czwartek, 9 czerwca 2022

Od Wayfarera CD. Almette - "Otwarte szlaki"

Od przybicia do portu minęło już parę dni. Wayfarer zdążył pozachwycać się przyrodą, wsłuchać w jej rytm i melodię, z kolei Almetka wciąż wciskała nos w każdą dziurę, próbując odkryć najmniejsze sekrety nowej ziemi. Była to ciekawość pełna podziwu, dlatego Way nie odzywał się nic na ten temat, tylko obserwował z uwagą zachowanie towarzyszki podróży. Była fascynująca niczym nowe, niezbadane miejsca, ze swoją odkrywczą naturą, której chyba nie udało mu się wcześniej przyuważyć. Nie tylko było to po niej widać, ale także słychać w każdym wypełnionym zachwycie słowie, w każdym oczarowanym westchnięciu, w chichotach wypełniających powietrze. Almette była oczarowana światem, Wayfarer był oczarowany nią - oboje z naturalnej dla nich ciekawości do nowych rzeczy. W końcu nie byli tylko podróżnikami, ale także odkrywcami, którzy po powrocie do domu opowiedzą swoje historię, co też się nie wydarzyło, opisując zupełnie nieznane innym wilkom miejsca i przemilczając nieciekawe sytuacje. Oboje mieli dokładnie taką samą naturę, a jednak zupełnie inną, wyraźnie różną niczym czerń i biel. Szczególnie Way często nad tym rozmyślał, będąc, jak to u samotnych włóczykijów bywa, także filozofem, przez co sytuacje dookoła siebie rozkładał na coraz to mniejsze czynniki i wydobywał z nich najbardziej ukryte rewolucje. Almetka z kolei, dokładnie według reguły, wolała żyć tu i teraz, pędząc do przodu, by ujrzeć jak najwięcej, doświadczyć rzeczy, których nie doświadczyła w rodzinnej watasze, przeżyć swoje życie na pełnym dechu. Różnili się tak bardzo od siebie.

A jednak Wayfarer nie mógł oprzeć się wrażeniu, że już nie raz widywał ten pełen fascynacji błysk w oku, gdy zaglądał do strumienia, pragnąc się napić. Znajome mu było strzyganie uszami, ruchliwymi niczym wróbelek układający gniazdko na wiosnę, jak najszybciej, jak najprędzej, byle by zdążyć. Wróbelek układał gniazdo, a ona, Almette, wyłapywała dźwięki, szukała ich źródeł i wtykała pyszczek, by ujrzeć jak najwięcej z nowych rzeczy. Pyszczek umorusany już ziemią, jednak niemniej uroczy i szczęśliwy. Ba! Z każdym dodatkowym ziarenkiem piasku przyczepionym do miękkiego futra Almette wydawała się coraz bardziej rozradowana, zupełnie jak ten wróbelek, który cieszy się, gdy znajdzie idealną gałązkę, albo mięciutkie piórko, takie idealne do gniazdka. Ona tak bardzo się cieszyła. Wadera nie dawała sobie chwili wytchnienia, być może dlatego, że chciała zobaczyć jak najwięcej, a nie chciała, by jej towarzysz za długo czekał, lub dlatego, że po prostu nie mogła czekać. Odkąd dotarli w górzyste tereny, nie usiadła ani na chwilę, poza paroma krótkimi godzinami snu, tylko cały czas biegała dookoła, zbyt uradowana, by przejmować się zmęczeniem. Podróżnik wiedział, że w końcu się to na niej odbije, w końcu znał się z doświadczenia, ale póki co dawał jej nacieszyć się tym, co ich otaczało. Jeszcze przyjdzie czas na odpoczynek, czy miało być to w trakcie burzy, czy w bezpiecznej jaskini, której nie sposób opuścić tak szybko, jak teraz biegała Serka, bo jest zbyt wygodna i, cóż, bezpieczna. Ta ilość energii, która w tym momencie cechowała Almette, również, jak uprzednio wymienione rzeczy, nie była Wayfarerowi obca. Gdy był młodszy również się tak zachowywał.

Gdy był młodszy.

Brązowy wilk, siedząc pod rozłożystym drzewem zapewniającym osłonę od słońca, które wcale nawet nie świeciło tak mocno, dotarł swoimi rozmyślaniami do pewnej konkluzji. Kiedyś wręcz pchało go, tak jak teraz Almette, do wciskania pyska do jakiejkolwiek znalezionej dziury czy wepchania się w najmniejszą możliwą szczelinę, która mogła być być może przejściem do zupełnie innego miejsca. Teraz jego podróże i odkrywanie skupiały się na zwiedzaniu, chodzeniu do przodu wyznaczoną przez zwierzęta lub ludzi ścieżką oraz oglądaniu tylko powierzchownie świata dookoła, zaledwie raz po raz zatrzymując się, by obejrzeć jakąś rzecz dokładnie z bliska. Co się zmieniło przez te lata, kiedy dorastał pod czujnym okiem taty Pakiego? Nigdy nie powstrzymywano go od wrodzonej ciekawości, wręcz przeciwnie, popierano ją i podsycano, by choć komuś ostała się radość z samego życia w tym padole dorosłości. A jednak i tak się zmienił, z charakteru i przyzwyczajeń nie przypominał szczenięcego siebie. Jego priorytety się zmieniły, choć potrzeba podróży oraz dotarcia do nowych miejsc pozostała taka sama, wyciągając go co roku jesienią na południe, z dala od rodzinnego domu. Dlaczego potrzeba podróży została, ale ciekawość świata zniknęła wraz ze szczenięcym ciałem? Nie potrafił sobie na to pytanie odpowiedzieć, ale z jego powodu stał się bardzo, bardzo smutny.

Kiedy rozejrzał się po okolicy, Serka była już daleko od drzewa, pod którym go zostawiła i goniła kolejnego, zupełnie nieznanego z gatunku motyla. Pocieszny widok, sporej wielkości wadera ganiająca za małym motylkiem, zbyt oddalona od towarzysza i zajęta gonitwą, by usłyszeć tak jak on odległe granie harmonijki. Wysokie, charakterystyczne dla tego jednego instrumentu dźwięki wygrywały jakąś samotną melodię, wyrażającą szczęście z podróży i radość z bycia kompletnie samemu. To była własna nuta, wymyślona z serca, przez co wyrażała wszystkie emocje, jakie odczuwał jej kompozytor. Była wyjątkowa i niepowtarzalna. Wzbudziła w Wayfarerze tą ukrytą ciekawość, za którą jeszcze przed chwilą tęsknił, zmuszając go do wstania, by wyruszyć w kierunku magicznych dźwięków. Basior obrócił się jeszcze, żeby rzucić ostatnie, upewniające spojrzenie ku towarzyszce, która wciąż goniła swojego motyla, po czym zaczął powoli kroczyć, uważnie nasłuchując. Kim był obcy kompozytor?

I dlaczego melodia przez niego grana była tak znajoma sercu podróżnika?

Wychylając się zza wygodnie wyrośniętych w tym miejscu krzaków, zauważył istotę podobną do człowieka, ale nieco niższą, z brązowym ogonkiem i spiczastymi uszami. Ubrana w zielony płaszcz, z wielkim zielonym kapeluszem podobnym do tego należącego do Waya zasłaniającym oczy, w który wczepione było pojedyncze, pomarańczowe piórko. Płaszcz był długi, przypominał w pewien sposób sukienki, jakie noszą ludzkie kobiety, jednak rozszerzał się na boki, nabierając tym samym kształt trójkąta. Odcień zieleni tego zapinanego na plecach płaszcza przypominał las o wczesnym wschodzie, kiedy wszystko już zaczyna robić się zielone, ale nie jest to ta czysta, piękna zieleń, tylko wciąż pozostaje na niej cząstka ciemnej nocy, tak uparcie trzymającej się wyciągniętych do słońca liści. Wielki kapelusz, również w kształcie trójkąta, tylko z czubkiem nieznacznie wygiętym do tyłu, był jaśniejszy od płaszcza, jakby należał do późniejszej pory dnia, tej, gdzie noc trzyma się ostatkami sił i wszystko staje się przejrzyste i wesołe. Poniszczone, brudno pomarańczowe niczym świeżo wyciągnięta z ziemi marchewka piórko również było wesołe i tańczyło sobie na kiwającej się głowie w rytm muzyki, chwiejąc się w przód i w tył, gdyż nie było zbyt stabilnie przymocowane. Ale najwyraźniej wystarczająco, by nie wypaść nawet podczas wiatrów. Spod kapelusza wystawały krótkie, sterczące włosy, w kolorze pięknych, świeżych kasztanów, które dopiero co wypadły ze swojej zielonej osłonki. W tym samym kolorze był właśnie ogon, długi, ale sterczący na siłę do tyłu, ze zmatowiałym, o dziwo dobrze utrzymanym futerkiem. Przypominał ogon żołędnicy, jednak wciąż był krótszy i bardziej dostosowany do pozycji i rozmiarów stworzenia. Obcy wygrywał melodię na srebrnej, błyszczącej w słońcu harmonijce, jednocześnie tupiąc dla rytmu nogą. Wyglądał całkiem przyjaźnie, a do tego śmierdział w sposób, w który śmierdzą tylko podróżnicy, co akurat dla kogoś takiego jak Wayfarer było dobrym znakiem.

Wilk wiedział, co to za istota, bo już wcześniej się z takimi widywał, a był to mianowicie troll. Nie, nie taki, który mieszka pod mostem i zjada niespodziewających się niczego przechodniów. Te trolle były inne, przede wszystkim były dużo mniejsze i każdy z nich wyglądał co najmniej przyjaźnie. Mogły różnić się wzrostem, zachowaniem i niektóre były niestety całkiem wredne, ale nikomu nigdy nie groziło zostanie zjedzonym. A ten konkretny troll nazywał się bodajże Włóczykij, bo te trolle używały swoich nazw jako imion i każdy Włóczykij nazywał się Włóczykijem, a każdy Jok Jokiem. I tyle trolli tego rodzaju znał Way, bo tylko z nimi się zapoznał, jako że tylko one podróżują. Nie miał też okazji nigdy zapytać, bo jakoś nigdy nie zbiegały się im ścieżki. Teraz miał swoją szansę. O ile będzie w stanie dogadać się z tym trollem.

Podszedł bliżej, okazując zainteresowanie melodią i starając się wyglądać jak najmniej niebezpiecznie. Włóczykij podniósł wzrok, ukazując ciemnobrązowe oczy, których koloru wyjątkowo Wayfarer nie potrafił określić dokładniej niż tym jednym słowem. Zapewne dlatego, że chowały się w cieniu kapelusza i pokazały się na nie więcej niż sekundę, bo zaraz obcy podróżnik ponownie skupił się na graniu, ignorując celowo wilka. W ten sposób żaden z nich się nie wystraszy, naturalnie reagując na wyimaginowane zagrożenie. To był bardzo dobry sposób komunikacji oraz bardzo dobry początek nowej znajomości.

Basior nareszcie usiadł tuż obok trolla. Troll nareszcie przestał grać.

– Witaj, przyjacielu – odezwał się cicho, wreszcie podnosząc wzrok na stałe i przyglądając się wilkowi. – Widzę, że przyciągnęła cię moja muzyka.

Way przytaknął.

– Cieszę się. – Na twarz Włóczykija przywędrował uśmiech. – Dawno nie miałem okazji komuś pograć. Ale niedługo wracam do pewnej doliny, gdzie czeka na mnie drogi przyjaciel. On z chęcią posłucha wszystkich melodii, jakie mam do zagrania.

Wayfarer przekrzywił głowę, pokazując, że uważnie słucha. Nie miał jak się odezwać, dlatego starał się być częścią tej rozmowy w zupełnie wilczy sposób.

– Pewnie jesteś ciekawy, co to za dolina – podróżnik zauważył jego zainteresowanie. Wilk znowu przytaknął. – Cóż... Dolina nazywa się Doliną Muminków i mieszka tam mój przyjaciel, który jest właśnie Muminkiem. Muminki to takie białe, okrągłe trolle, mają małe uszy i świetnie potrafią pływać oraz gwizdać. Wiesz, jak chcesz to mógłbym cię tam zaprowadzić. Widzę, że jesteś podróżnikiem, a do tego wydajesz się bardzo zainteresowany doliną. Myślę, że mogłoby ci się tam spodobać. Przynajmniej na jakiś czas.

Tak, Waflowi podobała się bardzo ta opcja. Kiwnął jeszcze raz głową, że zgadza się na propozycję, po czym udał się do Almetki powiedzieć jej o nowych planach na podróż.

<Almette?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz