Pod koniec drugiego dnia naszego pobytu w szpitalu, w gronie chorych znalazła się Faith, pomocnik medyka. Wszystko rozegrało się dosyć szybko. Na początku Etain zajęła się nią tak samo, jak nami, a może nawet ze zdwojoną siłą i pewnym większym niepokojem, który po trzech dniach przygasł nagle, jak niepotrzebny płomień wygaszanego ogniska. Czwartego, wadera nagle odeszła.
Wtedy już tylko leżałem.
Dni mijały powoli. Z jednej strony, każdy następny mógł wydawać się dłuższy, bardziej monotonny, swoją prostotą i próżnią doprowadzając zmysły przyzwyczajone do odbierania wielu bodźców do szaleństwa. Ale z drugiej, coraz mniej mi na tym zależało. Z każdym dniem coraz mniej.
Czułem każdy mięsień, każdą kość, bolał każdy kawałek zmęczonej skóry.
Przez kilka minut patrzyłem na swoje wyciągnięte przed siebie łapy. W głowie miałem zupełną pustkę i wrażenie, że do momentu, w którym się znalazłem, odeszły wszystkie uczucia, które towarzyszyły mi ostatnie dni. Jakby moje wnętrze już powoli zacierało się w pyle wszechobecnej nieczystości, kurzu, unoszącego się w jaskini ostrego zapachu ziół i tęchnącej krwi.
To była szósta doba odkąd zaobserwowałem pierwsze objawy choroby. Do moich uszu docierały przytłumione głosy i dźwięki lasu budzącego się do życia. W pewnym momencie moje nieprzytomne myśli zaczęły przybliżać się do odgłosów. Spróbowałem wsłuchać się ostatkiem sił. Zacząłem żałować. Żałować tego lasu, który budził się, rozwijał, mając przed sobą kolejny, spokojny rok. A w moim ciele wszystko zdawało się działać w odwrotną stronę, zwijać się, kurczyć, słabnąć. Nagła fala adrenaliny podniosła mnie z legowiska.
Wtedy usłyszałem wołanie Talazy.
* * *
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy. Tylko w mojej głowie huczały okropne hałasy.
- Talazo - szepnąłem. Poczucie goryczy i zawalenia dokładnie wszystkich moich służbowych obowiązków, mieszało się z dziwną przyjemnością, którą spowodowało wspomnienie ciepła na policzku. Niepewność i, w zasadzie, niedowierzanie, chaotycznie plątało się wśród cząstek rozbitej pewności, która towarzyszyła mi zazwyczaj. Wszystko to było dodatkowo związane przez spowodowaną chorobą niemoc. I być może to nie moja, ale jej wola wtedy przeważyła.
- Nie - opuściłem głowę i odwróciłem wzrok, odsuwając się od wilczycy - wybacz mi. Ale jeśli to ja umrę, nie chcę zostawiać cię tu samej.
Westchnęła, a ja, nie czekając dłużej, dowlokłem się na swoje asceytczne miejsce spoczynku i opadłem na nie, czując się teraz już zupełnie podle.
Z pyskiem schowanym między przedramieniem a ziemią i oczami osłoniętymi własną sierścią próbowałem zasnąć, dziękując losowi za to, że znalazłem pozycję, w której mogłem poczuć się trochę lepiej. A potem znów gorzej, gdy tylko przypominałem sobie rozmowę z Talazą.
Był już wieczór, a cała jaskinia medyczna pogrążyła się już w ciszy i ciemności. Nagle z pustki zaczęły wyłaniać się coraz wyraźniejsze odgłosy kroków. Ktoś przed jaskinią zaczął kaszleć. Z niepokojem podniosłem głowę i zobaczyłem Etain, podążającą do wyjścia. Wprowadziła kogoś do środka.
- Agrest! - zerwałem się na równe nogi, niemal natychmiast tracąc równowagę i osuwając się z na ziemię. Niemal podczołgałem się do wilków. Szary basior zanosząc się kaszlem usiadł pod ścianą, niedaleko wyjścia.
- Br... bracie - powiedział chrypliwie i uśmiechnął się lekko - właśnie miałem cię odwiedzić... tylko nie tak planowałem to zrobić.
- Ty też - mruknąłem, ciężko przysiadając na ziemi - od kiedy?
- Rano, nie wiek nawet, skąd - przerwał wpół zdania i drastycznie zgiął szyję, opuszczając głowę na pierś, zaciskając pazury na piasku.
- Co się dzieje? - zapytałem słabo, próbując powstrzymać bezwładne powieki przed opadaniem.
- Ni... nic. Wykrztusił. Gdy na powrót podniósł głowę, rozejrzał się i dodał ciszej - zobacz zresztą - to mówiąc otworzył pysk. Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, była duża ilość krwi. Potem dopiero dojrzałem sporą ranę na jego podniebieniu. Syknąłem, czując dreszcze biegnące po grzbiecie.
Nazajutrz ktoś obudził nas niezwykle wcześnie. Było już jasno, choć ledwie różowo, gdy zostałem wyrwany ze snu. To był szósty dzień mojej choroby.
Na zewnątrz słychać było wiele głosów mówiących naraz. Etain. Mundus. Ktoś jeszcze. Otworzyłem oczy. Talaza prawdopodobniej spała, głowę ułożywszy na nadgarstku przedniej łapy. Patrzyłem na nią przez dłuższą chwilę. Zmarszczyłem brwi. Od naszej ostatniej rozmowy ogarnęła mnie jakaś dziwna niepewność, która nie pozwalała nawet odezwać się do wadery, bez lęku, że... sam nie byłem pewien. Nie zrozumie? Nie będzie chciała zrozumieć? Będzie miała do mnie żal?
Agrest leżał pod przeciwległą ścianą i z zamkniętymi oczyma dyszał ciężko. Byłem jednak pewien, że nie śpi. Nie wyglądał, jakby w ogóle był w stanie spokojnie zasnąć.
Przez chwilę zastanawiałem się, czy podnieść się i sprawdzić, co dzieje się przed jaskinią, ostatecznie jednak zrezygnowałem. Po chwili wszystko przeniosło się do wewnątrz.
- Dlaczego nie zgłosiliście się wcześniej?! - warknęła głośno Etain, na co leżąca nieopodal mnie Talaza obudziła się, na chwilę podnosząc nawet głowę.
- Nie wiedzieliśmy, co to za dziadostwo, woleliśmy przeczekać w jaskini... - ruda wilczyca
- No i rozniosło się na cały las. Pięknie - medyk mruknęła ze zdenerwowaniem, a jednak, jak na tą sytuację zaskakująco spokojnie.
- Nic nie poradzimy na to, co już się zdarzyło - towarzyszący jej basior przeciągnął się, chcąc chyba sprawić wrażenie rozluźnionego, szybko jednak zrezygnował, gdy spod jego przedniej łapy zaczęła spływać krew.
- Szkło, masz tam kogoś przed wejściem - Etain kiwnęła na mnie głową. Wstałem i z myślami zajętymi nowymi przybyszami podszedłem do wyjścia, stając w progu jaskini.
- Mundurek? Widziałeś się ostatnio z Silwestrem? Co u niego, nikt inny nie choruje?
- Zdaje się, że właśnie kończy mu się pierwsza faza choroby. Ale Toph mówi, że szanse na wyjście z tego już po pierwszej, ma małe. Zatem za kilka dni powtórka z rozrywki. Oprócz niego zachorowała jeszcze jedna wadera, a za nią poszły dzieci. Wytłukło miot nowo narodzonych szczeniąt, jedno chyba jeszcze żyje, ale to pewnie kwestia godzin.
- Ile ich było?
- Cztery.
- I nikt więcej z WWN? Może uda się tam zdusić to w zarodku.
- Nie wiem, czy to, co się tam teraz dzieje, można jeszcze nazwać zarodkiem. Na razie oboje chorzy są w ścisłej izolacji, wygląda na to, że złapała od niego, a on od ciebie, więc jeśli nie pojawi się tam nowe źródło zarażeń, być może mamy to pod kontrolą. Z WSC gorzej. Słyszałeś, że wirus najprawdopodobniej został przeniesiony przez Karę i jej braci? To oni spotkali Laboni, potem rozniosło się dalej. Jeden z nich już nie żyje, drugi z siostrą zgłosili się do medyka, zresztą widziałeś.
- Jak inni? Jakieś jeszcze nowe przypadki?
- Vesperum Caelo, ale on już pod ziemią. Tak przynajmniej powiedział mi Vinys, jak byłem dziś rano w jaskini wojskowej. Znaleźli go dopiero dziś rano. Roan dalej siedzi w swojej jaskini, Toph donosi mu jedzenie. Uznaliśmy, że przenoszenie go tutaj teraz byłoby zbyt dużym ryzykiem.
- Czekaj... czekaj - przetarłem palcami czoło - więc jakie są statystyki?
- Czternaścioro zarażonych, ośmioro nie żyje.
- Wyleczeni?
- Nikt...
- Świetnie - mruknąłem ponuro i na chwilę zamilkłem.
- Przekażesz to Agrestowi?
- Tak... - obejrzałem się za siebie. Nie byłem pewien, czy jest sens, ale warto było przynajmniej spróbować.
Nadeszło południe, a potem słońce stopniowo zaczęło się zniżać.
Wtedy po raz pierwszy poczułem, że coś się zmieniło. To stało się nagle, jak miła niespodzianka. Poczułem ulgę. Minęły jeszcze dwie, czy trzy godziny, po których nadszedł wieczór, a ja pierwszy raz od wielu dni wstałem bez wielkiego trudu czy niechęci, otrząsnąłem się i spojrzałem na przyschnięte rany na swoim ciele, by je policzyć. Było ich pięć.
Usiadłem w wyjściu, oddychając świeżym, chłodnym powietrzem. W jaskini było już dosyć tłoczno.
Za plecami usłyszałem wolne kroki.
< Talazo? Jeśli Ci to nie przeszkadza, następny odpis jednorazowo skierowalibyśmy do Magnusa *-* >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz