- Młoda. – szepnąłem i
szturchnąłem siostrę delikatnie. Jej oczy otworzyły się delikatnie, ale po
chwili znowu zamknęły. Choroba dopadła ją na dobre, a ja jakimś cudem nadal nie
miałem żadnych objawów. Westchnąłem zrezygnowany i położyłem głowę na łapach.
Biegłem przez las, byłem zdruzgotany. Dobrze wiedziałem co chcę zrobić, jednak
nadal nie mogłem o tym myśleć. Całe życie odpychałem wszystkich od siebie, żeby
nie zrobić im krzywdy, żeby ich nie stracić. Jak widać nie przyniosło to
żadnych efektów. Została tylko Kara… Mała Kara, która dogorywała na skraju
lasu. Właśnie tam ją zostawiłem, na pewną śmierć. Klif był już blisko.
Przeszedłem ostatnie kroki powoli, jakbym nie był nadal pewien. Ale byłem
pewien. Wiedziałem, że to zrobię, potrzebowałem tylko kilku chwil. Kilku
oddechów. Ostatnich westchnień. Rzuciłem się bezwładnie w morską przepaść.
Ostatnie co usłyszałem, to rozdzierający krzyk.
Ostatnie co usłyszałem, to rozdzierający krzyk.
- MAGNUUS!
Ostatnie co zobaczyłem, to błysk rudego futra spadającego w blasku
zachodzącego słońca.
- Magnus, obudź się! – otworzyłem
przerażone oczy i spojrzałem na Karę. Oczy zaszły mi mgłą, udało mi się to
jednak szybko opanować i przybrałem swoją typową minę.
– Strasznie wierzgałeś przez sen.
– powiedziała wadera podejrzliwie, jakby chciała zapytać. Nie zapytała jednak,
odwróciła głowę udając, że ją to nie interesuje. Wiele niedokończonych spraw
było między nami. Wadera wyczuwała, że wiem. Wyczuwała, że pamiętam wszystko z
tego dnia. Z dnia, w którym postanowiłem odebrać sobie życie. Z dnia, w którym
zostawiłem ją samą, by umarła tak jak reszta. Mogłem jej wszystko powiedzieć,
ale stchórzyłem. Bałem się ją zranić, czułem, że jak tylko się o tym dowie, jej
drobne serce pęknie na kilka kawałków. Było lepiej, kiedy myślała, że nic nie
pamiętam. Tak jak ona.
- Magnus – nieznajomy szept wyrwał
mnie z zamyślenia. Spojrzałem bez emocji na waderę. Jej sylwetka była wręcz
idealnie wyrzeźbiona. Krótkie futro, w zimnych odcieniach, tylko potęgowało jej
walory. Nie można było jej odmówić piękna. Wilczyca położyła się obok mnie.
- Jak się czujesz? – kontynuowała
wadera.
- Nic nie czuje. – powiedziałam i
dopiero po chwili zdałem sobie sprawę jak to zabrzmiało. Przeczesałem łapą
grzywę. Nie czułem się komfortowo w takiej sytuacji.
- Szczęściarz z Ciebie. –
powiedziała krótko i nie mówiła nic więcej. Prawdopodobnie szukała we mnie
jakiegoś rodzaju rozrywki. Z tego co słyszałem, on siedziała tu najdłużej.
- Jesteś Talaza? – spytałem,
starając się nie wyjść na ignoranta. Moje umiejętności kontaktu międzyludzkiego
były na poziomie -10, w skali od 0 do 10. Wadera pokiwała głową i z ciekawością
patrzyła na okalające mnie języki ognia.
- Nie martw się, nie poparzę cię.
– powiedziałem z delikatnym uśmiechem. – właściwie… - może i nie był to najlepszy
pomysł, ale co tam. Wysłałem wiązkę ognia w stronę najgorzej wyglądającej rany,
na ciele Talazy. Wilczyca patrzyła nieufnie i czekała cała spięta na rozwój
wydarzeń. Gdy jednak poczuła przyjemny chłód, zabierający ból, westchnęła
cicho. Ja za to, zagryzłem mocniej zęby, żeby nie jęknąć. Cały jej ból
dotyczący tej rany, został przelany na moje ciało. Nie oznaczało to jednak, że
teraz to ja będę miał taką ranę, tylko że przez najbliższe godziny znacznie osłabnę,
a przez pierwsze kilka minut będzie mi towarzyszył promieniujący ból.
- Co jej zrobiłeś? – usłyszałem złowrogi
głos. Szary basior stanął nad nami i patrzył na mnie ze zmarszczonym czołem.
Nagle odwrócił się gwałtownie i zawołał medyczkę.
<Szkło?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz