojskowej - stwierdziła Kawka. - A może znowu przebalowała gdzieś noc i rano od razu poszła do pracy. Albo jeszcze śpi gdzieś w krzakach.
Westchnąłem.
- Nie idziesz przypadkiem do jaskini wojskowej?
- Nie miałam w planach, ale może dobrze byłoby się tam pojawić. A nuż będzie jakaś robota.
- A po robocie?
- A co? - Zerknęła na mnie pobieżnie.
- Zresztą, nic. Zobaczymy po robocie. Pomyślałem, że może będziesz miała chęć wybrać się na spacer. W stronę gór na przykład. - Zachowawczo spuściłem wzrok, by nie dręczyć jej zbytnią nachalnością. Nie pora była na to. - A w ogóle to wiesz co, odprowadzę cię. I tak idę dziś prosto do Agresta, mogę nadłożyć trochę drogi.
Nie szukaliśmy Wrony. Szczerze mówiąc byłem pewien, że gdy tylko dotrzemy do jaskini wojskowej, dowiemy się, że wadera do późnej nocy plotkowała tam z jakąś przyjaciółką. Albo chociaż, że ktokolwiek wie, gdzie się obecnie znajduje, że wszystko jest u niej dobrze i co najwyżej znowu zaspała do pracy.
Nikt jednak nie miał tam pojęcia, co się dzieje z Wroną. Po prostu nie stawiła się na stanowisku.
- Masz jakiś pomysł? - mruknąłem, gdy przystanęliśmy u wyjścia. Zielone gałązki rosnących wszędzie wokół jałowców wesoło migotały pod białą płachtą, która pokryła je nocą.
- Kaj też już nie wrócił.
- Kaj to spróbowałby wrócić - zniżyłem głos, a ten mimowolnie zaczął wpadać w warczenie.
- On najprędzej coś o niej wie. A może byli razem?
- Czemu postanowiła nie spać w domu? Zdaje się, miała odstawić tego debila do szpitala i wracać. Chyba, że... - Gdy powoli poruszyłem głową, zwracając ku rozmówczyni zamyślony wzrok, jej oczy już tam na mnie czekały. Popatrzyliśmy po sobie, łącząc siły wszystkich naszych czternastu szarych komórek, by ułożyć najbardziej prawdopodobny scenariusz. - Szczerze mówiąc miałem w głowie co innego, niż słuchać, czy przypadkiem nie wróciła.
- A ja przyznam się, że zupełnie o niej zapomniałam.
- Myślisz, że to mogło mieć związek...? - Odruchowo podniosłem szpony ku swojej szyi, by poluzować zawiązany pod nią płaszcz.
- Nie zdziwię się.
- Kurczę. - W głębokim zamyśleniu spojrzeliśmy sobie w oczy, jak gdybyśmy szukali wypisanego na nich rozwiązanie nieprzyjemnej kwestii. - Wiesz co, idź już do pracy. Może jeszcze zjawi się ktoś, kto będzie coś wiedział. Ja przejdę się trochę po lesie, a nuż ją spotkam.
Kawka przytaknęła.
- Szkliwo. - Nadmieniła raptem, uniesionymi brwiami sygnalizując, że to co powie, nie będzie należało do grona słów słodkich. - Tylko jak znajdziesz, to wiesz... To znaczy... Nie ufam jej.
- Nie jestem pewien, czy rozumiem.
- Po prostu znam ją i wiem, jak ważne jest dla niej zdobywanie względów.
- Skąd pomysł, że również moich?
- Względów samców. Klei się do każdego. Wcześniej nic mi było do tego, ale teraz pilnuj się proszę.

Jeszcze nikt nie uchował się od moich północnych lęków
Taki prąd płynie moimi dziurkami od klucza
Tam choroba wysokości, gdzie rosną szarotki
Chcesz się tam wspiąć? Dobrze, tylko się nie zabij

- Kawka, ja też... trochę ją znam. - Jej nagła troska, skądinąd ciekawa, wydała mi się ciut zabawna. W każdym razie skutecznie połechtała moją próżność. Z oczywistych powodów nie zamierzając jakkolwiek się z tym afiszować, uśmiechnąłem się do niej łagodnie. Wilczyca spozierała na mnie bacznie, niczym wykwalifikowany wykrywacz kłamstw. - Szczęść jej boże w jej zabawach. Mnie to nie interesuje. Nigdy nie interesowało.
Jej złocista łapa oderwała się od ziemi i spoczęła na mojej piersi. Spiąwszy się lekko, spróbowałem odnaleźć w jej oczach odpowiedź na swoje nieme pytanie, ale dostrzegłem tam tylko blask niewinnego zaufania. Nie wiem nawet, skąd u licha wiem, że było to właśnie zaufanie, jeśli mogły powiedzieć mi o tym jedynie milimetrowe ruchy maleńkich mięśni na jej pysku. Ale może tak właśnie działa wzajemna znajomość. Pewne rzeczy po prostu się widzi, a potem chwali się czasami, że potrafi się czytać w myślach.
Ruszyłem dalej w trasę, a gdzieś pod skórą gnębił mnie coraz bardziej nieznośny niepokój. Wyobraźnia, nie wiedząc, czego się spodziewać, podsuwała coraz dziwniejsze obrazy. Dominowały przeczucia prowadzące w jedno miejsce.
Znalazłem ją tam, gdzie mógłbym się spodziewać. Przynajmniej gdybym na wszelki wypadek nie rozważał setki innych, często bezsensownych opcji. No bo gdzie Wronie do nocnej wycieczki na stepy? Czego by jej szukać w jaskini alf?
Było oczywiste, że jeśli rzeczywiście Kaj nie zaciągnął jej gdzieś ze sobą, spotkam ją właśnie tam; na północy leśnych ostępów, gdzie już nieraz szukała ukojenia swoich smutków. Zanim podszedłem do wilczycy, nogi na moment wryły mnie w ziemię; było bowiem nieco mniej oczywistym, że będzie leżała u stóp grobu, cała zapłakana. Coś zakłuło mnie w środku, jakby od wątroby po samo serce przedzierała się szewska igła. Pierwsze zaskoczenie minęło, otworzywszy mi drogę do manewru.
Przez głowę przeleciała mi nieprzyjemna myśl, że wycelowanie ostrza noża w wilcze serce okazuje się niekiedy łatwiejszym, niż podniesienie wilka z ziemi. Na szczęście niekiedy wilk, zaskoczony samym dźwiękiem kroków, zrywa się na równe nogi, dokładnie tak, jak Wrona w tamtej chwili. Zdążyłem podeprzeć ją, zanim znowu zderzyła się ze skamieniałym od mrozu, omszałym piachem.
- Wrona... ćśśś, cichutko, proszę. - Moje skrzydła objęły ją sztywno, lecz by nie znaleźć się bliżej niż to konieczne, wyciągnąłem szyję i lekko odchyliłem głowę do tyłu. Mimo wszystko, uczucie jej zwyczajnego ciepła na piersi było miłym zwieńczeniem poszukiwań.
- Nie - wymamrotała. - Nienawidzę cię.
- W porządku.
- Słyszysz?!
- No słyszę, słyszę. - Westchnąłem niecierpliwie, a ona zaniosła się płaczem. Zdawało mi się, że jej nogi wcale nie podtrzymują już ciała; lada chwila mogła po prostu upaść. Rozejrzałem się ukradkiem.
„No i co ja mam teraz z tobą zrobić?”, jęknąłem w duchu.
- W ogóle to nie dotykaj mnie! - Zamachnęła się łapą, trafiając mnie w kark, ale niepełną siłą. Zdążyłem uchylić się, co zminimalizowało ból. - Spałeś z Kawką, oboje jesteście obrzydliwi!
- Hamuj się trochę.
- Nie. Ty jesteś obrzydliwy. Hie... hiena cmentarna! - Korzystając z dzielącej nas, niewielkiej odległości, wykrzyczała mi prosto w oczy. - Podpełzłeś do Agresta jak żmija. Teraz owinąłeś się wokół Kawki i z niej będziesz wysysać życie. I co będzie następne? Myślisz że dorobisz się na rachunku zmarłego? Otóż nie.
Delikatnie opuściłem ją na ziemię, a potem z westchnieniem usiadłem naprzeciwko niej, na śnieżnej zaspie. Ostre słowa jak gdyby otrzeźwiły ją. Przysiadła skulona i potarła o siebie przedramionami, mierząc mnie podejrzliwym spojrzeniem.
- Coście się tak wszyscy przykleili? Ty, Kaj, Admirał, Gerania. Od początku widzieliście intencje, których nie mam.
- Żeby wróciło do ciebie każde twoje oszustwo.
- Dać coś od siebie i wziąć coś od drugiej strony. Czy nie tak się tworzy relacje oparte na zdroworozsądkowym myśleniu? Czy to coś gorszego niż wieczne szukanie przygód i poddawanie się żądzom?
- Żebyś miał świat przed oczami, a zobaczyć go nie mógł. Żeby w tobie martwe serce biło! Żeby ci w żyłach krew płynęła, ale ani kropli twojej! Żeby cię żadne twoje pióro nie uniosło!
- Przemawia przez ciebie gniew. Chodź do jaskini medycznej.
- Po co?!
- Chodź. - Podpierając się skrzydłem, stanąłem na nogach, tylko po to, by pochylić się nad waderą i podnieść ją, z dużo większym trudem, niż się spodziewałem. Udało mi się jednak uratować honor i Wrona stanęła przede mną, choć nogi nadal miała jak z waty. Nakierowałem ją na ścieżkę i poprowadziłem przed sobą. Odtrąciła moje skrzydło, wyprzedziła mnie o kilka kroków, szła i szlochała; na szczęście bez wybryków, prosto do wyznaczonego celu. Ciut tylko chwiejnym kroczkiem, jak pijana, w wieczornym blasku żółtych latarni, na uliczce małego miasteczka. W takiej scenografii jej rola odbiłaby się o wiele szerszym echem. Oto właśnie Wrona; delikatna i nieco szalona. Las był dla niej zbyt surowy i przytłaczający.
Potrząsnąłem głową.
- No pięknie. Pięknie. - Chrypliwy głos medyka, który właśnie wycierał umazane w jakimś płynie łapy bielutką szmatką, dopadł nas już u progu. - Co się tam u was u licha dzieje, że tak nam o sobie zapomnieć nie dajecie? Niechże się tam położy. Pod ścianą.
- Co się dzieje?! Szkoda gadać!
- Nie o to pytam. Boli cię co, czy ponarzekać przyszłaś?
- Ja... Wszędzie mnie boli. Tu tak strasznie mnie boli! - Wrona wydała z siebie jeszcze jeden jęk rozpaczy i drżącą łapą złapała się za szyję. Basior zafrasował się.
- Ach tak, globus histericus. No, dość tego. Kładź się na sienniku. A szary łachudra wychodzi.
Chyba mniejsza z tym, czym poczęstował ją Delta, prawda? Ważne, że nieco się uspokoiła, a ja, zostawiwszy ją pod dobrą opieką, mogłem resztę dnia spokojnie spędzić w pracy.
- Jak było w pracy?
Gdzieś w dole wysmagana wiatrami łąka ginęła w świeżej, wieczornej mgle. Ostatnie promienie słoneczne zginęły w ciężkich chmurach. Wokół nas panowała cisza. Otulająca jak miękki koc, pozwalająca w zadumie nasycić oczy widokiem nieruchomych, bielących się górskich szczytów.
- Zupełnie zwyczajnie. Agrest ma ostatnio mało interesantów i przysypia na stanowisku. Frezja i Puchacz wynieśli się już na dobre. Tylko Legion cały czas nie odstępuje rodziców na krok.
- A ty?
- Dla mnie... teraz najwięcej pracy jest gdzie indziej.
Kawka z lekka poruszyła głową i popatrzyła na tego, kto tak niespodziewanie stał się jej tak bliski, a na kogo jeszcze nie tak dawno nawet patrzeć nie chciała. Zamarłem pod ciężarem jej spojrzenia, udając, że przed oczami mam niesamowicie zajmujący obraz. Wtedy, na stepach, w siedzibie ojca i jego zastępu, wydawałem jej się zupełnie kimś innym, mimo że od tego czasu wcale się nie zmieniłem. Wystarczyło, że okoliczności odwróciły się o sto osiemdziesiąt stopni, a wilczyca przyzwyczaiła się już do mnie i mojej niezbyt korzystnej powierzchowności.
No cóż, wyglądałem kropka w kropkę jak jej były. Zdarza się nawet najlepszym.
Niebawem ponownie odwróciła wzrok.

Zamarzam nad wzgórzami, nad urwiskiem
Jak zorza wycięta w tkaninie nieba
Znajdziesz łatwo - w dotyku pustka jest gęstsza ode mnie
Dalej, dogadajmy się: bądź ze mną ostrożny

- Boże, jak chciałabym, żeby było tak jak dawniej.
- A jak było dawniej? - zapytałem, nie dając jej wiele czasu do ciągnięcia myśli.
- Spokojnie. Bezpiecznie. Po prostu tak jak powinno być.
- Często bywaliście w górach?
- Ani razu. Cały czas tylko to planowaliśmy, ale wreszcie zaskoczył nas... - Umilkła. Co ładnie by się w to miejsce wpasowało? „Wypadek”? „Wojna”? „To wszystko”? Nie, nic nie brzmiało odpowiednio. Po prostu świat jak wiekowe drzewo, uległ nawałnicy i runął. Trzeba było pozwolić mu wyrosnąć od nowa.
- Więc coś dobrego jednak się dzieje.
Siedząc na zboczu, wpatrywaliśmy się w głąb mgły lodowej. Mleczna, tajemnicza, skrywała biegnącą nieopodal, górską ścieżkę. Moje oczy wędrowały ku niej co chwila, choć zazwyczaj rzadko ktoś tamtędy przechodził.
- Czy dobrego... Może to durne, ale jakoś inaczej to sobie wyobrażałam. Nasze góry są w gruncie rzeczy malutkie. To takie bardziej pagórki niż góry. Tyle że niezalesione, więc te nagie skały dodają im powagi. I spokoju, który chciałam poczuć, też nie czuję.
Westchnąłem, uśmiechając się lekko, wciąż leniwie wodząc wzrokiem po niknącej w oddali ścieżce.
- Jeśli chcesz, kiedyś wybierzemy się w góry WSJ. Tamte są większe.
- Tam chyba jest niezbyt bezpiecznie.
- Jak wszędzie. Nie będziemy pchać się między tamtejsze wilki.
Przez chwilę po prostu siedzieliśmy w ciszy. Rozmowa jakoś nie bardzo się kleiła. Ona ulatywała myślami ku wszystkim swoim nierozwiązanym kłopotom, a ja do pracy. Choć ostatnio wiele się nie działo, to owo niewiele czekało na mnie w lesie skrytym za ostatnimi wzgórzami.
- Wszystko w porządku? - zadałem głupie pytanie, zdając sobie sprawę, że odpowiedź nie może być twierdząca. Wilczyca położyła uszy po sobie, nie śpiesząc się z nią.
- Nie wiem co powiedzieć. - Zbierała myśli, a ja znów pozwoliłem sobie wzrokiem przebić mglistą zasłonę u podnóża zbocza. Wciąż byliśmy sami. Dla pewności zatrzymałem go w tym miejscu na dłużej. Przynajmniej dopóki słowa wilczycy zagłuszały ciszę. - Dziwnie mi z tym co się wczoraj stało. Między nami... i też tak w ogóle.

Otworzę się przed tobą, rozpruję wszystkie szwy, patrz
Każdy, kto zaszywał, zapominał o czymś w środku

Czyli mogłem nawet nie pytać. A jednak ostatecznie rozwiała wątpliwości.
- Żałujesz?
Nie odpowiedziała, ale pokręciła głową. Przyjrzałem jej się uważnie, szukając na jej pysku dodatkowych wskazówek. Czegokolwiek by nie powiedziała, uznałem rozmowę za dobry znak. Bez oporów zaczęła wygrzebywać z odmętów podświadomości swoje lęki i pokazywać mi je jak na kartach otwartej księgi. Jej mieszane uczucia nie były w stanie zmienić faktu, że zdążyła mi już zaufać.

Po prostu nurkuj w nieskazitelnej czystości
Dalej, razem zobaczmy, jak to spieprzyłeś

- Posłuchaj, naprawdę mnie kochasz? - zapytała nagle. Zesztywniałem; tego nie było w planach. Wystarczył moment wahania, by jej cierpliwość skończyła się, zanim w ogóle otworzyłem dziób. - Tak myślałam. Ale powiedziałeś to, kiedyś, dawno temu. Gdy całą sobą dawałam do zrozumienia, że mam cię za nic. A teraz? byłbyś w stanie to powtórzyć, gdy nie jesteś już zagrożony odrzuceniem? Mundus chyba nigdy mi tego nie powiedział. Ach, nie. Raz, raz jeden. - Niespodziewanie na jej pysk wkradł się cień uśmiechu. Nie byłem pewien, czy jej pytanie jest nadal w mocy, czy stało się już tylko nośnikiem emocji z przeszłości. - Och, trzy razy pod rząd.

Jak ja, jestem sama w domu, w domu
Do dna, gdzie mój kłopot

Chrząknąłem. Straciłem także pewność, czy w ogóle powinienem słuchać ciągu dalszego, jeśli jakiś miał nastąpić.
- Znasz mój stosunek do Mundusa - mruknąłem nieco blado, acz sugestywnie. Miałem ochotę poprosić, byśmy o nim nie mówili, choć jednocześnie byłem ciekaw jej wspomnień. Odetchnęła ciężko.
- Jasne. Chciałbyś mnie tylko dla siebie. Jakie to szablonowe.
- Nie chciałbym, żebyś patrzyła na teraźniejszość tylko przez pryzmat przeszłości. Nie da się odbudować tego co było z gruzów startych na pył. One będą tylko przeszkadzały. Trzeba je uprzątnąć, a na ich miejsce przynieść nowy materiał. Spojrzeć świeżym okiem. A potem dopiero budować. Miejsce przeszłości zostawmy w skansenach.
- Nie podoba mi się to, co mówisz, ale pewnie masz rację.
- Możemy zająć się tym wspólnie? Życie to nie tylko słowa. Pozwól mi wykazać się czynem.
- Raz, tylko raz. Tak samo jak ty. Może coś jest ze mną nie tak. Przez cały czas marzę o miłości. I za każdym razem gdy czuję, jakbym już miała ją w zasięgu łapy, otrzymuję tylko gorzki zawód. - Jej słowa stały się zimne, aż dreszcz przebiegł mi po grzbiecie. Tu bez wątpienia skończyła się część wypowiedzi, którą chciała się ze mną podzielić. Moment, gdy zaczęła się ta, która miała wybrzmieć tylko w jej głowie, był wyraźnie wyczuwalny. Jej pozbawiony emocji pysk sprawiał, że nie wiedziałem tylko, czy to fala szczerości skłoniła ją do rzucenia się na jeszcze głębszą wodę, czy też wilczyca w ogóle nie była świadoma, że powiedziała więcej, niż zamierzała. - Ale z Mundusem przeżyłam najlepszy czas mojego życia. Nie opuszcza mnie wrażenie, że minął bezpowrotnie i nic równie dobrego już mnie nie czeka. Chciałabym zacząć od nowa. Z tobą. - Nagle wyparowała z niej cała pewność, co było cichym dowodem na powrót przytomności umysłu, który szeptem uraczył mnie kolejnymi słowami. - Ja po prostu wiem, że nigdy mu nie dorównasz.
Kiwnąłem głową, choć niemy opór był bliski zawładnięcia moim ciałem. Z czym tu dyskutować?
- Wszystko jest z tobą o wiele ponad „tak” - odparłem tym razem bez wahania. - Kawka... - Ale gdy tylko miałem dokończyć wyczekiwaną deklarację, coś kazało mi z całej siły wyhamować, jakbym goniąc wróbla zatrzymał się tuż przed gęstwiną gałęzi, wiedząc, że nie zdołam się przez nie przecisnąć, by go dopaść. Trzeźwe pojmowanie zastąpiło wizję, nawiedzając mnie znowu i pozwalając dostrzec, że patrzymy sobie głęboko w oczy. Wreszcie poddałem się; opuściłem głowę. - Z tobą to wcale nie jest związane. Mogę mówić o tobie godzinami, w szczerze najlepszych słowach, a każdy kto sądzi inaczej, Mundus czy ktokolwiek inny, niech się puknie w głowę. Jeśli już, to ze mną jest coś nie tak, bo to co do ciebie czuję, nie pasuje mi do żadnego znajomego uczucia. Ich wachlarz nie jest chyba zbyt szeroki.
Wilczyca mierzyła mnie pełnym napięcia spojrzeniem.
- Coś czujesz?
- Co to w ogóle za pytanie. Jestem... - Przez myśl przeszło mi, że te słowa, wypowiedziane przez tak smętne stworzenie jak ja w tamtej chwili, zabrzmią zupełnie sztucznie. - Szczęśliwy, że mam cię przy sobie. Masz rację, że to, co wtedy powiedziałem, nie było tak uczciwe, jak bym chciał. Byłem po prostu zrozpaczony. Chciałem, żebyś w końcu uwierzyła, że moim celem nie jest cię w żaden sposób wykorzystać. Że mi na tobie po prostu zależy.
- Niech ci będzie. - Gdy tylko jej słowa wybrzmiały, nabrała mroźnego powietrza głęboko w płuca i ciężko odetchnęła całą sobą. Postanowiłem bezpiecznie zmienić temat.
- A co dzieje się u ciebie, w jaskini wojskowej?
- A może po prostu to kwestia nazwy. - Zignorowała moje pytanie. - Boisz się mówić, że kochasz. W porządku, nie będę nalegać.
Doceniałem, że wilczyca starała się podejść do mojego przypadku tak wyrozumiale, ale przemilczałem jej przypuszczenia. Nie uchodziło wyjawiać komukolwiek, że nazwa nie ma tu nic do rzeczy. Jeśli miłością zwą pragnienie bliskości, tęsknotę, przywiązanie... gdzie mi to wszystko uciekło? Przecież patrzyłem na zwierzęta, wilki, upajające się swoim towarzystwem, łaknące dotyku. Słuchałem, z jakim zachwytem Agrest opowiadał o swoich dzieciach, mimo swojego żalu o ich pragnienie wyrwania się spod ojcowskich skrzydeł. Obserwowałem, jak porankami krążą wokół siebie z Nymerią, niczym para wiecznych nowożeńców. Spotykałem Bleu i jego córki, widziałem, jak tulą się do siebie, przymykając oczy, a gdy tylko je otwierają, błyszczy w nich wyjątkowy rodzaj uduchowienia, którego nie sposób pomylić z żadnym innym. Tym przecież musiała być miłość. Chyba każdy kogo znałem patrzył na kogoś w ten sposób. Dlaczego ja na nikogo w ten sposób nie patrzyłem? Potrafiłbym przecież powtórzyć tę sekwencję ruchów. Zapalić we własnych oczach nieodróżnialną iskrę.
Im dłużej widmo oazy na horyzoncie uciekało mi, tym bardziej zapominałem o pragnieniu. Dogonienie jej stawało się sprawą honoru. Wyzwaniem. Z bezsilnością zaciskałem szpony na niewinnych ziarenkach piasku i kręciłem się wokół własnej osi jak pies za swoim ogonem, ale dać za wygraną nie potrafiłem. Gdy w końcu do niej dotarłem, oaza okazała się tylko mirażem, a ja dalej stałem samotnie pośrodku pustyni. Towarzyszące mi pragnienie zniekształciło się, wreszcie pozostawiając po sobie tylko ból gardła wyschniętego na wiór oraz niezrozumiałe poczucie straty.
Jednak komu powiedzieć o tym choć słowo, jeśli sam przed sobą z trudem przyznawałem się do swojego braku? Przecież ilekroć o tym pomyślałem, czułem, że zwyczajnie nie jestem godzien miłości Kawki. Chciałem więc ukryć to na wszelkie możliwe sposoby, szlifować ofiarowany jej kawałek szkła, by wreszcie zalśnił jak diament i jeśli nie diamentem, stał się przynajmniej podróbką wysokiej klasy, którą mogłaby nosić z dumą i radością. Naprawdę nigdy, nigdy nie chciałem jej skrzywdzić.
- Powiesz mi, co się naprawdę stało wtedy, w dzień protestów? - zapytała nagle.
- Nie.
- Dlaczego? - Powietrze w jej gardle zawibrowało lekko. Poza tym nic nie zdradziło cienia frustracji. Wilczyca popatrzyła na mnie wyczekująco.
- I tak nie uwierzysz - zniżyłem głos. - Po co rozdrapywać stare rany, męczyć tym ciebie i siebie.
- Skąd takie przekonanie?
- Już to słyszałaś.
- Nie chcę niczego rozdrapywać. Jestem pewna, że niezależnie od tego jaka jest prawda, Mundus wiedział co robi. Inaczej to by się nie stało. Ale chciałabym po prostu wiedzieć.
„Zdaje mi się, że już od dawna wiesz”, pomyślałem, postanawiając za wszelką cenę przemilczeć temat do ostatniego dna. „Tylko ci się ta wersja wydarzeń zupełnie nie podoba... Co zresztą zrozumiałe”.
- Myślałem sobie o tym, co moglibyśmy zrobić w kwestii twoich szczeniąt. - Wreszcie, choć nieśmiało, zdecydowałem się zmienić temat po raz kolejny i zacząć ten, który przez cały dzień siedział mi gdzieś z tyłu głowy. - U położnej już byłaś?
- Nie, nie pomyślałam o tym, szczerze mówiąc.
- Na początek warto się do niej wybrać. Bo Delta na pewno już cię badał?
- Badał, ale nie może nic poradzić. Po prostu... nic tam nie ma.
- No to wybierzemy się jutro do Domino.
- A w czym ona mi pomoże? Powie to samo co Delta i tyle. - Z westchnieniem przechyliła się na bok i oparła głowę na moim ramieniu.
- Ale może coś doradzi. W końcu sama jest waderą. I co... Będziemy chyba już wracać, co?
- Tak.
Ruszyliśmy więc ścieżką, która jeszcze przed kilkoma chwilami ginęła we mgle. Przez całą drogę nie spotkaliśmy ani żywej duszy, za to u progu naszego skromnego kąta powitał nas nieoczekiwany gość. Sam jego widok wywołał u mnie dreszcze niezadowolenia.
- Co tu robisz, Kaj? - zapytałem, z sukcesem powstrzymawszy się od dawania czegokolwiek do zrozumienia. Rozluźniłem mięśnie poddane drżeniu, stanąłem na ścieżce i poprawiłem pozycję skrzydeł, ściśle przylegających do boków.
- Kaaawka! - W odpowiedzi na moje pytanie, Kaj serdecznie zwrócił się do mojej towarzyszki. - Mam parę pytanek, ale nie wiem czy mogę je zadać przy tobie?
- Pytanek do Szkliwa, jak mniemam? A czemu miałbyś je przede mną ukrywać? - Wadera usiadła na ziemi, oświadczając tym samym, że nie zamierza ruszać się na krok.
- Zatem proszę żeby twój szczurek odpowiedział sam.
- Możesz przestać się popisywać i powiedzieć wreszcie, o co chodzi? - warknąłem jak rasowy psowaty. Bóg mi świadkiem, Koyaanisqatsi prosił się o załącznik do naszej poprzedniej rozmowy. Mój mózg wchodził na wyższe obroty, ale czekałem cierpliwie.
- Więc, chrzczonym atramentem malowany, powiedz mi, coś zrobił z Wroną.
- Jest w jaskini medycznej. Miała ostatnio gorsze dni.
- Wiem, bo ją spotkałem! Krzyczała na pół lasu, że cię nienawidzi. - Przez dziób Kaja przebiegł grymas prezentujący coś pomiędzy gniewem a bazyliszkową satysfakcją.
- I co w związku z tym?
- Powiedz teraz, coś jej zrobił!
- A kim ty jesteś, Kaj, żebym dzielił się z tobą takimi szczegółami naszej relacji? Trzeba było Wrony pytać, jeśli z jakiegoś powodu sama nie powiedziała.
- Załazisz za skórę bardzo wielu osobom, zauważyłeś? - Złotoskrzydły zrobił ku mnie kilka wolnych kroczków. Choć jego słowa były śmiertelnie poważne, jego znaczący ton śmiało mogłem poczytać jeśli nie za żałosny, to przynajmniej zabawny. Kaj puszył się jak słaby aktor na pierwszej próbie nowego spektaklu. - Wykorzystałeś chwilę, w której nie mogłem się bronić i takiego teraz zgrywasz mocnego?
- A... - Kawka podniosła podbródek, by przebić się głosem ponad nasze, lecz moje skrzydło na jej łopatce powstrzymało ją subtelnie. Prawdopodobnie wyczuła jego drżenie, ale zamilkła.
- Może i trochę mnie wtedy poniosło. To rzeczywiście było nie w porządku. - Rozwiązałem płaszcz i lekko zsunąłem z przedramion na grzbiet, by w każdej chwili móc się go pozbyć. Mój rozmówca postanowił zatrzymać się wpół kroku. - Proszę, zaczynaj. Załatwmy to jak dwóch trzeźwych.
- Mnie jeszcze wszystko boli po tym twoim... podłym zagraniu. Nadal jestem niedysponowany! - parsknął.
- W takim razie przyjdź jak wydobrzejesz. A teraz możesz na przykład iść do domu i odzyskiwać zdrowie.
- Właśnie, właśnie, nie tak prędko! Jestem tu jeszcze żeby załatwić sprawę, w której ostatnio mi przeszkodziłeś. Sprawę do Kawki.
- Nie zgadzam się.
- Niby z jakiej racji? Tu jest mój dom! Chyba nie myślisz, że będę biegać teraz po lesie i szukać nowego. Pytam, z jakiej racji? Bo ty sobie tak wymyśliłeś?
Jak sądzicie, powinienem podać mu powód? Zasadniczo nie miało to już wpływu na skuteczność jego misji. Pozostawienie go z pytaniem bez odpowiedzi wydawało mi się jednak nieco niegrzeczne, a ponad to mogło skłonić go do kolejnych wizyt w celu dochodzenia swoich praw. Generalnie, do dalszego hałasowania u naszych progów. Byłem tym już trochę zmęczony. Ostatnio byłem zmęczony już właściwie wszystkim, a to dodatkowo zawężało zakres tolerowanych wybryków niektórych wariatów z manią wielkości.
- Bo ja tu jestem gospodarzem, Kaj.
- To taki żart?
- Chłopcy. - Wreszcie Kawka wtrąciła się bez zapowiedzi. - Kaj. Jest tyle miejsc w lesie, że bez kłopotu znajdziesz swoje własne. A jeśli ci się nie uda, zgłoś się do Agresta, żeby wyznaczył kogoś, kto ci pomoże. Każdy znajdzie dom w naszej watasze. Ale tu nie możesz wrócić. Po prostu nie możesz i to nasze ostateczne postanowienie. To nie byłoby właściwe wyjście dla nikogo, łącznie z tobą.
Złoty ptak fuknął z oburzeniem. Fala dzikiego ukontentowania rozlała się po moich trzewiach i znalazła ujście w niewinnym uśmieszku.
- Niewdzięcznicy i samoluby! Ale dobrze, nie to nie. Nie myślcie, że będę się napraszał. Ciao! - Jego pióra zafurczały w powietrzu i zabłyszczały w resztkach wieczornego słońca. W oględnej konsternacji, przez chwilę obserwowaliśmy ich chwiejny ruch pomiędzy koronami drzew.
- „Ciao” - Szerszy uśmiech jakoś sam wdarł mi się na dziób.
- Co to znaczy?
- Z kontekstu wynika, że ciepłe pożegnanie.
- Mam nadzieję, że nie uniesie się honorem i naprawdę zgłosi się do Agresta. Nie chciałabym go zostawiać samego, to znaczy wiesz, bez wsparcia. Zwłaszcza o tej porze roku.
- Ależ skąd. Martwić się o honor Kaja to jakby lękać się o dobrostan populacji tygrysa w naszych górach. Podobno ktoś kiedyś jakiegoś widział, tylko nikt nie powie, czy takie zwierzę ma na sierści cętki czy paski.
- Wyjątkowo chciałabym, aby twoje zdanie o nim pokrywało się z prawdą. - Kawka przeciągnęła się leniwie. - Zresztą jutro zapytam o niego stryjka. - Przedreptała na drugi koniec polany, skąd już po chwili dobiegł odgłos bachnięcia na ośnieżoną trawę i beztroski pomruk.
Jeszcze raz zerknąłem w miejsce, gdzie zniknął Koyaanisqatsi. Drobne gałązki jałowców i sosen chwytały dróżkę w swoje patykowate palce i ciągnęły w swoją stronę, gdzieś daleko, a potem za zakręt, kryjąc przed naszymi oczami każdego, kto zbliżał się nią lub oddalał.
Przyglądałem się pustej ścieżce. Droga z północy na południe watahy, biegnąca przez cały las, wraz z upływem czasu zdawała się coraz szersza, jakby poruszało się nią coraz więcej wilków. W świetle zmierzchającego dnia mroczki, które po niej hasały, zdawały się jeszcze bardziej żywe. Chrzęst piasku pod nogami przywodził na myśl potępione dusze, gryzące ziemię od dołu, by wydostać się na świat i nękać żywych. Z wzrokiem wbitym w ziemię dreptałem przed siebie. Biała, niewyraźna plamka, która pojawiła się nagle na końcu ścieżki, zajęła mój umysł. Przyspieszam kroku i opuszczam głowę, nie chcąc jej spłoszyć. Czyżby to jedno z tych małych, puchatych zwierzątek pozbawionych oczu i pyszczków, kryjących się po leśnych norkach?
Na ścieżce w istocie leży nieruchomo coś malutkiego i puchatego, ale wygląda bardziej jak kulka futra, niż zwierzę. Dotykam go czubkiem pazura i obracam. Miękki, biały pomponik wyrasta z kawałka mięsa. Szybko odsuwam od niego nogę, odrywam od niego wzrok i z zawodem napinam policzki. Wtedy też zdaję sobie sprawę, że choć zatrzymałem się, chrzęst piasku nie ucichł.
Z chrzęstem współgra gardłowe warczenie. Spod ziemi, tuż pod moimi palcami, nagle wyłaniają się dwa rzędy kłów. Smród padliny zaczyna unosić się ponad ścieżką. Podskakuję, gdy wokół moich nóg wyrasta trupia paszcza. Zaraz obok niej kolejne. Jedne zdają się znajome, inne obce; ale nawet te nie pochodzą z nicości; to pyski wilków z sąsiedztwa, widziane kiedyś, raz czy dwa w życiu, gdzieś w tłumie innych pysków. Powracają właśnie teraz. Pozbawione oczu, zniekształcone, ale to nie szkodzi. Mordę, która rzuca się do ataku, można poznać po samym kształcie i kolorze.
Próbuję wzbić się w powietrze, ale skrzydła jak zwykle zawodzą. Macham więc nimi tylko rozpaczliwie, próbując ni to uciekać, ni to walczyć z nieuchronnym. Właściwie po prostu czekam, aż ulecą ze mnie ostatnie siły.
Niezmiennie, już od tak dawna.

Cdn.

Koniec aktu piątego

sobota, 23 marca 2024

Od Aidena CD. Oxide - "Początek" - cz. 14

Oxide czuła, że czas działa przeciwko nim. W głowie miała wir myśli, próbując zrozumieć, co się dzieje. Wokół panowała groźna cisza, przerwana tylko odgłosem ich oddychania i dalekim echem kroków Aidena. Wiedziała, że musi ruszyć za nim, ale wstrzymywała ją nieokreślona obawa. Wtem usłyszała znajomy głos zza pleców, co sprawiło, że jej serce zabiło mocniej. Był to znak, że sytuacja staje się coraz bardziej niebezpieczna.


Z obrzydzeniem Oxide odwróciła się, aby spojrzeć na przywódcę bractwa. Jego wzrok przeszywał ją jak ostrze, a uśmiech na pysku mógł przypominać tylko o niebezpieczeństwie. 


— Wyglądasz jeszcze lepiej niż ostatnim razem. — jego słowa brzmiały jak szorstki szept, który drażnił jej uszy. 


— Co Alfa robi w tym miejscu... — zapytała cicho, próbując nie dać po sobie poznać ile działo się teraz w jej głowie. 


— A wiesz moja kochana... — basior powiedział cicho, jednak przez kamienne ściany każda jedna głoska wydobywająca się z jego pyska zdawała się mieć podwójną moc. — Przyszedł do mnie Echo i powiedział mi o paru wartościowych rzeczach. 


Oxide zrobiło się wręcz słabo. Ciśnienie jej krwi podniosło się na tyle, że była w stanie słyszeć szum krwi w jej uszach. Bała się. Była odważną waderą, ale w obliczu alfy czuła, jakby wręcz malała. Poczuła, jak wokół niej zaciska się pułapka, a obecność Alfy tylko pogłębia jej lęk. Wewnętrznie przypominała sobie o swojej sile i determinacji, próbując znaleźć w sobie odwagę. Patrzyła na Alfę, starając się ukryć swoje wątpliwości za zimnym spojrzeniem.


- A Echo, nigdy mnie jeszcze nie okłamał. — dodał. A te słowa zabrzmiały jeszcze groźniej niż poprzednio.


....

Aiden mimo swojej postury pędził niczym wiatr, jednak Echo przez swoje długie nogi miał przewagę. Do póki nie pośliznął się na kamieniu, który musiał odpaść z którejś mniej stabilnej części sufitu. Grzywiasty przejechał się na nim i z impetem uderzył w ścianę na zakręcie z taką siłą, że stalaktyt wiszący niedaleko nad nim się ukruszył. Aiden wyhamował zapierając się na przednich łapach. Nachylił się do rudego i uśmiechając się szeroko, w sumie to starając się nie śmiać z ironii  przez tą sytuację wycedził wściekle przez zęby. 


— Sam się wykończysz. — patrzył na jego ledwo przytomne małe oczy. 


— ...A Ty dałeś się.. nabrać... — mruknął, jeszcze zanim stracił przytomność. Aiden jeszcze przez chwilę wpatrywał się w niego z uśmiechem, do póki nie połączył faktów.

Z prędkością światła wyprostował się i spojrzał za siebie szeroko otwartymi oczami. Wadera nie pobiegła za nim, a z otchłani kamiennego korytarza było słychać znany mu dobrze głos Alfy.


— Oxide.. — szepnął do siebie.


W kolejnym momencie Aiden ruszył w kierunku, z którego dochodził głos Oxide. Serce biło mu mocniej. Dochodząc do miejsca, skąd dobiegał głos, zatrzymał się na moment, próbując ocenić sytuację przed wkroczeniem.


— Ciebie i tego jebanego wypłosza należy rozdzielić. I zrobię to sam, osobiście, nawet jeśli Aiden miałby zginąć. — Alfa szarpnął Oxide za kark, naprowadzając ją w korytarz który prowadził z powrotem do miejsca, w którym wylądowała na samym początku tej historii. — Żadne z was nie opuści tego miejsca do usranej śmierci, rozumiesz? ŻADNE.


Oxide nie potrafiła zareagować, obronić się, czuła się w cieniu alfy bezradnie. Ten basior miał w sobie coś, co sprawiało, że wszystkie jej plany ucieczki zdawały się niemożliwe. Była świadoma, że sama nie da rady się uwolnić. Mimo, że z Aidenem znała się naprawdę krótko, to u jego boku miała wrażenie jakby czuła się pewniej, jakby mogła dużo więcej niż gdyby była sama ze sobą, nawet gdyby towarzysz miał jedynie obserwować jej ruchy. Na samą myśl o ponownym słuchaniu kapającej wody z sufitu jej łapy sprawiały wrażenie wiotkich, jakby zostały ubite z waty. Nie chciała tam wracać. Bardzo. Nie chciała. Tam wracać. 


Aiden wiedział, że w każdej chwili mógłby zaatakować alfę, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mu, że to nie był w żadnym aspekcie dobry pomysł. Gdyby to zrobił, zaraz zostałby głównym celem bractwa i cała ta chora pojebana banda nie dałaby mu ujść stąd z życiem. Postanowił pozostać w cieniu.


— Posiedzisz sobie w tej klitce znowu. Aż ochłoniesz. Ty i te wasze durne pomysły, a pieczę nad tobą przejmie Feliks. On prędzej cię zabije niż wysłucha. 


Aiden czuł, że musi dokładnie przemyśleć dalszy plan działania. Nie mógł pozwolić na to, aby coś poszło nie tak.


Oxide spojrzała na Aidena, który trzymał się z dala od Alfy, wciąż analizując sytuację i szukając sposobu na uratowanie ich obu. Jej serce biło coraz szybciej, gdy Alfa, trzymając ją za kark, prowadził ją w kierunku kamiennej klatki. Choć czuła w sobie gniew i frustrację, utwierdzała się w przekonaniu, że musi pozostać spokojna i zimna jak stal w obliczu tej groźby.


W miarę jak oddalali się od Aidena, Oxide przypomniała sobie, jak wiele znaczy dla niej ta nietypowa więź, która zaczęła się między nimi tworzyć. Nie mogła pozwolić, by Alfa ich rozdzielił. Musiała znaleźć sposób na uwolnienie się i powrót do swojego towarzysza.


W trakcie drogi do klitki Oxide starała się analizować każdy detal, szukając słabego punktu w planie Alfy. Jej myśli krążyły wokół możliwości zaskoczenia przeciwnika, wykorzystania zaskoczenia czy też błędu, który mogliby wykorzystać do ucieczki. Musiała być czujna i gotowa działać w każdej chwili, bo czas działał na ich niekorzyść.


Kiedy dotarli do tego więzienia Alfa brutalnie ją wrzucił do środka, i wyminął Feliksa który już czekał na miejscu. Oxide z wściekłością i determinacją spojrzała na Alfę znikająca za posturą młodszego wilka, wiedząc, że to nie jest jeszcze koniec. Musiała znaleźć sposób, by uwolnić się zanim będzie za późno. Obróciła się w kierunku wnętrza klitki, gotowa do działania, nawet jeśli miało to być ostatnie, co zrobi. Feliks wyczuł jednak zamiary Oxide i zmianę w atmosferze. Jego wyostrzone zmysły wyczuły jej zamiary, które drgały w powietrzu jak niewidzialne nitki. Był świadom, że ta wadera jest bardziej niebezpieczna, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.


Gdy Alfa wyszedł, Feliks zbliżył się ostrożnie, zachowując ostrożność, ale gotowy do działania. Jego wąsy drgnęły, gdy złapał zapach Oxide, a jego umysł pracował nad strategią. Nie mógł pozwolić, by ta wadera zburzyła plany bractwa.

Zaczaił się w cieniu, śledząc każdy ruch Oxide, gotowy do interwencji w razie potrzeby. Jego oczy świeciły się intensywnie w mroku, gdy plany na kolejne kroki kiełkowały w jego umyśle. Wiedział, że musi działać szybko i sprawnie, by unieszkodliwić wilczycę, zanim zdoła dokonać jakiejkolwiek szkody.

Feliks czekał na odpowiedni moment, gotowy do skoku, gdy tylko Oxide spróbuje coś podjąć. Był gotowy stanąć do walki, by chronić bractwo i jego interesy za wszelką cenę.


Czując na sobie wzrok basiora, przybrała totalnie inną maskę. Odwróciła się przodem do Feliksa, a między nim a nią był naprawdę krótki dystans. Spojrzała w jego oczy i uśmiechnęła się zalotnie, jakby próbując mu zamieszać w tym jego małym ohydnym móżdżku. 


— No.. czyli teraz mam się zapoznać z tobą, hmm? — Rzuciła, przymykając lekko oczy, co by miało bardziej wpłynąć na tą flirciarską atmosferę. 


Feliks... Delikatnie się zmieszał. Jego uszy które wcześniej stały na baczność, zwróciły się bardziej w tył. Nie sądził, że będzie tak podatny na tego typu sztuczki.



<Oxide?>

czwartek, 21 marca 2024

Od Oxide CD. Aidena - "Początek" - cz. 13

Wadera przyglądała się całej scenie z odległości niecałych dwóch metrów, Aiden był szybki, jednak jej drobność niekoniecznie idzie w parze z prędkością i krzepą w łapach, którą posiada, dlatego z minimalnym co prawda opóźnieniem, udało jej się zdążyć na większość przedstawienia. Przyglądała się uważnie, być może Echo dostrzegł również i ją gdzieś tam w trakcie ich rozmowy, ba, być może nawet z deczka się przestraszył, w końcu widok dwóch świecących w półmroku par oczu w zagrażającej życiu (w choćby najmniejszym stopniu) sytuacji potrafi wzbudzić niepokój. Albo więc wyglądała groźnie, albo wyszła na wanna be straszny wilk, co w jej odczuciu byłoby z odrobinę żenujące, nie wspominając wówczas o odbiorze tej scenerii przez Echo. Jednak skoro uciekł w popłochu, to chyba jednak trochę się zląkł, biedaczyna...

- Obawiam się, że i tak nie dostosuje się do mojej prośby, musimy być czujni. - stwierdził po czym wyminął waderę. - Jaki mamy plan, potrzebujesz czegoś? Ty stąd nie wyjdziesz, ale ja będę miał jutro zwiad, jeśli trzeba coś przynieść, to to zrobię.

Informacja o chęci współpracy ze strony nowego kolegi dotarłszy do jej uszu sprawiła, że adrenalina oraz ekscytacja z szykowanej akcji zaczęły narastać w jej nie za dużym ciele. Ogon Oxide wyraźnie sygnalizował pozytywne nastawienie i nic nie zanosiło się na jego zmianę, nawet w razie gdyby wcześniej napotkany futrzasty, przerośnięty szczur miał wypaplać co nieco. 

Ego podpowiadało jej, że plan ma niezawodny cokolwiek by się nie wydarzyło, ale... Czy aby na pewno? Może to tylko szczeniacki tok myślenia i samozachwalania górował w tej chwili?

- Ach, kochaniutki... - Zaczęła po dłuższej chwili, radosnym podskokiem wyprzedzając go i zamiatając zalotnie ogonem pod jego pyskiem. Aiden zatrzymawszy się wydał się zmieszany, jednak w tym zmieszaniu przez ułamek sekundy mrugnęło wyraźne zainteresowanie jej osobistością i nagłą zmianą narracji.

No co? Była flirciarą, a to tylko dodaje do planu B, gdyby nie daj Bóg, jej plan A nie wypalił.

- Całe przedstawienie opiera się na jednym, choćby najmniejszym kawałeczku krzemienia. - Dokończyła za chwilę, spoglądając na niego przez swoją prawicę. 

Basior przechylił głowę jakby niezrozumiale. 

- Jesteśmy w kopalni, raczej dałoby się go znaleźć tu dość szybko.

Oxide parsknęła i pokręciła przecząco głową.

- Krzemienia należy szukać w górach, o ile macie je jakoś blisko. Ewentualnie w ziemi, to raczej nie jest poziom na taki pospolity minerał. Ale niech będzie. - Przerwała na chwilę i chcąc dodać dramaturgii sytuacji, co swoją drogą, było niesamowicie filmowym zagraniem, ruszyła powoli przed siebie. - Rozejrzę się za nim i tutaj. 

Mogłoby się wydawać, że Aiden dawno nie spotkał na swojej drodze drugiego tak pewnego siebie wilka jak ona, choć może to znowu sprawka jej wybujałego jestestwa, momentami bawiło ją z jakim zainteresowaniem przyglądał się jej reakcjom. Oczywiście ona również była pod wrażeniem choćby tego, z jaką łatwością i precyzją pognał za Echo, praktycznie bezszelestnie, jak się o tym głębiej pomyśli, wręcz niepokojące. Akcja godna podziwu.

- Niech będzie, spróbuję coś przytargać. - Przewrócił oczami jakby z wyrzutem, ale szybko uświadomił sobie, że to on zaoferował swój wkład w tę sprawę. No i masz babo placek.

- Ciesz się, że nie proszę o ciężkie amunicje, bomby wodorowe albo inne ludzkie wymysły, bo znaleźć krzemień to może dziesięć minut roboty. - Prychnęła, podnosząc jeden z kącików w nieco złośliwym uśmieszku. 

Zanim się obejrzeli, wędrowali z powrotem przez jeden z głównych korytarzy, który wydawał się bez żadnego życia, oprócz lamp naftowych poustawianych gdzieś w niektórych jego zakamarkach. 

- Taka jesteś sprytna, to idź go sobie znajdź, śmiało. - Odgryzł się, jakby podłapując energię całej rozmowy. - Po co ci on, tak w zasadzie? - Momentalnie jednak zmienił ton, na jakby bardziej zaciekawiony. Bo w sumie to był, możnaby rzec nawet, że szczerze zaciekawiony.

- Apropos powyższych próśb o bomby. - Zerknęła na niego i uśmiechnęła się szerzej. - Zrobię własną.

Aiden nastawiwszy bardziej swoje uszy, również spojrzał na nią, może nie do końca ze zrozumieniem, jednak wyczuwalne było od niego wyraźne uznanie. 

W trakcie tych dwóch minut ciszy pomiędzy nimi, echem odbiło się pospieszne, niemal paniczne stukanie nie za dużymi pazurami o kamienie wysadzane w podłożu. Oboje przystanęli jakby złapał ich paraliż, patrząc po sobie. Skoro żadne z nich nie narzuciło takiego tempa...Oxide poczuła jak krew z jej łap odchodzi w kierunku głowy, w której chyba jej się aż zakręciło. 

- Skurwysyn... - Wycedził przez zęby basior, po czym rzucił się ogromnym pędem, niczym piorun w kierunku usłyszanego dźwięku. - Zedrę z ciebie skórę i wszystkie jebane mięśnie, długonoga dziwko! 

Ona natomiast pozostała w miejscu, jak taki słup soli, podobny do tych które mijali zresztą idąc tymże korytarzem. Gdy Aiden zniknął za jednym z zakrętów, pożałowała niepodjęcia decyzji o ruszeniu za nim. Wzdłuż jej kręgosłupa przebiegł rzadko kiedy pojawiający się dreszcz, zupełnie jakby...

Jej plan miał nie wypalić?

Nie... Niemożliwe.

- Cóż to za hałasy? - Usłyszała wnet zza siebie, ten głos... Wzdrygnęła się i zastrzygła uszami. Jej ogon niekontrolowanie podkulił się, gdy tylko obecność głowy bractwa wyczuwalna była praktycznie przy niej. - Ach, niczym świeżo wyszlifowany diament. - Skomentował, zauważywszy jej już teraz czystsze futro.

Chyba zaraz się zrzygam ~ przemknęło jej przez głowę. 

Sprawy przybrały dość niesprzyjający im nurt.



<Aiden?>

Darujcie znikomą długość, mam nadzieję, że dynamika i akcja nadrobią. Przypominam, że dopiero się rozgrzewam :P 


piątek, 15 marca 2024

Frezja, Legion i Puchacz dorastają!

Frezja - psycholog

Legion - asystent alf, młody alfa

Puchacz - pomocnik

piątek, 1 marca 2024

Nasz Głos nr.48 - "Ponuro tej niedoszłej wiosny"

Mlecz i Bławatek w... "Mlecz...?"

Radio - Even if it's lonely

Autorem tego numeru Naszego Głosu jest
Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka