O ile drogę do jaskini szpitalnej pokonałem w więcej niż doskonałym nastroju, tak poczułem nic więcej, jak tylko dziwny smutek, gdy stanąłem naprzeciw wejścia i mój wzrok dotknął półmroku panującego wewnątrz, a przede wszystkim, jasnej postaci, trwającej jak gargulec po tej samej co zawsze stronie skalnego łuku. Mimo wszystko, mimo włożonego w zachowanie obojętności wysiłku, zdołałem wejść do środka.
Agrest leżał wewnątrz, nie byłem jednak w stanie określić, czy śpi, czy tylko odpoczywa, czy też nieprzytomnie dyszy w gorączce.
Talaza...
Przeniosłem na nią wzrok. Patrzyła na mnie. Jeśli są rzeczy na niebie i ziemi, których nie da się wytłumaczyć, w tamtej chwili pomyślałem, że jedną z nich musi być owo dziwne uczucie, które przeszkadzało mi, gdy chciałem po prostu uśmiechnąć się i spróbować z nią porozmawiać. A może było to wytłumaczyć łatwiej, niż mi się zdawało. A jednak za każdym razem, gdy wchodziliśmy w jakąkolwiek interakcję, wiązało się to z większym dystansem.
Wilczyca zatoczyła się i gwałtownie oparła o ścianę.
- Wszystko w porządku? - zacząłem. W głosie chyba nie było słychać niepewności.
- Tak - dostałem szybką odpowiedź, na którą tylko pokiwałem głową.
Odwróciłem pysk. To, co czułem, kłóciło się z tym, co chciałem czuć. Może dlatego wygrał wtedy niezbyt szczęśliwy scenariusz.
Cicho wszedłem do środka, pozostawiając waderę tam, gdzie ją spotkałem. Skinieniem głowy przywitałem tamto rodzeństwo, po chwili zauważyłem też dwie wadery, które pojawiły się w jaskini niedługo przed moim odejściem, Sikorkę i Norię Wari'yel. Obie były już w bardzo złym stanie.
- Agrest - szepnąłem widząc, że basior nie śpi - jak się czujesz?
- Le... lepiej - zacharczał, odkasłując - wybacz, trudno mi mówić.
- Nie potrzeba ci czegoś? Chcesz, żebym przekazał coś twoim?
- Co, komu - zawahał się - Leonardo jest w Najwyż... w NIKL'u, Mundus i tak wszystko wie, a Konwalia pewnie trzy razy już o mnie zapomniała - uśmiechnął się lekko.
- Leonardo jest już na naszych terenach. Wrócił, gdy usłyszał, że zachorowałeś. Gdybym mógł jakoś wyręczyć cię w obowiązkach... - mruknąłem.
- Hieny css... cmentarne - zakaszlał, po czym przerwał na dłuższą chwilę, by złapać oddech - cieszę się, że już wyzdrowiałeś - uciął, uśmiechając się jeszcze szerzej i jakby nie po swojemu, co z jakiegoś powodu zamiast pokrzepić, odebrało mi chęci do dalszej rozmowy.
Kolejne dni zebrały krwawe żniwo, tak w przenośni, jak i dosłownie. Pierwsza umarła Noria Wari'yel, poddając się nawrotowi choroby. Dzień czy dwa po niej Sikorka, która pojawiła się w jaskini szpitalnej w tym samym co poprzedniczka czasie.
Kolejną śmiercią, której świadomość dotknęła przez wymiar osobisty także i mnie, było ciche odejście mojej przyjaciółki, Kzeris, która pojawiła się u medyka dopiero przy trzecim etapie choroby. Wtedy jednak było już niemal oczywiste, że wyrok zapadł.
Przy trzecim ataku choroby zmarł cierpiący od dawna Roan.
W następnych dobach sytuacja zaczęła przycichać. Mogło się wydawać, że liczba chorych nie będzie rosnąć, a kto umarł, ten nie żyje.
W szpitalu wciąż przebywała czwórka pacjentów. Kara, która przeżyła pierwszy nawrót choroby, wydawała się zdrowieć ostatecznie, lepiej czuł się też Agrest. Coraz bardziej natomiast martwił mnie stan Talazy, która była chora już wyjątkowo długo. Postanowiłem jednak czekać, przez cały czas zawzięcie tłumacząc sobie, że bardziej powinienem przejmować się zdrowiem najbliższych.
Gdy bratu znów się pogorszyło, na chwilę zapomniałem o smętnym status quo wilczycy. Przychodziłem codziennie, za każdym razem z bijącym sercem oczekując poprawy lub kolejnego pogorszenia. Tak źle wcześniej nie było jednak ani przez chwilę. Teraz praktycznie nie wstawał ze swojego miejsca, zupełnie przestał jeść i rozmawiać.
Ku ogólnemu zaniepokojeniu w jaskini medycznej pojawił się jeszcze jeden chory. Oto Leonardo, który kilka dni wcześniej wrócił z wielkiego świata.
< Talazo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz