wtorek, 21 kwietnia 2020

Od Talazy CD Kary - "Biała Noc"

Zmęczona na tyle, by bez protestów posłuchać Kary, która stanowczym gestem wysłała mnie i Tiskę z dala od rodzinnej sprzeczki, ale wciąż tak pijana, by wpaść na niepoważny i z perspektywy czasu nawet nie śmieszny pomysł podsłuchiwania rudej i jej brata. Tiska, znajdująca się najwyraźniej w stanie nie lepszym ni gorszym niż mój, zrozumiała mnie praktycznie bez słów. Podekscytowana nawet dużo bardziej niż ja, wyglądała zza krzaka na skłóconą rodzinkę, co jakiś czas trzepiąc mnie łapą po głowie, gdy według niej chichotałam akurat zbyt głośno.
Będąc zupełnie odmiennego zdania, zaprotestowałam jeszcze głośniej, niż zachowywałam się dotychczas, próbując oddać jej lekkie uderzenie, a ona jeszcze bardziej energicznie próbowała mnie uciszyć. Cóż, dobrze że żadna z nas nie została szpiegiem, bo ta niewielka przepychanka szybko zdradziła naszą pozycję.
Patrząc po sobie zawstydzonym wzrokiem, nieśpiesznie wysunęłyśmy się z kryjówki. Na moje szczęście Tiska sama postanowiła przeprosić i spróbować nas wytłumaczyć, bo mi zupełnie zgubiły się wszystkie słowa. Język zesztywniał mi jak kawałek drewna, nawet jeśli piłam dopiero przed chwilą.
Kara zaprezentowała się jako silna wadera, przechodząc do obiecanego polowania, jakby był to tylko kolejny punkt programu, bez cienia emocji na pysku. Nie powiedziała słowa skargi, oddalając pytania zaniepokojonej w dalszym ciągu Tiski tym samym gestem.
Patrzyłam przez chwilę, jak basior znika w oddali, w pewnym momencie wydałam z siebie nawet groźne warknięcie, nie żeby basior mógł je usłyszeń, i tylko dla własnej chyba przyjemności machałam ogonem jakby w subtelnej formie ostrzeżenia. Odgarnęłam złote włosy z czoła, po czym dogoniłam dwie wadery, które także znikały już powoli między kolejnymi drzewami.
Atmosfera była napięta. Szłyśmy powoli, jakby marszowo, milcząc jak na rozkaz. Choć nie można było powiedzieć, bym lubiła którąkolwiek z tych rzeczy, tym razem nie miałam nic przeciwko, pierwszy raz od dawna nie starając się przebić niespodziewanej ciszy głupim komentarzem. Byłam zmęczona, bardzo zmęczona, dlatego z przyjemnością poddałam się przewodnictwu dwóch wader, samej nie myśląc o niczym więcej niż różnych kolorach puszczy, które zdawały nie zmienić się wiele od godzin świtu. Nie byłam najmłodsza z naszej trójki, nawet nie najniższa, ale tak właśnie czułam się pomiędzy dwoma przyjaciółkami, z ulgą przyjmując poczucie bezpieczeństwa i beztroskę.
Powoli zapominałam już, w jakim celu przemierzałyśmy las, kiedy spomiędzy gałęzi drzew wyrosło piękne poroże. Drugie spojrzenie pozwoliło mi ocenić, że cały okaz był równie wspaniały. Jeleń, chyba młody. Piękny, brązowy i umięśniony.
Tiska chyba wolała działać niż kontemplować naturę. Pierwsza skoczyła do zwierza, szybciej niż zdołałam się zorientować. Gdy podjęła atak, dzika i szybka jak wirujące tornado, zdawało mi się, że wydłużeniem jej łapy stała się nagle jakaś mglista, niemal przezroczysta włócznia. Czy było to prawdziwe zjawisko, czy tylko przeoczenie mojego zmęczonego mózgu, wadera chybiła, ale przynajmniej udało jej się zapędzić jelenia w naszą stronę.
Zadaniem moim i Kary stało się zablokowanie mu ucieczki i o ile ruda przyjaciółka zabrała się za to zadanie błyskawicznie i pewnie, jakby nic innego w życiu nie robiła, ja doskoczyłam do jej boku chwiejnie i z głową pełną obaw. Tuż przed decydującym momentem, ponieważ nie mogłam skupić wzroku na niczym innym niż szarżujące kopyta zwierzęcia, zamknęłam oczy. Wiatr, który poczułam wtedy na twarzy, zdał się nagle kilkukrotnie mocniejszy; zadrżałam, po czym błyskawicznym, nagłym odruchem odskoczyłam na bok, tak gwałtownie, że aż uderzyłam głową o ziemię.
Gdy ją podniosłam, ujrzałam, że Kara mogła mieć nie więcej szczęścia niż ja odwagi; jeleń umykał nam w ciemność.
Nie wiem, co mną pokierowało. Czy wyrzuty sumienia i wstyd po niespodziewanym akcie tchórzostwa, chęć wykazania się w końcu użytecznością, przypływ nieprzyjemnych wspomnień, które trzeba było czymś zagłuszyć, a może po prostu naturalna miłość do biegania, ale tak, pobiegłam.
Rzuciłam się w pogoń za zwinnym zwierzęciem. Nie było czasu oglądać się na przyjaciółki; świat poza brązowym kształtem zwierzyny rozmył się i przepadł. Skupiona na dystansie, który dzielił mnie od ofiary, starałam się go zmniejszyć, a przynajmniej nie pozwolić mu się wydłużyć.
Zdawało się, że jeleń skoczył w cień. Straciłam go z oczu, które zaraz zalała dziwna mgła; poczułam jak zimna, gęsta fala rozlewa mi się po twarzy. Chciałam krzyknąć, już uniosłam łapę, by szybko przetrzeć narząd wzroku, nim jednak zdążyłam go dosięgnąć, okazało się to zbytecznym trudem - znów mogłam widzieć. Mrugnęłam tylko kilka razy, żeby wyostrzyć spojrzenie.
Nie było jelenia ani przyjaciółek. Las ogarniała potworna cisza, a przynajmniej chciałabym, żeby tak było, zewsząd dobiegały bowiem dziwne dźwięki, zbyt ciche, żeby móc dobrze określić ich źródła. Chciałam wierzyć, że to wiatr, stłumiony wiatr walczący z gęsto zalesionym zakamarkiem lasu. Choć wydawało się, że byłam blisko prawdy, coś jednak mówiło mi, że to nie do końca to.
- Tiska?! Ka… - mój krzyk zamienił się w syknięcie, kiedy poczułam silne ukłucie w tylnej łapie.

< Kara? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz