Gdzieś z tyłu głowy kołatało mi się pytanie, co ja właściwie robiłam, dyskutując z czaplą. Nigdy nie był moim przyjacielem, ledwo mogłam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej w ogóle rozmawialiśmy. Może miałam nadzieję zabić w ten sposób czas i zapomnieć na chwilę o bólu, a może po prostu nie czułam się na siłach, by oddalić się w głąb jaskini. Wreszcie zdawało mi się, że w ogóle mnie tam było, a słowa opuszczały mnie samoczynnie, jakbym to nie ja je wypowiadała. Blask słońca drażnił moje oczy, a ciężkie powietrze płuca. To wszystko, co wiedziałam i wszystko, co czułam.
- Na ciebie ktoś czeka, Talazo?
Słowa przecięły błyszczącą mgłę, trafiając mnie prosto między oczy, aż miałam wrażenie, że niewiele dzieliło mnie od upadku. Czy on celowo próbował mnie zranić, wiedząc, że na tych terenach nie miałam niczego prócz zakreślonych naprędce przyjaźniach w jaskini, której żadne z nas nie opuszczało od wielu dni, czy tylko wrażenie takie powodował ból niezagojonych ran dnia wczorajszego? Nie będąc zdolną do głębszych rozważań przez kaszel, który przydawał drżenia moim łapom oraz piekielne zmęczenie, przyjęłam za prawdziwe pierwsze skojarzenie.
Pierwsze instynkty nakazały mi puścić obelgę mimo uszu, drugie natomiast odpowiedzieć na nią ogniem. Jasne, mogłam go obrazić. Mogłam wytknąć jego odpychający wygląd i jeszcze mniej piękny charakter. Mogłam napomknąć o braku rodziny i żałosnym zauroczeniu pewną wilczycą, której przynosił kwiaty. O tym, że jedynymi jego przyjaciółmi są wilki i z tego, co widziałam, tylko tak irytujące, jak on sam. Ale ponieważ kaszel wciąż rozrywał mi płuca, wszystkim, na co mogłam sobie pozwolić, było tylko jedno słowo.
- Słucham? – zdecydowałam się pozwolić mu kontynuować, by zdobyć więcej czasu na złożenie w zdania wszystkiego, co chciałam mu przekazać.
- Poza nami, oczywiście.
Na dźwięk tych słów uśmiechnęłam się słodko i bezmyślnie, może pod wpływem nagłego bólu. Zapomniałam o wszystkich przekleństwach, jakie czekały już na końcu mojego języka. Nie zastanawiałam się nawet, czy te słowa miały podwójne znaczenie, jeśli już to martwiłam się tylko, czy się nie przesłyszałam, albo czy nie brałam swoich własnych chaotycznych myśli za słowa przybyłego.
Chciało mi się śmiać i płakać, kiedy odchodził, zostawiając mnie samą z bólem i potworną myślą, że medyczki nadal nie było widać na horyzoncie. Siedziałam wpatrzona w migoczący lasek, drapiąc nieprzytomnie rany na łapach, na których zbierało się coraz więcej lśniącej żywym szkarłatem krwi.
Kiedy się pojawił, moje oczy wciąż lśniły, a kąciki ust wykrzywione były ostatnim bladym cieniem uśmiechu. Otarłam pot z czoła, przesuwając się, by zrobić mu miejsce w przejściu, co zakończyło się zachwianiem równowagi i szybkim opadnięciem na kamienną ścianę, ale mało co było jeszcze w stanie przysporzyć mi bólu.
Spojrzał w głąb jaskini, jak się domyślałam w poszukiwaniu brata, a potem na mnie.
- Wszystko w porządku? – zapytał.
- Tak – rzuciłam szybko, na wypadek gdyby nie udało mi się nadać głosowi normalnego brzmienia.
Uśmiechnęłam się jakby na poparcie własnych słów. I tylko z oka wypłynęła mi pojedyncza łza.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz