czwartek, 30 kwietnia 2020

Podsumowanie kwietnia!

Moi Kochani, Moi Drodzy,
dziś mija nam, jak zapewne wszyscy sprytnie zauważyliśmy, ostatni dzień kwietnia. W związku z tą jakże ekscytującą datą, już zacierając łapki na majóweczkę (tak, coś takiego jeszcze istnieje, nawet jeżeli duża część z nas z pewnego powodu już zapomniała, co to znaczy mieć dzień wolny).
No cóż, nie ma się co roztkliwiać. Zebraliśmy się tu dziś, albo jutro dziś, albo dziś za dwa lata, albo kiedy to tam czytacie, aby podsumować kolejny, słoneczny kwiecień, który spędziliśmy wspólnie. I, chociaż rekordu nie pobiliśmy, nie mamy na co narzekać, wszak wczoraj stuknęła nam postowa siedemdziesiątka!
No i wesoła niespodzianka spodzianka dla nas wszystkich - ranking w tym miesiącu został całkowicie zdominowany przez aniołki.
Przepraszam za ostatnie spostrzeżenie, nie mogłem się powstrzymać. To niezaprzeczalnie był Wasz miesiąc, dziewczyny.

Miejsce pierwsze zajmuje więc nasz rudy kwiatuszek Kara z 17 opowiadaniami,
Miejsce drugie nasza miła koleżanka Tiska z 15 opowiadaniami,
A miejsce trzecie, rzecz jasna, nasza zdrowa duszyczka Talaza i jej 14 opowiadań!

Postacią, która wystąpiła w tym miesiącu w naszych opowiadaniach, był, ekhem, jak zwykle, jedyny w swoim rodzaju Mundus.

A oto wyniki tegomiesięcznych ankiet dotyczących postaci:
Konwalia Jaskra Jaśminowa, 3 głosy (najbardziej gościnna postać)
Etain, 4 głosy ("Zdrów jak ryba")
Szkło, 3 głosy (Najzwyklejsza w świecie postać)

Jak zwykle, gratulacje, jak zwykle, jesteście wielcy, Przyjaciele! Bądźmy razem także i za miesiąc!

                                                                             Wasz samiec alfa,
                                                                                 Agrest

środa, 29 kwietnia 2020

Od Tiski CD Magnusa - "Inna droga"

Patrzyłam z niezadowoleniem na płowego basiora.
- Kiedy ostatnio jadłeś coś poza królikiem lub lisem? - rzuciłam. Agrest niecierpliwie wodził oczami po swojej jaskini, szukając jakiegoś ważnego elementu. Słuchał mnie jednym uchem i zbywał krótkimi odpowiedziami - Pytałeś innych w WSC? Może upolowalibyśmy w końcu łosia albo niedźwiedzia? To wspaniałe mięso, ale nie możemy go zdobyć, bo branża łowiecka jest stanowczo niedoceniana. Zajmujesz się wojskiem, polityką, a my? Jasne, że każdy może polować sam, ale najlepsze kąski wymagają doświadczonych zabójców i żaden żołnierz tego nie zrobi.
Alfa nie mogąc znaleźć upragnionego dokumentu, odwrócił się do mnie z cichym westchnięciem. Patrzył na mnie, próbując wymyślić jakiś sposób na pozbycie się mnie. W końcu uśmiechnął się promiennie, tak jak zawsze to robi przy swoich wspaniałych przemówieniach.
- Ależ oczywiście! Łowiectwo to bardzo ważna część naszej społeczności. Nie możemy jej zostawić samej sobie. - zaczął, jednocześnie szczerząc się coraz szerzej, gdy do głowy przyszła mu jakaś myśl - Dlatego osobiście postanowiłem ustanowić ciebie Głównym Wilkiem Łowiectwa. Wiem, że pod twoją łapą rozkwitniemy jako wataha. Od dziś zarządzasz całym sektorem. Gratuluję! - dumny z siebie wyciągnął przed siebie łapę do uścisku. Uśmiechnęłam się niepewnie.
- Agreście... jestem jedyna w polowaniach. - wyraźnie zbiłam go tym z tropu. Odwrócił wzrok, zagłuszając ciszę niewyraźnym mruknięciem. Sprawiał wrażenie, jakby dopiero się o tym dowiedział, mimo że od trzydziestu minut tłumaczę mu swoją sytuację. Po chwili zawahania basior z powrotem się rozpromienił.
- Nie, kochana! Tak się składa, że zająłem się tą nieprzyjemną sytuacją już wcześniej, mając na celu dobro watahy. Przeprowadziłem profesjonalną rekrutację i w jej wyniku mamy nowego blokera!
Nie mogłam uwierzyć w jego słowa. Nowy? To fantastycznie. Nareszcie! W przypływie ekscytacji rzuciłam mu się na szyję.
- Dziękuję! Jesteś super alfą, Agrest!
- W służbie ojczyzny - sapnął, próbując uregulować oddech, po moim ataku radości. - Skieruję go do ciebie, najszybciej jak się pojawi.
Wybiegłam z jaskini do lasu. Z właściwą sobie werwą przeskakiwałam konary powalonych drzew. Nowa blokerka. Czekają nas wspólne polowania, treningi, może nawet imprezy z ilością mięsa dla całej wygłodniałej watahy. Przedstawię nową waderę Karze i Talazie. Może dołączy do naszego składu do konkursu Mundusa? Czekają nas wspólne nocki, godziny rozmów, wymieniania plotek. Oczami wyobraźni wykraczałam daleko w przyszłość, aż nagle coś zaczynało mi się nie zgadzać. Co powiedział Agrest? Zwolniłam swój bieg, by móc się lepiej skupić i odtworzyć naszą rozmowę. Kogo skieruje do mnie? Nie ją, JEGO! Wydałam stłumiony krzyk.
- To nie będzie wadera! - poskarżyłam się ptakom siedzącym w koronach drzew - odleciały na znak braku empatii. Zatrzymałam się na otwartej polance, próbując przetrawić tę myśl. Nie zdarzyło mi się nigdy pracować z basiorem. Jak to będzie? Przez głowę przebiegały mi najróżniejsze scenariusze. Nie mogłam się skupić na żadnym konkretnym. Poczłapałam w las trochę zrezygnowana. Ciepła ziemia przylepiała mi się do łap. Szłam bez określonego celu. Wtedy z pobliskiego drzewa zerwał się ptak, krzycząc przeraźliwie. Mój wzrok powędrował za nim w stronę nieba, gdzie przez korony nieśmiało zaglądały promienie słońca. Uświadomiły mi, jak jest późno, pusty żołądek domagał się uwagi. Rezygnując z zabawy z tropieniem i skradaniem, skierowałam się w najbardziej obfity w zwierzynę obszar watahy - Polanę Życia.

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jeleń leżał pod moimi łapami, brudząc jednocześnie białe futro krwią. Blokerem okazał się Magnus. Tak - ten Magnus, brat Kary. To komplikowało sprawę jeszcze bardziej. Talaza nie da mi żyć - to jedno, a drugie - on jest w stałym kontakcie z rudą siostrą. Może jej powiedzieć wszystko i popsuć naszą jeszcze zieloną przyjaźń. Z drugiej strony szybkość, z jaką zabiliśmy oba osobniki, była zadziwiająca. Byłam tak głodna, że nie patrząc basiora, zabrałam się za posiłek. Kątem oka widziałam, jak się gapi, ale nie odezwał się słowem. W końcu, gdy głód został stłumiony, doszła mnie myśl, że to wszystko było jakoś za proste.
-To nie fair - burknęłam. Magnus zmierzył mnie wzrokiem w poszukiwaniu jakieś wskazówki, o czym mówię. - Te jelenie nie miały żadnych szans. Nie mogły uciec. - doprecyzowałam.
-No i co z tego? Chyba lepiej, że można zabijać szybciej. - powiedział, po czym szybko zdał sobie sprawę, jak to brzmiało - ...Lepiej, że polowania idą sprawniej.
- Niby tak. Ale to nadal nie jest sprawiedliwe w stosunku do ofiar. - przypomniałam sobie swoje wyczyny w nocy, Mgła pomagała mi, ale zdobycze wciąż miały szanse. Tutaj jelenie zostały wyciągnięte z lasu i uwięzione w ognistym kręgu.
- Jakoś nie przeszkadzało ci to, gdy rzucałaś się na niego przez lukę, którą zrobiłem. - jego ton był ostrzejszy niż poprzednio. Zbił mnie trochę z tropu, poczułam się nagle strasznie niepewnie. Współpraca nie zapowiada się zbyt ciekawie. Bądź silna, szepnęłam do siebie. Popatrzyłam mu w oczy, po czym znowu coś ścisnęło mi żołądek. Z trudem przełknęłam ślinę i wysiliłam się na najbardziej neutralny ton, na jaki było mnie stać.
- To co z nimi zrobimy? Dwa jelenie to zdecydowanie za dużo.
- Z twoim apetytem to nie powinien być problem - to chyba był żart, ale nie zareagowałam - Możemy je ususzyć. Mięso nie będzie się psuć. - dodał.
Wziął ciało na barki, po czym skierował się na wschód. Niezgrabnie zarzuciłam drugiego i podążyłam szarym wilkiem. Ususzyć - to oznacza, że potrafi robić ze zwierzętami to samo, co Kara. Pomimo pełnego brzucha ślinka poleciała mi z kącika pyska. Wymarzyłam sobie idealnie upieczonego królika w boskich przyprawach. Może jednak nie będzie tak źle? Zrównałam się z basiorem. Podczas marszu niebieskie płomienie tańczyły wokół jego łap. Magnus był znacząco ode mnie wyższy. Sprawiał wrażenie jeszcze większego przez bardzo gęste futro. Starałam się nie pokazywać, że się mu przyglądam, ale bardzo zaciekawiły mnie kolczyki na szaroniebieskiej skroni. Ciekawe, jak one się tam znalazły. Nikt u nas nie robi piercingu, więc temat jest dla mnie zupełnie obcy - i bardzo ciekawy. Szliśmy w ciszy, która coraz bardziej na mnie ciążyła. Zorientowawszy się, że towarzysz nie zamierza się odzywać, spróbowałam znaleźć jakiś temat. O siostrę raczej go nie zapytam, nie zamierzam poruszać czegoś, co może mu przypomnieć tę całą nieprzyjemną sytuację z podsłuchiwaniem. To musi być coś neutralnego.
- Zwiedzałeś już tereny WSC? - zapytałam.
- Nie
I tyle? Przewróciłam oczami. Już myślałam nad kolejną próbą nawiązania rozmowy, gdy drzewa raptownie ustąpiły plaży. Skierowaliśmy się w przeciwną stronę niż jaskinia Kary. Basior położył zdobycz na gładkim piasku, po czym skierował się w stronę lasu, mówiąc mi, bym została, bo idzie po narzędzia. Rzuciłam jelenia na ziemię i popatrzyłam w dal na spokojne morze. Zaczynało się robić ciemno. Mój dom jest kawał drogi stąd, muszę więc już wracać.


<Magnus?>

wtorek, 28 kwietnia 2020

Od Szkła CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapach Piasku"

- Przegranych - uśmiechnąłem się krzywo, nawet nie udając, by za uśmiechem tym kryły się jakiekolwiek przyjemne uczucia.
Patrzymy właśnie na przegranych.
Patrzymy... na przegranych.
Nie. Patrzymy na stosy trupów, przerażającej każdy zdrowy umysł ilości mięsa. A może nawet bardziej niebezpiecznie, może gorzej. Może stosy jeszcze... żywych ciał.
Podnosząc oczy, równocześnie uniosłem jedną z przednich łap, by przez przypadek nie nadepnąć na żadne wciąż świadome istnienie.
- Więc tak to wygląda... - szepnąłem sam do siebie. Kątem oka dostrzegłem, jak Konwalia przenosi na mnie pytający wzrok. Spojrzałem na nią, jeszcze raz, tym razem mniej wyraźnie uśmiechając się - wojna. Oto wojna.
Gdy międzywymiarowa przewodniczka znudziła się i ponownie zaczęła prowadzić, odruchowo ruszyliśmy za nią. Szliśmy przez morze trupów, omijając tężejące i drżące w agonii ciała. Raptem biała wilczyca prawie podskoczyła i zbliżyła się do mnie, niespokojnie oglądając za siebie. W niepewnej ciszy nasze spojrzenia spotkały się.
Za jej tylną łapę chwycił jeden z niezliczonych, których uznaliśmy za martwych. Ujrzawszy, że spotkał się z niemym odzewem na swój sygnał, zacharczał, a z jego pyska wolno wypłynęło trochę zmieszanej z brudną śliną krwi.
- Dobre wilki... pomóżcie mi - nachyliliśmy się, żeby usłyszeć ciche słowa, które z trudem wypowiadał - ja nie chcę jeszcze umierać. Ja mam rodzinę, czekają na mnie...
- Poczekaj - pochyliłem się jeszcze niżej, w gotowości, by spróbować podnieść rannego - dasz radę iść?
Zadziałało to, co przyjęte było za oczywistość, to znaczy, słysząc prośbę rannego, spełnienie jej. n jednak pokręcił głową, przybierając gorzki wyraz pyska.
- Zostawcie go, nie uratujecie nikogo stąd - rzuciła, zdawało mi się, z lekkim zniecierpliwieniem, nasza towarzyszka - wszyscy są skazani na śmierć.
- Skąd wiesz? - powstrzymałem ruchy, z czymś na kształt żalu patrząc teraz na przegranego.
- Nie słuchaj jej, Szkło - nagle nad moim uchem dał się słyszeć głos Konwalii - spójrz, oni wszyscy są tutaj skazani na śmierć... bo nie ma kto im pomóc - potoczyła wzrokiem wokół, zmuszając moje oczy do podążenia za nim. Miała rację. Musiała mieć rację, za życia wyrok nie bywa wydany na nikogo. Nikt nie ma takiej mocy.
- Dałabyś radę go wyleczyć? - zapytałem w odpowiedzi na jej słowa.
- Mogę spróbować, jeśli tylko uda nam się stąd wydostać.
- Wstawaj, przyjacielu - dałem podparcie jednej z jego kończyn, oczekując na ruch.
Nagle nastąpił atak. Ciało wygięło się sztywno, pomimo widocznego bólu próbując dosięgnąć mojej skóry. Odsunąłem się gwałtownie i odsłoniłem kły. Straceniec, zajęty przedśmiertnymi urojeniami, przeniósł tymczasem zainteresowanie na Konwalię. Wadera zawarczała, przyjmując obronną pozycją. W jednej chwili moje szczęki zacisnęły się zaraz za głową napastnika. Zapiszczał, zajęczał, trudno powiedzieć. Szarpnąłem, odrzucając ciało na bok. Zadziałało to, co przyjęte było za oczywistość.
Wciąż ciężko łapiąc powietrze, chciał jeszcze powiedzieć coś niewyraźnie. Po krótkiej chwili przerwał. Ustał jego oddech.
Lekko opuściłem głowę, zaciskając powieki. Szepnąłem coś nieskładnie. Potem poczułem ciepłą łapę przyjaciółki, dotykającą mojego ramienia.
- Nie żyje - westchnąłem bezdźwięcznie - chodźmy.

< Konwalio? >

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"

Żadnych domysłów, żadnego żalu.
Ciało uleczyło się samoistnie, a blask księżyca, chłód nocy oraz ciepłe światło rodzącego się świtu dokończyły sprawę duszy. To takie proste. Bałam się, że już stąd nie wyjdę, a jednak wystarczyło tylko postawić pierwszy krok. Przez ciernie do kwiatów. Przez mrok do światła.
Teraz wystarczyło tylko iść dalej.
Czy gdyby twoja dusza ozdrowiała... ty też w końcu byłabyś zdrowa?
Szkło, czy tak słabo mnie znasz? Ja nigdy nie będę zdrowa.
A jeśli myślisz, że nie ozdrowieje, czy mogłabyś spróbować przyjąć połowę mojej?
To nie lekarstwo, a maskowanie objawów.
Ale to sposób, w jaki żyję.

Stanął tak blisko, że doskonale czułam jego zapach. Wstrzymałam oddech, jakby oszołomiona intensywną wonią.
Przecież już to robiłaś.
Polizałam go po pysku. Chciałam to zrobić delikatnie, jednak gdy złamałam dzielący nas dystans, naraz pękły wszystkie napięte struny; dziwna tęsknota, nagłe wspomnienie kazały mi posmakować go bezzwłocznie i chciwie.
Ledwo poczułam na języku iskierkę ciepła. Odsunęłam się, wbijając spojrzenie w jego oczy, by tam poszukać odbicia życia w tej rzeźbionej postaci.
Marmur jest piękny, ale w gruncie rzeczy to tylko kamień.
Zostań ze mną.
- Idź do brata – wyrzuciłam przez ściśnięte gardło, po czym odwróciwszy się od światła, postawiłam pierwsze kroki w ciemność.
Chciał mnie zatrzymać, jakby miał coś jeszcze do dodania. Jakby nasza sprawa była kolejnym zadaniem, które stanęło przed funkcjonariuszem prawa i które musiał za wszelką cenę doprowadzić do końca.
Odsunęłam się w głąb jaskini. Oparta o kamienną ścianę, odwróciłam wzrok od rodzinnej sceny, nie zwracałam też uwagi na resztę stada. Tu na ziemi chorzy cierpieli i umierali, ale moja dusza unosiła się wysoko ponad tym wszystkim jak para wodna, zdając się lada moment przebić przez kamienne sklepienie jaskini medycznej. Co jakiś czas ocierałam tylko oczy, w których szkliły się niewielkie krople łez, raz czy dwa odgarnęłam też włosy z rozgrzanego czoła.

Wraz z rozpoczęciem podróży słońca ku zachodowi przybyły kolejne dobre wieści. Medyczka, która powróciła na obchód, oświadczyła, że skończył się u mnie pierwszy atak choroby. Jeśli za kilka dni objawy nie powrócą, znowu będę wolna.
Wzruszona, przerażona i szczęśliwa, pierwszy raz zachowywałam się jak wzorowy pacjent. Nie protestowałam, nie szarpałam się ani nie psioczyłam, kiedy medyczka opatrywała mi rany. Słuchałam jej słów w pełnym skupienia milczeniu, niemym posłuszeństwie.
Oczywiście, że mnie wypuszczą. W natłoku obowiązków medyczka nie będzie miała czasu, by zajmować się takimi błahostkami, pewnie nawet dokładnie mnie nie obejrzy przed ostatecznym kopnięciem mnie w zad.
Ten wieczór również spędziłam przy wyjściu. Leżąc na brzuchu, patrzyłam na zachodzące słońce, nie mogąc ściągnąć z pyska pełnego satysfakcji, ostrego uśmiechu.

< Szkło? >

czwartek, 23 kwietnia 2020

Od Talazy CD Wyki - "Deus Vult"

Wilki przychodzą i odchodzą, ale morze jest wieczne.
Przymknęła oczy na szary świat, chłonąc zapach soli. Silny i nieco drażniący, zdawało się, że przeszywał jej ciało na wskroś, a jednocześnie był tak znajomy, niemal święty swoją antycznością.
Wierzyła, że to jej pomoże. Czy było w tym coś dziwnego? W ciemności szuka się gwiazd; po osiągnięciu dna wypatruje się boga. To tutaj, w najświętszym miejscu, jakie dane jej było poznać, jedynym kościele, jaki odwiedziła w życiu, szukała oczyszczenia z wrzodów choroby i brudów komunalnej jaskini, gdzie zdrowiejący stykali się z umierającymi. Dawno wżarły się one głęboko poniżej futra i skóry. Tutaj przychodziła, by wyszeptać swe troski i zmartwienia w surowym, a jednak ciepłym uścisku fal, czekając od nich rozgrzeszenia i uzdrowienia.
Gdy wreszcie poczuła się czysta, wolna od niewidzialnego brudu, powoli wysunęła się na brzeg, zostawiając za sobą szarości niespokojnego, tańczącego do drżenia pierwszych strun burzy morza oraz niepewność horyzontu. Z całych sił starała się nie myśleć o niczym, chciwie zagarniając do serca cienkie nitki spokoju. Ostatecznie pomogła jej w tym postać, której nie spodziewała się ujrzeć na morskim brzegu.
Każdy, kto tu przychodzi, jest moim bratem. Uśmiechnęła się do siebie, ośmielona wspomnieniami wszystkich dni, w których jej rudowłosa przyjaciółka, mieszkanka plaży, jak i również miłośniczka tego miejsca, zabrała ją nad morski brzeg.
Gdy podeszła bliżej, okazało się, że to jednak siostra. Wadera o pięknych fioletowych oczach, w których kryło się jakby coś więcej. Czy to ich spojrzenie tak ją zmroziło, zmieniając jej pewne dotychczas kroki w ostrożny chód ofiary, czy to tylko chłód wiosennego morza tak napiął wszystkie jej mięśnie? Próbując panować nad ciałem, usiadła przy nieznajomej.
– Pokój – przywitała się pierwszym, co wpadło jej do głowy, rozkojarzona już widokiem szarych jak żelazo fal.
– Witaj, i niech Wielka Bestia raczy pobłogosławić twój dzień – słowa brzmiały jak wyuczona formułka, dlaczego więc nieznajoma wypowiedziała je z takim żarem?
Talaza się nie bała. Nie drgnęła, choć po jej ciele rozlał się zastrzyk adrenaliny, jakby naznaczony zbyt wieloma bliznami organizm instynktownie szykował się do walki.
– Kim jest Wielka Bestia? – rzuciła, po czym pchnięta jakimś nagłym wyrzutem, szybko dodała – Kim ty jesteś?

< Wyko? >

Od Wyki - "Deus Vult"

Zawodzenie wadery wypłoszyło wszystkie okoliczne zwierzęta.
Łzy leciały jej po pysku, nie była w stanie nawet podnieść łba do góry, praktycznie wodziła nosem po ziemi. Tylko świadomość, że Wielka Bestia chce, aby żyła, powstrzymywała ją od rzucenia się na ziemię.
— Powinnaś już przestać — zauważył cicho Łubin, kroczący bezszelestnie obok niej. Trącił ją lekko łapą, którą natychmiast odsunął przed ostrym szczękiem siostrzanych zębów.
— Nie dotykaj mnie — wyjęczała rozpaczliwie. — Nawet się nie waż.
To były ostatnie słowa, jakie wymienili ze sobą w tym tygodniu.
Bładzili tak już chyba kilka miesięcy, nawet już nie liczyła. Mogłaby spytać Łubina, ale ukazałaby w ten sposób swoją słabość. A nie mogła tego zrobić.
Medalion obijał się o jej klatkę piersiową, co kilka sekund przypominając o zagładzie jej domu. Świątyni, w której spędziła całe życie. Wyznawców jej Boga, którzy stracili życie z łap niewiernych, heretyków, morderców, skaz na doskonałym planie Wielkiej Bestii.
Gdy nadeszła kolejna noc, Łubin obserwował siostrę, gdy ta odmawiała modlitwę. W ciemności jego fioletowe oczy błyszczały.
— Nie uważasz, że to nie działa? — zagadnął, gdy Wyka również ułożyła się do snu.
— Co nie działa? — warknęła, ścierając z policzków łzy.
— Modlitwy — wyjaśnił, wstając. — Zastanów się, gdyby Wielka Bestia istniał, nie pozwoliłby na to.
Wyka natychmiast otworzyła szeroko oczy i zmarszczyła brwi.
— Wypluj to — rozkazała ostro. — I nic już nie mów. Nie chcę słuchać herezji.
I ponownie zamknęła oczy, nie spodziewając się następnych jego słów.
— Może Wielka Bestia naprawdę nie istnieje. Może wierzymy w kompletne głupstwa, wmawiane nam od dzieciaka, jesteśmy niewolnikami durnych zasad, które są tak naprawdę po nic. Gdyby istniał jakiś Bóg, to nie pozwoliłby na zniszczenie naszego domu! — odezwał się cicho, ale z każdym słowem podnosił głos, tak, że ostatnie zdanie wykrzyczał.
— Milcz — warknęła, spoglądając na niego spojrzeniem ostrym niczym ofiarne sztylety.
— Wyko, nie jest miłosierny ten, który pozwala swoim dzieciom cierpieć!
Tego już było za wiele. Wyka poderwała się na równe nogi.
— Jak śmiesz! — wrzasnęła, cała trzęsąc się z gniewu. — Jak ty śmiesz wątpić w jego istnienie! On pozwolił ci się narodzić! Jesteś jego wojownikiem! Całe życie BRONIŁEŚ JEGO DOSKONAŁOŚCI!
— Co to za Bóg, który nie potrafi nawet sam się obronić! — odparował, również wstając. — Siostrzyczko, ja...
— NIE JESTEM TWOJĄ SIOSTRĄ! — Z pyska Wyki dobył się ryk, jakiego nikt nie spodziewałby się usłyszeć z tak drobnego gardła. — NIGDY WIĘCEJ MNIE TAK NIE NAZYWAJ, NIEWIERNY! NIGDY!
Dyszała z wściekłością, wbijając pazury w ziemię.
— Jesteś heretykiem. Gdybyś miał w sobie jakąkolwiek świętość, sam odebrałbyś sobie życie — wysyczała, marszcząc brwi. — Jednak jesteś tylko kupą mięsa, pozbawioną miłosierdzia Wielkiej Bestii.
Zanim Łubin zdążył w ogóle zareagować, Wyka rzuciła mu się do gardła.
Zacisnęła szczęki na jego szyi, wbijając zęby w skórę. Szarpała ciało basiora, aż poczuła falę krwi wlewającą jej się do gardła. Nie puszczała, rwąc i gryząc, aż brat jej, kiedyś współwyznawca, ale teraz niewierny, zwiotczał. Wypuściła jego szyję i odepchnęła od siebie jak najdalej.
Nie bronił się.
Może jednak herezje nie pochłonęły go aż tak bardzo. Wiedział, że zasłużył na karę.
Oddychała ciężko, na sztywnych nogach patrząc, jak krew Łubina barwi śnieg na czerwono. W końcu jednak padła na ziemię, zacisnęła powieki z całych sił i zaczęła się modlić o to, żeby Wielka Bestia wybaczył jej bratu wszelkie zło, jakie uczynił, i żeby przyjął go do swoich zastępów, które kiedyś powrócą, aby oczyścić świat z niewiernych.
Cicha modlitwa po chwili zmieniła się w pieśni pochwalne, które Wyka śpiewała, gdy raniła sobie łapy twardą, zamarzniętą ziemią, którą jednak musiała wykopać, żeby pochować Łubina. Kopczyk ziemi rósł za nią i rósł, zakrwawiony jej przemarzniętymi łapami, ale po kilku godzinach mozolnej pracy w końcu wepchnęła ciało brata do płytkiego dołu i przykryła warstwą ziemi.
Zmęczona, oparła się o pobliskie drzewo i zasnęła mocnym, spokojnym snem.
Obudziła się parę godzin później, żeby odmówić modlitwę, potem zasnęła i tak jeszcze dwukrotnie, zanim słońce wzeszło.
Rano umyła brudne łapy w śniegu. Zanim odeszła dalej, rzuciła jeszcze przeciągłe spojrzenie w kierunku grobu Łubina, który, jak na wiernego przystało, odebrał sobie życie, gdy zaczął tracić zmysły. Tak, dokładnie to powinien był uczynić.
Pobudzając do życia zdrętwiałe mięśnie, ruszyła na poszukiwanie jedzenia, intonując cicho pochwalne pieśni jako poranną modlitwę.



Szła długo. Ale gdy minęła warstwę lasu, już zaczynała natrafiać na pierwsze wilcze sylwetki. Nie chciała się z nimi bratać, tak samo jak nie potrzebowała wiedzy, gdzie się znajduje. I tak nigdy nie studiowała żadnych map, nikt nie uczył ją geografii, nazwy więc nic by jej nie dały.
Była jednak zmęczona i przemarznięta, w dodatku wygłodzona. Pragnęła tylko skulić się w ciepłej jaskini i przespać tę parę godzin do następnej modlitwy.
Wyprostowała się więc z godnością i podeszła do pierwszej lepszej wadery.
— Witaj, i niech Wielka Bestia raczy pobłogosławić twój dzień — przywitała się uprzejmie, ale od razu zmarkotniała na widok zdziwionego wyrazu pyska rozmówczyni.
— Um... Witaj? — odparła obca, bardziej jednak pytaniem niż pozdrowieniem.
— Nieważne — mruknęła Wyka, kręcąc łbem. — Chciałabym wiedzieć, gdzie się znajduję.
— Wataha Srebrnego Chabra — oznajmiła tamta.
Powstrzymała się od przewrócenia oczami, żeby sprawić wrażenie, że wie, na jaki koniec świata trafiła.
— Gdzie mieszka alfa? — zapytała więc bez ogródek, aby wybrać się do niego i wybłagać nocleg.
— Do alfy się na razie nie dostaniesz, jest chory.
— A ktokolwiek inny? Możesz mi powiedzieć po prostu, gdzie on mieszka?
— Zaprowadzę cię — zaoferowała wadera.
Wyka podziękowała i ruszyły we wskazanym kierunku. Na miejscu jej towarzyszka odeszła w swoją stronę.
— Witaj, i niech Wielka Bestia raczy pobłogosławić twój dzień — oznajmiła, gdy tylko weszła do środka jaskini. W środku zastała piękną, zgrabną waderę o jasnej sierści.
Obca zmierzyła ją najpierw badawczym spojrzeniem, a kiedy nie wypatrzyła żadnego niebezpieczeństwa, uśmiechnęła się miło.
— Witaj, witaj, jestem Konwalia — odpowiedziała. — Co cię do nas sprowadza?
— Wyka. Chciałabym dołączyć do tej watahy i szukam alfy — powiedziała czarna wadera.
— Aktualnie jest niedostępny, ale myślę, że nie miałby nic przeciwko nowemu członkowi.
— A ty jesteś...?
— Jego partnerką.
Żyją razem bez ślubu? Wyka była zniesmaczona.
Po raz kolejny utwierdziła się w przekonaniu, że jej religia jest dobra. Odmówiła modlitwę dziękczynną za to, że Wielka Bestia uchronił ją od grzechu.
Obmówiły jeszcze parę spraw organizacyjnych, aż Konwalia stwierdziła, że musi coś załatwić i poleciła Wyce, żeby znalazła sobie "jakieś mieszkanko".
Noclegu nie szukała długo. Po godzinie, może dwóch, znajdowała się już w jaskini, która była kompletnie opustoszała.
Od ścian odbijał się jej głos, gdy śpiewała pieśni na cześć Wielkiej Bestii, jednocześnie urządzając to skromne mieszkanie tak, jak przystało na kapłankę i wierną.
Gdyby jej brat tu był, pewnie zająłby jaskinię obok, żeby być blisko. Nie mogli mieszkać razem, to byłoby niestosowne, ale bliska obecność innego wiernego zawsze była miła Wyce.
Gdyby tylko nie zgrzeszył...
Westchnęła, zwieszając ramiona. Na prowizorycznym ołtarzyku położyła medalion uratowany z ruin watahy.
Może wszystko się jeszcze ułoży.




Nazajutrz postanowiła udać się na spacer, żeby zorientować się w geografii watahy.
Postanowiła zacząć od morza, od dziecka fascynowała ją woda. I chociaż jej godność zabraniała jej w tej wodzie pływania, to obserwowanie fal uspokajało ją oraz dawało jej niebywałą satysfakcję. W takich właśnie krajobrazach najłatwiej jej było chwalić wielkość Wielkiej Bestii.
Położyła się na złotym piasku i westchnęła. Tak pochłonęły ją jej myśli, że nie zauważyła, że w morzu ktoś pływa.


< Talaza? >

Nowy członek!


Wyka - mediator

środa, 22 kwietnia 2020

Od Kary CD Talazy - "Biała Noc"

Jeleń umknął tuż przed moim nosem. Czułam tylko szybkie poruszenie powietrza wokół mnie i świeży zapach jeleniej skóry. Moje myśli jednak krążyły zupełnie gdzie indziej. Martwiłam się o Magnusa, bałam się, że nasza sprzeczka mogła zniszczyć coś co zapowiadało świetlaną przyszłość naszej dwójki. W końcu ile można wytrwać bez pociechy w postaci bliskich? Mój przyrodni brat przeżył prawie całe swoje życie w samotności i teraz kiedy w końcu zaczął się otwierać, ja go odtrąciłam. Zachował się jak gnój, to prawda… Ale nie powinnam była być aż tak ostra. Pomimo, że nie lubiłam się z nikim kłócić, to moje emocja zawsze biorą górę w takich sytuacjach. Nie byłam w stanie panować nad głosem i wychodzącymi z pyska słowami. Ale po wszystkim, zawsze czułam się jak ścierwo. Tak, ścierwo. Na co dzień martwiłam się bardziej o siebie niż innych, ale jak przychodziło co do czego to potrafiłam być egoistką. Nie lubiłam tej części siebie.
- HALO! KARA!
- C..Co? – ocknęłam się z zamyślenia. Tiska patrzyła na mnie ze znakiem zapytania w oczach. Musiałam się wziąć w garść. Co prawda mój żołądek już najadł się złymi emocjami, ale moje towarzyszki nadal były głodne.
- Wszystko w porządku? – spytała po kilku chwilach z troską w głosie.
- Tak. – odpowiedziałam stanowczo, odsuwając wszystko co złe z dala od siebie. – Gdzie ta zwierzyna? – zapytałam rozglądając się dookoła. – I gdzie Talaza?
- Pobiegła za jeleniem. Jak się pośpieszymy to ich jeszcze dogonimy. – powiedziała i od razu ruszyła sprintem w głąb lasu. Po kilku sekundach pobiegłam za nią. Dotrzymanie jej tempa nie było łatwe, ale trudno było konkurować z prawdziwą sprinterką. Biegłyśmy i biegłyśmy pomiędzy drzewami. Po jakimś czasie zaczęłam zauważać pewien schemat. Co jakiś czas mijałyśmy dokładnie to samo drzewo i ten sam krzak z jarzynami. Do tego obie czułyśmy się jakbyśmy biegały od wielu godzin. Nasze łapy stawały się coraz słabsze i słabsze, aż nie byłyśmy w stanie biec dalej. W końcu zadałam kluczowe pytanie.
- Ej! Właściwie… po co tak biegniemy?
- Chyba chciałyśmy potrenować, nie? I złapać coś na kolacje? – odpowiedziała mi zziajana szara wadera. Zastanowiłam się chwilę, ale nie byłam w stanie odnaleźć innej przyczyny naszej przebieżki. Postanowiłyśmy wrócić spacerkiem przez las i złapać coś na przekąskę na Polanie Życia. Po obfitym przypieczonym posiłku, wyszłyśmy na plażę i rozkoszowałyśmy się promieniami zachodzącego słońca. Rozmawiałyśmy o minionym dniu i mojej sprzeczce z Magnusem. W końcu obie padłyśmy ze zmęczenia na nadal ciepłym od słońca piasku.

~~ Kilka dni później ~~

- Jak się czujecie? Jakieś zawroty głowy w ostatnim czasie? Słabsza kondycja? – spytała Etain na cotygodniowym „teście” zdrowia. Po epidemii, którą prawdopodobnie przynieśliśmy ze sobą z wyspy, byliśmy zobligowaniu do ciągłego kontrolowania naszego stanu zdrowia.
- Myślę, że nawet coraz lepsza. – powiedziałam dumna ze swoich ostatnich treningów i wzmocnienia swojego ciała i swojej mocy. Magnus tylko pokiwał przecząco głową, dając do zrozumienia, że czuje się dobrze. Był jeszcze bardziej milczący niż zazwyczaj, nasza sprzeczka nadal wisiała nad nami niczym burzowe chmury. Westchnęłam cicho. Mogłam tylko dziękować losowi, że mogłam pogadać o tym wszystkim z Tiską. Gdyby nas wtedy nie podsłuchała, pewnie trzymałabym wszystkie emocje w sobie. Swoją drogą wadera cały czas mnie przepraszała i mówiła, że nie wie co jej strzeliło do głowy. Bądź co bądź podsłuchiwanie i wtrącanie się w nie swoje sprawy nie był w jej naturze. Może gdyby nie impreza Etain i Laponii wszystko wyszłoby inaczej. Nie odkryłabym swoich mocy, nie pokłóciłabym się z Magnusem i Tiska by nas nie podsłuchała.
- Gdzie ta twoja koleżanka na T? Zawsze przychodziła z nami do Etain. – spytał Magnus gdy już wyszliśmy z jaskini medyczki.
- Tiska? – zdziwiłam się. – Nie no, przecież ona nie zachorowała. Po co miałaby z nami przychodzić? – spytałam nie do końca rozumiejąc. Czy to był jakiś dziwny sposób Magnusa na przeprosiny?
- Nie Tiska. To druga. Taleza? Tolaza? – burknął basior
- Nie znam nikogo takiego…
- Dobra.. Jak nie chcesz gadać to nie, nie będę się produkował. – Magnus poszedł w swoją stronę zostawiając mnie samą przy jaskini. To ja byłam tak rozkojarzona, czy on? O co mu chodziło? Zaciekawiona całą sprawą, wróciłam do Etain zapytać czy ktoś taki jak Taleza był na kwarantannie. Może ja nie znałam tej jego koleżanki, a on sobie coś ubzdurał. Wadera nie kojarzyła nikogo takiego, podobnie Szkło i Agrest, którzy akurat przyszli na swoją kontrolę. Po wypytaniu jeszcze paru innych osób, stwierdziłam, że Magnusowi pewnie się coś przyśniło, bo żadna Tolaza, czy Taleza nigdy nie należały do watahy.
Po drodze do swojej jaskini podbiegłam na Polanę Życia, żeby upolować coś na kolację. Wpadłam tam na Tiskę. Szybko zaprosiłam nową przyjaciółkę na posiłek, chcąc jak najszybciej opowiedzieć jej historię z Magnusem. O dziwo, nie nudziło to wadery. Za każdym razem jak opowiadałam jej o bracie słuchała mnie szczerzę i nawet często broniła go, gdy ja wieszałam na nim psy.

<Tiska?>

Od Szkła CD Talazy - "Pierwsza Krew"

Ranek był chłodny, ale słoneczny. Po raz pierwszy tego dnia otwierając oczy machnąłem kilka razy przednimi łapami, by rozgrzać wciąż przysypiające mięśnie.
Przez chwilę nie chciało mi się wstawać. Wyprostowałem wszystkie łapy i rozciągnąłem mięśnie kręgosłupa, mocniej wciągając powietrze. Coś dziwnego doszło moich zmysłów. Zastrzygłem uszami, jakby w oczekiwaniu na czyjś cichy głos lub kroki, podniosłem przód ciała na jednej z łap i zacząłem węszyć. Wilk? Talaza?
Rozejrzałem się niepewnie. Nie. To złudzenie. Być może sam jeszcze przesiaknięty jestem jej zapachem, po ostatniej wizycie u medyka.
Wreszcie zebrałem siły, by wstać i już zupełnie rozpocząć nowy dzień. Z jednej strony dokładnie tak samo, jak zawsze. Z drugiej, jakby popchnięty niewidzialną ręką czułem, że nadszedł czas na coś, co nie zdarza się codziennie.

- Wszyscy od dawna chorzy zdrowieją - patrząc gdzieś daleko poza jaskinię, potarłem jedną z przednich łap o nadgarstek drugiej i westchnąłem bezgłośnie. Nie mijało się to z prawdą. Kara i Magnus czyli się już na tyle dobrze, że niewiele dzielilo ich od opuszczenia jaskini, podobnie jak Leonardo, który tego właśnie dnia wyjątkowo aktywnie zaczął krążyć po szpitalu i odgrażać się wyjściem.
- Mhm - nie byłem pewien, czy Talaza po prostu mnie nie słucha, czy też w jej odpowiedzi ukryta jest jakaś złośliwość.
- Posłuchaj mnie - gwałtownie odwróciłem pysk w jej stronę, mówiąc, zwyczajowo pewnym siebie głosem. Przerwałem jednak niemal w tym samym momencie - zresztą - powróciłem do poprzedniej pozycji, opierając się o ścianę jaskini.
- Co "zresztą"?
Zacisnąłem kły. Zdecyduj się, Szkło, w jedna, albo w drugą.
Wciąż chyba nie jesteś na tyle zahukany, żeby powiedzieć jej, chociażby, że w związku ze spodziewanym początkiem końca epidemii jako z przyczyn wiadomych zatrzymana, zostanie niebawem przeniesiona do jaskini wojskowej.
Moment, moment, nie w tę drugą. Bez przesady. Nie urodziłeś się też chyba gruboskórnym patałachem.
Przez chwilę zbierałem myśli. To, co czułem, kłóciło się z tym, co chciałem czuć, ale tym razem... miałem trochę więcej doświadczenia.
- Posłuchaj - zacząłem ponownie, nieco ciszej - wydaje mi się, że to przestaje mieć sens.
- Świetnie, ale co?
Dobrze, spokojnie. Trzymam za ciebie kciuki, Szkło.
A wiesz, że piszę to pierwszy raz w życiu, więc wyplącz się jakoś z tych chaszczy.
- Nasz wątek - mruknąłem, ignorując zdezorientowane spojrzenie wilczycy, po czym nagle przerwałem - nie! Znaczy, chciałem zapytać... - nagle głos uwiązł mi w gardle. Poczułem, jak z nerwów moja krew zaczyna krążyć szybciej - czy gdyby twoja dusza ozdrowiała... ty też w końcu byłabyś zdrowa? A jeśli myślisz, że nie ozdrowieje, czy mogłabyś spróbować przyjąć połowę mojej?
Mój pysk znalazł się nagle zupełnie blisko jej.

< Talazo? >

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Szkła - "Zapach Piasku"

Konwalia nawet nie dosłyszała, co krzyknął Szkło, ale gdy tylko zobaczyła, co robi, natychmiast dołączyła się do szalonej ucieczki.
Wyjście zobaczyła dopiero wtedy, kiedy wdrapywali się na grzbiet Sfinksa. Potwór ryczał, czując jak ich pazury rozrywają mu skórę, chociaż pewnie nie był to ból większy niż ugryzienie pszczoły, gdyż był ogromny i masywny.
Szkło jako pierwszy wyskoczył na zewnątrz, po czym pomógł Konwalii wdrapać się za nim, sekundę przed tym, jak Sfinks kłapnął szczęką i byłby odgryzł jej nogę.
Odprowadził ich wściekły ryk potwora.
Wadera wylądowała ciężko na trawie z nieprzyjemnym plaskiem. Próbowała złapać oddech, tak samo jak Szkło.
W końcu udało im się uspokoić. Szkło jako pierwszy zachichotał, a Konwalia dołączyła, aż oboje zanieśli się głośnym śmiechem.
Śmiech jednak przerodził się w okropny, pełen przerażenia wrzask, gdy Konwalia odkryła, że nie leży na mokrej od wody ziemi, a szkarłatnej od krwi trawie. Wrzasnęła ponownie, gdy podskoczyła na równe nogi, żeby zobaczyć, że za nią leży jeszcze całkiem świeży, nie do końca obgryziony z mięsa szkielet. Podskoczyła szybko do Szkło.
— Co to jest? — zapiszczała, ale odchrząknęła po chwili, łapiąc oddech.
— Nie mam pojęcia.
Szkło rozejrzał się.
Nieskończona przestrzeń równiny wypełniona była świeżymi trupami. Niektóre były najwidoczniej żywe, bo jeśli się wsłuchać, można było usłyszeć szepty czy nawoływania o litość. W powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi.
Konwalia powstrzymała wymioty. Obrzydlistwo...
— Co tu się stało... — wymruczała cicho.
— Wojna, ot co.
Obok nich pojawiła się demonica. Pochyliła się nad wilkami i uśmiechnęła lekko.
— A patrzycie właśnie na przegranych — dodała, prostując się.


< Szkło? >

wtorek, 21 kwietnia 2020

Od Talazy CD Kary - "Biała Noc"

Zmęczona na tyle, by bez protestów posłuchać Kary, która stanowczym gestem wysłała mnie i Tiskę z dala od rodzinnej sprzeczki, ale wciąż tak pijana, by wpaść na niepoważny i z perspektywy czasu nawet nie śmieszny pomysł podsłuchiwania rudej i jej brata. Tiska, znajdująca się najwyraźniej w stanie nie lepszym ni gorszym niż mój, zrozumiała mnie praktycznie bez słów. Podekscytowana nawet dużo bardziej niż ja, wyglądała zza krzaka na skłóconą rodzinkę, co jakiś czas trzepiąc mnie łapą po głowie, gdy według niej chichotałam akurat zbyt głośno.
Będąc zupełnie odmiennego zdania, zaprotestowałam jeszcze głośniej, niż zachowywałam się dotychczas, próbując oddać jej lekkie uderzenie, a ona jeszcze bardziej energicznie próbowała mnie uciszyć. Cóż, dobrze że żadna z nas nie została szpiegiem, bo ta niewielka przepychanka szybko zdradziła naszą pozycję.
Patrząc po sobie zawstydzonym wzrokiem, nieśpiesznie wysunęłyśmy się z kryjówki. Na moje szczęście Tiska sama postanowiła przeprosić i spróbować nas wytłumaczyć, bo mi zupełnie zgubiły się wszystkie słowa. Język zesztywniał mi jak kawałek drewna, nawet jeśli piłam dopiero przed chwilą.
Kara zaprezentowała się jako silna wadera, przechodząc do obiecanego polowania, jakby był to tylko kolejny punkt programu, bez cienia emocji na pysku. Nie powiedziała słowa skargi, oddalając pytania zaniepokojonej w dalszym ciągu Tiski tym samym gestem.
Patrzyłam przez chwilę, jak basior znika w oddali, w pewnym momencie wydałam z siebie nawet groźne warknięcie, nie żeby basior mógł je usłyszeń, i tylko dla własnej chyba przyjemności machałam ogonem jakby w subtelnej formie ostrzeżenia. Odgarnęłam złote włosy z czoła, po czym dogoniłam dwie wadery, które także znikały już powoli między kolejnymi drzewami.
Atmosfera była napięta. Szłyśmy powoli, jakby marszowo, milcząc jak na rozkaz. Choć nie można było powiedzieć, bym lubiła którąkolwiek z tych rzeczy, tym razem nie miałam nic przeciwko, pierwszy raz od dawna nie starając się przebić niespodziewanej ciszy głupim komentarzem. Byłam zmęczona, bardzo zmęczona, dlatego z przyjemnością poddałam się przewodnictwu dwóch wader, samej nie myśląc o niczym więcej niż różnych kolorach puszczy, które zdawały nie zmienić się wiele od godzin świtu. Nie byłam najmłodsza z naszej trójki, nawet nie najniższa, ale tak właśnie czułam się pomiędzy dwoma przyjaciółkami, z ulgą przyjmując poczucie bezpieczeństwa i beztroskę.
Powoli zapominałam już, w jakim celu przemierzałyśmy las, kiedy spomiędzy gałęzi drzew wyrosło piękne poroże. Drugie spojrzenie pozwoliło mi ocenić, że cały okaz był równie wspaniały. Jeleń, chyba młody. Piękny, brązowy i umięśniony.
Tiska chyba wolała działać niż kontemplować naturę. Pierwsza skoczyła do zwierza, szybciej niż zdołałam się zorientować. Gdy podjęła atak, dzika i szybka jak wirujące tornado, zdawało mi się, że wydłużeniem jej łapy stała się nagle jakaś mglista, niemal przezroczysta włócznia. Czy było to prawdziwe zjawisko, czy tylko przeoczenie mojego zmęczonego mózgu, wadera chybiła, ale przynajmniej udało jej się zapędzić jelenia w naszą stronę.
Zadaniem moim i Kary stało się zablokowanie mu ucieczki i o ile ruda przyjaciółka zabrała się za to zadanie błyskawicznie i pewnie, jakby nic innego w życiu nie robiła, ja doskoczyłam do jej boku chwiejnie i z głową pełną obaw. Tuż przed decydującym momentem, ponieważ nie mogłam skupić wzroku na niczym innym niż szarżujące kopyta zwierzęcia, zamknęłam oczy. Wiatr, który poczułam wtedy na twarzy, zdał się nagle kilkukrotnie mocniejszy; zadrżałam, po czym błyskawicznym, nagłym odruchem odskoczyłam na bok, tak gwałtownie, że aż uderzyłam głową o ziemię.
Gdy ją podniosłam, ujrzałam, że Kara mogła mieć nie więcej szczęścia niż ja odwagi; jeleń umykał nam w ciemność.
Nie wiem, co mną pokierowało. Czy wyrzuty sumienia i wstyd po niespodziewanym akcie tchórzostwa, chęć wykazania się w końcu użytecznością, przypływ nieprzyjemnych wspomnień, które trzeba było czymś zagłuszyć, a może po prostu naturalna miłość do biegania, ale tak, pobiegłam.
Rzuciłam się w pogoń za zwinnym zwierzęciem. Nie było czasu oglądać się na przyjaciółki; świat poza brązowym kształtem zwierzyny rozmył się i przepadł. Skupiona na dystansie, który dzielił mnie od ofiary, starałam się go zmniejszyć, a przynajmniej nie pozwolić mu się wydłużyć.
Zdawało się, że jeleń skoczył w cień. Straciłam go z oczu, które zaraz zalała dziwna mgła; poczułam jak zimna, gęsta fala rozlewa mi się po twarzy. Chciałam krzyknąć, już uniosłam łapę, by szybko przetrzeć narząd wzroku, nim jednak zdążyłam go dosięgnąć, okazało się to zbytecznym trudem - znów mogłam widzieć. Mrugnęłam tylko kilka razy, żeby wyostrzyć spojrzenie.
Nie było jelenia ani przyjaciółek. Las ogarniała potworna cisza, a przynajmniej chciałabym, żeby tak było, zewsząd dobiegały bowiem dziwne dźwięki, zbyt ciche, żeby móc dobrze określić ich źródła. Chciałam wierzyć, że to wiatr, stłumiony wiatr walczący z gęsto zalesionym zakamarkiem lasu. Choć wydawało się, że byłam blisko prawdy, coś jednak mówiło mi, że to nie do końca to.
- Tiska?! Ka… - mój krzyk zamienił się w syknięcie, kiedy poczułam silne ukłucie w tylnej łapie.

< Kara? >

Od Magnusa – „Inna droga”

- Czyli pasuje Ci posada Blokera? – zapytał płowy basior, łypiąc na mnie nieodgadnionym wzrokiem.
- Tak, właśnie to powiedziałem. – odpowiedziałem nieco sarkastycznie, chcąc jak najszybciej zakończyć te formalności. Agrest zmarszczył czoło.
- Dobrze, akurat nasz skład do polowań jest bardzo niewielki. Właściwie stanowi ją jedna wadera.
- Hmm?
- Znasz Tiskę? – zapytał wilk. Pokręciłem przecząco głową, nie przypominając sobie nikogo o takim imieniu.
- O tej porze powinna polować w pobliżu Polany Życia. Jak się pospieszysz to zdążysz jej jeszcze pomóc.
Bez zbędnych uprzejmości ruszyłem w stronę Polany Życia. Rozległa połać zieleni pomiędzy górami, prezentowała najróżniejszą zwierzynę. Nadal byłem w szoku jak rozległe i różnorodne są tereny tej watahy. Na wyspie zwykle jedliśmy ryby albo niewielkie stworzenia leśne. Trzeba było uważać, żeby nie wybić niektórych gatunków doszczętnie, bo nie miałyby skąd do nas przybyć kolejne. Tutaj raczej nie było takiego problemu. Prawie każde miejsce tętniło życiem, nawet stepy, które miały do zaoferowania tylko suchy grunt i kilka wyschłych krzaków. Nic dziwnego, że wataha jest tak duża, każdy mógł znaleźć miejsce dla siebie. Ruszyłem przed siebie w głąb polany płosząc przy tym większość zwierząt. Nigdzie nie wyczuwałem obecności innego wilka i już miałem zawrócić, gdy usłyszałem:
- Czemu płoszysz mi zwierzynę? – zapytała niewzruszenie szaro-biała wadera. Nie wyglądała jednak na złą, czy urażoną. Przyglądałem jej się zdecydowanie dłużej niż powinienem, aż w końcu przypomniałem sobie skąd pamiętam to umaszczenie.
- Ty jesteś tą waderą co się prowadza z moją siostrą, tak?
- Tak… można to tak ująć, Magnus. – mina jej trochę zrzedła, ale tylko na kilka sekund. – Co cię ty sprowadza? Jeśli chciałeś utrudnić mi polowanie, to zdecydowanie ci się udało. – powiedziała Tiska bez cienia złośliwości. Zachowywała się jakby nic nie było w stanie jej urazić. Zupełnie jak dziecko, które jeszcze nie do końca rozumie świat.
- Miałem zamiar je ułatwić. Wygląda na to, że będziemy zmuszeni ze sobą współpracować. – powiedziałem wzdychając ciężko. Nigdy nie musiałem z nikim współpracować. Myśl o tym pisała wyłącznie czarne scenariusze, ale kto wie? Może ta inna droga okaże się dobrym pomysłem. Wadera przyglądała mi się z jawnym zaciekawieniem. Po kilku niezręcznych chwilach potrząsnęła głową jakby chciała się wybudzić ze snu na jawie.
- To kim masz być? – zapytała w końcu Tiska.
- Blokerem.
- No to pokaż mi co umiesz, bo jak na razie to tylko wszystko płoszysz. – powiedziała z uśmiechem wadera. Rozejrzałem się dookoła i musiałem przyznać jej racje. Na Polanie nie zostało prawie żadnej zwierzyny. Westchnąłem cicho i przeszedłem do działania.
- Chowają się między drzewami. – powiedziałem wysyłając swój płomień do umysłów otaczających mnie zwierząt. Uspokoiłem trochę najbliższe osobniki, żeby nie bały się wyjść z ukrycia. Gdy działałem na tyle umysłów na raz, moja moc nie działała długo. Nadal jednak wystarczająco by kilka jeleni i sarenek wyszło na polane bez obaw. W momencie gdy wiedziałem, że efekt mojej mocy zaraz ustąpi, wysłałem wiązkę energii po ziemi, którą dotarła do najbliższych dwóch jeleni przechadzających się spokojnie. Zwierzęta zostały zamknięte w małym więzieniu i powoli zaczynały panikować.
- Ja biorę tego po mojej prawej. – powiedziałem tylko i ruszyłem w stronę zwierzyny. Gdy byłem już blisko, ściana niebieskiego ognia rozstąpiła się, żeby Tiska mogła wbiec do środka bez szwanku. Wadera wgryzła się w szyje drugiego osobnika w momencie gdy mój już leżał martwy pod moimi łapami.

<Tiska?>

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

Od Szkła CD Konwalii Jaskry Jaśminowej - "Zapach Piasku"

Sfinks wyglądał dostojnie, ale też przepotężnie. Przy nas, drobnych wilkach zdawał się być wielki jak góra, lub przynajmniej pokaźne wzgórze, ukryte pod wielkim dachem. W oczy dało mu się spojrzeć dopiero patrząc w górę, a i wtedy zamiast zrozumiałego wyrazu dostrzec można było co najwyżej pozbawione litości, gniewne błyski.
- Zabłądziliśmy, przepraszamy - Konwalia zwróciła się do niego z zaskakującą lekkością, po czym zwróciła w kierunku wyjścia. Nie zdążyłem nawet podążyć za nią, nim okazało się, że wrota były już zatrzaśnięte.
- Nie - huknął, lub może tylko powiedział... po swojemu, poruszając ociężale swoim jakby skamieniałym cielskiem - odpowiecie na nią, teraz.
- Masz jakiś pomysł, jak możemy otworzyć tamte drzwi? - szeptałem szybko, zerkając w kierunku widocznego chwilę wcześniej wyjścia.
- Nie - odparła krótko, równocześnie stanowczo kręcąc głową. Miałem nadzieję, że po prostu intensywnie myśli nad sposobem ucieczki, ale miałem coraz poważniejsze wrażenie, że dalsza rozmowa ze stworem stanie się nieunikniona.
Nagle o źrenicę obiło mi się jakieś marne światełko.
Gdy moje oczy dostrzegły niewielki fragment okrywającej lwio-maszkarze ciało sierści, który pomimo ciemności mienił się jakoś nikle pod wpływem promieni,   bez namysłu poprowadziłem je wyżej, w stronę, gdzie spodziewałem się zastać... co? Cokolwiek. Przez dłuższą chwilę z rosnącą desperacją wodziłem wzrokiem po sklepieniu. Ponieważ w kryzysowych sytuacjach okazywało się czasem, że rozmyślanie i knucie nie było moją najsilniejszą stroną, wolałem przejść do czynów.
Wreszcie. Ledwie niepozorna szczelina i kawałem połamanego kamienia... Ale wystarczy, by wydostać się z więzienia. Zabrakło czasu na tłumaczenie czegokolwiek, a dalsze kroki pozostały wynikiem spontanicznej wiary we własny instynkt.
Chwyciłem waderę za łapę i pociągnąłem, z jednym tylko okrzykiem.
- Za mną, Konwalio, w górę!
Nie miałem pojęcia, czy zrozumie. Nie miałem pojęcia, czy wyraziłem się dostatecznie jasno, by w kilku słowach opisać cały swój plan. Po upływie dwóch czy trzech sekund nie miałem nawet pojęcia, czy w natłoku myśli nie wykrzyknąłem kompletnych głupot.
W tamtej chwili po prostu biegliśmy, ja na przodzie, a Konwalia tuż za mną. W dwóch skokach na grzbiet Sfinksa. A potem w górę, łapami przebijając się przez rozklekotana, kamienną płytę dzielącą nas od ocalenia.

< Konwalio? >

niedziela, 19 kwietnia 2020

Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"

Od pierwszego zwątpienia wszystko zdawało się postępować lawinowo. Najpierw straciłam rachubę dni, a niedługo potem przestałam odróżniać od siebie dni i noce.
Jeszcze niedawno było mi tego żal. Umysł bronił się przed zapomnieniem poprzez tworzenie niezliczonych planów ucieczki, planów na przyszłość, która, jak mi się czasem zdawało, wciąż na mnie czekała, albo na wykorzystanie dni zamknięcia, może ostatnich dni mojego życia, ale to było jeszcze wtedy, kiedy pamiętałam, jakimi barwami odznaczała się każda pora doby, jak smakował śmiech, chłód i krew. Teraz wszystko stało się blade.
Kara, Magnus, Agrest. Szkło. Zdawało mi się, że wyzdrowiał, dlaczego więc widziałam go tu za każdym razem, kiedy podnosiłam wzrok znad własnej słabości?
Pamiętałam, że na każdym z nich kiedyś mi zależało, nie mogłam jednak przypomnieć sobie dlaczego. Teraz zmieszali się z otaczająca mnie bielą, zdając się niczym innym niż każdy z kamieni budujących przytłaczające mnie cztery ściany i sufit.
Inni, niczym tchnienie wiatru albo uderzenie serca, pojawiali się i przemijali. Czasem, gdy spostrzegłam nową twarz albo nagły brak kogoś, kto wcześniej leżał gdzieś obok, okazywało się, że taki stan trwał niekiedy od naprawdę długiego czasu.
Pewnego razu, gdy ułożyłam się do wyznaczanego mechanicznym rytmem snu, nie wiedziałam jak, dlaczego i kogo, ale nagłym przebłyskiem świadomości, drżeniem ostatniej struny zbolałego serca zaczęłam prosić, by to się wreszcie skończyło. Nie, nie ból, który wydawał się już stopić z moją duszą, towarzysząc mi gdziekolwiek bym się nie udała. Wolałam osunąć się w ciemność, niż dłużej tkwić pomiędzy duchami pozbawionymi twarzy. Przerażały mnie.

Po jakimś czasie udało mi się ukierunkować choć część towarzyszącego mi tej nocy niepokoju, a jego źródłem okazało się światło księżyca, tej nocy tak jasne, że nie pozwalało zasnąć. Ten błahy powód sprawił, że pierwszy raz od dawna poczułam wściekłość i ta właśnie wściekłość gwałtownie uniosła mnie z pozycji leżącej na równe cztery łapy. Nie pozwoliłam zdziwieniu, jakie wzbudził we mnie ten nagły zryw i pojawiająca się znikąd siła odebrać mi równowagi, zamiast tego powoli, lecz pewnie, na tyle cicho, by nie obudzić żadnego mieszkańca nieszczęsnej jaskini, wysunęłam się na zewnątrz.
Kąpiel w białym świetle nie tylko rozbudziła mnie lepiej niż zimna woda, ale też zdawała się być przyczyną, dla której niespodziewanie ogarnęła mnie cudowna ulga. Wzięłam oddech, zdawało mi się, że pierwszy od wieków, po czym ruszyłam za księżycową piosenką w głąb srebrnego lasu.
W okryciu nocy zdawał się on pułapką. Powoli zaciskał na mnie swoją pięść, ale światło, które biło z mojego serca, dawało mi siłę, która pozwalała mi pewnie przesuwać się między czarnymi cieniami. Gwizdałam cicho, czekając odpowiedzi jakiegoś ptaka, która pozwoli czuć mi się mniej samotnie, jednak ciemna godzina zdominowana była przez milczące stworzenia. Niemniej kontynuowałam swoją pieśń, słowa i rytm dyktowane przez księżyc, chcąc dodać sobie odwagi, a może przywołać jakieś dobre duchy.
Ciemna paszcza wypluła mnie w końcu na polankę, zapomniane miejsce, gdzie drzewa rosły rzadziej. Uwolnione z oków światło tańczyło radośnie między smukłymi ramionami brzóz, by po chwili spocząć na podłożu z białego piasku. Widok ten wywołał w moim sercu nagłe ukłucie.
Zagubione wspomnienia przesuwały się po mojej głowie jak ziarenka piasku między moimi pazurami. Kiedy ostatnie z nich opadło głucho na ziemię, wiedziałam już, jak mam na imię.
Być może dopiero po przyswojeniu tej wiedzy umiałam na powrót spojrzeć na świat szerzej, i właśnie dlatego nie wcześniej niż w tym momencie dojrzałam postać zagrzebaną w piasku.
Wiele myśli przemknęło mi przez głowę, porywając do tysiąca różnych reakcji, jednak to pragnienie wolności zbudzone przed chwilą w ciemnych korytarzach puszczy i zagrożone wspomnieniem wielu niedokończonych spraw między mną a basiorem krzyczało najgłośniej, tonem nieznoszącym sprzeciwu wzywając mnie do niezwłocznego opuszczenia polanki.
Nie wydałam z siebie najcichszego dźwięku, nawet mój oddech był bezgłośny, a jednak ku przerażeniu serca ujrzałam, jak znajomy basior porusza się w miejscu, gotowy w każdej chwili się przebudzić.
Przed przeznaczeniem nie uciekniesz, przemknęło mi przez myśl. Czy moim był właśnie płowy basior?

< Szkło? >

Od Palette - "Alternatywne światy - ..."

Kontynuacja opowiadania Blue Dream

-... Przepraszam, co?
To były pierwsze słowa, jakie wyszły z pyska kolorowej wadery. Dość można by rzec, że była to mieszanka nieufności jak i zaskoczenia. Oto stoi sobie nie wiadomo gdzie, przed nią jakiś obcy basior, który swoją drogą nie był stary lecz czasy młodzieńczej świetności był daleko za nim. Tak, zauważyła to już na samym początku, jednak te cechy zdawały się robić coraz wyraźniejsze z każdą chwilą.
-Dokładnie to, co powiedziałem- rzekł. Palette była pewna, że w duchu przewrócił złotymi oczyma.- Potrzebuje twojej pomocy.
-A dlaczego miałabym ci ufać? Skąd mogę mieć pewność, że faktycznie jesteśmy jednej krwi?
-Gdyby nie okoliczności, sam bym w to nie wierzył na twoim miejscu- odparł.- Jednak obecnie tym bardziej wyczuwam ducha twej matki... Chcesz dowodu?
Kiwnęła głową nie spuszczając z niego oczu. Złotooki się uśmiechnął mile.
-Gdy się urodziłaś, twoja matka nazwała cię paletą barw. Zawsze kojarzyłaś się jej z tęczą.
Paletka miała wrażenie, że dostała potężny cios w żołądek. Skąd.... I wtedy przypomniała sobie odległe wspomnienie z wczesnego dzieciństwa, kiedy to rodzice pokazali swoim szczeniętom wyjątkowe zjawisko mające miejsce na niebie.

-Jeju, co to jest mamo?- Zaświergotała niemal zaskoczona malutka waderka. Pokazywała łapką w niebo.
-To skarbie, jest tęcza- szepnęła czule matka do jej uszka. Deszcz osłabł w swej sile i wówczas była to już mocniejsza mżawka.
-To normalne?- Spytała ostrożnie. Astelle się roześmiała.
-Ależ oczywiście, że tak kochanie. Bardzo rzadko się pojawia ale jest piękna, nie sądzisz?
-Mhm!- Pokiwała głową. Ojciec z synem aktualnie się ścigali ślizgając kawałek dalej. Ich śmiechy rozbrzmiewały wesoło.- Jest bardzo fajna i kolorowa!
-Dlatego bardzo mi się z nią kojarzysz- ucałowała córkę w czubek główki po tych słowach.- Moja mała tęczo.

W jej głowie zaczęło się odtwarzać w kółko to wspomnienie. To i inne pamiętała jako szczęśliwe chwile z rodziną, jednak nie miała pojęcia, że byłoby to aż tak kluczowe.
-Astelle też miała dylemat czy nie dać ci imienia Rainbow zamiast Palette.

-Mamo, a dlaczego jestem... mam tak na imię?- Spytała jakiś czas później po deszczowym zjawisku.
-Bo nie zostałaś ostatecznie Rainbow- matka zażartowała.

Zrobiła mały krok wstecz przez dawien dawne ujawnione dwa drobne wspomnienia, które były ściśle powiązane z nią i jej matką. Spojrzała na niego już bardziej z nienazwaną obawą.
-Moja matka miała w zwyczaju układać jeden rodzaj kwiatów w odnawialnej kolejności kolorów. Uwierzę ci gdy powiesz co to były za rośliny.
-Ostrożności nigdy za wiele- kiwnął ze zrozumieniem głową. Spojrzał jednak ponownie na nią gdy się po raz kolejny odezwał.- Kochała lilie, układała je w kolejności 4 kolorów: żółtym, białym, pomarańczowym i jasnofioletowym. Nawiązywały kolejno do twego ojca, jej, twojego starszego brata i ciebie. Żółty...

bo Iskierka

-Utożsamiała się z kolorem białym przez ochotę zgromadzenia doświadczeń, jak papier oczekujący na zabarwienie farbą...

biały można zawsze pokolorować, dać życie pędzlem

-Pomarańczową poświatę miał Wrotycz na brzuchu, dość charakterystyczną jako pewnego rodzaju niespodzianka...

zawsze zaskakuje

-Jasnofioletowy mocno kojarzył się jej twoimi...

a oczy są zwierciadłem duszy- Astelle skończyła nucić i uśmiechnęła się ciepło.- Proste do zapamiętania, prawda?

-Oczami- powiedziała z niem równocześnie. Wzięła głęboki wdech, aż musiała usiąść na chwilę. Naprawdę. Byli spokrewnieni.
-Skąd... Skąd to wszystko wiesz?- Spytała się słabo.
-Gdy umierała myślała o was. Część jej wspomnień niejako otrzymałem.... Spisała się z wami- dodał jej otuchy.- Wykonała kawał dobrej roboty.
Wadera przez dłuższą chwilę się nie odzywała. Z lekkim trudem przyswajała najnowsze wieści. Te bliskie chwile relacji matka-córka, bliskie sercu wspomnienia matki i nagle dowód, że ten wilk stojący kawałek przed nią jednak jest jej rodziną... To było dużo do zaakceptowania. On jednak dał jej niezbędny czas do wyjścia z tego szoku. Dopiero wtedy ponownie stanęła.
-Wierzę ci- odezwała się. Pokiwał głową.
-Nawet nie wiesz, jak się z tego cieszę moja droga siostrzenico.
-Zatem,- westchnęła.- A jaką pomoc chodzi?
Złotooki basior umilkł, jak gdyby starannie dobierając słowa w celu przelania ich. Nabrał powietrza otwierając oczy w jej stronę.
-Eliminacja zła.

CD u Blue Dream

Od Serenity CD Naoru

Czas mijał tak szybko, że czasem można było stracić orientacje nawet z kwestią jaki jest obecnie dzień. Czy było to spowodowane stacjonowaniem w dwóch różnych czasowo wymiarami? Dość rzec, że prawdopodobnie tak.
Skrzydlata jednak nie narzekała: zawsze miała co do robienia w formie obowiązków, pracy czy chociażby spędzenia czasu z miłością jej życia. Serenity uwielbiała wspólne chwile z Naoru, nieważne co by to było.
Jednak...
Co jeśli ktoś by się dowiedział, że w głębi serca rodziła się, jeszcze, bezimienna obawa?
A jednak to była prawda. W najgłębszych zakamarkach serca i umysłu wadery pojawiał się lęk, wyglądający jak niepozorne toczenie się sporadycznie szklanych kulek pojedynczo. Nie wiadomo kiedy miało miejsce rzucenie pojedynczym ziarnem, które, zasiane z wolna zaczęło kiełkować.
Czymże był ten lęk?
...
-Naoś?- Spytała się pewnego wieczora ukochanego podnosząc głowę w celu zerknięcia na rosnące w nocne barwy nieboskłon.
-Tak?
-Czy myślałeś kiedyś o ułożeniu sobie życia z kimś innym?
-Skąd takie pytanie?- Spojrzał zaraz na nią zdziwiony. Ta jednak posłała mu spokojny wyraz pyska.
-Z ciekawości. Czy gdybyśmy się nie znali, zakochałbyś się w innej waderze, nawet z watahy?
-Moje serce należy tylko do ciebie- powiedział ze swymi gruntownymi przekonaniami.
-Rozumiem- odparła zamykając oczy. Wstała i wolno zaczęła się kierować ku wyjściu, jak to miała w zwyczaju na krótko zniknąć w drugim świecie.
-Seruś?
-Nie przejmuj się tym- spojrzała na niego ciepło przez ramię.- To było losowe pytanie z myśli. Dobranoc i do jutra.
-Będę czekał- basior się uśmiechnął.
To, czego Naoru nie mógł już dostrzec po jej opuszczeniu jaskini, to krótkotrwały smutny błysk w oczach, który znikł z chwilą wzbicia się w powietrze z celem lotu ku portalowi.


<Naoś? Wybacz, że tak długo czekałeś ;-; >




Tak trochę.... wróciłam? ^^'

piątek, 17 kwietnia 2020

Od Kary CD Tiski - "Biała Noc"

Słońce odbijało się świetliście od poruszających morzem fal. Bryza poruszała naszymi futrami roztaczając wokół nasze zapachy i zapachy pobliskich zwierząt. Przez ułamek sekundy poczułam woń jelenia, albo sarny. Już po chwili poczułam ssący głód w pustym żołądku. Zerwałam się nagle narzekając na zbyt długi brak pożywienia. Towarzyszące mi wadery zaśmiały się, ale przyznały, że same też by coś zjadły.
- Znam dobre miejsce na łowy. – powiedziała Tiska, ruszając w stronę lasu. Daleko jednak nie udało nam się zajść, ponieważ drogę zastąpił nam Magnus. Podbiegłam w podskokach do brata żeby się przywitać, ale w ostatniej chwili stanęłam jak wryta. Jego twarz wyrażała nieukrywaną złość i niezadowolenie.
- Co jest? – zapytałam patrząc na niego z ukosa.
- Musimy porozmawiać. – wycedził Magnus przez zaciśnięte zęby. – SAMI. – podniósł nieznacznie głos, prawdopodobnie dając mi do zrozumienia, że powinnam być poważna. Parsknęłam jak niesforne dziecko, ale gestem nakazałam Talazie i Tisce, żeby poszły na polowanie beze mnie. Kiedy wadery zniknęły między drzewami, Magnus warknął na mnie jak wściekły ojciec.
- Co ty sobie wyobrażasz!? Odchodzisz z jakimiś przypadkowymi wilkami!? W momencie gdy dopiero co odkryłaś swoje moce!? A co byś zrobiła, jakbyś którąś z nich skrzywdziła!? – Z każdym jego słowem, czułam coraz większe podkurwienie. Jak on mógł mnie tak traktować? Przez większość mojego dzieciństwa trzymał się na uboczu, nigdy się mną nie interesował, a teraz nagle łaskawie mam mu zastąpić rodzinę!? Będzie mi mówił co mam robić, tylko dlatego, że zostałam już tylko ja?
- Żartujesz, prawda? – szepnęłam, zachowując jednak ton jego wypowiedzi. – Z resztą o co ja pytam… Ty nie potrafisz żartować! – uśmiechnęłam się sarkastycznie. – Najwyraźniej potrafisz tylko krzyczeć i bezpodstawnie mi coś zarzucać. – Przybliżyłam się do niego i zaczęłam łapą pukać go po torsie. – Nie. Jestem. Tobą. Zapamiętaj to sobie. – Urwałam szybko i odwróciłam się by odejść.
- No chyba do nich nie wracasz – warknął basior i w ciągu kilku sekund poczułam otaczające mnie zimno. Nitki jego mocy otworzyły wokół mnie okrąg. Gdy podeszłam bliżej do żywiołu poczułam ból, a krąg zaczął powoli się zmniejszać. Basior był wzburzony i nieugięty. Jego postawa świadczyła o tym, że nie ma zamiaru odpuścić.
- Nie pozwolę ci popełnić błędu. Dopóki nie opanujesz swoich mocy z nikim nie będziesz się spotykać.
- Zatrułeś się czymś!? – krzyknęłam. – Popatrz na mnie, kretynie! Czy widzisz żebym nie panowała nad mocą i emocjami!? Jak na razie wygląda na to, że TY nad nimi nie panujesz! – Basior ze zdziwienia otworzył szeroko oczy. Uspokoiłam trochę głos, czując że zaszło to za daleko.
  Powtórzę się. – zaczęłam po chwili. - Nie jestem tobą. Nie wiem, co wydarzyło się w twojej młodości, ale o mnie nie musisz się martwić. Teraz gdy jestem świadoma swojej mocy, nie dopuszczę do tego by z jej pomocą skrzywdzić kogoś dla mnie ważnego. – Poczułam pojedynczą łzę spływającą mi po policzku. – Podoba mi się tu, wiesz? I chce zawierać przyjaźnie, zakochiwać się, troszczyć o innych tak jak kiedyś robiłam to na naszej wyspie.
Basior wyprostował się i wycofał płomienie. Starał się ukryć swoje emocje, ale uczucia wylewały się z niego wraz z otaczającymi go płomieniami. Patrzył na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Była to jedna z jego masek, jednak tym razem mogłam go przejrzeć na wylot. Gdy zauważyłam, że już mnie nie więzi, podeszłam do niego bliżej i kontynuowałam swój monolog.
- W przeciwieństwie do Ciebie, uważam, że otaczający mnie przyjaciele są w stanie pomóc mi z niekontrolowanymi wybuchami mojej mocy. Gdy masz przy sobie ludzi którym możesz ufać, nie musisz się o nic bać. Kiedy to w końcu zrozumiesz, Magnus? – brat na dźwięk swojego imienia drgnął nieznacznie. - Twoja izolacja nie tylko sprawia przykrość innym… Robisz w ten sposób krzywdę samemu sobie.
- Ja… - zaczął Magnus, ale przeszkodził mu hałas od strony lasu. Oboje spojrzeliśmy w jego kierunku i zobaczyliśmy biały ogon wystający zza jednego z krzaków. Gdy podsłuchiwaczki zorientowały się, że zostały wykryte, powoli podeszły do nas bliżej.
- Dobrze to, - ponowił mój brat odchrząkając przy tym i wracając do swojej standardowej postawy . – Ja nie będę wam dłużej przeszkadzał. – mówiąc to patrzył na mnie z wyrzutem i poczuciem winy jednocześnie. Następnie odwrócił się i odszedł w stronę stepów. Czułam wiele niewypowiedzianych słów otaczających naszą relacje i mimo tego, że wygrałam tą sprzeczkę… czułam się jakbym przegrała wojnę.  
- Kara. Wszystko w porządku? Przepraszam, my chciałyśmy – Ucięłam wypowiedź Tiski machnięciem łapy.
- Chodźmy już. – powiedziałam tylko i ostatni raz spojrzałam w stronę oddalającego się basiora.


<Talaza?>

czwartek, 16 kwietnia 2020

Od Tiski CD Talazy - "Biała Noc"

Wpadłam jak żuk do gnoju. Wadery były zachwycone Wodospadem Tysiąca Twarzy, a Kara próbowała jeszcze raz swoich nowych mocy. Na początku się nie udało, ale niewiele prób wystarczyło jej do wystrzelenia ognistej wiązki. Jak to jest panować nad ogniem? - zastanawiałam się, a następnie zobaczyłam iskry lecące za łapą Talazy. Jak to jest w ogóle panować nad mocą? Mgła to moja przyjaciółka. Strzeże mnie, ostrzega przed niebezpieczeństwem. Bardzo ją lubię, ale dręczy mnie myśl, że brak mi wiedzy i umiejętności do wykorzystania Przyjaciół tak, jakbym chciała. Chociażby wizja z dzisiejszej nocy. Czułam potężną moc obu wilków, emocje jakie towarzyszyły Magnusowi, ujarzmianie wybuchu Kary. Mogłam to obserwować i poczuć. Mam wrażenie, że obserwowałam coś, co działo się głęboko, jakby na innej płaszczyźnie. Basior po całym zdarzeniu nie okazał najmniejszego zainteresowania towarzystwem. Jego czerwone ślepia obserwowały przyjęcie z boku. Czuję się, jakbym wiedziała o nim więcej niż reszta, była świadkiem czegoś, czego nie powinnam widzieć. Podobała mi się to.
- Ona myśli o Magnusie - powiedziała Talaza, trącając rudą waderę. Po jej minie wywnioskowałam, że padło jakieś pytanie. Wpadłam jak żuk do gnoju i nawet nie wiem, czy skierować złość na białą wilczycę, która już nie da mi spokoju, czy na siebie - miała przecież rację.
Nie pozostało mi nic, poza zmianą tematu. Poruszyłam się niespokojnie, podświadomie próbując odwrócić ich uwagę. Usiadłam w innym miejscu, blask wody delikatnie oświetlał mi pysk.
- Na czym polega twoja moc, Talazo? - zapytałam. Wadera uśmiechnęła się tylko, domyślając się, co próbuję zrobić. Wymieniła z Karą  porozumiewawcze spojrzenia, po czym łapą narysowała w powietrzu kilka jasnych kształtów.
- Światło i cień. Masz moce, Tiska?
- Pewnie coś z uzdrawianiem. - wtrąciła ruda wilczyca - Ocknęłaś się przecież po niecałej godzinie! Po takiej ilości drinków powinnaś nadal leżeć pod tamtym drzewem. - Westchnęłam cicho, nie wiedząc co odpowiedzieć.
- To nie do końca tak... - wahałam się chwilę, nie widać mgły za dnia - Pokażę wam później.
Spędziłyśmy jeszcze chwilę nad wodospadem, a kiedy słońce opromieniło las, Kara zabrała nas nad morze. Idąc przez bór, płoszyłyśmy całą zwierzynę, śmiejąc się i głośno rozmawiając. Potem siedziałyśmy razem na plaży, patrząc w ogromną przestrzeń i delikatnie machając ogonami na znak aprobaty. Byłam szczęśliwa. Czułam sympatię do nowych wader. Dawno nie rozmawiało mi się tak dobrze z innymi wilkami. Fale łagodnie obijały się o brzeg, szum morza uspokajał myśli. Chwila była czarująca, żadna z nas nie chciała nic mówić, by jej nie przerywać. Słońce malowało na wodzie wspaniałe obrazy. Gdzieś w oddali mewy wykonywały swój koncert. Całość przerwało nagłe poruszenie Kary. Zerwała się ze skargą o pusty brzuch. Zaśmiałam się cicho z Talazą. Wszystko we mnie zaczęło drżeć na myśl o pysznym, przypieczonym jeleniu. Poprowadziłam wadery w stronę lasu na małe łowy, ale na mojej drodze stanął postawny, ciemny basior. W duszy poczułam dziwny ucisk, z moich ust miały wydostać się jakieś słowa, ale zamarły w krtani. Kątem oka zauważyłam rudą sierść idącą w stronę brata, który wcale nie wyglądał na zadowolonego.





<Kara?>

środa, 15 kwietnia 2020

Odchodzą!


Sikorka - powód: śmierć, nie pisanie opowiadań przez dłuższy czas


Noria Wari'yel - powód: śmierć, nie pisanie opowiadań przez dłuższy czas


Kzeris - powód: śmierć, brak właściciela


Roan - powód: śmierć, nie pisanie opowiadań przez dłuższy czas


Leonardo Firestar - powód: śmierć, brak właściciela

Od Szkła CD Talazy - "Pierwsza Krew"

O ile drogę do jaskini szpitalnej pokonałem w więcej niż doskonałym nastroju, tak poczułem nic więcej, jak tylko dziwny smutek, gdy stanąłem naprzeciw wejścia i mój wzrok dotknął półmroku panującego wewnątrz, a przede wszystkim, jasnej postaci, trwającej jak gargulec po tej samej co zawsze stronie skalnego łuku. Mimo wszystko, mimo włożonego w zachowanie obojętności wysiłku, zdołałem wejść do środka.
Agrest leżał wewnątrz, nie byłem jednak w stanie określić, czy śpi, czy tylko odpoczywa, czy też nieprzytomnie dyszy w gorączce.
Talaza...
Przeniosłem na nią wzrok. Patrzyła na mnie. Jeśli są rzeczy na niebie i ziemi, których nie da się wytłumaczyć, w tamtej chwili pomyślałem, że jedną z nich musi być owo dziwne uczucie, które przeszkadzało mi, gdy chciałem po prostu uśmiechnąć się i spróbować z nią porozmawiać. A może było to wytłumaczyć łatwiej, niż mi się zdawało. A jednak za każdym razem, gdy wchodziliśmy w jakąkolwiek interakcję, wiązało się to z większym dystansem.
Wilczyca zatoczyła się i gwałtownie oparła o ścianę.
- Wszystko w porządku? - zacząłem. W głosie chyba nie było słychać niepewności.
- Tak - dostałem szybką odpowiedź, na którą tylko pokiwałem głową.
Odwróciłem pysk. To, co czułem, kłóciło się z tym, co chciałem czuć. Może dlatego wygrał wtedy niezbyt szczęśliwy scenariusz.
Cicho wszedłem do środka, pozostawiając waderę tam, gdzie ją spotkałem. Skinieniem głowy przywitałem tamto rodzeństwo, po chwili zauważyłem też dwie wadery, które pojawiły się w jaskini niedługo przed moim odejściem, Sikorkę i Norię Wari'yel. Obie były już w bardzo złym stanie.
- Agrest - szepnąłem widząc, że basior nie śpi - jak się czujesz?
- Le... lepiej - zacharczał, odkasłując - wybacz, trudno mi mówić.
- Nie potrzeba ci czegoś? Chcesz, żebym przekazał coś twoim?
- Co, komu - zawahał się - Leonardo jest w Najwyż... w NIKL'u, Mundus i tak wszystko wie, a Konwalia pewnie trzy razy już o mnie zapomniała - uśmiechnął się lekko.
- Leonardo jest już na naszych terenach. Wrócił, gdy usłyszał, że zachorowałeś. Gdybym mógł jakoś wyręczyć cię w obowiązkach... - mruknąłem.
- Hieny css... cmentarne - zakaszlał, po czym przerwał na dłuższą chwilę, by złapać oddech - cieszę się, że już wyzdrowiałeś - uciął, uśmiechając się jeszcze szerzej i jakby nie po swojemu, co z jakiegoś powodu zamiast pokrzepić, odebrało mi chęci do dalszej rozmowy.

Kolejne dni zebrały krwawe żniwo, tak w przenośni, jak i dosłownie. Pierwsza umarła Noria Wari'yel, poddając się nawrotowi choroby. Dzień czy dwa po niej Sikorka, która pojawiła się w jaskini szpitalnej w tym samym co poprzedniczka czasie.
Kolejną śmiercią, której świadomość dotknęła przez wymiar osobisty także i mnie, było ciche odejście mojej przyjaciółki, Kzeris, która pojawiła się u medyka dopiero przy trzecim etapie choroby. Wtedy jednak było już niemal oczywiste, że wyrok zapadł.
Przy trzecim ataku choroby zmarł cierpiący od dawna Roan.
W następnych dobach sytuacja zaczęła przycichać. Mogło się wydawać, że liczba chorych nie będzie rosnąć, a kto umarł, ten nie żyje.
W szpitalu wciąż przebywała czwórka pacjentów. Kara, która przeżyła pierwszy nawrót choroby, wydawała się zdrowieć ostatecznie, lepiej czuł się też Agrest. Coraz bardziej natomiast martwił mnie stan Talazy, która była chora już wyjątkowo długo. Postanowiłem jednak czekać, przez cały czas zawzięcie tłumacząc sobie, że bardziej powinienem przejmować się zdrowiem najbliższych.
Gdy bratu znów się pogorszyło, na chwilę zapomniałem o smętnym status quo wilczycy. Przychodziłem codziennie, za każdym razem z bijącym sercem oczekując poprawy lub kolejnego pogorszenia. Tak źle  wcześniej nie było jednak ani przez chwilę. Teraz praktycznie nie wstawał ze swojego miejsca, zupełnie przestał jeść i rozmawiać.
Ku ogólnemu zaniepokojeniu w jaskini medycznej pojawił się jeszcze jeden chory. Oto Leonardo, który kilka dni wcześniej wrócił z wielkiego świata.

< Talazo? >

piątek, 10 kwietnia 2020

Od Konwalii Jaskry Jaśminowej CD Szkła - "Zapach Piasku"

Jakie uczucie towarzyszyło spadaniu?
Przede wszystkim ekscytacja. Miała ochotę krzyczeć, ale pęd powietrza blokował jej gardło. Czuła się wolna, tak wolna, jak jeszcze nigdy nie była. Nie przypominało to na pewno latania, ale było tak samo wyzwalające.
Spadali chyba całą wieczność, aż w końcu pod łapami zobaczyli ziemię.
Szkło przeturlał się po piasku, żeby złagodzić upadek, Konwalia za to z gracją wpadła w wielką piaskową górę. Wyszła z niej i otrzepała się, po czym rozejrzała za demonicą.
— Czas na was — oznajmiła, wychodząc z cienia. Tym razem była w swojej zwykłej postaci, która dalej robiła wrażenie, pomimo tego, że już ją widzieli.
Konwalia zadarła głowę, żeby spojrzeć jej w oczy.
— Co się dzieje? — zapytała.
— To miejsce blokuje magię — odparła tamta, krzyżując wszystkie pary swoich ramion na piersi. — Mogłabym zostać w postaci cienia, ale to wymaga mnóstwa energii. Zostanę więc tutaj, a wy idźcie.
Wilki spojrzały po sobie, aż w końcu ruszyli do ogromnych, rzeźbionych drzwi z piaskowca.
Na wrotach wyryte były miliony drobnych scen przedstawiających przeróżnego rodzaju morderstwa, zabójstwa i akty śmierci.
Obrazki zmieniały się co chwila, a Konwalia przez ułamek sekundy zdołała dojrzeć w prawym dolnym rogu scenkę z dwoma wilkami i czaplą stojącymi nad trupem.
Czy to mogli być...?
Nie zdołała dokończyć myśli, bo wrota rozwarły się, ukazując małą salę, której większość zajmowało ogromne lwie cielsko, a raczej jego tył.
— To był zły pomysł — zauważył Szkło szeptem.
Potwór dosłyszał jednak i obrócił się w ich stronę. Tam jednak, gdzie powinna być głowa, wyrastał ludzki, kobiecy tors. Postać miała skośne oczy, szeroki nos i gęste, rude włosy.
— Jam jest Sfinks — oznajmiła, prostując się tak, że prawie dotykała głową sufitu. — Zadam wam zagadkę. Jeśli odpowiecie źle, pożrę was. Jeśli dobrze, puszczę was wolno.
Konwalia uśmiechnęła się słodko.
— Zabłądziliśmy, przepraszamy — oznajmiła, po czym odwróciła się, żeby odejść. Jednak drzwi były już zamknięte.

< Szkło? >

czwartek, 9 kwietnia 2020

Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"

Gdzieś z tyłu głowy kołatało mi się pytanie, co ja właściwie robiłam, dyskutując z czaplą. Nigdy nie był moim przyjacielem, ledwo mogłam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej w ogóle rozmawialiśmy. Może miałam nadzieję zabić w ten sposób czas i zapomnieć na chwilę o bólu, a może po prostu nie czułam się na siłach, by oddalić się w głąb jaskini. Wreszcie zdawało mi się, że w ogóle mnie tam było, a słowa opuszczały mnie samoczynnie, jakbym to nie ja je wypowiadała. Blask słońca drażnił moje oczy, a ciężkie powietrze płuca. To wszystko, co wiedziałam i wszystko, co czułam.
- Na ciebie ktoś czeka, Talazo?
Słowa przecięły błyszczącą mgłę, trafiając mnie prosto między oczy, aż miałam wrażenie, że niewiele dzieliło mnie od upadku. Czy on celowo próbował mnie zranić, wiedząc, że na tych terenach nie miałam niczego prócz zakreślonych naprędce przyjaźniach w jaskini, której żadne z nas nie opuszczało od wielu dni, czy tylko wrażenie takie powodował ból niezagojonych ran dnia wczorajszego? Nie będąc zdolną do głębszych rozważań przez kaszel, który przydawał drżenia moim łapom oraz piekielne zmęczenie, przyjęłam za prawdziwe pierwsze skojarzenie.
Pierwsze instynkty nakazały mi puścić obelgę mimo uszu, drugie natomiast odpowiedzieć na nią ogniem. Jasne, mogłam go obrazić. Mogłam wytknąć jego odpychający wygląd i jeszcze mniej piękny charakter. Mogłam napomknąć o braku rodziny i żałosnym zauroczeniu pewną wilczycą, której przynosił kwiaty. O tym, że jedynymi jego przyjaciółmi są wilki i z tego, co widziałam, tylko tak irytujące, jak on sam. Ale ponieważ kaszel wciąż rozrywał mi płuca, wszystkim, na co mogłam sobie pozwolić, było tylko jedno słowo.
- Słucham? – zdecydowałam się pozwolić mu kontynuować, by zdobyć więcej czasu na złożenie w zdania wszystkiego, co chciałam mu przekazać.
- Poza nami, oczywiście.
Na dźwięk tych słów uśmiechnęłam się słodko i bezmyślnie, może pod wpływem nagłego bólu. Zapomniałam o wszystkich przekleństwach, jakie czekały już na końcu mojego języka. Nie zastanawiałam się nawet, czy te słowa miały podwójne znaczenie, jeśli już to martwiłam się tylko, czy się nie przesłyszałam, albo czy nie brałam swoich własnych chaotycznych myśli za słowa przybyłego.

Chciało mi się śmiać i płakać, kiedy odchodził, zostawiając mnie samą z bólem i potworną myślą, że medyczki nadal nie było widać na horyzoncie. Siedziałam wpatrzona w migoczący lasek, drapiąc nieprzytomnie rany na łapach, na których zbierało się coraz więcej lśniącej żywym szkarłatem krwi.
Kiedy się pojawił, moje oczy wciąż lśniły, a kąciki ust wykrzywione były ostatnim bladym cieniem uśmiechu. Otarłam pot z czoła, przesuwając się, by zrobić mu miejsce w przejściu, co zakończyło się zachwianiem równowagi i szybkim opadnięciem na kamienną ścianę, ale mało co było jeszcze w stanie przysporzyć mi bólu.
Spojrzał w głąb jaskini, jak się domyślałam w poszukiwaniu brata, a potem na mnie.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
- Tak – rzuciłam szybko, na wypadek gdyby nie udało mi się nadać głosowi normalnego brzmienia.
Uśmiechnęłam się jakby na poparcie własnych słów. I tylko z oka wypłynęła mi pojedyncza łza.

< Szkło? >

Od Szkła CD Talazy - "Pierwsza Krew"

Na zewnątrz uderzyły mnie zapomniane już prawie bodźce. Uniosłem pysk, chcąc spojrzeć na błękitno-białe niebo, lecz tylko wystawiłem go na falę zimnego wiatru. Był jak tchnienie życia, którego bieg w tamtej jaskini zatrzymał się na chwilę.
Nie wiedziałem, czy powinienem cieszyć się z tego, jak zakończyła się cała historia. Ani jak trwała. Zewsząd dobiegały mnie stada myśli, o których starałem się zapomnieć. Z jednej strony czułem się jak nowo narodzony, z drugiej, wraz z postawieniem pierwszych kroków w cieniu drzew, coś chyłkiem wdarło się w pamięć i zaczęło ciążyć mi na sercu. Mimo wszystko po prostu poszedłem dalej.
W domu przywitał mnie chłód. Z ulgą podszedłem do swojego dołka w miękkim piachu, z każdym krokiem odzyskując wspomnienia, czują znajomy zapach własnych drzew i słodkawą woń rosnących obok trzech brzóz. Po wszystkich dniach spędzonych wśród znajomych bardziej lub mniej, w dodatku w parszywych okolicznościach, chwila odpoczynku na swoim miejscu była nieoceniona.

Przez chwilę patrzył na wnętrze jaskini, z całej siły starając się zignorować spojrzenie siedzącej nieco z boku wilczycy. W końcu przełamując wewnętrzną trudność i ujmując trzymaną wcześniej w dziobie stokrotkę w szpony zwrócił się do niej niepewnie.
- Zastałem może Etain?
- Nie ma jej - odpowiedziała zachrypniętym głosem.
- Całe szczęście - odetchnął szybko - a Szkło?
- Nie - mruknęła stanowczo.
- Achhh tak.
- Wyzdrowiał i został zwolniony ze szpitala - wyjaśniła, podnosząc się na cztery nogi i słabo odwracając do wnętrza groty. Nagle jeszcze raz skierowała wzrok w stronę lasu i zapytała - jest ktoś nowy?
- Sahel, Wataha Wielkich Nadziei.
- Tylko?
W milczeniu pokiwał głową.

Otworzyłem oczy dobrych kilka godzin później. Jeśli wcześniej twierdziłem, że opuszczając jaskinię szpitalną czułem się jak noworodek, byłem w wielkim błędzie. Gdy obudziłem się na swoim kawałku ziemi było o niebo lepiej. Odeszły wszystkie złe lub nie do końca dobre myśli, pozostawiając w mojej świadomości tylko czystą pustkę.
Pierwszym, naprawdę pierwszym, o czym pomyślałem, była jaskinia szpitalna, a raczej to wszystko, co w niej pozostało.
Nawet nie bardzo wiem, kiedy. Po prostu coś kazało mi wrócić tam, być może, żeby odwiedzić chorego Agresta. A być może chodziło mi nawet bardziej o Talazę i zaspokojenie pragnienia, które zamknąłem w pudełku pod nazwą poczucia obowiązku, a było chyba... być może czymś zgoła innym.

Kiedy znów zapadła cisza, spojrzał w dół, pod nogi, dostrzegając na ścieżce ślady dużych, wilczych łap prowadzących w stronę lasu.
Położył kwiatek na ziemi.
- Może coś komuś przekazać? - Talaza uśmiechnęła się z przekąsem, na tyle, na ile pozwoliło jej zmęczenie.
- Nie, raczej nie - jeszcze przez chwilę z zastanowieniem przyglądał się roślince - może sama się zorientuje. Gdybyś zupełnie przypadkiem rozmawiała z Agrestem, powiedz proszę, że przyjaciele na niego czekają.
- O jak miło - wypowiadając te słowa wadera zakaszlała i jakby pchnięta ręką osłabienia oparła się o pochyłą ścianę. Szary ptak opuścił głowę, przez moment grzebiąc pazurami w ziemi.
- Na ciebie ktoś czeka, Talazo? - zapytał nagle.
- Słucham?
- Poza nami, oczywiście - chrząknął, a jego oczy przybrały wyraz, który mógłby zostać poczytany za uśmiech.

Krok za krokiem, wolno szedłem przed siebie, rozkoszując się każdym dźwiękiem i każdym zapachem, jaki pobudzał zmysły w ciepłym, wiosennym lesie. Na chwilę przymknąłem oczy, wyczuwając łapami każdą gałązkę na ziemi. Byłem wolny.
Gdy tylko spojrzałem na las, a moje oczy na nowo zaczęły przyzwyczajać się do światła, dostrzegłem swojego przyjaciela idącego we przeciwnym kierunku.
- Nie chwaliłeś się wczoraj, że wychodzisz - zagadnął, zanim zdążyłem powiedzieć cokolwiek na powitanie.
- Zupełnie o tym zapomniałem. Byłeś u medyka?
- Powiedzmy.
- Właśnie tam idę, odwiedzić Agresta.
- Powiedzmy - powtórzył ciszej - spłynęło to po tobie jak po kaczorku, Szkło. Nie wszyscy mają tyle szczęścia.
- Czekaj, czy ktoś tam...
- Nie żyje? Nie, jeszcze nie. Zresztą jeśli już przechorowałeś, to przez najbliższe tygodnie możesz sam spokojnie ich odwiedzać. Wirus ginie po kilku godzinach od opuszczenia organizmu, więc jeśli będziesz uważać, może niczego nie rozwleczesz.

< Talazo? >

Od Kary – 7 trening mocy

- Przestańcie! Jeśli ten ogień dojdzie do lasu, nikt nie będzie w stanie tego zatrzymać! – krzyknęłam patrząc na coraz bardziej czarną połać ziemi. Moje zdenerwowanie był widoczne wszędzie, czułam jak gorąco przejmuje moje ciało, a ognista powłoka okala mnie ze wszystkich stron.
- Kara. Uspokój się, z takim nastawieniem nic nie zdziałasz. Postaraj się zatrzymać ogień, a na pewno nikomu nic się nie stanie. – powiedział Magnus jakby nic złego się nie działo.
- Laponia, proszę zatrzymaj to… - powiedziałam błagalnie do wadery, jednak ona pokiwała przecząco głową.
- Nie potrafię. – powiedziała tylko i uciekła w stronę stepów. No tak, tam będzie w tej chwili najbezpieczniej. Zdenerwowana na całego, spojrzałam na brata, który wzruszył tylko ramionami i gestem pokazał, żebym kontynuowała. Co za palant! Groził życiem wszystkich zwierząt żyjących w tutejszych lasach, tylko żeby sprawdzić moją moc!? A co jeśli nie byłam w stanie kontrolować każdego ognia!? Brak odpowiedzialności Magnusa uderzył mnie jak grom z jasnego nieba. W życiu bym nie pomyślała że mógłby zrobić coś takiego.
Ogień niebezpiecznie zbliżał się do większych roślin. Jeśli to jeszcze chwile potrwa, to większość terenów watahy spłonie w ciągu jednego dnia. Pobiegłam w stronę rozprzestrzeniającego się żywiołu i stanęłam przed nim, robiąc zaporę pomiędzy nim a lasem. Postawiłam ognistą ścianę, która nie pozwoliła rozprzestrzeniać się płomieniom dalej. Jednak gdy postawiłam drugą, żeby uchronić las od innej strony, pierwsza zapora opadła jak zamek z piasku. Nie miałam na tyle siły i mocy, aby utrzymać dwie ściany obronne. Magnus przyglądał się moim poczynaniom bez cienia zmartwienia. Nie byłam w stanie zrozumieć jego postępowania. Musiałam jednak postarać się zrobić to co kazał, inaczej nie byłam w stanie zatrzymać tej katastrofy. Skupiłam się na otaczającym mnie żywiole i wyciągnęłam w jego stronę swój umysł. Postarałam się okrążyć wszystkie płomienie niewidzialną płachtą, żeby szybko zdusić je w zarodku. Gdy płachta już wisiała nad niebezpiecznym żywiołem, opuściłam ją w dół, szybko ograniczając dostęp powietrza. Po wszystkim otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam niczym nie zmąconą zieloną wiosenną trawę.
- Co? Co się stało? – zapytałam nie do końca dowierzając.
- Właściwie… nie tego się spodziewałem. – powiedział Magnus podchodząc do mnie. Stał w miejscu w którym przed chwilą szalał ogień, teraz jednak nie było po nim żadnego śladu. Zupełnie jakby nigdy nie istniał.
- Wyglądało to tak, jakbyś cofała czas. Jakby twoja kontrola nad ogniem nie pozwala tylko na jego zatrzymanie. Pozwala ci na poruszanie ogniem również w przestrzeni czasowej. Może to oznaczać, że możesz przyśpieszyć proces destrukcji, ale może też go całkowicie zniwelować. – basior wydawał się jednocześnie podekscytowany i zakłopotany. Patrzyłam jak odchodził bez słowa, zagubiony w swoich myślach. Westchnęłam cicho i opadłam na świeżą trawę. Zmęczenie dopadło mnie nagle, zaraz po tam jak cała adrenalina opuściła moje ciało.

Gratulacje!