Z chęcią zostałam na noc u Kary. Po całym dniu spędzonym na
polowaniu jestem tak zmęczona, że wizja powrotu do siebie jawi się dla mnie tak
kusząco, jak robaki w maśle. Nie boję się, że w nocy poderżnie mi gardło, przecież
ktoś, kto tak gotuje, nie mógłby być zły. Poza tym całkiem dobrze nam się
rozmawiało. Wieczór był naprawdę przyjemny. Dowiedziałam się, jak dołączyła do
watahy i jak znalazła to miejsce, z kolei ja opowiedziałam jej trochę, o
tutejszych wilkach i waderach, które organizują imprezę, a ona słuchała mnie ze
szczerym zainteresowaniem.
Po skończonej kolacji
posprzątałyśmy resztki i rozłożyłyśmy skóry po dwóch stronach jaskini. Nie
myślałam nigdy wcześniej, żeby wykorzystywać je do spania. Przypominam sobie
moje legowisko, pełne mchu i trawy, które rano zawsze są porozwalane na wszelki
możliwe strony. Kara chowa sprzęt do oporządzania mięsa, a ja układam sobie na
posłaniu dwie szyszki, znalezione w lesie. Dobrze, że je wzięłam, inaczej
ciężko byłoby mi zasnąć. Gdy już obie wygodnie się ułożyłyśmy, uśmiechnęłam się
od ucha do ucha.
- Co? – zapytała, ale ja nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Byłam
po prostu zadowolona i niepotrzebne mi były inne powody. Uśmiechnęłam się więc
jeszcze szerzej.
- Masz piękny kolor sierści – powiedziałam tylko, wadera
odwzajemniła uśmiech, nadal niepewna, co się dzieje – Skąd pomysł na pieczenie
mięsa?
- Wiesz, u mnie zawsze tak się robiło. Surowe mięso w ogóle
mi nie smakuje, a tak mam możliwość urozmaicenia tego, co jem – to było ostatnie, co dzisiaj usłyszałam. Oczy
zamknęły mi się niemal natychmiast. Odetchnęłam głęboko i oddałam się w objęcia
snu.
Rano obudziło mnie delikatne potrząsanie. Otworzyłam oczy i
tuż nad sobą zobaczyłam rudy pysk.
- Chodź, Tiska, pokażę ci coś – powiedziała spokojnie. Wstałam
dość opornie, ale mimo to, byłam tak wyspana, jak jeszcze nigdy dotąd. Muszę kiedyś
poprosić waderę, żeby mi pożyczyła narzędzia do oprawiania skór. Rozejrzałam
się dookoła. W jaskini panował półmrok, z zewnątrz dochodziły szare promienie
świtu. Moja towarzyszka cierpliwie czekała w wejściu, aż przeciągnę łapy, po
czym wyszła na plażę. Poszłam za nią i moim oczom ukazał się niesamowity widok.
Znad idealnej linii wody powoli wynurzało się słońce, rzucając złote promienie
na chmury. Kolory na niebie mieniły się tysiącem odcieni, od pomarańczowego na
wschodzie do granatowego na zachodzie. Wydałam tylko cichy jęk zachwytu. Zazwyczaj
nie mam okazji oglądać wschodów. W lesie ciężko je zobaczyć. Kara nieźle się
urządziła, znajdując tu jaskinię. Patrzyłam przez dłuższą chwilę na niezwykły
obraz, po czym usłyszałam jej ciche słowa.
- Wiedziałam, że ci się spodoba – Odwróciłam wzrok w jej
stronę. Jej ruda sierść lśni w promieniach, a wiejący wiatr porusza nią,
sprawiając, że wygląda, jakby płonęła. Przez myśl mi przemknęło, że to nie jest
naturalne, ale nie chciałam o to pytać. Powiedziałam tylko szczere: „Dziękuję”.
Przygotowane mięso ułożyłyśmy na skórach, by móc bez problemu
ciągnąć je za sobą na Polanę Życia. Podczas drogi rozmowa znów świetnie nam się
układała. Opowiedziałyśmy sobie kilka ciekawych historii z polowań. Kara
wspomniała o tym, jak przez kilka godzin została opiekunką małych soboli.
Trafiła tym do mojego serduszka, no bo kto nie lubi małych soboli? Gdy
dotarłyśmy na miejsce, jubilatki już zajmowały się przygotowaniami. Dwie szerokie
skały, które zawsze na przyjęciach służą do jedzenia, przystrojone były
pęczkami wiosennych kwiatów. Na nich już stały miski z alkoholem. Na ten widok
dreszcz przeszedł mi po karku. Nigdy nie piłam, a moi rodzice od małego mi
mówili, żebym nie próbowała. „Wilki zachowują się po tym dziwnie i zawsze
żałują” - mówili. Skoro jest taki zły, to co robił gdzieś, gdzie zaraz miała
się zjawić cała wataha? Zostawiając stoły, Etain przyszła nas przywitać.
- Hej dziewczyny, co macie?
- Cześć, Etain. Wszystkiego najlepszego, przyniosłyśmy
jelenie – wskazałam na bagaż.
– O, wspaniale! Talaza! – zawołała donośnie do białej wadery,
krzątającej się pod lasem – Jedzenie!
Talaza podeszła do nas, przywitała się, po czym poprowadziła
do stołów przeznaczonych na biesiadę. Wczoraj wydawała się bardziej nieśmiała,
ale teraz bez problemu przejęła dowodzenie, spokojnie wszystko nam wyjaśniając.
- Zaproszeni są wszyscy, w końcu każdy zna Etain. Agrest ma
jakieś ważne ogłoszenie, więc dopilnuje, by cała wataha znalazła się na
przyjęciu. Dziki połóżcie tam! – wskazała mniejszy stół – Mięso pachnie
cudownie. Jak to zrobiłyście?
- Kara je przygotowała – odpowiedziałam z uśmiechem. Wadery
się przywitały, czułam, jak wszystkim poprawił się humor. Już nikt nie może się
doczekać rozpoczęcia, więc ekscytacja przelewa się z duszy na duszę. W ciągu
następnych kilku godzin przygotowania trwały pełną parą. Obie chętnie
pomagałyśmy Talazie przy wszystkich pracach. Musiałam na chwilę się urwać i
znaleźć kwiaty na urodzinowe wianki, ale Kara nie miała nic przeciwko. Gdy
wróciłam, obie śmiały się z jakiegoś żartu. Wszystko było gotowe, na długo
przed przybyciem gości, rozmawiałyśmy jeszcze w trójkę, wymieniając się
anegdotami i najlepszymi żartami. Nawet nie zauważyłyśmy, kiedy polana zaczęła
zapełniać się wilkami. Białe, brązowe i czarne futra sprawiały imponujące
wrażenie. Zwierzyna, widząc takie zgromadzenie, opuściła okolice. Tylko ptaki
zostały, nucąc swoje piosenki. Alfa znalazł sobie odpowiednią skałkę, by lepiej
go było widać, kiedy będzie wygłaszał przemówienie. Po jego prawej stronie stał
Mundus. Wyglądał dzisiaj zaskakująco dobrze, jego niebieskie pióra dumnie
mieniły się w słońcu, sprawiając wrażenie, jakby nie były zbudowane z żywej
tkanki, a raczej z drogich kamieni, o tajemniczej, spokojnej głębi. Zebraliśmy
się wokół przywódcy. Kara i Talaza były obok mnie. Agrest zaczął coś mówić, ale
szczerze, niezbyt mnie to interesowało. Składał życzenia dla wader, a następnie
przeszedł do swojej ważnej sprawy. Rozejrzałam się dookoła. Wszyscy wydawali
się uważnie słuchać. Zastanawiałam się, czy naprawdę to robią, czy tak świetnie
udają. Do mnie dotarły tylko ostatnie słowa:
- … nagroda pozostaje jednak pod kluczem tajemnic państwowych.
Choć zapewniam, że jest nader kusząca…
- Co mówił? – zapytałam cicho dziewczyn.
- Nagroda dla zwycięskiego zespołu w zawodach – odpowiedziała
Talaza.
- …a teraz zacznijmy świętować kolejną wiosnę naszych
kochanych Etain, Laponii i Talazy! – ogłosił alfa. Wszyscy zaczęli się cieszyć
i ruszyli do stołów z jedzeniem i alkoholem. Nasza trójka usiadła obok siebie,
jedząc pysznie przyrządzoną nogę. Przez chwilę rozlegały się tylko odgłosy
zachwytu, przeżuwanego mięsa i zasłużone pochwały dla Kary. Potem dookoła nas
rozległ się gwar rozmów i muzyka. Niektórzy zaczęli tańczyć, inni pozostali
przy uczcie. Zwolniło się kilka miejsc przy stole z alkoholem. Towarzyszki od
razu to wykorzystały i usadowiły się na trawie. Zawahałam się.
- Co tam Tiska? – usłyszałam od Talazy. Obie patrzyły na mnie
z wyczekiwaniem.
- Ja... nie piłam nigdy… tego – powiedziałam powoli. Bałam
się jakiejś złej reakcji. Byłam trochę zbita z tropu. Jestem najstarsza z
naszej trójki, a jednak nigdy nie miałam styczności z napojami
wysokoprocentowymi. Spodziewałam się, że zaczną mnie wyśmiewać, ale one tylko
uśmiechnęły się przyjaźnie.
- Och, no to spróbujesz. To nic strasznego – zachęcała mnie
Kara. W głowie wciąż miałam zakazy rodziców, ale w końcu je odrzuciłam. Właśnie
dlatego odeszłam, żeby spróbować czegoś nowego, nie? Skoro wszyscy piją, to nie
może być źle. Podeszłam stanowczym krokiem i powąchałam jedną miskę. Zapach był
tak intensywny, że zakręciło mi się w głowie. Wadery zaczęły spokojnie popijać
swoje kubeczki, ja zanurzyłam tylko język.
- Ale dziwne – stwierdziłam, czując mrowienie w pysku. Talaza
już skończyła i popatrzyła na mnie wyczekująco. Piłam dalej, a dziwne uczucie
się nasilało. Poza tym poczułam smak. Lekko gorzkawy, ale całkiem dobry.
Kiwnęłam głową. Faktycznie, to nie takie złe. Następnie rozmawiałyśmy dalej,
chwilę potańczyłyśmy, trzymając się swojego towarzystwa. Nowe wadery nie miały
wielu znajomych w watasze, więc przedstawiłam im kilka ciekawszych osobników.
Wszyscy się dobrze bawili, organizatorki przeszły same siebie. Wyczuwam tu chirurgiczną
perfekcję Etain. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a trunków wciąż nie
brakowało. Gdy kończyły się jedne miski, pojawiały się nowe. Jedzenia było
mniej, ale nie widziałam, by komukolwiek to przeszkadzało. Wszyscy byli
bardziej zajęci alkoholem, tańcami i rozmowami. Im było później, tym więcej
wstydliwych wilczków szalało na naszym parkiecie, albo opowiadało fascynujące
historie swojego życia. Regularnie odwiedzałyśmy stół z trunkami. Talaza i Kara
wskazywały swoje ulubione rodzaje, a ja musiałam spróbować wszystkich, by potem
przyznać racje jednej, ku zniesmaczeniu drugiej. Czas spędzony niesamowicie.
Wśród zabaw, dźwięków wesołych rozmów, zapachu futer, ja też rozluźniałam się
coraz bardziej. Bariery takie jak niepewność lub nieśmiałość całkowicie
zniknęły. Nigdy nie pomyślałabym, że umiem tańczyć, a teraz wychodziło mi
całkiem nieźle. Wilki uśmiechały się do mnie z podziwem. Dobrze mi szło, ktoś
mnie nawet zagadał i pochwalił. Słońce znikało za horyzontem, ale nikt się tym
nie przejmował. Zabawa trwa w najlepsze. Z ucha do ucha są przekazywane
soczyste plotki, jakieś zakochane wilczki nie kryją się ze swoją miłością.
Otacza mnie tylko radość. Opróżniam kolejne kubeczki z alkoholem, choć
dziewczyny już się wstrzymują. Roześmiana rzucam do towarzyszek.
- Ej, może pójdziemy na ten konkurs? – uśmiechają się. No
popatrz, jak wszystko się układa. Zostawiają mnie na chwilę, szukając Laponii. Przez
chwilę obserwuję siedzące obok wilki, przyglądając się każdemu z osobna. Chcę znów
iść na parkiet, ale gdy wstaję, łapy się pode mną uginają. Przed oczami
pojawiają się mroczki. Zdezorientowana, przysiadam na ziemi, ale zmiana
wysokości powoduje, że zaczyna mi się kręcić w głowie.
- Yyy…Kara? – mówię niemrawo, gdy zauważam nad sobą ciemny
kształt. Widocznie zmartwiona wadera wsuwa się pode mnie i podnosi. Kierujemy
się w stronę lasu, a ja nie jestem w stanie samodzielnie iść, więc podpieram
się o rudą waderę. Ona cierpliwie, krok za krokiem, wyprowadza mnie z imprezy.
Mam wrażenie, że drzewa dookoła mnie wirują, coraz szybciej w miarę, jak się do
nich przybliżamy. Wreszcie kładzie mnie przy jakieś ustronnej skałce.
- Oj, kochana… - słyszę. Następnie docierają do mnie jeszcze
kroki Talazy i tracę przytomność.
< Talazo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz