czwartek, 2 kwietnia 2020

Od Tiski - 4 trening szybkości i zwinności

Po dwóch dniach przeznaczonych na regenerację, znów przyszedł czas się zmęczyć. Wyszłam z jaskini, dając się otoczyć promieniom słonecznym. Wchłaniałam je przez zamknięte oczy, rozkoszując się nimi, a jednocześnie dziękując w duchu, że nie są gorące, nie zwiastują upału, nie grożą odwodnieniem. Wiosenne słońce to przyjacielski typ. W trakcie rozgrzewki znalazłam dobre miejsce do ćwiczeń. Mniejsze i większe kłody niemal ułożyły się w linię. Przechodziłam obok nich, uważnie każdą obwąchując. Układałam sobie w głowie trasę przez naturalny parkur. Miałam szczęście, bez problemu znalazłam drzewa, zapewniające mi kilometrową trasę. Jedne przeszkody były od siebie bardzo oddalone, inne wymagały ode mnie naraz kilku skoków z rzędu. Przed rozpoczęciem już nie mogłam ustać, cała podekscytowana, czekającym mnie dzisiaj treningiem. Ruszyłam z kopyta, przeskakując kolejne powalone drzewa i omijając te stojące. Czułam mięśnie spinające się przy każdym ruchu. Biegnąc, starałam się pozostać wrażliwa na otoczenie. Skupiałam się na każdym kroku, na tym jak łapy dotykały ziemi. Pilnowałam, by nie zahaczały przy przeszkodach. Rozkoszowałam się wysiłkiem, czując moc adrenaliny. Nie wiem, ile minęło czasu, zanim emocje opadły. Ja byłam szczęśliwa i nie chciałam tego przerywać. Niestety, ciało wilka nie jest niezwyciężone, a może... jeszcze nie jest?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz