wtorek, 30 czerwca 2020

Podsumowanie czerwca!

Kochani!
No i minął nam czerwiec, pozostawił po sobie wiele mniej lub bardziej emocjonujących wspomnień, jak zwykle miesiąc wyjątkowy, trudny, lecz ogrzewający nasze serduszka. Rozpoczęło się lato.
Teraz dopiero rozpocznie się prawdziwa zabawa, przynajmniej taką miejmy nadzieję.
W naszym ciemnym lesie dużo się nie działo, ale może właśnie dzięki temu łatwiej nam było śledzić te szczególne wątki, które dały o sobie znać nawet pomimo ogarniającej WSC ciszy. No, i wszyscy, którzy pisali, znaleźli się na czerwcowym podium.
A dziś jeszcze do rzeczy.

Pierwsze miejsce na rozpoczęcie lata zajęła Talaza, napisawszy 3 opowiadania,
Na drugim miejscu mamy aż trzy wilki, oto Eothar AtsumePaketenshika i Szkło, każdy z 2 opowiadaniami,
Na trzecim miejscu stoją dziś Tiska z 1 opowiadaniem!

Dzień jak co dzień, czyli inną postacią, która pojawiła się wśród nas, był Mundus

Oto wyniki tegomiesięcznych ankiet:
Szkło, 6 głosów (Najbardziej męski facet)
Goth i Mundus, 3 głosy (Najbardziej inna Inna Postać)
Konwalia Jaskra Jaśminowa i Agrest, 5 głosów (Największą beksa)

I na koniec, jak co miesiąc, cieszę się, Kochani, że nikt nie utracił dobrego ducha WSC i wciąż jesteśmy tu wszyscy razem. Do lipca!

poniedziałek, 29 czerwca 2020

Od Szkła CD Talazy - "Pierwsza Krew"

Gdy wróciliśmy do jaskini, w której cały czas odbywała się uczta, która prędzej nawet wybuchała coraz to nowym żarem, niż była dogaszana, panna młoda ledwie krótką chwilę ciesząc serca gości i moje uczestniczyła w rozmowie, po czym, dała się odprowadzić nieco dalej, w najspokojniejszy kąt jaskini, gdzie wreszcie mogła spełnić towarzyszące z pewnością nam obojgu marzenie o zapadnięciu choć na chwilę w głęboki sen.
Zaczęła się w zasadzie już druga doba od czasu, gdy spałem ostatni raz. Od tamtej pory wydarzyło się tak wiele, że przyćmiewające piękno wszystkiego co działo się wokoło znużenie, dawało się we znaki jeszcze bardziej, niż sporadyczne przypadki niedosypiania przez nagłe wezwania do jaskini śledczych, czy akcje poszukiwawcze.
Niespodziewanie wilczyca pojawiła się ponownie, dwie czy trzy godziny później, znajdując mnie, zanim zdążyłem się zorientować.
Uśmiech znikł z mojego pyska tak szybko, jak do nieco przytłumionych godzinami umiarkowanego hałasu i dłuższymi godzinami pozbawienia możliwości zmrużenia oczu myśli dotarł sens słów Talazy, która jak duch zjawiła się nagle tuż przy zapierających dech płomieniach dosyć wysokiego ogniska. Półświadomie pozwalając swojemu umysłowi pokonać się przez to wszystko, co zbiorczo nazwałem zmęczeniem, na moment zamarłem w apatycznym bezruchu, przyglądając się jej. 
- Co? Co mówisz? - gdy odwróciłem wzrok, jakby szukając wyjaśnienia w oczach mojej poprzedniej rozmówczyni i jej towarzysza, dostrzegłem w nich jedynie naiwną, zachęcającą wesołość. Znów spojrzałem na małżonkę, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że to, do czego zmierza, nie jest dobrym uzasadnieniem tych radosnych łypnięć.
- Jak bardzo byłbyś w stanie...? - zaśmiała się, podczas gdy ja z przerażeniem zarejestrowałem nieznaczny, lecz szybki ruch całego jej ciała do tyłu.
- Czekaj! - prawie krzyknąłem, teraz jednocześnie szybkim krokiem zmierzając w jej stronę. Kierując się zasadą "nieważne, co zrobisz, i tak nie wyjdzie tak, jak powinno", ostatecznie porzuciłem myślenie, a przeszedłem do działania.
- Talazo - nieco nerwowym, a może i ciut opiekuńczym ruchem złapałem ją za nadgarstek - może lepiej...
Przerwałem w pół słowa, chwilę przed nagłym zastrzykiem adrenaliny czując, jak wilczyca szarpnęła mną, rzucając się naprzód. Ostatnim przejawem dobrego refleksu drugą łapą oparłem się na ziemi i zacisnąwszy zęby skoczyłem za nią.
Sekunda, w trakcie której agresywne ciepło przesunęło się pod moim brzuchem, wydała mi się niebezpiecznie długa. Obudziły mnie dopiero nagłe objęcia drobnych łap, po drugiej stronie. Dopiero wtedy chyba zdecydowałem w końcu otworzyć oczy.
- Wiedziałam - usłyszałem zaraz nad uchem. Kolejny moment zbierałem myśli, by w końcu wybuchnąć drżącym z emocji śmiechem i odwzajemnić uścisk, jakby wadera właśnie uratowała mi życie i zdrowie, a nie postanowiła postawić je na jedną kartę.
Z tyłu jednej z moich przednich łap, ciągnęła się pociemniała linia przypalonej sierści, niesięgająca zresztą skóry. Poza tym, oboje wyszliśmy zupełnie bez szwanku.
Nagle coś spadło prosto na nas, w jednej chwili, automatycznie uruchamiając najbardziej pierwotne odruchy, zaczynając od dreszczy, kończąc na bezwiednym kłapnięciu szczękami tuż przed nosem potencjalnego zagrożenia, którym okazał się... mój braciszek, z wiadrem wody.
- Trochę się spóźniłeś - szepnąłem.
- Ani o sekundę - dosłyszałem niemal niesłyszalne słowa.
Po raz kolejny w ciągu ostatnich kilku minut zapanowała martwa cisza. Wyjątkowo mógłbym nazwać jego wzrok niewzruszonym, gdyby nie jakiś wyzierający ze środka, wesoły błysk na widok dwóch ociekających wodą stworzeń, przypominających teraz bardziej bezdomne ryby, niż wilki. W powietrzu zawisła mieszanka osłupienia i gotowości do zrywu.

- Gorzko! - odezwał się nagle znajomy głos zza pleców Agresta, w którym od razu rozpoznałem swojego niewilczego przyjaciela. Naraz ze wszystkich stron dobiegło nas chaotyczne współbrzmienie dziesiątek głosów.
- Gorzko!
- Gorzko!!
- Gorzko!!!
Nasze oczy spotkały się, bardziej chyba uciekając od otaczających nas, podchmielonych i jeszcze bardziej przez to euforycznych ślepiów, niż porywem bezpodstawnej miłości dążąc do zetknięcia.

< Talazo? >

piątek, 26 czerwca 2020

Od Eothara Atsume - ,,Niecny Owoc" cz. 4

Lekki wietrzyk muskał mi sierść, słońce grzało coraz mocniej mimo przeminięcia punktu kulminacyjnego, a ja czułem, że jestem po prostu szalenie zainteresowany tym, że pogonili jelenia tak, że aż się potknął i fikołka wyrżnął. Wtrąciłem więc w pewnym momencie, odbiegając zupełnie od tematu:
— Chłopaki, a znacie tu jakiegoś dobrego medyka? Od pewnego czasu strasznie mi dokucza kolano... chyba trochę je przeciążyłem. - mruknąłem, spoglądając wymownie na prawą tylną kończynę.
— A, po ziółka to prosto do jaskini medycznej i już. Podadzą ci je paniusie jak na srebrnej tacy. - zaśmiał się Garel, a reszta mu przytaknęła.
— Myślałem raczej o czymś mocniejszym. - sprecyzowałem, siadając wygodniej. Łapy zaczynały mi już sztywnieć.
— Hm, w takim razie najlepiej do Barna, ma swoje fioły, ale jeżeli ufasz magii, to nikogo lepszego nie znajdziesz... - wilk wzruszył ramionami, wylizując ostatnie kropelki napoju z dna. Wtedy zauważyłem ją w oddali, chichoczącą wraz z dwiema towarzyszkami i kręcącym się wokół nich rudo-szarym basiorem. Puściła mi oczko, a ja uniosłem lekko kąciki warg, usatysfakcjonowany.
— Barn, Barn. - powtórzyłem z zaciekawieniem. - Gdzie mogę go znaleźć? - spytałem, unosząc brew. Co najlepsze, nie było to widoczne pod czaszką. Właściwie mogłem teraz wykrzywiać się do nich wszystkich i nikt by się nie zorientował.
— Mieszka w górach, na odludziu.
— Ciekawe, jak tam zamierzasz dotrzeć z tym kolanem. - skomentował Anosit ze śmiechem, a inni szybko mu zawtórowali.
— W takim razie, przyjacielu, możesz pójść tam za mnie. - zripostowałem stanowczym, ale żartobliwym tonem. Opróżniłem naczynie do końca, po czym wstałem, otrzepałem się i pożegnałem z towarzyszami. Ruszyłem w stronę tria wader, przy okazji notując figury Kwazara i Derguda dyskutujących o czymś zawzięcie. Uśmiechnąłem się tylko lekko i przysiadłem się do wilczyc. Dialog nie trwał długo, pomimo początkowej ironii wystarczyło kilka znaczących słów i mrugnięć, by opuścić dolinę w towarzystwie Lidki. Czerwona wadera przejęła prowadzenie, lecz droga do niewielkiej, acz ładnie urządzonej jaskini nie zajęła nam długo. Wskoczyłem przed wilczycę i szybkim ruchem przyparłem ją do ściany, zmuszając do położenia się na ziemi i stając się tym samym rządcą kierującym sytuacją, po czym swobodnie dałem upust swym żądzom. Zaskoczenie u samicy również prędko zostało zastąpione przez kokieterię i ponętność, czas jakby się zatrzymał. Tylko dwoje splecionych ze sobą, gorących ciał... Brakowało mi tego. Wreszcie zdyszany zsunąłem się z towarzyszki, a wadera w tym samym momencie obróciła się na grzbiet, przyciągając mój pysk jeszcze raz do delikatnego, krótkiego pocałunku.
— Zadowolony? - mruknęła już zupełnie naturalnym, obojętnym tonem, jednak nie robiło mi to różnicy.
— W siódmym niebie. - odparłem, zdejmując jej łapę z mojego barku.
— Upadek z tej wysokości może być bolesny. - uśmiechnęła się zadziornie. - Ty też byłeś całkiem niezły. - mruknęła, odwracając się bokiem. Nie widząc większego oporu z jej strony, położyłem się obok.
— Wierzę, że masz dobre porównanie. - rzekłem dwuznacznie, bawiąc się kosmkiem jej futra.
— Cóż, koleżanki mi go zazdroszczą. - odparła Lidka.
— A Dergud?
— Jest bardziej doświadczony. - odpowiedziała lakonicznie wilczyca, po czym dodała: - Ale mniej ognisty.
— Na co dzień też? - zmrużyłem oczy, z całej siły nakierowując intencje wilczycy.
— Cóż, nie lubi ryzyka, ale też konkurencji. Właściwie chyba tylko Kwazarowi ufa. Ile masz lat? - zmieniła nieoczekiwanie temat.
— Trzy. A ty?
— Cztery.
— Wychowałaś się tutaj? - bardziej stwierdziłem niż spytałem. Czerwona wadera obiegła powoli wzrokiem grotę, zatrzymując się na dłużej przy wyjściu, po czym odparła:
— Tak. - pokiwałem głową, zostawiając temat reszty członków rodziny nietknięty. Może mógłbym dowiedzieć się więcej o konfliktach w przeszłości watahy ze strony żywego świadka, nie kroniki, którą planowałem jeszcze dzisiaj przestudiować. Tylko po co? Nic ciekawego prócz patetycznych opisów.
Z równym patetyzmem zawył generał, a za jego przykładem poszli wojownicy. Dziesiątki par oczu rozjarzonych nienawiścią i żarem spotkało się, gdy poukrywani w leśnych zaroślach wyskoczyli i rozpoczęli szarżę. Ta wiekopomna scena nie trwała jednak dłużej, niż kilka sekund, gdyż zaraz przeciwnicy po kolei zwarli się w walce i kolumny wojsk zmieniły się w istne mrowisko, kłębowisko fruwającej sierści, kłów, pazurów i krwi. Wrogowie nie mieli szans, dla Atsume było to jasne już od początku -  atakowali chaotycznie, często w kilku, marnując energię. Znów przeniósł wzrok pełen podziwu na Dango. Brat rozprawił się już z jednym szarym basiorem, a teraz siłował się z większym, o niebieskawym zabarwieniu futra. Miał ochotę krzyknąć i zagrzać go do walki, okazać mu swoje wsparcie. Czy on też ma szansę kiedyś tam stanąć, a jego potomstwo będzie go obserwować z tego samego miejsca? I tak miał szczęście, że się prześlizgnął, młodsi nudzili się w obozie. Sama bitwa go nie interesowała, ale nie mógł przepuścić okazji do obejrzenia starszego brata w akcji.
— Wow, patrz, ten to chyba dowódca. Amira sobie nieźle radzi. - rzekł Xavier, wskazując łebkiem na swoją siostrę wgryzającą się w kark rudemu wilkowi. Eothar pokiwał głową z uśmiechem. Szala zwycięstwa zaczęła się już wyraźnie przechylać na ich stronę, choć przeciwnicy wciąż atakowali zażarcie. 
Wróg przewrócił Dango na grzbiet. Ten ledwo mu umknął, jednak prędko rzucił się na wilka z boku, drapiąc zacięcie. Przetoczyli się parę razy, po czym po krótkich podchodach ponownie się zwarli. U niebieskiego widać było zmęczenie walką. Wtedy coś się zmieniło. Obok znalazł się Trodar, towarzysz brata z tej samej grupy, rywalizujący z Dango o awans na starszego szeregowca, niespodziewanie uśmiechnął się lekko, odpychając od siebie przeciwnika. To był moment, mrugnięcie powieki, podstawiona noga, utrata równowagi, kły zatopione w szyi basiora i fontanna krwi plamiąca wszystko dookoła. W pierwszej chwili szczeniak skamieniał, niemo przyglądając się scenie, w zwolnionym tempie przesuwającej się wciąż i wciąż przed oczami. Potem z krzykiem rzucił się przed siebie, ignorując powstrzymującą łapę przyjaciela. Niczym strzała z łuku pomknął przez pole, ledwo unikając zdeptania, i z całej siły płynącej z adrenaliny odbił się tylnymi łapami od ziemi, by wskoczyć na kark basiora, po czym wgryzł się w niego z furią. Zdezorientowany Trodar okręcił się nagle, strzepując intruza. Atsume zatrzymał się gwałtownie na leżącym wojowniku, mocząc futro w wypływającej krwi. Brat patrzył już przed siebie niewidzącym wzrokiem. Śmierć była bolesna, lecz szybka. Śmierć była nieodłączną częścią życia, nie mógł mieć do niej za to pretensji. Zdrady nie mógł znieść. Obiecał sobie, że jego zemsta będzie od niej gorsza.
— Do zobaczenia. - rzekłem, zbierając się do wyjścia, zanim rozmowa się przeciągnie. Wadera nie ruszyła się z miejsca, rzucając mi tylko ostatnie spojrzenie.
— Do zobaczenia.
Na zewnątrz zerwałem wiciokrzewu i ułożyłem obok wejścia do jaskini. Pokiwałem z zadowoleniem głową i biegiem ruszyłem przez chaszcze - drzewostan był tu zbyt przerzedzony, by dało się szybko przemieszczać górą.

1037 słów
CDN

wtorek, 23 czerwca 2020

Od Paketenshiki - "Rodziny się nie zapomina"

Niektórym to się wydaje, że mogą wszystko. Kraść, oszukiwać, zdradzać partnerów i inne okropności. Wydaje im się, że ujdzie im to wszystko płazem. Że karma do nich nie wróci. Że nie oberwą w nagrodę za krzywdy, które wyrządzili.
Wielki, kuźwa, błąd.
Ale wróćmy do momentu, kiedy Paketenshika ledwo usłyszał o zaistniałej sytuacji. Odwiedzał właśnie swoją lisię rodzinę, żeby z nimi pogadać i opowiedzieć im o swoim nowym domu. Zwykłe odwiedziny, takie, jakie zdarzają się w każdej rodzinie, jeśli jej członkowie mieszkają daleko od siebie. Paki i lisy nie były wyjątkiem, chociaż basior bał się, że gdyby ktoś z Watahy Srebrnego Chabra go przyłapał na tych spotkaniach zostałby wykopany z watahy. Trochę bezpodstawna obawa, ale trudno mu było ją zmienić.
Tak więc spotkania rodziny lisów z Paketenshiką pozostawały sekretem i nawet wśród lisów tylko niektóre o tym wiedziały i mogły widywać się ze starym kumplem. Bo jeszcze rozeszłaby się wieść, że rodzinę lisów odwiedza wielki wilk przypominający lisa, a Wataha Srebrnego Chabra od razu wiedziałaby o kogo chodzi.
Wśród tych uprawnionych członków rudej paczki była młodsza siostra Paketenshiki. Urokliwa lisica o dużych, czekoladowych oczach oraz puszystej, miękkiej, karmelowej sierści z białymi skarpetkami, pyszczkiem i spodem brzucha. Jedna z najładniejszych lisiczek w okolicy.
Paki spędzał akurat z nią dzisiejsze odwiedziny, rozmawiając o tym, co ostatnio się wydarzyło w lisiej paczce oraz w wilczej watasze. Taka tam wymiana zdań między rodzeństwem. Aż w końcu tematy zeszły na życie osobiste lisiczki. Paketenshika zdążył o swoim nudnym i nieinteresującym opowiedzieć.
– To jak, Skinterifiri? Znalazłaś sobie jakiegoś przystojnego lisa? – zapytał Paki z uśmieszkiem na pysku.
Jednak lisica spuściła wzrok, a radość, która jeszcze przed chwilą ją otaczała intensywną aurą, rozwiała się niczym poranna mgła. Basior od razu to zauważył. Znał swoją siostrę od kiedy się urodziła i chociaż mieli swoje wzloty i upadki - jak każde rodzeństwo - to wilk nie miał problemu z dogadaniem się ze swoją przyłóż do rany siostrzyczką.
– Wiesz, Paketenshika… Znalazłam. Tylko że… On… – głos Skinterifiri zaczął się łamać, co również nie uszło uwadze starszego brata.
– Co się dzieje, Skinka?
– Ten samiec, on… – Lisiczka przytuliła się do łapy Pakiego. – Dinakaratie jest super. Jest silny, odważny i przystojny, ale… Otwarcie spotyka się z innymi lisicami. Przyznał mi się do tego, uwierzysz? Otwarcie się przyznał. I do tego stwierdził, że nie mam prawa się go czepiać, bo jemu wolno spotykać się z innymi dopóki nie weźmiemy ślubu.
Basiora zamurowało. Jak jakikolwiek samiec, nieważne jakiego gatunku, mógł tak po prostu zaliczać damy, jednocześnie będąc już zaręczonym? I do tego się przyznawał! Jakby był z tego dumny! Co za… buc!
Jego potrójny ogon opatulił rudą samiczkę ochronnie, podczas gdy w samym Pakim szalała milcząca burza. Nie mógł pozwolić, żeby jego mała siostrzyczka stała się popychadłem dla jakiegoś cymbała, który nie potrafi docenić oddanej i ślicznej narzeczonej. Nauczy tego drania szacunku.
Spojrzał na Skinkę.
– Nie martw się, Dinakaratie szybko oduczy się poniżania osób, którym na nim zależy. Już ja to załatwię.
– Paki, weź! Jesteś wielki! Jak mu co spróbujesz cokolwiek zrobić… – lisiczka próbowała powstrzymać giganta (tak widziała i nazywała Paketenshikę) od zmieniania w czyn tego głupiego pomysłu.
– Wyluzuj, Skinka! Nic mu poważnego nie zrobię. Raczej…
Skinterifiri spojrzała na brata ze zmartwieniem widocznym w oczach. Na pewno nie chciała, żeby przez niego doszło do incydentu, bo w najgorszym przypadku Paki straci pozwolenie starszyzny na odwiedziny. Tego żadne z nich by nie zniosło.
– Obiecuję, że Dinakaratie wyjdzie z tego cało – zapewnił, czując na sobie wzrok rudej kity.
Malutka łapka oparła się na wielgachnej łapie trójogoniastego basiora. To było jasne, że Paketenshika już obmyślił plan i tylko czekał, aż Skinka się zgodzi. Gdyby się nie zgodziła, no cóż. Dinakaratie pewnie dalej będzie sobie chodził po pannach, swojej narzeczonej w ogóle nie szanując. A Paki, mimo że trochę głąb, potrafił nauczyć inne lisy dobrego wychowania.
Po chwilowym milczeniu lisiczka wreszcie kiwnęła głową.
– Zgoda – odezwała się. – Ale Dinakaratie nie może nic się stać. Ani nie może się dowiedzieć, że masz ze mną kontakt, bo od razu zrzuci na mnie podejrzenia. Nie chcę, żeby mi się oberwało za twój ośli upór.
Paki uśmiechnął się uspokajająco na sposób, który tylko jego siostra okazjonalnie widziała. Uśmiech opiekuńczego starszego brata. Który jest w stanie wywołać śmiertelną burzę piaskową.
– Nie martw się, siostra. To będzie całkowicie bezpieczna lekcja o szacunku do kobiet.
Skinterefiri tylko bardziej się zmartwiła na te słowa.

C.D.N.

Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"

Na ślubie nie było ołtarza. Krótkie przysięgi złożyliśmy sobie przed jaskinią Sekretarza, biorąc tegoż wilka za kapłana, a pozostałych towarzyszy o ciut niższych rangach za świadków. Mimo pospolitości miejsca i prostoty uroczystości wciąż słusznie czułam, że pozostaję w centrum uwagi. Mając na sobie ciężar dziesiątek oczu i mogąc również dobrze zerkać w paszczę tłumu, co prosto w oczy poszczególnych indywiduów, nie mogłam wyzbyć się zdziwienia, jakie mimo nieubłaganego upływu czasu nadal budziła we mnie decyzja mojego świeżego małżonka.
Nawet nie chodziło o to, że postanowił urządzić nasze wesele tak błyskawicznie. Nie, to akurat pięknie. Stałam tutaj obok niego w błękitnym świetle poranka, ze splątanym futrem jeszcze wilgotnym po nocnej kąpieli w rzece i pospiesznie splecionym wiankiem z niezapominajek i liliowców na głowie, dziełem wadery, której imienia już nie pamiętałam. Składałam spontaniczną przysięgę, z komfortową obojętnością ujmując zaufanie w niedbale wybrane słowa, ignorując obce jak ze snu twarze zebranych i czułam się bezgranicznie szczęśliwa i spełniona. Całe moje jestestwo, jedyny ideał wolności, który wypchnął z mojego życia inne pęta ograniczeń, zostały zamknięte w jednej ceremonii.
Niemniej byłam tylko waderą, a wszystkie idee i manifesty bladły w obliczu podstawowych pragnień i najprostszych więzi. Żałowałam, że moi przyjaciele nie mogą zobaczyć mnie tego dnia i że nie miałam z kim dzielić swojej radości. Zerkając dyskretnie na towarzyszącego mi basiora, zastanawiałam się, jak sprawa wyglądała jego oczami. Byłabym w stanie zrozumieć, że większość jego przyjaciół to członkowie Watahy Nadzei, niemniej wiedziałam, że w domu zostawił rodzinę. Czy można tak zdradzić członków własnego stada?
Przenosząc wzrok na niknące na horyzoncie wzgórza, myślałam o tym, że nie spodziewałam się już nigdy powrócić na te ziemie. Może to dobra wróżba. Może Szkło zaprowadzi mnie tam, gdzie nie byłabym w stanie dojść sama. Czy zawsze byłam taka przesądna? Wyglądało na to, że wciąż nie mogłam zdecydować, czy ten ślub był dobrym pomysłem i szukała potwierdzenia w nieomylnym losie.
Lecz nic, samotność, znużenie ani wątpliwości nie były w stanie mnie zranić, póki miałam pod ręką Szkło, a później, gdy dotarliśmy do mniej oficjalnej części imprezy, także różnego rodzaju napoje. Starym zwyczajem lałam w siebie kieliszek za kieliszkiem, aż wszystkie nieznane twarze odsunęły się w mrok, pozostawiając przy mnie tylko Szkło, którego jasna sierść zdawała się teraz promieniować niczym słońce.
Chcąc ogrzać się trochę w jego blasku, chętnie wychodziłam na parkiet. Huczało mi w głowie, nie mogłam przypomnieć sobie dlaczego, a jednak byłam pewna, że jutra już nie będzie, toteż bawiłam się tak, żeby odejść ze spokojem, kiedy zajdzie słońce.
Nie miałam pojęcia, jak znalazłam się na dworze. Fakt faktem, nagle zrobiło się bardzo jasno, jakby smutne niebo ostatni raz przed śmiercią chciało przywdziać najdoskonalsze, zenitowe barwy. Zdawało się, że w tym blasku można było utonąć. Przymknęłam oczy, poddając się jego nieubłaganej sile.
Otrzeźwiałam na chwilę, czując, że coś jest nie tak. To drobny szczegół, a jednak sprawiał różnicę - czułam na piersi niewielki ciężar drewnianego krzyżyka. Już nie myśli, bo te dawno zatraciły się w słońcu, ale przeczucie, to ono mówiło mi, że przedmiot z jakiegoś powodu nie powinien się tam znaleźć. Zmrużywszy oczy, z ogromnym wysiłkiem byłam w stanie dostrzec basiora, który nachylał się nade mną. Jasny jak anioł o ognistych skrzydłach, to z jego szyi zwisał teraz przedmiot. Prawda niezwykle mnie rozbawiła. Zaśmiałam się, a skrzydlata postać odpowiadała mi serdecznym uśmiechem. Nachylając się głębiej, całkowicie przyćmiła słońce.

Obudziłam się z powrotem w ciemnym kącie jaskini. Natychmiast podskoczyłam w miejscu, jakby podjęta nagłym strachem, nie minęła jednak chwila, a przypomniałam sobie gdzie jestem i jak się nazywam. Słońce ledwo dobiegało tu zza wejścia, ale nie potrzebowałam go; sama duszna atmosfera i niemal namacalne zmęczenie wiszące w powietrzu mówiło mi, że nastały leniwe godziny popołudniowe.
Zdawało się, że przyjęcie przeniosło się na zewnątrz. W środku pozostało zaledwie kilka par, z zewnątrz zaś dochodziły zapraszające śmiechy i jakiś znajomy zapach. Patrząc podejrzliwie w stronę wyjścia, z wielkim trudem podniosłam się na łapy. Odetchnęłam głęboko, czując nagle straszliwe ciepło. Rozejrzałam się w poszukiwaniu napoju. Nie widziałam wody, za to chwyciłam jakiś kieliszek wypełniony płynem o czerwonej barwie – kolor przyciągnął moją uwagę.
Na zewnątrz palono ogniska. Requiem dla dnia, świetnie. Zapach dymu i pieczonego mięsa, który tak gwałtownie przybrał na sile, kazał mi rozejrzeć się za Karą i Magnusem. Nie znalazłszy ich wśród żadnej ze zwartych grup stłoczonych wokół płomieni, doznałam głębokiego rozczarowania, które z kolei szybko przerodziło się w gniew i nagłą chęć działania. Najpierw chciałam po prostu zawyć, a później wysłać na tereny watahy jakiegoś posłańca, bo czy panna młoda nie miałaby prawa do jednego życzenia? Jakimś dziwnym trafem szybko zapomniałam o sprawie, jak zahipnotyzowana podchodząc do jednego z większych ognisk, gdzie wszyscy momentalnie stali się moimi przyjaciółmi.
Rozmowę prowadziliśmy z taką energią, że ktoś patrzący na nas z boku mógłby pomyśleć, że się kłócimy, gotowi zaraz wepchnąć się pomiędzy żary, a gdy ktoś zaintonował jakąś godną, wesołą piosenkę, chórem wykrzykiwaliśmy wersy, których treść akurat mieliśmy w pamięci. Rozentuzjazmowana dobrą zabawą, bez przerwy uciekałam wzrokiem w żary ogniska, aż w końcu w głowie ukształtował mi się pewien pomysł.
– Dobra – podniosłam się energicznie, a jednak dość chwiejnie. – Pora rozruszać to przyjęcie. Kto skacze pierwszy?
Cisza, która mi odpowiedziała, szybko przerodziła się w śmiech.
– Dobra – powtórzyłam, burknąwszy coś uprzednio z lekkim oburzeniem. – Więc ja zacznę.
Cofnęłam się, by wziąć rozbieg, nieco potykając się przy tym na łapach. Przez chwilę stałam w bezruchu, z wysiłkiem, który zobrazował się jako usilne mrużenie oczu, próbując ocenić czy start w tym miejscu pozwoli mi przebić się ponad płomieniami. Stwierdziwszy pobieżnie, że wszystko było w porządku, już miałam skoczyć, kiedy nagle mój wzrok przykuł znajomy kształt falujący poza ścianą ciepła bijącą z ogniska. To Szkło. Stał na uboczu, gawędząc z jakąś waderą, zapewne koleżanką po fachu.
 – Hej, Szkło! – zawołałam, z uśmiechem odwracając się w stronę swojej bandy. – Powiedz, skoczyłbyś za mną w ogień?

< Szkło? >

Od Talazy CD Tiski - "Biała Noc"

Zdarłam sobie gardło muzyką naprzemiennego wycia i nawoływania, a jednak nikt nie odpowiadał. Jedynie liście na drzewach zdawały się szeptać w swoim prastarym języku coś, co równie dobrze mogło być  drwiną. Czasem powietrze przeszywało też odległe krakanie - ponury głos odbijał się echem wysoko, wysoko ponad koronami drzew, jakby dobiegał spomiędzy ciemnych, ciężkich jak góry chmur. Nie tyle zbierały się one na niebie, a zdawały się w całości je połknąć, jak szara armia wkraczająca na zielony niegdyś kraj. Dotychczas bezczynnie tylko wpatrywałam się w ten inny świat, lecz kolejna salwa ptasich okrzyków okazała się niespodziewanie przelać gorzką czarę.
 Ha! To jeszcze nie nad moim ciałem zbierają się czarne ptaki!, krzyknęłam w duchu, naraz podnosząc się na cztery łapy. Mimo spontaniczności zrywu starałam się, by był on w miarę ostrożny; choć próbowałam sztywno trzymać tylną łapę, nie zdało się to na wiele. Twarz wykrzywił mi grymas bólu i chociaż w pustym lesie mogłam krzyczeć dowoli, zacisnęłam kły i tylko cicho syknęłam, może by nie tracić więcej z nędznych resztek otuchy, które nie opuściły mnie jeszcze w godzinach osamotnienia. 
Na białym futrze zakwitły krople świeżej krwi. Rana nie była duża, martwiło mnie jednak, że wyglądała na głęboką, a przecież nie pasowało to do jej natury. Zdawało mi się, że otrzymałam ją po zahaczeniu o jakąś ostrą gałąź w chwili, gdy strach odebrał mi na chwilę wzrok. W panice nietrudno przecież o nieostrożny krok. A jednak… pokręciłam głową, próbując się uspokoić. Różne to przecież wypadki spadają na wilki, czasem strasznie niedorzeczne. Wdychając głęboko, zdawałoby się samą mgłę, ostrożnie ruszyłam przed siebie.
Nie pamiętałam, by wypadek zdarzył mi się w nazbyt głębokiej części lasu, a jednak droga na jego skraj była długa i nużąca. W rezultacie przekroczyłam granicę światła i cienia zmęczona i zdyszana, krwawiąc już nie tylko z łapy, ale i z nosa. Wizja zaczęła mi coraz bardziej zanikać, jakby mgła z dziwnego zakątka na dobre zakręciła mi w głowie. Zacisnęłam kły, starając się ignorować dziwne uczucie. Rozejrzałam się pobieżnie po okolicy, mając nadzieję dojrzeć przyjaciółek, przy czym chyba całkowicie musiałam zignorować upływ czasu. Zorientowawszy się, że jestem sama, mogłam tylko roześmiać się krótko, ale i to wydało się całkowicie zbytecznym trudem.

To miejsce nie było domem, ale nie było też całkowicie obce. Ot, ostoja nie lepsza niż wykopana naprędce nora czy gniazdko uwite pod rozłożystymi ramionami starej wierzby, a jednak, niewielka jaskinia o ścianach koloru piasku miała w sobie coś, co sprawiło, że zagarnęłam ją z samolubnym uporem, zawsze prędzej czy później wracając doń na kilka godzin spokojnego snu. Mogłabym powiedzieć, że przypominała mi dom - położona w dogodnej odległości od plaży, pod jasnym niebem. W gruncie rzeczy była mi po prostu potrzebna, jeśli w ogóle chciałam myśleć o wykonywaniu pracy. Jasnym było, że biznesem medycznym trzęsła tutaj Etain. Miała sporą jaskinię medyczną, w której przetrzymywała wszystkie ostre narzędzia. Ja mogłam tylko cierpliwie uczyć się i kolekcjonować ziółka, ale i do tak prozaicznych zajęć niezbędne było własne mieszkanie i odrobina prywatności.
I oto był. Krawnik, zebrany zapewne podczas jednego z tych chaotycznych przypływów ambicji i nudy, leżał na wpół uschnięty w kącie jaskini. Uniosłam roślinę tak szybko, że niemal nie wypadła mi z łapy, po czym zaciągnęłam się jej zapachem z lubością, tak jakby była to najpiękniejsza z róż. A potem rozgniotłam ją, sypiąc barwne drobinki na ranę. Cień uśmiechu rozkwitł na moim pysku, gdy ból stępiał, a intensywny zapach wypełnił pomieszczenie.
Nie miałam bandaży, toteż na tym musiał skończyć się proces leczenia. Spostrzegłszy, że brakło też mięsa, nie miałam już innej możliwości jak tylko zaakceptować smętny sposób, w jaki miał skończyć się mój dzień. Położywszy się przy wejściu, obserwowałam, jak szare chmury chłoną mrok nocy, kryjąc niebo czarnym całunem. I tylko w gardle zastygło mi ostatnie wołanie, zbudzone gorzkim wspomnieniem twarzy przyjaciółek.
Poranek nie przyniósł rozwiązania ani cienia ulgi. Budząc się obolała i chora od światła, złapałam tylko sztywną łapę, by pobieżnie przyjrzeć się ranie. Ściemniała, ale przynajmniej przestała krwawić - upewniłam się w tym ostatecznie, kiedy niezgrabnie dźwignęłam się z ziemi. Od razu zakręciło mi się w głowie. Przetarłam mocno oczy, czując, że oddałabym wszystko za łyk wody. Tak przyziemne sprawy bladły jednak w obliczu nadchodzącej awantury między mną, a Karą i Tiską.  Nie marnując czasu ruszyłam w stronę plaży, nie zdążyłam jednak przeszarżować ni połowy wybrzeża, kiedy natknęłam się na Magnusa. Ledwo kojarzyłam go z przyjęcia, a jednak niespecjalnie przejmowałam się tym szczegółem; wściekłość porwała mnie na tyle, że z pewnością nakrzyczałabym teraz i na własną matkę, gdyby jakimś cudem stanęła mi przed oczami.
 Hej! – krzyknęłam, ściągając na siebie jego wzrok. Od razu spostrzegłam też, że było w nim coś bardzo nienaturalnego. Magnus wyglądał, jakby zobaczył ducha. Ekspresja ta dziwnie kolidowała z ostrymi rysami jego twarzy. Mimowolnie skuliłam się pod ogniem spojrzenia. Chciałam się cofnąć, a jednak zachwiałam się tylko lekko na łapach.
– No co?! – rzuciłam, szybko na powrót przybierając hardy wyraz pyska. Basior jednak uparcie milczał, a cisza, przerywana tylko chaotycznym śpiewem niespokojnych fal przyprawiała mnie o ból głowy, manifestując się jako szpilki wbijane aż pod czaszkę – Halo, Magnus! To ja! Talaza! – skoczyłam do przodu, chcąc go przewrócić, ugryźć, zabić; oprzytomniałam w ostatniej chwili, miast tego trzęsąc tylko głową, aż złote włosy rozpierzchły się na wszystkie strony. Lecz nic, nic, on nadal milczał.
– Dobra! – krzyknęłam, jakby odzyskując na moment trzeźwość myślenia. – Gdzie jest Kara?
Ruszyłam do przodu, nawet nie czekając odpowiedzi na zadane pytanie. Tymczasem basior przemówił; zdziwienie zatrzymało mnie w pół kroku.
– Poczekaj! – odwróciłam się do basiora. – Kara i Tiska…
Znowu się zawahał, wyglądało to jednak tak nienaturalnie, że równie dobrze mogło mi się jedynie przywidzieć.
– One o tobie zapomniały. – wykrztusił.
– Co masz na myśli? – nagłe ukłucie w sercu krzyczało, bym opuściła basiora i czym prędzej pobiegła do jaskini Kary. Odwróciłam się już nawet, wypatrując znajomego miejsca na tle horyzontu.
– Nie możesz tam iść! Nie znają cię.
– Jak możesz tak mówić?! – zacisnęłam kły, czując, że w oczach zbierają mi się łzy. Odetchnęłam płytko, po czym ruszyłam do biegu.
– Poczekaj!
Nie chciałam. Nie chciałam się zatrzymać, a jednak po kilkunastu metrach łapy odmówiły mi posłuszeństwa. Ledwo uniknęłam upadku, zresztą przez łzy niewiele już widziałam.
– Dlaczego? – szepnęłam, spuszczając głowę. Szybko poczułam na ustach znajomy słony smak. Nie próbowałam nawet tego ukrywać - uszy wypełnił mi dźwięk własnego łkania, który momentalnie przerodził się w głośny płacz. Magnus zniknął gdzieś w tyle. Krzyknęłam, a nim zdążyłam zamknąć usta, moja klatka piersiowa zapłonęła nagłym bólem, nieporównywalnym do niczego, co kiedykolwiek wcześniej czułam. Wyplułam powietrze, czując, jak w sekundę agonia połyka całe moje ciało.

Czym była ta muzyka? Szalone tony biły z czterech stron świata, brzmiąc o niebo i ziemię, zderzając się jeden o drugi. Z początku nie składały się w nic prócz okropnego jazgotu, jednak po chwili wsłuchiwania się w nie spostrzegłam, że w rzeczywistości opowiadają one historię. Wytężyłam słuch, starając się uporządkować chaotyczne partie. Słowo po słowie, zdawało mi się, że słyszę pieśń, a każdy jej wers był nieporównywalnym geniuszem. Wzruszenie szarpało moje serce; ze wszystkich sił starałam się nie rozpłakać, nie chcąc utracić ani jednej nuty wspaniałej kompozycji.
Trzask urwał muzykę. Przerażona nagłym hałasem, nabrałam powietrza w płuca. Znów ten ból. Przypomniałam sobie. Strach przerodził się w panikę. Chciałam zakrzyknąć, i…
Otworzyłam oczy.

To tylko padał deszcz.

Żal ciążył mi w piersi kamieniem, kiedy z cichym westchnieniem niechęci podniosłam się z ziemi. Prócz tej wagi czułam jednak także pewien spokój, a może opanowanie. Rozum miałam przejrzysty pierwszy raz od dawna, a pomimo prawdziwych chęci nie byłam zdolna do płaczu. Zdawało mi się nawet, że pewniej stoję na ziemi – czy to szaleństwo? Przesunęłam łapę po podmokłym gruncie, chcąc się ku temu upewnić. Cóż, odetchnęłam głęboko. Lepiej mieć w piersi kamień, aniżeli płomień.
Podniosłam głowę, próbując przebić się wzrokiem przez ulewę. Rzut okiem wystarczył, by upewnić się, że zgodnie z przeczuciem ciągle znajdowałam się w Skrytym Lesie.
Wywołane jakimś najstarszym, dzikim instynktem wycie stanęło mi w gardle, kiedy do nosa dotarł stalowy zapach krwi.
Zdumiona natychmiastowością swojego refleksu, odwróciłam głowę w kierunku, z którego przybyła woń. Błyskawicznie stłumiła ona wszystkie wątpliwości.
Polowanie czas zacząć.
Pomknęłam przez las, napawając się nieznaną dotychczas wolnością i siłą, które kotłowały się w moim sercu, każdym jego uderzeniem przyspieszając tempo mego biegu. Już blisko, widziałam znajomy skraj lasu. Krzyk ofiary wyostrzył instynkty. Jeszcze nie brzmiał w nim strach ani desperacja, to raczej rodzący się niepokój.
Nie kryjąc się długo za zmoczoną roślinnością, skoczyłam, a szare futro przestraszonej wilczycy zamigotało mi przed oczami.

< Tiska? >

piątek, 19 czerwca 2020

Od Tiski CD Magnusa - "Inna droga"

Poranek spędziłam odseparowana i zamknięta w swojej jaskini. Nie miałam najmniejszej ochoty widzieć Magnusa, a na myśl o wspólnej pracy robiło mi się niedobrze. W głowie mi wirowało, ponieważ z widomych przyczyn musiałam spędzić mroźną noc na plaży. Z opuchniętymi po płaczu oczami, zaczęłam porządkować legowisko, by się trochę uspokoić. Gdy wszystko dookoła mnie wróciło na swoje miejsce, zebrałam się w sobie na tyle, by pójść do Kary. Chciałam pogadać z waderą, chciałam zapomnieć o jej bracie. Skierowałam się więc w stronę plaży. Urocza zieleń lasu zapraszała mnie na dłuższy spacer, ale ja byłam na wpół przytomna przez katar i władające mną emocje. Niemniej jednak przechadzka nieco mnie odświeżyła. Zbliżałam się do plaży, kiedy usłyszałam rozmowę koło jaskini wilczycy. Mruknęłam z niezadowoleniem na dźwięk głosu jej brata. Przez głowę przemknęła mi myśl, żeby zaczaić się w krzakach i podsłuchiwać, ale w następnej chwili przeszły mnie ciarki na wspomnienie ostatniego razu. Gdy byłam już na tyle blisko, usłyszałam tylko lisią waderę:
– Teraz mamy szansę ich pokonać. Nasza wataha jest silna i z niejednym już wygrała. Musimy im zaufać.
- Pokonać kogo? - zapytałam, bo przyjaciółka rozbudziła moją ciekawość. Przez ułamek sekundy mój wzrok skrzyżował się z wzrokiem basiora. Był niewzruszony jak zwykle. Nie mogłam uwierzyć, że po tylu wyzwiskach stał sobie po prostu i gawędził z siostrą. Ukłuło mnie poczucie słabości. Coś jest ze mną nie tak? Jak małe dziecko, zareagowałam na sprzeczkę wybuchem histerii. Podziękowałam sobie w duchu za to, że ulotniłam się stamtąd, zanim zobaczył moje łzy. Powietrze przeszyło kichnięcie. W tej jednej sekundzie poczułam obrzydzenie do siebie i do niego. Ale nie pozwolę mu odsunąć mnie od przyjaciółki. Uśmiechnęłam się najszerzej, jak mogłam do rudowłosej koleżanki, próbując ignorować gruboskórnego wilka. Nie musiałam się wysilać, bo Kara kontynuowała temat. Była wyraźnie zaaferowana.
- Tiska! Jak dobrze! Musimy iść do Agresta i to jak najszybciej. Bardzo pilna sprawa. Orientujesz się, gdzie on teraz jest? - kiwnęłam łbem. Popatrzyła na mnie wyczekująco.
- Powiesz mi, co się dzieje?
- Tak, tylko chodźmy już. Opowiem ci w drodze - nie czekając, poszła przodem w stronę lasu. Trochę zaskoczona takim szybkim obrotem spraw, zerknęłam na Magnusa. Z trudem powstrzymywał złość. *apsik* Rzuciłam mu przelotne spojrzenie i ruszyłam za waderą. Usłyszałam tylko ciche przekleństwo i niechętnie ciągnięte za nami kroki. Jego mina nieco poprawiła mi humor. Dogoniłam Karę, ciekawa wyjaśnień na temat tej pilnej sprawy. Słysząc odpowiedź, mina znacznie mi zrzedła, a w żołądku powrócił nieprzyjemny ucisk.  Nigdy nie interesowałam się ludźmi. Miałam ich totalnie gdzieś, więc nic o nich nie wiem, a wroga konfrontacja zdecydowanie nie maluje się kolorowo. W duchu pozostawała mi tylko nadzieja, że Agrest i wojsko watahy załatwią całą sprawę i będziemy mogli sobie dalej spokojnie żyć. Wadera opowiedziała mi historię zakażeń na ich wyspie, słyszałam w jej głosie totalne przerażenie. Zadziwiała mnie swoim zachowaniem. Mimo że dźwięk drżał od nagromadzonych emocji, w jej postawie widać było wyraźne zdecydowanie i gotowość do walki. Ja tego nie czułam. Kiedy zbliżyliśmy się do jaskini alfy, nikogo tam nie było. Zaczęłam się zastanawiać, dokąd mógłby pójść, ale wtedy wszyscy nadstawiliśmy uszy w stronę lasu. Było słychać wyraźne kroki i po chwili pojawił się Szkło. Płowy basior był wyraźnie pobudzony. Widziałam go takiego tylko wtedy, gdy prowadził śledztwo. Pierwszy, choć bardzo niechętnie, odezwał się Magnus.
- Szkło, widziałeś Agresta?
- Właśnie do niego idę. Jest w jaskini medycznej.
Burkliwy basior nieco się pobudził, wymieniając zaniepokojone spojrzenie ze swoją siostrą. Wszyscy razem ruszyliśmy do Etain. Szliśmy dość szybko, Szkło wyjaśnił, że pojawił się trup z nietypowymi obrażeniami i wszyscy w okolicy są postawieni na równe łapy w celu zbadania sprawy. Atmosfera dookoła robiła się coraz bardziej nerwowa i coraz bardziej czułam się niepewnie. Znowu cicho kichnęłam. Zwolniliśmy, gdy przed nami ukazała się nasz cel. Wewnątrz, wokół specjalnego, kamiennego stołu rozmawiali Agrest, Joena, Naoru i Etain. Zbliżyliśmy się, Szkło wymienił szybkie informacje z bratem i zaczął dokładnie przyglądać się zwłokom. Nagle, zakręciło mi się w głowie, tak że ledwo utrzymałam się na łapach.
- Kara, coś jest nie tak - szepnęłam, ale ona mnie chyba nie usłyszała. Podeszłam do stołu i zobaczyłam śnieżnobiałego wilka poprzecinanego w kilku miejscach. Każda z tych ran była śmiertelna, ale najgorsze było to, że na ich brzegach gromadziła się purpurowa piana. Znowu zawirowało mi w głowie. Z nacięć parowała mgła. Unosiła się i wirowała. Czułam, że coś jest nie w porządku, czułam chłód bijący od niej. Powieki zaczęły ważyć tony. Próbowałam wziąć głębszy wdech, ale miałam wrażenie, że mgła mnie dusi. Podniosłam łeb, by w tym samym zauważyć wyjącą nad ciałem białą czaszkę. Przebłysk świadomości pozwolił mi tylko krzyknąć:
- Odsunąć się! - potem wszystko zrobiło się czarne.



<Magnus?>

poniedziałek, 15 czerwca 2020

Od Eothara Atsume - ,,Niecny Owoc" cz. 3

Z mojego gardła wydobył się pomruk niezadowolenia, gdy pierwsze, ostre promienie słońca zmusiły mnie do otworzenia oczu. Przewróciłem się na drugi bok, ziewając szeroko i, jak zwykle, zostawiając sobie jeszcze 5 minut. Ten sam nienawistny blask teraz grzał mnie przyjemnie w plecy. Po stopniu oświetlenia lasu i dobiegających zewsząd hałasach łatwo było poznać, że ostatnie symbole wczesnego ranka powoli rozpływają się w powietrzu. Po chwili przeciągnąłem się rozkosznie, po czym wstałem i otrzepałem się z resztek mchu. Od razu poczułem, jak uaktywnia się czarna dziura w moim żołądku, zasysając brzuch do środka. Pora w pełni wykorzystać to, czym obdarzyła mnie matka natura.
Ruszyłem raźnym krokiem wąską, ale wyraźnie wydeptaną przez zwierzynę ścieżką. Wzdłuż niej biegły rzędy krzaków obwieszonych niewielkimi, soczystymi, różowymi malinami, które z chęcią podjadałem po drodze. W pewnym momencie zatrzymałem i położyłem po sobie uszy, zaniepokojony cichym trzaskiem świadczącym o czyjejś obecności w pobliżu. Ujrzałem przód srebrzystego wilka o czarnych kropkach na pysku, na granicy widoczności, wpatrującego się we mnie zupełnie jawnie przez mniej niż sekundę, by potem zniknąć w gęstwinie. Stałem jeszcze przez moment w tej pozycji, lecz ostatecznie wzruszyłem ramionami i poszedłem w swoją stronę. Wkrótce złapałem trop sarny, zdobyczy przy odrobinie szczęścia osiągalnej. Ożywiony nadzieją na posiłek, mój organizm zaczął pracować na wyższych obrotach, wyostrzone zmysły skupiając na zlokalizowaniu zwierzyny. Niedługo potem leżał rozpłaszczony na ziemi, a przede mną na polanie pasło się może z dziesięć kopytnych. Po dłuższej obserwacji zauważyłem, że jedna z nich, w sile wieku, ale utyka na jedną nogę. Bez większego wahania wystrzeliłem do przodu. W stadzie natychmiast zapanował chaos, w pierwszym odruchu sarny rozbiegły się, by po chwili uformować tłum zmierzający ku bezpiecznemu leśnemu poszyciu. Moja ofiara została na szarym końcu pochodu, toteż nietrudno było ją dogonić, lecz w momencie, kiedy dosięgnąłem pazurami jej zadu, kątem oka zauważyłem obcą, rudo-brązową plamę, ścigającą innego osobnika. Adrenalina zrobiła jednak swoje i nie pozwoliła mi na choć o sekundę dłuższą nieuwagę, skoro nie było to żadne nowe niebezpieczeństwo. Z głośnym warknięciem przyspieszyłem i skoczyłem na zwierzę. Mimo niezbyt imponującej wagi to wystarczyło, by zaburzyć równowagę sarny do tego stopnia, by powalić ją na ziemię. Wiedziałem, że nie zdołam jej utrzymać w miejscu, toteż od razu rzuciłem się z kłami ku szyi. Niestety ofiara szarpnęła się, uciekając mi spod zębów i próbując się podnieść.  Ponownie zatopiłem pazury w ciele, tym razem w jednej z nóg kopytnego, przyciągając ją do siebie. Istota wrzasnęła z bólu, ale z krwawiącą mocno kończyną nie była w stanie uciekać. Zacisnąłem szczęki na karku zdobyczy, rozrywając tętnicę. Większość tryskającej krwi natychmiast wsiąkła w czaszkę. Otarłem pysk łapą zamaszystym gestem, w skroniach puls powoli cichł.
Odwróciłem się, szukając wzrokiem intruza. Niedaleko w kręgu wybujałych ponad wysoką trawą mleczy i fioletowych, mieczyko-podobnych kwiatów siedziała czerwona wadera. Miała smukłą, a zarazem dobrze zbudowaną sylwetkę, wszystkie jej elementy współgrały ze sobą w harmonii, futro błyszczało w promieniach słońca, które w zamian przesłaniały mi pysk; nietrudno było jednak dojrzeć świdrujący mnie, oburzony wzrok, który wręcz dodawał jej urody.
— Witaj. - pozdrowiłem ją przyjaźnie, jak gdyby nigdy nic. Wilczyca podniosła się i powoli, charakterystycznym, drobnym krokiem ruszyła w moją stronę.
— Witaj. - odparła sucho, trzymając ogon sztywno. - Co ty tutaj robisz? - rzekła, przyglądając mi się z uwagą.
— To samo, co ty. - odparłem, unosząc lekko kąciki ust.
— Nie. Przeszkadzasz mi w polowaniu. - prychnęła samica z dezaprobatą, stając teraz na kilka kroków przede mną. Zadziorna. Lubię takie.
— Złej baletnicy przeszkadza rąbek u spódnicy. - odpowiedziałem rozbawionym głosem, przechylając nieco głowę. - A teraz, czy mogę zaprosić panią na ucztę?
— Obejdę się smakiem. - odparła wilczyca po chwili wahania z delikatnym, złośliwym uśmiechem. W duchu warknąłem ze zniecierpliwieniem, zdeterminowany do zatrzymania źródła informacji.
— Och, nie chciałbym zaczynać znajomości w ten sposób, ani ustanawiać dług między nami. To byłoby uciążliwe, nieprawdaż? - przymknąłem lekko oczy, ale ostatecznie zrezygnowałem z mocy, wyczuwając ustępujące resztki oporu.
— Zapracowałeś sobie na to, a poza tym czuję się winna, odbierając nędznikowi jego zdobycz. - rzekła, machając ogonem i patrząc znacząco na moje wystające żebra.
— Nie samym mięsem wilk żyje. - zripostowałem spokojnym głosem, lecz ostrzegawczo stawiając uszy i patrząc w szmaragdowe oczy wadery, odzwierciedlające całe jej piękno, gdy ta podeszła i legła naprzeciwko mnie. Kilkoma sprawnymi ruchami rozciąłem skórę zdobyczy, po czym zacząłem oddzielać kawały mięsa od kości. Kiwnąłem głową przyzwalająco w stronę nieznajomej. Oboje wzięliśmy sobie porcje i  zabraliśmy się do ich pałaszowania. W pierwszej minucie rozkoszowałem się dawno niewidzianym smakiem jedzenia, unoszącym się aromatem krwi, kawałkami delikatnego mięsa rozpływającego się w ustach. Jednak zarówno głód, jak i ucztowanie nie były mi obce, toteż długo się nad tym nie rozczulałem i przeszedłem do konkretów.
— Chyba zapomniałem się przedstawić - Eothar. A ty...
— Lidka. - rzekła prędko, rzucając mi czujne spojrzenie znad posiłku. Zacisnąłem lekko zęby, niezadowolony z przerwania mojej wypowiedzi, ale nie dałem tego po sobie poznać. - Jesteś tu nowy, co?
— Taka potężna wataha, a każdy każdego zna. Godne podziwu, jak dobrze funkcjonują niektóre społeczności. - odpowiedziałem, wyrywając kolejny kawałek mięsa.
— Powiedziałabym raczej, że każdy zna swojego. - podrapała się po uchu. - Nie jesteś stąd. - zauważyła obojętnym tonem. Na moment zapadło ciężkie milczenie.
— Kim jesteś w watasze? - spytałem luźno, wstając i odsuwając na bok resztki jedzenia. Padlinożercy się nimi zajmą. Wadera zrazu uśmiechnęła się tajemniczo.
— Łowcą. - odparła po krótkim zastanowieniu. Kąciki moich warg również lekko się uniosły. Zmrużyłem oczy i z pewnym wysiłkiem, ale uniosłem w powietrze rozczłonkowane ciało sarny. Wilczyca przez dłuższą chwilę wpatrywała się w lewitujące zwierzę, ale nic nie powiedziała.
— Wygląda na to, że jednak wrócisz z pełnymi łapami. - mruknąłem, ruszając do przodu i przesuwając zdobycz na swój lewy bok, by mieć tę Lidkę przy sobie. Uprzedziłem ją, zanim zdążyła jakkolwiek zaoponować: - Dokąd idziemy?
— Do karczmarki. - prychnęła, jednak posłusznie ustawiła się dość blisko mnie z zadartą wysoko głową, niczym wielka pani.
— To, o ile dobrze pamiętam, na południowy zachód. - mruknąłem bardziej do siebie, co jednak nie przeszkodziło waderze w kontynuowaniu dialogu.
— Tak, niedaleko. Moja jaskinia jest jeszcze bliżej. - za jej uśmiechem czaiła się nutka drapieżcy.
— A to wielka szkoda. Moja leży bardziej na wschód. - odparłem, parodiując szczery smutek.
— Miłość nie zna granic. - zripostowała wilczyca, rzucając okiem na podążającą za nami w powietrzu zdobycz. - A ty kim jesteś? - spytała nagle.
— Wczoraj mianowano mnie posłem. - odrzekłem zwyczajnym tonem. Mimo to wiadomość wywołała wreszcie jakąś namiastkę podziwu u samicy.
— No, no, nieźle. Nie masz teraz przypadkiem ważniejszych spraw na głowie? - mruknęła zaczepnie, przybliżając się jeszcze bardziej.
— Cóż może być ważniejszego od dbania o swoich? - odparłem pewnie, poprawiając ,,uchwyt" na sarnie.
— Co racja, to racja. - odpowiedziała wadera bez przekonania, wzruszając ramionami. - W każdym razie, powodzenia życzę.
— Przyda się. - tu na chwilę popadłem w zamyślenie, z którego wyrwał mnie charakterystyczny zapach dochodzący z naprzeciwka. Wkrótce z leśnego gąszczu wyłoniła się niewielka dolina i kształty przesiadujących w okolicy wilków. Większość dyskusji urwało się, zanim zdołałem cokolwiek z nich wyłowić. Nowi przybysze, a raczej moja osoba, została gruntownie zeskanowana od stóp do głów.
— Garel, Anosit, czołem! - odsalutowałem dwójce basiorów z kręgu na prawym brzegu doliny, i otrzymałem podobną, przyjazną odpowiedź. Dopiero wtedy uwaga reszty przeniosła się na ich dotychczasowe zajęcia, a moja osoba zaginęła w kolorowym tłumie - kolejny nowicjusz do kolekcji. Podobnie zresztą gdzieś po drodze ulotniła się Lidka, zostawiając mnie samego ze zdobyczą.
Bez wahania skierowałem się prosto ku starszej waderze, przeliczającej coś pod nosem i równocześnie gawędzącej z granatowo-brązowym wilkiem. Ze swoją zwykłą gracją podszedłem do ,,lady", czyli zwalonego pnia i nonszalancko położyłem przed nią sarnę. Rzuciłem okiem na zapasy rozrzucone dookoła karczmarki, po czym mruknąłem:
— Sześć wystarczy. - wilczyca uniosła brew, po czym z uśmiechem ustawiła przede mną tyleż stosunkowo skromnych porcji ,,napoju bogów", jak go zwali w moich rodzinnych stronach. Chyba dlatego, że dzięki niemu można było dostrzec dziesięciu naraz. Nie zwracając uwagi na swojego towarzysza, wypiłem połowę i oblizałem kropelki z czaszki. Chyba tylko sto procent byłoby ją w stanie zadowolić.
— Eothar, nowy, hojny poseł watahy, mam rację? - rzekła wadera. Ciekawość aż w niej buzowała, umysł tylko czekał na nową porcję plotek. Zdecydowanie takiej osoby mi było trzeba. Nie to, żeby reszta wojskowych nie była dość rozmowna, zwłaszcza po kieliszku, ale najgłębsze, najbardziej nieoficjalne informacje, takie jak czyjeś zażyłe stosunki, były dla tego towarzystwa zbyt delikatnym tematem.
— Widzę, że zna już pani odpowiedź. - odpowiedziałem serdecznym tonem. - Wieści się tu szybko rozchodzą. - mruknąłem bardziej do siebie, przyglądając się kołyszącej na boki cieczy.
— A, żebyś pan wiedział! Z drugiego krańca watahy to z pół godziny wystarczy, założę się. - odpowiedziała prędko, miotając się po swojej ,,kuchni" czy jak to zwał. Wtedy poczułem, że narastające w wilku stojącym obok mnie napięcie osiąga stan krytyczny, do czego nie chciałem dopuścić. Odwróciłem się więc nagle do zaskoczonego basiora, i jak gdyby nigdy nic, spokojnym, przyjaznym głosem rzekłem:
— Ale my chyba jeszcze nie mieliśmy okazji się spotkać. Eothar, miło mi poznać, panie...? - zawiesiłem w powietrzu charakterystyczne pytanie, by nie dać mu szansy na inną odpowiedź.
— Kwazar. - odparł zimnym jak lód głosem z równie mroźnym, politycznym uśmiechem, ściskając moją łapę zdecydowanie mocniej, niż to było potrzebne. No proszę, proszę, prawa ręka Ruchu Starych Zasad, akurat wróciła sobie z delegacji. Na jego miejscu też nie byłbym zadowolony z konkurencji obcego, który praktycznie z marszu został wtajemniczony. Odpowiedziałem mu tym samym, choć delikatniejszym i mało widocznym spod czaszki grymasem, po czym wybuchłem serdecznie:
— Ach, proszę mi wybaczyć ten nietakt! Nie spodziewałem się, że dane mi będzie już pierwszego dnia dostąpić takiego zaszczytu. Sporo mi opowiadano o twoich dokonaniach.
— Naprawdę? - basior uniósł brew. - O twoich też dużo się tu ostatnio słyszy. - napomknął, świdrując mnie wzrokiem jakby chciał przebić się przez litą kość na pysku. Postanowiłem to zignorować.
— Nowe jest zawsze popularne, ale ten status trzeba jeszcze umieć utrzymać. Takie osoby są dla mnie autorytetem. - spojrzałem znacząco na basiora. - Coś czuję, że nasza współpraca będzie owocna. - przesunąłem w jego stronę szybkim ruchem jedno z naczyń. Kąciki warg wilka lekko się uniosły w drapieżnym uśmiechu.
— Cieszy mnie, że WSJ zyskało wreszcie kogoś kompetentnego na tym stanowisku. - wypił powoli trochę napoju, po czym oblizał kropelki z pyska. Zapadła chwila ciszy.
— No, a jak się udała ostatnia wizyta w WWN? Te ciągłe podróże w tę i z powrotem muszą być męczące. - dodałem, próbując ocieplić nieco atmosferę, przypominającą aktualnie tę blisko bieguna północnego. Nawet przy najtęższym umyśle uczucia pozostają w miarę odrębne, a manipulowanie nimi szło mi coraz lepiej.
— Myślę, że od Derguda uzyskasz pełną wersję wydarzeń. - mruknął, lecz po chwili dodał: - Czy są, sam się przekonasz w swoim czasie.
— Cóż, mam już pewne doświadczenie w tym zakresie. - odparłem, trącając pazurem jedno z naczyń.
— Kim byłeś? - spytał bez ogródek basior.
— Kimś w rodzaju łącznika, aczkolwiek nie były to tak duże podróże. Zawsze wydawało mi się, że wtedy najbardziej męczący jest powrót, mam rację?
— Po części. - przyznał wilk. - A kim jesteś teraz? - wyrzekł po chwili to trochę zaskakujące pytanie z błyskiem w oku. Uśmiechnąłem się powoli delikatnie, mrużąc oczy. Kim jestem? 
— Myślę, że Dergud będzie to wiedział pierwszy. - w tym momencie oboje wybuchliśmy na krótko śmiechem. Kwazar pokręcił głową, dopijając swoją porcję napoju. - A teraz wybacz, ojczyzna wzywa. Do zobaczenia, Kwazarze.
— Do zobaczenia, Eotharze. Uniosłem telepatycznie pozostałe pięć kubków i ruszyłem w stronę gromady moich nowych kolegów z wojskowej. Przyłączyłem się do żywej dyskusji na temat tego, jaka to przyszłość nas nie czeka, a w międzyczasie wysłano mnie ponownie po coś na zwilżenie gardła.
— Hej, macie tu może wolny termin mniej więcej za dwa tygodnie? - spytałem w oczekiwaniu na napełnienie naczyń.
— E, nie... przyjeżdża ten NIKL ze swoją żandarmerią, pewnie już wiesz. Jak się skończą negocjacje, to przyjdą tutaj. Takich to ciężko zaspokoić. - mruknęła wadera. Pokiwałem wolno głową, zadowolony z potwierdzenia tej informacji.
— Ale może udałoby się nas gdzieś wcisnąć z boku? To miała być niespodzianka na urodziny kolegi... - westchnąłem cicho.
— No, w ostateczności, coś się wykombinuje. Przyjdź później. - uśmiechnęła się wilczyca, przysuwając w moją stronę trunki. Podziękowałem grzecznie i wróciłem do ekipy, gdzie dialog po pewnym czasie zgodnie z moimi planami zszedł na drogę Srebrnych Chabrów. Niestety, nie wyglądało na to, żeby członkowie tej watahy byli wyjątkowo kosmopolityczni, wręcz przeciwnie. Mogłem otrzymać szczegółową analizę każdej linii obrony i ataku, dokładne położenie każdego pasma i rzeki, listę rzeczywistych władz również na upartego da się skombinować - jednak te wszystkie mniej wyraźne, a jakże potrzebne wewnętrzne powiązania pozostawały zakryte. Ale, cóż to dla Eothara Atsume? Deszcz, mżawka. Nieprzyjemne, ale w najgorszym wypadku równie groźne, co muśnięcie pokrzywy.

CDN (To chyba zbyt oczywiste xD)
2015 słów

czwartek, 4 czerwca 2020

Od Szkła CD Talazy - "Pierwsza Krew"

Czym dla wilka mogą być uczucia?*
Uczucia towarzyszą wszystkim wilkom, od wieków pozostając zjawiskami, które nie tylko pojawiają się w życiu, ale również mogą znacząco na nie wpłynąć.
Uważam, że uczucia mogą być dla wilka zarówno siłą niszczącą, jak i budującą, pozwalającą lepiej poznać mu swoje wnętrze.
Czasem uczucia wywołane przez ważne wydarzenia powodują u wilka dezorientację i utrudniają trzeźwą ocenę sytuacji. Stają się  one wtedy ograniczeniem, które może doprowadzić go do zmiany nastawienia nawet do pozornie oczywistych rzeczy.
Przykładem może być główna bohaterka opowiadania pod tytułem "Pierwsza Krew", Talaza. Wilczyca ta, zaskoczona propozycją małżeństwa, pod wpływem silnych uczuć zaczęła mieć wątpliwości, które sprawiły, że nie potrafiła szybko podjąć właściwej decyzji. Sprzeczne uczucia, które towarzyszyły jej tamtego wieczora sprawił, że zaczęła zastanawiać się, czy powinna poślubić Szkło, przez moment będąc bliska zrezygnowania.
Ogrom uczuć utrudniły waderze podjęcie właściwej decyzji.
Niekiedy wilki nieumiejętnie okazują uczucia lub próbują je ukrywać, w obawie przed byciem zranionym lub, w najgorszym wypadku, odrzuceniem przez przyjaciół i bliskich. Powoduje to poważne konsekwencje, takie jak konflikty i utratę zaufania środowiska do wilka.
Przykładem jest Szkło. Po wyzdrowieniu z choroby spowodowanej wirusem VCIG i opuszczeniu jaskini szpitalnej, unikał rozmów z Talazą i okazywania jej uczuć, ponieważ nie rozumiał wadery i myślał, że nigdy nie odwzajemni ona miłości. Jednocześnie wyczuwał jej żal spowodowany przedłużającą się chorobą. Ich wzajemny brak zrozumienia spowodowany nagromadzeniem w ich umysłach silnych uczuć doprowadził do kłótni pomiędzy Szkłem i znajomym basiorem, Magnusem, co sprawiło, że pogorszyły się również relacje Szkła z Talazą.
Uczucia w tym przypadku okazały się siłą która źle płynęła na ich relację.
Często uczucia pozwalają wilkom zyskać przekonanie, że ich postępowanie jest właściwe. Dzięki nim, wilki są w stanie doprowadzić podjęte działania do końca, a także przetrwać okresy wątpliwości i nie rezygnować ze swoich postanowień.
Jako przykład przytoczyć można historię bohatera opowiadania "W Świetle Dnia", Agresta. Oświadczył się on Konwalii Jaskrze Jaśminowej, lecz wadera nie chciała zostać jego partnerką. Basior postanowił mimo wszystko starać się o jej rękę, a pierwszymi impulsami, które pchnęły go do działania, były gniew i zrozpaczenie. Postanowił zrobić wszystko, by zostać jedyną osobą, na którą będzie mogła liczyć wadera. Namówił jednego ze swoich wspólników do pozostania daleko od domu, w Najwyższej Izbie Kontroli Leśnej, a drugiego umieścił w szpitalu psychiatrycznym. Dzięki temu dowiedział się również wiele o sobie samym i odkrył, że ma w sobie wystarczająco dużo siły, by spełnić marzenia. W chwilach, w których targały nim wątpliwości, przypominał sobie, co czuł, gdy jego oświadczyny zostały odrzucone. To sprawiało, że nadal wytrwale dążył do celu, aż udało mu się usunąć z otoczenia Konwalii wszystkich, którzy mogli przeszkodzić im w pobraniu się.
Uczucia dały mu siłę, aby osiągnąć to, co postanowił, a także pomogły lepiej poznać siebie samego.
Podsumowując, uczucia mogą wpływać na wilka na różne sposoby, być dla wilka zarówno siłą niszczącą, jak i budującą oraz pozwalają dowiedzieć się nowych rzeczy o sobie.

Pierwszym uczuciem, które zarejestrowałem, gdy wilczyca zdjęła z szyi drewniany wisiorek, było ogromne napięcie, które przebiegło po całym moim ciele i zagnieździło się w klatce piersiowej. Usilnie starając się strząsnąć je z siebie, powstrzymując chęć nerwowego podskoczenia i ruszając za Talazą, nie zastanawiałem się już, czy będzie ono burzyć, czy budować. Czułem na swojej piersi słaby ucisk drobnego przedmiotu, który w mgnieniu oka stał mi się w jakiś sposób drogi.
O ile przyszedłem tu być może niepewny, lecz raczej spokojny, teraz w głowie miałem już zupełny mętlik. Zupełny. Nie wiedziałem, czy poddaję się bezgranicznemu szczęściu, czy zaczynam być... przerażony. W jednej chwili, z jednym zdaniem, wszystko się zmieniło. Tak naprawdę, nie minęło jeszcze moje własne zaskoczenie.
Co teraz?!, wrzeszczała każda komórka mojego ciała.
Fantastycznie!, krzyczały mięśnie.
Nie wierzę!, rzucił rozum.
Boję się, szeptały gdzieś w środku przeczucia.
A mimo to, nagły zastrzyk adrenaliny kazał mi uśmiechnąć się teraz zupełnie szczerze i przyspieszyć kroku.
W oddali do naszych uszu dotarły odgłosy niezaprzeczalnie świadczące o ty, że zbliżaliśmy się do otwartej przestrzeni. Szum wysokich drzew cichł coraz wyraźniej, a świerszcze coraz bliżej odgrywały starą jak świat melodię.
Stanęliśmy na łące. Wilczyca podniosła głowę, spojrzała w gwiazdy, częściowo skryte za popielatymi chmurami ogarniętymi mrokiem, a częściowo świecące bystro i przejrzyście. Podążając za nią, podniosłem wzrok.
- Talazo - odezwałem się pierwszy. Był środek nocy. Gdzie mogliśmy pójść, co zrobić, zanim emocje opadną i zorientujemy się... lub zanim poczujemy zmęczenie? - a więc mamy dziś wesele. Chodźmy do WWN, jak uczcić, to uczcić. Pobudzimy wszystkich, ale pewnie jedna będzie taka noc w naszym życiu, może sąsiedzi wybaczą.
Chwila wahania. Jakby moment spokoju w dziwnym szale tej nocy.
- Chodźmy - zaśmiała się.
Jak się jednak okazało, nie musieliśmy budzić nikogo specjalnie natarczywie, bowiem gdy tylko dotarliśmy w pobliże jaskiń wilków z Watahy Wielkich Nadziei, niewyraźne, różowe promienie słońca zaczęły błyskać gdzieś na wschodzie. Pierwsze znajome twarze zaczęły przemykać się między drzewami, ku światłu lub ciemności, w radosnym oczekiwaniu na coś nowego. W atmosferze lekkości poranka i spokoju nadchodzących przygód, zostaliśmy naturalnie przywitani jak obowiązkowy element owego "nowego". Wiadomość o zastrzyku radości wkłutym w naszą niewielką społeczność, wywołał falę życzeń wygłaszanych podniesionym głosem, wieści rozniosły się oczywiście, może nawet nazbyt szybko, jak na powolne procesy myślowe nieśpiesznego organizmu watahy.
- Szkło się żeni! Nie wierzę, żenisz się?! - Opal jako pierwsza dopadła nas w drodze, niemal rzucając mi się na szyję. Nie dłużej zajęło jej zapomnienie specyficznych okoliczności, w jakich poznała Talazę i powtórzenie na niej gwałtownych, acz średnio zgrabnych gestów bez widocznych oporów - pozwólcie urządzić nam coś miłego, po starej znajomości! Tyle wspólnie rozwiązanych zagadek... - westchnęła, uspokoiwszy się trochę, nie mogłem jednak wykluczyć lekkiego drżenia jej łap.
Po bardziej oficjalnej otoczce, przejść do rzeczy było znacznie przyjemniej. Wśród gwaru i kolejnych gratulacji, w huczącej od emocji jaskini, gdzie z następnymi minutami pojawiali się nowi, zwabieni plotkami goście, wśród hałasu, przeradzającego się w śpiewy i wśród gorączkowego rytmu porywających do tańca każdy mięsień melodii, gdzieś pośrodku całego zamieszania pozostaliśmy my. Wbrew pozorom najspokojniejsze chyba umysły, a najbardziej niespokojne serca. Niedługo to trwało. Po jednym i drugim głębszym oddechu, przypomniałem sobie wreszcie, co pozostało z młodzieńczej odwagi i niestonowanej prostoty. Bez słów pociągnąłem ją za sobą, nawet nie licząc na to, byśmy wyraźnie słyszeli się we wszechobecnym zawirowaniu. Zatańczyliśmy więc ze sobą po raz pierwszy.
Osnówka Szkiełka służbisty na chwilę prysła, pozostawiając tylko rozpalony wewnątrz płomień. Tym razem wpatrzony w Talazę, w duchu prosiłem, by jej bańka pękła także. Byśmy w końcu wiedzieli, czy znamy się naprawdę.
Gdy już poluzowały się pierwsze sznurki, a w nurcie tańca napięcie zaczęło schodzić z rozgrzanych ciał, pozostało już niewiele granic do przekroczenia. Jedną z nich niewątpliwie była pewna rezystancja wzajemnego ciepła.
Zanim więc przyjaciele i goście, zajęci kosztowaniem dostarczonego właśnie zapasu klasycznie duchowych napojów, zdążyli cokolwiek zauważyć, zniknęliśmy ponownie gdzieś wśród tłumu, a następnie w ogóle poza jaskinią.
Było już zupełnie jasno, a poza cieniem drzew słońce powoli przypominało o własnej potędze, naciskając na ziemię całą mocą swojej energii.
Było to z jednej strony jakoś absurdalnie przyjemne, z drugiej nieco przytłaczające. Nie jestem pewien, kto pierwszy padł na ziemię, fakt faktem, niemal w jednym momencie leżeliśmy już oboje, widząc tylko swoje pyski prześwitujące przez przewyższające nas teraz trawy. Przysunąłem się nieco bliżej, nie było już na co czekać.
A tymczasem, jak mówią, tymczasem bawmy się!

< Talazo? >
* Rozważ problem w oparciu o fragment opowiadania "Pierwsza Krew", całości utworu oraz innego tekstu literackiego. Twoja praca powinna liczyć co najmniej 250 słów.

środa, 3 czerwca 2020

Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"

Nie byłam przygotowana na te słowa. W gruncie rzeczy nie spodziewałam się w ogóle ich usłyszeć, co w owym momencie uderzyło mnie jako gorzkie, aż nazbyt dosadne podsumowanie dzielącej nas różnicy. Ale przecież to, że się różnimy, nie było jeszcze tożsame z niedopasowaniem.
Nie było to bynajmniej nic niewłaściwego. Wręcz przeciwnie, to najpiękniejszy prezent, jaki można sobie wymarzyć, w tym przypadku nawet wykraczający poza ową sferę nazwanych pragnień. Rzecz tkwiła w tym, że wręczony został może w niewłaściwym czasie. Niespodzianki rzadko bywają przyjemne, szczególnie jeśli podarek okazuje się tak duży i nieporęczny.
Przynajmniej nie zaczęłam płakać. Nawet jeśli jakieś łzy przypadkiem pozostałyby mi jeszcze po spotkaniu w lesie, co samo w sobie nie wydawało się wielce prawdopodobne, zimna woda skutecznie wymyłaby je z kącików oczu - za jej zasługą byłam teraz absolutnie, a nawet boleśnie trzeźwa. Uśmiechnęłam się nieznacznie, uświadomiwszy sobie ogromną radość z wyczucia, jakim wykazał się Szkło, podejmując się działania akurat w takim miejscu.
I co mogłam mu powiedzieć, bo przecież coś wypadało? Nim w ogóle powzięłam jakiś pierwszy zamiar, uciekłam rozmarzonym wzrokiem w gęstwinę lasu. Może gdyby było to morze, znalazłabym tam jakąś wskazówkę. W odmętach lasu czułam się jednak zupełnie sama, nie licząc oczywiście basiora, który też nie mógł wiele mi teraz pomóc.
Oczywiście, że za ciebie wyjdę. – to za proste.
Kiedy? – to nieważne. Przecież gdyby zechciał, bez chwili wahania poślubiłabym go nawet tu i teraz.
Gesty nie były po mojej stronie, a słowa zdawały się zbyt zawodne. Stałam tam i patrzyłam na niego, jakby wyczekując jakieś podpowiedzi, choćby śmiechu poprzedzającego wyjaśnienie, że to wszystko to tylko żart.
W końcu wymyśliłam. Zdjęłam z szyi drewniany wisiorek, swoją jedyną własność, by zawiesić go nad sercem basiora. Nieszczery uśmiech błysnął mi na pysku, kiedy przyłożyłam łapę do przedmiotu, który zdobił już pierś nowego właściciela. Z oczywistych względów postanowiłam nie mówić Szkłu, co naprawdę znaczył talizman. Zresztą, wróżby można interpretować na wiele sposobów, pocieszyłam się. Może uda mu się nadać nowe znaczenie drewnianej literze.
Zauważyłam, że znów zmalał ze strachu, gdy znalazłam się zbyt blisko. Starym zwyczajem spuścił wzrok, ale tylko na chwilę. Być może uznał, że sytuacja zrobiła się na tyle poważna, że wypadałoby przywdziać resztki odwagi. Wyprostował się jak na stróża prawa przystało, prezentując naszyjnik jak błyszczący order. Sprawiał wrażenie, jakby chciał ukryć wątpliwości pod maską. Poznałam już ją, wiedziałam też, że czuł się w niej tak naturalnie, że mogłaby być jego drugą twarzą.
Uśmiechnęłam się z politowaniem. Gdyby tylko był trochę bardziej spostrzegawczy, może zdołałby wyczytać podobne myśli z odbicia w moich oczach, nie spodziewałabym się jednak tego ani po nim, ani po żadnym innym basiorze. Zdawało mi się, że wadery lepiej od samców potrafią ukryć takie rzeczy.
Dodatkowym trudem okazało się powstrzymanie od złożenia na jego twarzy pocałunku, gdy ponownie przekroczyłam tę cienką granicę. Postanowiłam jednak uszanować jego wolę. Nie rozumiałam, nie chciałam zrozumieć, dlaczego żywił do czułości swojaką awersję i dlaczego mimo tego postanowił brać ślub. Nie szkodzi, może ma jakiś plan. A tymczasem, pomyślałam gorzko, tymczasem bawmy się!
Odsunąwszy się, patrzyłam na narzeczonego z serdecznym uśmiechem, mieszanką fałszu i głębokich uczuć, sama już nie potrafiłam określić w jakich dokładnie proporcjach.
– Przydałoby się to jakiś uczcić – podniosłam się, dając basiorowi znak, by ruszył za mną w głąb ciemnego lasu. – Nie sądzisz, że by się przydało?

< Szkło? >

wtorek, 2 czerwca 2020

Od Paketenshiki - "Mokro w dziób i jeszcze trochę", cz. 2

Udało się! Udało, udało, udało! Suche, w miarę ciepłe miejsce, gdzie rudy basior mógł sobie spokojnie wypocząć i zapomnieć o podłej, szyderczej ulewie. Tutaj nic mu nie groziło… no a przynajmniej nie powinno.
W przerwie między mocniejszymi atakami wody zdołał znaleźć wydrążone od środka drzewo, chyba jakiś dąb, które dalej miało żywą korę i stało całkiem stabilnie, doskonale chroniąc przed natrętnymi zimnymi kroplami. Jedyne wejście było między korzeniami i dobrze. Przynajmniej Paki nie musiał się przejmować niebezpieczeństwem od tyłu, miał tylko jedną dziurę do martwienia się.
Swoje ciało złożył w kulkę, potrójnym ogonem zakrywając głowę, w tym uszy. Mógł w ten sposób wygasić dźwięki panującej na zewnątrz ulewy.
Bo cały czas, chociaż tego nie chciał, to cały czas woda szumiała na liściach okolicznych drzew. Las, w którym Paketenshika się na razie zatrzymał, miał tylko i wyłącznie drzewa liściaste, więc… wilk będzie musiał przecierpieć. Szczęśliwe te kilka warstw miłego w dotyku futra, które znajdowało się na potrójnym ogonie basiora, potrafiło skutecznie wyciszyć nieznośne dźwięki.
Jednak nieważne, ile ogonów miał, ani jak bardzo starał się skulić, wszechobecne zimno dalej brutalnie wkradało się pod rude futro. Paki nie miał pewności, czy uda mu się w tym stanie zasnąć, tym bardziej, że jego sierść cały czas była mokra. Po prostu nie chciała wyschnąć i tym samym pogarszała całą tą sytuację.
Rudy basior zastanowił się w duchu, jak dokładnie trafił do tej sytuacji. Co on robił wcześniej? I dlaczego skończył w lesie w trakcie cholernie wielkiej ulewy? Co prawda myślenie nie było jego mocną stroną, a do tego miał zaniki pamięci, ale przecież musiał ostatecznie coś wymyślić! No kurka, to nie mogło być trudne!
Jak to się zaczęło? Wyruszył chyba w poszukiwaniu jedzenia przede wszystkim dla siebie, ale też dla nowo poznanej Watahy Srebrnego Chabra. Właśnie, wataha… Dopiero niedawno do niej dołączył i, szczerze mówiąc, był zaskoczony, że pomimo nieciekawej przeszłości - no bo jaki wilk został wychowany przez lisy - oni pozwolili mu zostać. A nawet więcej, pozwolili mu stać się częścią rodziny, wilczej rodziny, jaką oni sami stanowili. Niesamowite uczucie.
Paki! Skup się! Czemu jesteś w ulewie pod jakimś drzewem, a nie ze swoimi?
Poszedł na polowanie, to na pewno. Inaczej raczej nie opuszczałby swojej watahy. Upolował królika, i tylko tyle. Chyba chciał coś upolować dla innych, ale mu się nie udało. Podczas polowania napadł go ten zimny drań deszcz i na razie nie chciał opuścić. A przecież basior musiał wrócić do watahy.
Wataho, ojczyzno moja. Ty jesteś jak zdrowie.
Paki, do diaska! Nie pora na wilcze inwokacje!
Ale jestem taki zmęczony…
Musisz przeczekać ulewę, żeby wrócić do reszty!
Paketenshika nie słyszał. Zasnął, utulony szumieniem wody na liściach, podczas gdy jego skromne schronienie w drzewie powoli się ogrzewało, susząc jego zmoczone futro.