środa, 1 kwietnia 2020

Od Tiski CD Kary - "Biała Noc"


Z chęcią zostałam na noc u Kary. Po całym dniu spędzonym na polowaniu jestem tak zmęczona, że wizja powrotu do siebie jawi się dla mnie tak kusząco, jak robaki w maśle. Nie boję się, że w nocy poderżnie mi gardło, przecież ktoś, kto tak gotuje, nie mógłby być zły. Poza tym całkiem dobrze nam się rozmawiało. Wieczór był naprawdę przyjemny. Dowiedziałam się, jak dołączyła do watahy i jak znalazła to miejsce, z kolei ja opowiedziałam jej trochę, o tutejszych wilkach i waderach, które organizują imprezę, a ona słuchała mnie ze szczerym zainteresowaniem.
 Po skończonej kolacji posprzątałyśmy resztki i rozłożyłyśmy skóry po dwóch stronach jaskini. Nie myślałam nigdy wcześniej, żeby wykorzystywać je do spania. Przypominam sobie moje legowisko, pełne mchu i trawy, które rano zawsze są porozwalane na wszelki możliwe strony. Kara chowa sprzęt do oporządzania mięsa, a ja układam sobie na posłaniu dwie szyszki, znalezione w lesie. Dobrze, że je wzięłam, inaczej ciężko byłoby mi zasnąć. Gdy już obie wygodnie się ułożyłyśmy, uśmiechnęłam się od ucha do ucha.
- Co? – zapytała, ale ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Byłam po prostu zadowolona i niepotrzebne mi były inne powody. Uśmiechnęłam się więc jeszcze szerzej.
- Masz piękny kolor sierści – powiedziałam tylko, wadera odwzajemniła uśmiech, nadal niepewna, co się dzieje – Skąd pomysł na pieczenie mięsa?
- Wiesz, u mnie zawsze tak się robiło. Surowe mięso w ogóle mi nie smakuje, a tak mam możliwość urozmaicenia tego, co jem  – to było ostatnie, co dzisiaj usłyszałam. Oczy zamknęły mi się niemal natychmiast. Odetchnęłam głęboko i oddałam się w objęcia snu.

Rano obudziło mnie delikatne potrząsanie. Otworzyłam oczy i tuż nad sobą zobaczyłam rudy pysk.
- Chodź, Tiska, pokażę ci coś – powiedziała spokojnie. Wstałam dość opornie, ale mimo to, byłam tak wyspana, jak jeszcze nigdy dotąd. Muszę kiedyś poprosić waderę, żeby mi pożyczyła narzędzia do oprawiania skór. Rozejrzałam się dookoła. W jaskini panował półmrok, z zewnątrz dochodziły szare promienie świtu. Moja towarzyszka cierpliwie czekała w wejściu, aż przeciągnę łapy, po czym wyszła na plażę. Poszłam za nią i moim oczom ukazał się niesamowity widok. Znad idealnej linii wody powoli wynurzało się słońce, rzucając złote promienie na chmury. Kolory na niebie mieniły się tysiącem odcieni, od pomarańczowego na wschodzie do granatowego na zachodzie. Wydałam tylko cichy jęk zachwytu. Zazwyczaj nie mam okazji oglądać wschodów. W lesie ciężko je zobaczyć. Kara nieźle się urządziła, znajdując tu jaskinię. Patrzyłam przez dłuższą chwilę na niezwykły obraz, po czym usłyszałam jej ciche słowa.
- Wiedziałam, że ci się spodoba – Odwróciłam wzrok w jej stronę. Jej ruda sierść lśni w promieniach, a wiejący wiatr porusza nią, sprawiając, że wygląda, jakby płonęła. Przez myśl mi przemknęło, że to nie jest naturalne, ale nie chciałam o to pytać. Powiedziałam tylko szczere: „Dziękuję”.
Przygotowane mięso ułożyłyśmy na skórach, by móc bez problemu ciągnąć je za sobą na Polanę Życia. Podczas drogi rozmowa znów świetnie nam się układała. Opowiedziałyśmy sobie kilka ciekawych historii z polowań. Kara wspomniała o tym, jak przez kilka godzin została opiekunką małych soboli. Trafiła tym do mojego serduszka, no bo kto nie lubi małych soboli? Gdy dotarłyśmy na miejsce, jubilatki już zajmowały się przygotowaniami. Dwie szerokie skały, które zawsze na przyjęciach służą do jedzenia, przystrojone były pęczkami wiosennych kwiatów. Na nich już stały miski z alkoholem. Na ten widok dreszcz przeszedł mi po karku. Nigdy nie piłam, a moi rodzice od małego mi mówili, żebym nie próbowała. „Wilki zachowują się po tym dziwnie i zawsze żałują” - mówili. Skoro jest taki zły, to co robił gdzieś, gdzie zaraz miała się zjawić cała wataha? Zostawiając stoły, Etain przyszła nas przywitać.
- Hej dziewczyny, co macie?
- Cześć, Etain. Wszystkiego najlepszego, przyniosłyśmy jelenie – wskazałam na bagaż.
– O, wspaniale! Talaza! – zawołała donośnie do białej wadery, krzątającej się pod lasem – Jedzenie!
Talaza podeszła do nas, przywitała się, po czym poprowadziła do stołów przeznaczonych na biesiadę. Wczoraj wydawała się bardziej nieśmiała, ale teraz bez problemu przejęła dowodzenie, spokojnie wszystko nam wyjaśniając.
- Zaproszeni są wszyscy, w końcu każdy zna Etain. Agrest ma jakieś ważne ogłoszenie, więc dopilnuje, by cała wataha znalazła się na przyjęciu. Dziki połóżcie tam! – wskazała mniejszy stół – Mięso pachnie cudownie. Jak to zrobiłyście?
- Kara je przygotowała – odpowiedziałam z uśmiechem. Wadery się przywitały, czułam, jak wszystkim poprawił się humor. Już nikt nie może się doczekać rozpoczęcia, więc ekscytacja przelewa się z duszy na duszę. W ciągu następnych kilku godzin przygotowania trwały pełną parą. Obie chętnie pomagałyśmy Talazie przy wszystkich pracach. Musiałam na chwilę się urwać i znaleźć kwiaty na urodzinowe wianki, ale Kara nie miała nic przeciwko. Gdy wróciłam, obie śmiały się z jakiegoś żartu. Wszystko było gotowe, na długo przed przybyciem gości, rozmawiałyśmy jeszcze w trójkę, wymieniając się anegdotami i najlepszymi żartami. Nawet nie zauważyłyśmy, kiedy polana zaczęła zapełniać się wilkami. Białe, brązowe i czarne futra sprawiały imponujące wrażenie. Zwierzyna, widząc takie zgromadzenie, opuściła okolice. Tylko ptaki zostały, nucąc swoje piosenki. Alfa znalazł sobie odpowiednią skałkę, by lepiej go było widać, kiedy będzie wygłaszał przemówienie. Po jego prawej stronie stał Mundus. Wyglądał dzisiaj zaskakująco dobrze, jego niebieskie pióra dumnie mieniły się w słońcu, sprawiając wrażenie, jakby nie były zbudowane z żywej tkanki, a raczej z drogich kamieni, o tajemniczej, spokojnej głębi. Zebraliśmy się wokół przywódcy. Kara i Talaza były obok mnie. Agrest zaczął coś mówić, ale szczerze, niezbyt mnie to interesowało. Składał życzenia dla wader, a następnie przeszedł do swojej ważnej sprawy. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy wydawali się uważnie słuchać. Zastanawiałam się, czy naprawdę to robią, czy tak świetnie udają. Do mnie dotarły tylko ostatnie słowa:
- … nagroda pozostaje jednak pod kluczem tajemnic państwowych. Choć zapewniam, że jest nader kusząca…
- Co mówił? – zapytałam cicho dziewczyn.
- Nagroda dla zwycięskiego zespołu w zawodach – odpowiedziała Talaza.
- …a teraz zacznijmy świętować kolejną wiosnę naszych kochanych Etain, Laponii i Talazy! – ogłosił alfa. Wszyscy zaczęli się cieszyć i ruszyli do stołów z jedzeniem i alkoholem. Nasza trójka usiadła obok siebie, jedząc pysznie przyrządzoną nogę. Przez chwilę rozlegały się tylko odgłosy zachwytu, przeżuwanego mięsa i zasłużone pochwały dla Kary. Potem dookoła nas rozległ się gwar rozmów i muzyka. Niektórzy zaczęli tańczyć, inni pozostali przy uczcie. Zwolniło się kilka miejsc przy stole z alkoholem. Towarzyszki od razu to wykorzystały i usadowiły się na trawie. Zawahałam się.
- Co tam Tiska? – usłyszałam od Talazy. Obie patrzyły na mnie z wyczekiwaniem.
- Ja... nie piłam nigdy… tego – powiedziałam powoli. Bałam się jakiejś złej reakcji. Byłam trochę zbita z tropu. Jestem najstarsza z naszej trójki, a jednak nigdy nie miałam styczności z napojami wysokoprocentowymi. Spodziewałam się, że zaczną mnie wyśmiewać, ale one tylko uśmiechnęły się przyjaźnie.
- Och, no to spróbujesz. To nic strasznego – zachęcała mnie Kara. W głowie wciąż miałam zakazy rodziców, ale w końcu je odrzuciłam. Właśnie dlatego odeszłam, żeby spróbować czegoś nowego, nie? Skoro wszyscy piją, to nie może być źle. Podeszłam stanowczym krokiem i powąchałam jedną miskę. Zapach był tak intensywny, że zakręciło mi się w głowie. Wadery zaczęły spokojnie popijać swoje kubeczki, ja zanurzyłam tylko język.
- Ale dziwne – stwierdziłam, czując mrowienie w pysku. Talaza już skończyła i popatrzyła na mnie wyczekująco. Piłam dalej, a dziwne uczucie się nasilało. Poza tym poczułam smak. Lekko gorzkawy, ale całkiem dobry. Kiwnęłam głową. Faktycznie, to nie takie złe. Następnie rozmawiałyśmy dalej, chwilę potańczyłyśmy, trzymając się swojego towarzystwa. Nowe wadery nie miały wielu znajomych w watasze, więc przedstawiłam im kilka ciekawszych osobników. Wszyscy się dobrze bawili, organizatorki przeszły same siebie. Wyczuwam tu chirurgiczną perfekcję Etain. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a trunków wciąż nie brakowało. Gdy kończyły się jedne miski, pojawiały się nowe. Jedzenia było mniej, ale nie widziałam, by komukolwiek to przeszkadzało. Wszyscy byli bardziej zajęci alkoholem, tańcami i rozmowami. Im było później, tym więcej wstydliwych wilczków szalało na naszym parkiecie, albo opowiadało fascynujące historie swojego życia. Regularnie odwiedzałyśmy stół z trunkami. Talaza i Kara wskazywały swoje ulubione rodzaje, a ja musiałam spróbować wszystkich, by potem przyznać racje jednej, ku zniesmaczeniu drugiej. Czas spędzony niesamowicie. Wśród zabaw, dźwięków wesołych rozmów, zapachu futer, ja też rozluźniałam się coraz bardziej. Bariery takie jak niepewność lub nieśmiałość całkowicie zniknęły. Nigdy nie pomyślałabym, że umiem tańczyć, a teraz wychodziło mi całkiem nieźle. Wilki uśmiechały się do mnie z podziwem. Dobrze mi szło, ktoś mnie nawet zagadał i pochwalił. Słońce znikało za horyzontem, ale nikt się tym nie przejmował. Zabawa trwa w najlepsze. Z ucha do ucha są przekazywane soczyste plotki, jakieś zakochane wilczki nie kryją się ze swoją miłością. Otacza mnie tylko radość. Opróżniam kolejne kubeczki z alkoholem, choć dziewczyny już się wstrzymują. Roześmiana rzucam do towarzyszek.
- Ej, może pójdziemy na ten konkurs? – uśmiechają się. No popatrz, jak wszystko się układa. Zostawiają mnie na chwilę, szukając Laponii. Przez chwilę obserwuję siedzące obok wilki, przyglądając się każdemu z osobna. Chcę znów iść na parkiet, ale gdy wstaję, łapy się pode mną uginają. Przed oczami pojawiają się mroczki. Zdezorientowana, przysiadam na ziemi, ale zmiana wysokości powoduje, że zaczyna mi się kręcić w głowie.
- Yyy…Kara? – mówię niemrawo, gdy zauważam nad sobą ciemny kształt. Widocznie zmartwiona wadera wsuwa się pode mnie i podnosi. Kierujemy się w stronę lasu, a ja nie jestem w stanie samodzielnie iść, więc podpieram się o rudą waderę. Ona cierpliwie, krok za krokiem, wyprowadza mnie z imprezy. Mam wrażenie, że drzewa dookoła mnie wirują, coraz szybciej w miarę, jak się do nich przybliżamy. Wreszcie kładzie mnie przy jakieś ustronnej skałce.
- Oj, kochana… - słyszę. Następnie docierają do mnie jeszcze kroki Talazy i tracę przytomność.


< Talazo? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz