wtorek, 23 czerwca 2020

Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"

Na ślubie nie było ołtarza. Krótkie przysięgi złożyliśmy sobie przed jaskinią Sekretarza, biorąc tegoż wilka za kapłana, a pozostałych towarzyszy o ciut niższych rangach za świadków. Mimo pospolitości miejsca i prostoty uroczystości wciąż słusznie czułam, że pozostaję w centrum uwagi. Mając na sobie ciężar dziesiątek oczu i mogąc również dobrze zerkać w paszczę tłumu, co prosto w oczy poszczególnych indywiduów, nie mogłam wyzbyć się zdziwienia, jakie mimo nieubłaganego upływu czasu nadal budziła we mnie decyzja mojego świeżego małżonka.
Nawet nie chodziło o to, że postanowił urządzić nasze wesele tak błyskawicznie. Nie, to akurat pięknie. Stałam tutaj obok niego w błękitnym świetle poranka, ze splątanym futrem jeszcze wilgotnym po nocnej kąpieli w rzece i pospiesznie splecionym wiankiem z niezapominajek i liliowców na głowie, dziełem wadery, której imienia już nie pamiętałam. Składałam spontaniczną przysięgę, z komfortową obojętnością ujmując zaufanie w niedbale wybrane słowa, ignorując obce jak ze snu twarze zebranych i czułam się bezgranicznie szczęśliwa i spełniona. Całe moje jestestwo, jedyny ideał wolności, który wypchnął z mojego życia inne pęta ograniczeń, zostały zamknięte w jednej ceremonii.
Niemniej byłam tylko waderą, a wszystkie idee i manifesty bladły w obliczu podstawowych pragnień i najprostszych więzi. Żałowałam, że moi przyjaciele nie mogą zobaczyć mnie tego dnia i że nie miałam z kim dzielić swojej radości. Zerkając dyskretnie na towarzyszącego mi basiora, zastanawiałam się, jak sprawa wyglądała jego oczami. Byłabym w stanie zrozumieć, że większość jego przyjaciół to członkowie Watahy Nadzei, niemniej wiedziałam, że w domu zostawił rodzinę. Czy można tak zdradzić członków własnego stada?
Przenosząc wzrok na niknące na horyzoncie wzgórza, myślałam o tym, że nie spodziewałam się już nigdy powrócić na te ziemie. Może to dobra wróżba. Może Szkło zaprowadzi mnie tam, gdzie nie byłabym w stanie dojść sama. Czy zawsze byłam taka przesądna? Wyglądało na to, że wciąż nie mogłam zdecydować, czy ten ślub był dobrym pomysłem i szukała potwierdzenia w nieomylnym losie.
Lecz nic, samotność, znużenie ani wątpliwości nie były w stanie mnie zranić, póki miałam pod ręką Szkło, a później, gdy dotarliśmy do mniej oficjalnej części imprezy, także różnego rodzaju napoje. Starym zwyczajem lałam w siebie kieliszek za kieliszkiem, aż wszystkie nieznane twarze odsunęły się w mrok, pozostawiając przy mnie tylko Szkło, którego jasna sierść zdawała się teraz promieniować niczym słońce.
Chcąc ogrzać się trochę w jego blasku, chętnie wychodziłam na parkiet. Huczało mi w głowie, nie mogłam przypomnieć sobie dlaczego, a jednak byłam pewna, że jutra już nie będzie, toteż bawiłam się tak, żeby odejść ze spokojem, kiedy zajdzie słońce.
Nie miałam pojęcia, jak znalazłam się na dworze. Fakt faktem, nagle zrobiło się bardzo jasno, jakby smutne niebo ostatni raz przed śmiercią chciało przywdziać najdoskonalsze, zenitowe barwy. Zdawało się, że w tym blasku można było utonąć. Przymknęłam oczy, poddając się jego nieubłaganej sile.
Otrzeźwiałam na chwilę, czując, że coś jest nie tak. To drobny szczegół, a jednak sprawiał różnicę - czułam na piersi niewielki ciężar drewnianego krzyżyka. Już nie myśli, bo te dawno zatraciły się w słońcu, ale przeczucie, to ono mówiło mi, że przedmiot z jakiegoś powodu nie powinien się tam znaleźć. Zmrużywszy oczy, z ogromnym wysiłkiem byłam w stanie dostrzec basiora, który nachylał się nade mną. Jasny jak anioł o ognistych skrzydłach, to z jego szyi zwisał teraz przedmiot. Prawda niezwykle mnie rozbawiła. Zaśmiałam się, a skrzydlata postać odpowiadała mi serdecznym uśmiechem. Nachylając się głębiej, całkowicie przyćmiła słońce.

Obudziłam się z powrotem w ciemnym kącie jaskini. Natychmiast podskoczyłam w miejscu, jakby podjęta nagłym strachem, nie minęła jednak chwila, a przypomniałam sobie gdzie jestem i jak się nazywam. Słońce ledwo dobiegało tu zza wejścia, ale nie potrzebowałam go; sama duszna atmosfera i niemal namacalne zmęczenie wiszące w powietrzu mówiło mi, że nastały leniwe godziny popołudniowe.
Zdawało się, że przyjęcie przeniosło się na zewnątrz. W środku pozostało zaledwie kilka par, z zewnątrz zaś dochodziły zapraszające śmiechy i jakiś znajomy zapach. Patrząc podejrzliwie w stronę wyjścia, z wielkim trudem podniosłam się na łapy. Odetchnęłam głęboko, czując nagle straszliwe ciepło. Rozejrzałam się w poszukiwaniu napoju. Nie widziałam wody, za to chwyciłam jakiś kieliszek wypełniony płynem o czerwonej barwie – kolor przyciągnął moją uwagę.
Na zewnątrz palono ogniska. Requiem dla dnia, świetnie. Zapach dymu i pieczonego mięsa, który tak gwałtownie przybrał na sile, kazał mi rozejrzeć się za Karą i Magnusem. Nie znalazłszy ich wśród żadnej ze zwartych grup stłoczonych wokół płomieni, doznałam głębokiego rozczarowania, które z kolei szybko przerodziło się w gniew i nagłą chęć działania. Najpierw chciałam po prostu zawyć, a później wysłać na tereny watahy jakiegoś posłańca, bo czy panna młoda nie miałaby prawa do jednego życzenia? Jakimś dziwnym trafem szybko zapomniałam o sprawie, jak zahipnotyzowana podchodząc do jednego z większych ognisk, gdzie wszyscy momentalnie stali się moimi przyjaciółmi.
Rozmowę prowadziliśmy z taką energią, że ktoś patrzący na nas z boku mógłby pomyśleć, że się kłócimy, gotowi zaraz wepchnąć się pomiędzy żary, a gdy ktoś zaintonował jakąś godną, wesołą piosenkę, chórem wykrzykiwaliśmy wersy, których treść akurat mieliśmy w pamięci. Rozentuzjazmowana dobrą zabawą, bez przerwy uciekałam wzrokiem w żary ogniska, aż w końcu w głowie ukształtował mi się pewien pomysł.
– Dobra – podniosłam się energicznie, a jednak dość chwiejnie. – Pora rozruszać to przyjęcie. Kto skacze pierwszy?
Cisza, która mi odpowiedziała, szybko przerodziła się w śmiech.
– Dobra – powtórzyłam, burknąwszy coś uprzednio z lekkim oburzeniem. – Więc ja zacznę.
Cofnęłam się, by wziąć rozbieg, nieco potykając się przy tym na łapach. Przez chwilę stałam w bezruchu, z wysiłkiem, który zobrazował się jako usilne mrużenie oczu, próbując ocenić czy start w tym miejscu pozwoli mi przebić się ponad płomieniami. Stwierdziwszy pobieżnie, że wszystko było w porządku, już miałam skoczyć, kiedy nagle mój wzrok przykuł znajomy kształt falujący poza ścianą ciepła bijącą z ogniska. To Szkło. Stał na uboczu, gawędząc z jakąś waderą, zapewne koleżanką po fachu.
 – Hej, Szkło! – zawołałam, z uśmiechem odwracając się w stronę swojej bandy. – Powiedz, skoczyłbyś za mną w ogień?

< Szkło? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz