czwartek, 30 czerwca 2022

Podsumowanie czerwca!

Kochani!
Jak widzicie, nadszedł nowy miesiąc. Czerwiec ten był miesiącem jedynym w swoim rodzaju, a najlepiej określi to chyba miano, jakie nadaliśmy mu wspólnie. bowiem Miesiącem Shików! Wszystko wyjaśni nadchodzące podium miesiąca, posłuchajcie zatem.

Miejsce pierwsze wśród pisarzy zajmuje dziś rodzeństwo, dziś Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka i Wayfarer z 3 opowiadaniami,
A za nimi, wspólnie, stoją Tia oraz Kamael z 1 opowiadaniem.

Wyobraźcie sobie, że w naszych opowiadaniach nie wystąpiły w tym miesiącu żadne inne postacie!
I to tyle z podium miesiąca. I to tyle z podsumowania miesiąca w ogóle. Do przyszłego, Przyjaciele! Czuję w kościach, że zapowiada się trochę inaczej...

A nie, to jeszcze nie koniec. Właśnie dziś, właśnie teraz nadchodzi letni początek nowego roku w WSC! Jak się czujecie o rok starsi, moi Staruszkowie?

                                                        Wasz samiec alfa,
                                                            Agrest

środa, 29 czerwca 2022

Od Wayfarera - "Płynąć echem wspomnienia (wiersz autorstwa Wayfarera)"

Płynąć echem wspomnienia
To niełatwy wyczyn
Potrafią go tylko ci
Co przychodzi im żyć w przeszłości
Nie mogą uwolnić się
Od starych melodii serca
Pamięcią wypełniając każdą szparę

I nie pomagają słowa obietnic
Że kiedyś nareszcie będzie lepiej
Bo nigdy nie wiesz
Czy w ranę nie wdało się zakażenie
I wkrótce nie zacznie boleć bardziej

Ale wspomnieniami się nie przejmujmy
Jeżeli bolą
To wciąż są żywe
I ci których melodie słyszymy
Zostaną z nami na zawsze
Będą istnieć
Póki są przez kogoś pamiętani
Czy to w książkach
Czy w pamięci

Wspomnienia są jak blizny
Nie goją się ni znikają
Ale są świadectwem dni
Kiedy coś się działo
Dni które warto pamiętać
Z których warto się śmiać
O których warto mówić z uśmiechem

Są świadectwem dni
Kiedy żyliśmy

Płynąć echem wspomnienia
To jak płynąć w górę rzeki
Jest ciężko i pod górkę
Ale gdy dotrzemy na sam koniec
Gdy woda będzie czysta i zdrowa
Gdy chłód ukoi nasz ból
Doznamy nareszcie spokoju

Way włożył notatnik z węgielkiem owiniętym w trawę do kapelusza. Wyjrzał nieznacznie z nory, w której nocował. Słońce właśnie zaczęło zapowiadać swoje nadejście. Basior westchnął aż do głębi piersi. Znowu nie przespał całej nocy.

<Koniec>

sobota, 25 czerwca 2022

Od Pinezki - "W tęczowej jaskini"

Byłaś tu kiedyś. Wiesz, że byłaś. Tańczyłaś po tej rozświetlonej na tysiące kolorów wodzie, łapami ledwo dotykając jej zimnej, nieruchomej tafli. Nigdy nie stanęłaś w żadnym ze zbiorników, bo grawitacja niestety na ciebie nie działa. Lewitujesz już od urodzenia, lekka jak piórko, bez swojej własnej wagi. Ciężko ci się tak poruszać, gdyż machanie łapami nie ma na to wpływu. Ale po tak długim czasie umiesz już to kontrolować. Znasz się na tym. Możesz tańczyć nad podziemnymi stawkami, których magiczna, tęczowa woda rozświetla ściany jaskini, a blask bijący spod tafli tańczy razem z tobą, reagując na twoje piruety i stuknięcia pazurów o krystaliczną powierzchnię.

Byłaś tu zaledwie parę razy i to niezwykle dawno temu, ale zdążyłaś pokochać to miejsce całym swoim sercem. Jego kolory pasowały do twoich, jaskrawe i żywe, wymieszane ze sobą w piękny i przyciągający wzrok sposób. Zawsze czułaś się spójna z tym cudem natury; o ile to miejsce w ogóle było naturalne, bo może było jak ty, stworzone magią i zupełnie niepowtarzalne. Twoje odbicie zawsze tu pasowało.

A teraz jesteś tu znowu. Możesz odwiedzić tą jaskinię, zrelaksować się w niej. Możesz potańczyć na tafli niezliczonych, małych stawków, tworząc świetliste okręgi przy każdym zamoczeniu pazurka. Czujesz głęboko w sobie, że twoje serce wciąż tu należy, że odkąd został mu skradziony ten jeden kawałek, on ciągle tu jest, zatopiony w świecącej wodzie. Ty latasz, ta woda świeci - niepoprawny porządek magii, lustrzane odbicia przeciwnych żywiołów. Zawsze już będziesz to miejsce kochać. Tak zostało napisane w gwiazdach, a ich układu nie da się zmienić. Tańczysz, wirujesz, zakochana niczym Romeo w tej swojej nieszczęsnej Julii. Twoja grzywka spada ci wciąż na oczy, ale już to ignorujesz, bo zbyt dobrze się bawisz. Przebierasz nogami jak balerina, z gracją, jakbyś poruszała się w wodzie. Nie robisz tego pięknie, bo nie chodzi ci o to, żeby pokazywać swój taniec innym. Pewnie popełniasz błędy, gubisz takt, wyglądasz jak pijany wilk. Ale to nic nie szkodzi. Robisz to tylko dla siebie, z radości, jaka cię wypełnia, że nareszcie wróciłaś do tej oświetlonej jaskini, z masą stalaktytów zwisających z powietrza, z białymi od minerałów ścianami. Widzisz w tym świecie siebie, swoją duszę. Każda kolorowa powierzchnia odbija twoją twarz niczym lustro. Kochasz to miejsce. Zawsze kochałaś.

Słyszysz muzykę, ale dobrze wiesz, że to nie z zewnątrz. To twoja dusza gra, zwołała orkiestrę serca i stworzyła podkład do twojego baletu. Tak bardzo się cieszysz, tak bardzo jesteś skupiona na swoim tańcu, że zapominasz o bożym świecie. I dobrze, niech spada! Niech sam zajmuje się swoimi problemami! Tobie tu dobrze. Dobrze jest tańczyć na świecącej wodzie, z dala od kogokolwiek, od trosk, od obowiązków. Gdyby tak mogło zostać na zawsze... Gdybyś mogła tu już zamieszkać, nigdy się nie wychylać, już zawsze być sobą w sobie. Być szczera do siebie i od siebie. Kochać bez opamiętania, uśmiechać się bez wstydu.

Ach, Pinezko! Dlaczego wcześniej tu nie wróciłaś?

<Koniec>

sobota, 11 czerwca 2022

Od Tii - "Zimn" cz.1

Słońce przyświecało sobie z nieba, absolutnie nie przejmując się tym, że świeci zbyt mocno i męczy wszystkie ziemskie stworzenia, które mają nieszczęście pod nim przebywać. Piasek czy wyschnięta na wiór ziemia parzyły nagie opuszki łap, przez co wszyscy byli zmuszeni unikać takich suchych i nasłonecznionych miejsc, bo jeśli tego nie zrobili, czekało ich parę dni wyciągniętych z życiorysu od leżenia w domu z maścią na stopach. Same ptaki, tak zawzięci śpiewacze, milczały cały dzień, by późnym wieczorem nadrobić swoje występy. A potem na następny dzień zaczynały niezwykle wcześnie, żeby mieć zaśpiewane na zapas. Poza tymi porami dnia panowała cisza, martwy spokój i nieznośna duchota. Ale nie było to nic szczególnego, już dawno wszyscy przyzwyczaili się do suszy podobnej do tych bywających na pustyni.

Tia jako wadera (czy ogólnie wilk) z wyjątkowo wrażliwym na urazy ciałem starała się szczególnie uważać podczas tej suszy. Obwiązała sobie łapy szmatkami, by uniknąć oparzenia i chodziła wyłącznie w cieniu, unikając słońca maksymalnie, jak się dało. Próbowała nawet wymyślić jakąś osłonę przed promieniami, ale albo było jej za gorąco, albo nie była ona wystarczająca i wilczyca wracała do domu z poparzoną skórą. Wilczej mumii (żartobliwe przezwisko nadane jej przez jej brata Mikaelę) kończyły się powoli pomysły, przez co zaczęła szukać innych sposobów na ochronę. Być może mogła się przenieść gdzieś, gdzie jest dużo miejsca, a słońce tak nie piecze, gdyż niestety nawet w rodzinnej norze robiło się duszno i zbyt parno, by spokojnie pracować.

Jeżeli ktoś myśli o miejscu, które jest przestrzenne, jest w nim chłodno oraz nie sięga tam słońce, być może jednym z pierwszych opcji jest jaskinia. W końcu jest tam nawet bardzo chłodno, bo temperatura nie zmienia się przez cały rok. Niestety po tak długim czasie prawie wszystkie znane watasze jaskinie były już zajęte, więc trzeba było poszukać czegoś na własną łapę. Być może gdzieś na obrzeżach znajdzie się naturalna dziura, gdzie można się ulokować ze wszystkimi papierami, zapiskami, fiolkami, ziołami i bandażami, i nikomu nie będzie to przeszkadzać. Poszukiwania się więc rozpoczęły.

Jak można się spodziewać, poszukiwania odbywały się przede wszystkim w nocy, kiedy było chłodno i nie groziły nikomu poparzenia. Było wtedy trudniej, gdyż żadne możliwe jaskinie nie rzucały się tak mocno w oczy, ale szczęśliwie akurat podczas tych nocy świecił księżyc, przyjaciel wszystkich wilków. Pomagał on Tii w jej poszukiwaniach, mimo że pewnie uważał, że są głupie i powinna po prostu umieścić się w jakiejś znanej jaskini, a nie szukać własnej. Ale milczał. Nie komentował, tylko przyświecał jasno, zbliżając się do swojej szczytowej formy okrągłego ciastka z każdą kolejną wizytą Nyks. Właśnie dzięki tej niezrozumiałej wyrozumiałości niedoszła medyczka znalazła dwie potencjalne jaskinie, w których mogła się osiedlić na okres suszy. Nie było tam w ogóle wilków, co więcej, po zapytaniu się niektórych obywateli Srebrnego Chabra okazało się, że o tych jaskiniach nawet nikt nie wiedział. Pewnie nikt poza Almette i Wayfarerem, ale z nimi ciężko o kontakt. Jeżeli zbliża się susza lub ulewa, oni zawsze znajdą sobie miejsce, gdzie są bezpieczni, nikomu o tym nie mówiąc. Więc dwie znalezione jaskinie pozostają do dyspozycji Tii.

Pierwsza jaskinia była większa. Posiadała obszerną komnatę, do której prowadził tylko jeden korytarz. Wilgoć wisiała ciężko w powietrzu, zraszając futro każdego, kto wszedł do środka, mimo że ściany jaskini były całkowicie suche. To dwa stawki w komnacie ją powodowały, tkwiąc nieustannie w zagłębieniach, a na środku komnaty tworząc coś w rodzaju nieregularnego przejścia. Miejsca było na tyle dużo, by móc się tu umieścić, a do tego przejście prowadziło jeszcze dalej w głąb jaskini, do wąskiego korytarza, gdzie Tia póki co się nie udała. Pomijając wilgoć, panowała tu przyjemna jak na jaskinię temperatura, a dostępne gdzieniegdzie półki skalne stanowiły idealne miejsce na składowanie materiałów. Poważnym zmartwieniem był brak możliwości ucieczki w razie jakiegoś ataku, ale raczej nikt nie będzie chciał się bić w taki upał... prawda?

Drugie znalezisko być może nie powalało rozmiarami korytarzy i nie posiadało żadnych komnat, ale ilość wejść dostępnych dla wilka i możliwość posegregowania swoich surowców w masie krętych tuneli wydawała się całkiem kusząca. Ta jaskinia była sucha, nie groziło tu ziołom oraz papierom namoknięcie, jednak wraz z suchym powietrzem chodziła temperatura. Była odczuwalnie wyższa niż w pierwszej jaskini, ale wciąż znośna i całkiem atrakcyjna. Waderze wydawało się, że korytarze wcale się nie kończą, dlatego nie zwiedziła całej jaskini, ale z łatwością mogła stwierdzić, że było to wymarzone miejsce do trzymania ziół. Tylko w przeciwieństwie do tych suszek ona potrzebowała wody, a siedząc w tej temperaturze szybko pojawiało się pragnienie. Potrzeba zrobienia zapasów była nieunikniona. Ale za to ile miejsca! O ile się nie zgubi.

Teraz pozostało tylko wybrać. Wybrać jaskinię, która może być najlepsza do schowania się przed suszą i upałami, która zaspokoi potrzeby do życia i w której będzie można spokojnie pracować. Pierwsza jaskinia znajdowała się w lesie, niedaleko granicy, druga natomiast trzymała się bliżej centrum, ale chowała się pod stepami, gdzie trudno było do kogoś zawitać. W sumie w obu przypadkach trudno było do kogoś zawitać. Co Tia miała wybrać?

<Głosowanie>

piątek, 10 czerwca 2022

Od Pinezki - "Różowe Słońce i Milczący Księżyc" cz.7

Kiedyś zostanie sama. Tak Zendayafiri interpretowała swój sen, który przyśnił jej się w kryjówce Zuvy i Ealasaid po tym, jak uderzyła o kamienie w silnym wietrze. Sen o samotności i śmierci. A może to już się wydarzyło?

Już dawno wróciła do domu, jednak wciąż myślała nad tamtymi wydarzeniami. Przyszło jej spotkać bardzo ciekawe osobistości, a z Ealasaid zaprzyjaźniła się wyjątkowo mocno, jako że miały ze sobą wiele wspólnego, a do tego ich rozmowy wcale nie wymagały słów. Obiecały sobie nawet, że spróbują się nawzajem odwiedzać, choćby gdzieś tuż za granicami Srebrnego Chabra, gdyby odwiedziny wadery mogły komuś zagrozić. Pinezka cieszyła się z tej opcji. Fajnie jest mieć przyjaciela.

W watasze wróciła do swoich obowiązków i normalnego życia, bez różowych kotów i niemych, niebieskich wader. To nie tak, że nie podobało jej się to życie, ale... No właśnie, zawsze jest jakieś „ale”, prawda? Jej „ale” to była nuda, powtarzalność, a przede wszystkim brak ramienia, o które może się oprzeć w trudnych chwilach. Nie tylko zabrakło jej rodziny, ale też nie miała nikogo bliskiego z zewnątrz, kogo mogła by nazywać swoim. Przez długi czas jakoś z tym wytrzymywała, jednak teraz... Teraz zaczynała faktycznie to odczuwać. Przynajmniej trafiła jej się Ealasaid jako przyjaciółka. Los jednak czasem się uśmiecha.

Zuva też był całkiem niezłym kumplem. Może nie dało się z nim porozmawiać tak luźno i przyjemnie jak z Ealasaid, ale zawsze służył radą i znał się na zadziwiająco wielu rzeczach. No i był inny, jak Citlali. Tak zupełnie inny. Posiadał dziwne zdolności, wyglądał inaczej, a przede wszystkim powstał w nienaturalny sposób, zupełnie jak Pinezka. Było między nimi połączenie, takie dziwne, jakby byli rodziną. Ale wciąż, Zuva nie był tak dobrym oparciem. Zbyt zimno do wszystkiego podchodził i był do bólu szczery, co jest dobrą cechą, oczywiście, ale niekoniecznie pożądaną w ciężkich sytuacjach. Jednak z pewnością wadera uda się do niego po niejedną radę właśnie ze względu na tą szczerość. A teraz pora wrócić do teraźniejszości.

<Koniec>

czwartek, 9 czerwca 2022

Od Wayfarera CD. Almette - "Otwarte szlaki"

Od przybicia do portu minęło już parę dni. Wayfarer zdążył pozachwycać się przyrodą, wsłuchać w jej rytm i melodię, z kolei Almetka wciąż wciskała nos w każdą dziurę, próbując odkryć najmniejsze sekrety nowej ziemi. Była to ciekawość pełna podziwu, dlatego Way nie odzywał się nic na ten temat, tylko obserwował z uwagą zachowanie towarzyszki podróży. Była fascynująca niczym nowe, niezbadane miejsca, ze swoją odkrywczą naturą, której chyba nie udało mu się wcześniej przyuważyć. Nie tylko było to po niej widać, ale także słychać w każdym wypełnionym zachwycie słowie, w każdym oczarowanym westchnięciu, w chichotach wypełniających powietrze. Almette była oczarowana światem, Wayfarer był oczarowany nią - oboje z naturalnej dla nich ciekawości do nowych rzeczy. W końcu nie byli tylko podróżnikami, ale także odkrywcami, którzy po powrocie do domu opowiedzą swoje historię, co też się nie wydarzyło, opisując zupełnie nieznane innym wilkom miejsca i przemilczając nieciekawe sytuacje. Oboje mieli dokładnie taką samą naturę, a jednak zupełnie inną, wyraźnie różną niczym czerń i biel. Szczególnie Way często nad tym rozmyślał, będąc, jak to u samotnych włóczykijów bywa, także filozofem, przez co sytuacje dookoła siebie rozkładał na coraz to mniejsze czynniki i wydobywał z nich najbardziej ukryte rewolucje. Almetka z kolei, dokładnie według reguły, wolała żyć tu i teraz, pędząc do przodu, by ujrzeć jak najwięcej, doświadczyć rzeczy, których nie doświadczyła w rodzinnej watasze, przeżyć swoje życie na pełnym dechu. Różnili się tak bardzo od siebie.

A jednak Wayfarer nie mógł oprzeć się wrażeniu, że już nie raz widywał ten pełen fascynacji błysk w oku, gdy zaglądał do strumienia, pragnąc się napić. Znajome mu było strzyganie uszami, ruchliwymi niczym wróbelek układający gniazdko na wiosnę, jak najszybciej, jak najprędzej, byle by zdążyć. Wróbelek układał gniazdo, a ona, Almette, wyłapywała dźwięki, szukała ich źródeł i wtykała pyszczek, by ujrzeć jak najwięcej z nowych rzeczy. Pyszczek umorusany już ziemią, jednak niemniej uroczy i szczęśliwy. Ba! Z każdym dodatkowym ziarenkiem piasku przyczepionym do miękkiego futra Almette wydawała się coraz bardziej rozradowana, zupełnie jak ten wróbelek, który cieszy się, gdy znajdzie idealną gałązkę, albo mięciutkie piórko, takie idealne do gniazdka. Ona tak bardzo się cieszyła. Wadera nie dawała sobie chwili wytchnienia, być może dlatego, że chciała zobaczyć jak najwięcej, a nie chciała, by jej towarzysz za długo czekał, lub dlatego, że po prostu nie mogła czekać. Odkąd dotarli w górzyste tereny, nie usiadła ani na chwilę, poza paroma krótkimi godzinami snu, tylko cały czas biegała dookoła, zbyt uradowana, by przejmować się zmęczeniem. Podróżnik wiedział, że w końcu się to na niej odbije, w końcu znał się z doświadczenia, ale póki co dawał jej nacieszyć się tym, co ich otaczało. Jeszcze przyjdzie czas na odpoczynek, czy miało być to w trakcie burzy, czy w bezpiecznej jaskini, której nie sposób opuścić tak szybko, jak teraz biegała Serka, bo jest zbyt wygodna i, cóż, bezpieczna. Ta ilość energii, która w tym momencie cechowała Almette, również, jak uprzednio wymienione rzeczy, nie była Wayfarerowi obca. Gdy był młodszy również się tak zachowywał.

Gdy był młodszy.

Brązowy wilk, siedząc pod rozłożystym drzewem zapewniającym osłonę od słońca, które wcale nawet nie świeciło tak mocno, dotarł swoimi rozmyślaniami do pewnej konkluzji. Kiedyś wręcz pchało go, tak jak teraz Almette, do wciskania pyska do jakiejkolwiek znalezionej dziury czy wepchania się w najmniejszą możliwą szczelinę, która mogła być być może przejściem do zupełnie innego miejsca. Teraz jego podróże i odkrywanie skupiały się na zwiedzaniu, chodzeniu do przodu wyznaczoną przez zwierzęta lub ludzi ścieżką oraz oglądaniu tylko powierzchownie świata dookoła, zaledwie raz po raz zatrzymując się, by obejrzeć jakąś rzecz dokładnie z bliska. Co się zmieniło przez te lata, kiedy dorastał pod czujnym okiem taty Pakiego? Nigdy nie powstrzymywano go od wrodzonej ciekawości, wręcz przeciwnie, popierano ją i podsycano, by choć komuś ostała się radość z samego życia w tym padole dorosłości. A jednak i tak się zmienił, z charakteru i przyzwyczajeń nie przypominał szczenięcego siebie. Jego priorytety się zmieniły, choć potrzeba podróży oraz dotarcia do nowych miejsc pozostała taka sama, wyciągając go co roku jesienią na południe, z dala od rodzinnego domu. Dlaczego potrzeba podróży została, ale ciekawość świata zniknęła wraz ze szczenięcym ciałem? Nie potrafił sobie na to pytanie odpowiedzieć, ale z jego powodu stał się bardzo, bardzo smutny.

Kiedy rozejrzał się po okolicy, Serka była już daleko od drzewa, pod którym go zostawiła i goniła kolejnego, zupełnie nieznanego z gatunku motyla. Pocieszny widok, sporej wielkości wadera ganiająca za małym motylkiem, zbyt oddalona od towarzysza i zajęta gonitwą, by usłyszeć tak jak on odległe granie harmonijki. Wysokie, charakterystyczne dla tego jednego instrumentu dźwięki wygrywały jakąś samotną melodię, wyrażającą szczęście z podróży i radość z bycia kompletnie samemu. To była własna nuta, wymyślona z serca, przez co wyrażała wszystkie emocje, jakie odczuwał jej kompozytor. Była wyjątkowa i niepowtarzalna. Wzbudziła w Wayfarerze tą ukrytą ciekawość, za którą jeszcze przed chwilą tęsknił, zmuszając go do wstania, by wyruszyć w kierunku magicznych dźwięków. Basior obrócił się jeszcze, żeby rzucić ostatnie, upewniające spojrzenie ku towarzyszce, która wciąż goniła swojego motyla, po czym zaczął powoli kroczyć, uważnie nasłuchując. Kim był obcy kompozytor?

I dlaczego melodia przez niego grana była tak znajoma sercu podróżnika?

Wychylając się zza wygodnie wyrośniętych w tym miejscu krzaków, zauważył istotę podobną do człowieka, ale nieco niższą, z brązowym ogonkiem i spiczastymi uszami. Ubrana w zielony płaszcz, z wielkim zielonym kapeluszem podobnym do tego należącego do Waya zasłaniającym oczy, w który wczepione było pojedyncze, pomarańczowe piórko. Płaszcz był długi, przypominał w pewien sposób sukienki, jakie noszą ludzkie kobiety, jednak rozszerzał się na boki, nabierając tym samym kształt trójkąta. Odcień zieleni tego zapinanego na plecach płaszcza przypominał las o wczesnym wschodzie, kiedy wszystko już zaczyna robić się zielone, ale nie jest to ta czysta, piękna zieleń, tylko wciąż pozostaje na niej cząstka ciemnej nocy, tak uparcie trzymającej się wyciągniętych do słońca liści. Wielki kapelusz, również w kształcie trójkąta, tylko z czubkiem nieznacznie wygiętym do tyłu, był jaśniejszy od płaszcza, jakby należał do późniejszej pory dnia, tej, gdzie noc trzyma się ostatkami sił i wszystko staje się przejrzyste i wesołe. Poniszczone, brudno pomarańczowe niczym świeżo wyciągnięta z ziemi marchewka piórko również było wesołe i tańczyło sobie na kiwającej się głowie w rytm muzyki, chwiejąc się w przód i w tył, gdyż nie było zbyt stabilnie przymocowane. Ale najwyraźniej wystarczająco, by nie wypaść nawet podczas wiatrów. Spod kapelusza wystawały krótkie, sterczące włosy, w kolorze pięknych, świeżych kasztanów, które dopiero co wypadły ze swojej zielonej osłonki. W tym samym kolorze był właśnie ogon, długi, ale sterczący na siłę do tyłu, ze zmatowiałym, o dziwo dobrze utrzymanym futerkiem. Przypominał ogon żołędnicy, jednak wciąż był krótszy i bardziej dostosowany do pozycji i rozmiarów stworzenia. Obcy wygrywał melodię na srebrnej, błyszczącej w słońcu harmonijce, jednocześnie tupiąc dla rytmu nogą. Wyglądał całkiem przyjaźnie, a do tego śmierdział w sposób, w który śmierdzą tylko podróżnicy, co akurat dla kogoś takiego jak Wayfarer było dobrym znakiem.

Wilk wiedział, co to za istota, bo już wcześniej się z takimi widywał, a był to mianowicie troll. Nie, nie taki, który mieszka pod mostem i zjada niespodziewających się niczego przechodniów. Te trolle były inne, przede wszystkim były dużo mniejsze i każdy z nich wyglądał co najmniej przyjaźnie. Mogły różnić się wzrostem, zachowaniem i niektóre były niestety całkiem wredne, ale nikomu nigdy nie groziło zostanie zjedzonym. A ten konkretny troll nazywał się bodajże Włóczykij, bo te trolle używały swoich nazw jako imion i każdy Włóczykij nazywał się Włóczykijem, a każdy Jok Jokiem. I tyle trolli tego rodzaju znał Way, bo tylko z nimi się zapoznał, jako że tylko one podróżują. Nie miał też okazji nigdy zapytać, bo jakoś nigdy nie zbiegały się im ścieżki. Teraz miał swoją szansę. O ile będzie w stanie dogadać się z tym trollem.

Podszedł bliżej, okazując zainteresowanie melodią i starając się wyglądać jak najmniej niebezpiecznie. Włóczykij podniósł wzrok, ukazując ciemnobrązowe oczy, których koloru wyjątkowo Wayfarer nie potrafił określić dokładniej niż tym jednym słowem. Zapewne dlatego, że chowały się w cieniu kapelusza i pokazały się na nie więcej niż sekundę, bo zaraz obcy podróżnik ponownie skupił się na graniu, ignorując celowo wilka. W ten sposób żaden z nich się nie wystraszy, naturalnie reagując na wyimaginowane zagrożenie. To był bardzo dobry sposób komunikacji oraz bardzo dobry początek nowej znajomości.

Basior nareszcie usiadł tuż obok trolla. Troll nareszcie przestał grać.

– Witaj, przyjacielu – odezwał się cicho, wreszcie podnosząc wzrok na stałe i przyglądając się wilkowi. – Widzę, że przyciągnęła cię moja muzyka.

Way przytaknął.

– Cieszę się. – Na twarz Włóczykija przywędrował uśmiech. – Dawno nie miałem okazji komuś pograć. Ale niedługo wracam do pewnej doliny, gdzie czeka na mnie drogi przyjaciel. On z chęcią posłucha wszystkich melodii, jakie mam do zagrania.

Wayfarer przekrzywił głowę, pokazując, że uważnie słucha. Nie miał jak się odezwać, dlatego starał się być częścią tej rozmowy w zupełnie wilczy sposób.

– Pewnie jesteś ciekawy, co to za dolina – podróżnik zauważył jego zainteresowanie. Wilk znowu przytaknął. – Cóż... Dolina nazywa się Doliną Muminków i mieszka tam mój przyjaciel, który jest właśnie Muminkiem. Muminki to takie białe, okrągłe trolle, mają małe uszy i świetnie potrafią pływać oraz gwizdać. Wiesz, jak chcesz to mógłbym cię tam zaprowadzić. Widzę, że jesteś podróżnikiem, a do tego wydajesz się bardzo zainteresowany doliną. Myślę, że mogłoby ci się tam spodobać. Przynajmniej na jakiś czas.

Tak, Waflowi podobała się bardzo ta opcja. Kiwnął jeszcze raz głową, że zgadza się na propozycję, po czym udał się do Almetki powiedzieć jej o nowych planach na podróż.

<Almette?>

poniedziałek, 6 czerwca 2022

Od Kamaela - "Byle tylko coś czuć" #4

Jednak wszyscy wiedzieli. Myślał, że był taki cwany, myślał, że jest niewidzialny. Ale jak jasny, skrzydlaty wilk mógł być niewidzialny? Absolutnie o tym nie myślał. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo był chory. To choroba bardzo niebezpieczna, śmiertelna wręcz, z której nie sposób się wyleczyć. Nie pomogą tu żadne maści ani zioła, może poza tymi, które powodują, że serce już na zawsze przestaje bić. Modlitwa także jest tu po nic, nikomu w tym momencie cuda nie pomogą. Ta choroba miała tylko dwa wyjścia, śmierć z cierpienia lub śmierć wyzwolicielska, niczym za czasów romantycznych.

A może, być może, istniało trzecie wyjście. Być może powinien poddać się chorobie, usłuchać się jej, pozwolić, by owładnęła jego ciałem jak pasożyt, który przejmuje władzę nad umysłem żywiciela. Wtedy, jeżeli los na to pozwoli, Kamael przeżyje, nie będzie spacerował na ostrzu kosy Kostuchy niczym na cyrkowej linie, tylko stanie stabilnie na ziemi, bezpieczny i wolny.

Być może nareszcie pora pozwolić miłości się poczuć.

<Koniec>

sobota, 4 czerwca 2022

Od Wayfarera - "Leśne nutki" #9

Po długiej i wyczerpującej rozmowie okazało się, że metalowy wilk wcale nie jest groźny, a wręcz przeciwnie, chciał się zaprzyjaźnić z prawdziwymi, żywymi wilkami. Wyprowadził basiory z nieprzyjemnego pomieszczenia i kontynuował rozmowę w o wiele przyjemniejszym środowisku. Po poznaniu powodu, dla którego tu przyszli, pomógł im załatwić sprawę raz i na zawsze. W zamian pragnął tylko jednego - by zabrali go do swojej watahy i przyjęli jako członka. Ciężko było się zdecydować, by przyjąć coś, co nawet nie było cyborgiem, ale problem szczęśliwie rozwiązał się sam. Gdy zabrakło twórcy, robowilk po pewnym czasie zmarnował całą żywotność swojej baterii i nadszedł na niego czas, by wyłączył się po wieczność. Nikt po nim nie płakał, może tylko Way znalazł temat na swoją kolejną piosenkę, piosenkę o robocie, który pragnął być żywy. Ale to chyba mocno oklepane, więc sobie odpuścił. W czymś innym wykorzysta tą nietypową inspirację. Nareszcie pora, by wracać do domu. Way nawet się nie buntował.

<Koniec>

Od Pinezki - "Krótkie myśli, długi dystans" #13

Pinia obudziła się przywiązana do drzewa, strasznie ogłupiała i niepewna, jakby przespała kilka lat. Głowa ją strasznie bolała, nie mogła się nawet wyciągnąć bez zasyczenia z bólu. Rozejrzała się ostrożnie dookoła, zastanawiając się, co się stało. Niby przywiązała się na krótką drzemkę, ale ciemnia nocy, a nawet wstająca jutrzenka mówiły jej, że spała o wiele dłużej niż powinna. Do licha. Znowu rozstroił jej się zegar biologiczny, bo za dużo czasu spędzała w stresie i niewyspaniu. Dostanie po głowie od rodziny, oj na pewno dostanie, już nie ma co się nawet tłumaczyć. Będą ją wyzywać, czemu na noc nie wróciła do domu, co się z nią działo, dlaczego była taka nieostrożna i inne niestworzone rzeczy. Powinni cieszyć się, że pamiętała o przywiązaniu się do drzewa.

Wadera z trudem rozwiązała sznurek i owinęła go dookoła brzucha. W sumie gdyby tak wszędzie z nim latała to nie miała by problemów pamiętać o przywiązaniu się. Na moment przed oczami wylądował jej widok czarnego wilka, ale go nie rozpoznała, a im bardziej się skupiała, tym więcej o nim zapominała. To musiał być tylko sen. Mówi się trudno, w końcu trzynastka jest pechową liczbą.

<Koniec>

środa, 1 czerwca 2022

Nasz Głos nr.27 - "Świat jest padołem nieszczęść i płaczu"

Sucho aż pali!

Co ma 13 serc i ani jednego żołądka?
Talia kart.

Memy memistrza

Zagadka - Rebus

Za rozwiązanie rebusu i wysłania redaktorowi odpowiedź w ciągu 6 godzin, wybrany wilk otrzymuje punkt do zwinności.

Aktualności

No co no, zdechnął nam niestety Szkło oraz Magnus.
Za to Nymeria urodziła nam trzy piękne szczeniaki: Frezję, Legiona i Puchacza.

(Fejkowe) Newsy!

Z OSTATNIEJ CHWILI!

Według wieści przyniesionych przez naszą reporterkę Almette jedna z rublii, Szkliwo, bałamuci nam wadery! Zostały ujawnione nowe fakty dotyczące tajemniczych zniknięć wader na wydaniu, które po udaniu się w krzaki już nie wracały.

Nieodwracalne zmiany w kodzie genetycznym wilków! Podobno do genetyki wilków z tych terenów powoli wkrada się tzw. mysi gen. Nasi naukowcy wciąż próbują rozpracować, jakie zagrożenie on sprawia. Jedyne pewne informacje to jego oddziaływanie na kolor sierści, które staje się brązowa z czarną pręgą na szczycie oraz na wzrost, który nie jest już standardowego wilka, a dużo mniejszy.

Kolejny numer pojawi się 1 lipca

Autorem tego numeru była Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka