Będąc zupełnie odmiennego zdania, zaprotestowałam jeszcze
głośniej, niż zachowywałam się dotychczas, próbując oddać jej lekkie uderzenie,
a ona jeszcze bardziej energicznie próbowała mnie uciszyć. Cóż, dobrze że żadna
z nas nie została szpiegiem, bo ta niewielka przepychanka szybko zdradziła
naszą pozycję.
Patrząc po sobie zawstydzonym wzrokiem, nieśpiesznie
wysunęłyśmy się z kryjówki. Na moje szczęście Tiska sama postanowiła przeprosić
i spróbować nas wytłumaczyć, bo mi zupełnie zgubiły się wszystkie słowa. Język
zesztywniał mi jak kawałek drewna, nawet jeśli piłam dopiero przed chwilą.
Kara zaprezentowała się jako silna wadera, przechodząc do
obiecanego polowania, jakby był to tylko kolejny punkt programu, bez cienia emocji
na pysku. Nie powiedziała słowa skargi, oddalając pytania zaniepokojonej w
dalszym ciągu Tiski tym samym gestem.
Patrzyłam przez chwilę, jak basior znika w oddali, w pewnym
momencie wydałam z siebie nawet groźne warknięcie, nie żeby basior mógł je usłyszeń,
i tylko dla własnej chyba przyjemności machałam ogonem jakby w subtelnej formie
ostrzeżenia. Odgarnęłam złote włosy z czoła, po czym dogoniłam dwie wadery,
które także znikały już powoli między kolejnymi drzewami.
Atmosfera była napięta. Szłyśmy powoli, jakby marszowo,
milcząc jak na rozkaz. Choć nie można było powiedzieć, bym lubiła którąkolwiek
z tych rzeczy, tym razem nie miałam nic przeciwko, pierwszy raz od dawna nie
starając się przebić niespodziewanej ciszy głupim komentarzem. Byłam zmęczona,
bardzo zmęczona, dlatego z przyjemnością poddałam się przewodnictwu dwóch
wader, samej nie myśląc o niczym więcej niż różnych kolorach puszczy, które
zdawały nie zmienić się wiele od godzin świtu. Nie byłam najmłodsza z naszej
trójki, nawet nie najniższa, ale tak właśnie czułam się pomiędzy dwoma
przyjaciółkami, z ulgą przyjmując poczucie bezpieczeństwa i beztroskę.
Powoli zapominałam już, w jakim celu przemierzałyśmy las,
kiedy spomiędzy gałęzi drzew wyrosło piękne poroże. Drugie spojrzenie pozwoliło
mi ocenić, że cały okaz był równie wspaniały. Jeleń, chyba młody. Piękny,
brązowy i umięśniony.
Tiska chyba wolała działać niż kontemplować naturę.
Pierwsza skoczyła do zwierza, szybciej niż zdołałam się zorientować. Gdy
podjęła atak, dzika i szybka jak wirujące tornado, zdawało mi się, że
wydłużeniem jej łapy stała się nagle jakaś mglista, niemal przezroczysta
włócznia. Czy było to prawdziwe zjawisko, czy tylko przeoczenie mojego
zmęczonego mózgu, wadera chybiła, ale przynajmniej udało jej się zapędzić
jelenia w naszą stronę.
Zadaniem moim i Kary stało się zablokowanie mu ucieczki i o
ile ruda przyjaciółka zabrała się za to zadanie błyskawicznie i pewnie, jakby
nic innego w życiu nie robiła, ja doskoczyłam do jej boku chwiejnie i z
głową pełną obaw. Tuż przed decydującym momentem, ponieważ nie mogłam skupić
wzroku na niczym innym niż szarżujące kopyta zwierzęcia, zamknęłam oczy. Wiatr,
który poczułam wtedy na twarzy, zdał się nagle kilkukrotnie mocniejszy;
zadrżałam, po czym błyskawicznym, nagłym odruchem odskoczyłam na bok, tak
gwałtownie, że aż uderzyłam głową o ziemię.
Gdy ją podniosłam, ujrzałam, że Kara mogła mieć nie więcej
szczęścia niż ja odwagi; jeleń umykał nam w ciemność.
Nie wiem, co mną pokierowało. Czy wyrzuty sumienia i wstyd
po niespodziewanym akcie tchórzostwa, chęć wykazania się w końcu użytecznością,
przypływ nieprzyjemnych wspomnień, które trzeba było czymś zagłuszyć, a może po
prostu naturalna miłość do biegania, ale tak, pobiegłam.
Rzuciłam się w pogoń za zwinnym zwierzęciem. Nie było czasu
oglądać się na przyjaciółki; świat poza brązowym kształtem zwierzyny rozmył się
i przepadł. Skupiona na dystansie, który dzielił mnie od ofiary, starałam się
go zmniejszyć, a przynajmniej nie pozwolić mu się wydłużyć.
Zdawało się, że jeleń skoczył w cień. Straciłam go z oczu,
które zaraz zalała dziwna mgła; poczułam jak zimna, gęsta fala rozlewa mi się
po twarzy. Chciałam krzyknąć, już uniosłam łapę, by szybko przetrzeć narząd
wzroku, nim jednak zdążyłam go dosięgnąć, okazało się to zbytecznym trudem -
znów mogłam widzieć. Mrugnęłam tylko kilka razy, żeby wyostrzyć spojrzenie.
Nie było jelenia ani przyjaciółek. Las ogarniała potworna
cisza, a przynajmniej chciałabym, żeby tak było, zewsząd dobiegały bowiem
dziwne dźwięki, zbyt ciche, żeby móc dobrze określić ich źródła. Chciałam
wierzyć, że to wiatr, stłumiony wiatr walczący z gęsto zalesionym zakamarkiem
lasu. Choć wydawało się, że byłam blisko prawdy, coś jednak mówiło mi, że to
nie do końca to.
- Tiska?! Ka… - mój krzyk zamienił się w syknięcie, kiedy
poczułam silne ukłucie w tylnej łapie.
< Kara? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz