niedziela, 31 maja 2020

Podsumowanie maja!

Moi Drodzy Kochani!
Tym sposobem (właśnie nie wiem, jakim, więc każdy niech dopowie to sam) upłynął nam kolejny, wspólny miesiąc, podczas którego być może nauczyliśmy się, jak doceniać obecność bliskich, których długo nie widzieliśmy oraz jak ie zwariować z tymi, których widzieliśmy bez przerwy, z przerwą (lub nie) na sen.
A być może niczego się nie nauczyliśmy, tylko siedzieliśmy jak te kołki, w chałupie na, by tak rzec, krześle.
To znaczy oczywiście, w lesie.
Oto przed nami następny czerwiec. W tym roku wyjątkowo wyjątkowy, jakby ten rok sam w sobie nie był wyjątkowym dla co najmniej dwójki z nas, pewien król postanowił sprawić, by był on wyjątkowy jeszcze bardziej.
No cóż, życzę Wam, Najdrożsi, abyście w przyszłym miesiącu odnaleźli kolejne z porozrzucanych na świecie cząstek siebie (nie pierniczę, żebyście zostali w domu, wszyscy wiemy dlaczego), szczęśliwie i spokojnie przeżyli te trzydzieści dni.
To się rozgadałem, a teraz to, na co wszyscy czekali.

Na miejscu pierwszym dwaj przystojni kawalerowie, Magnus i Szkło z 3 opowiadaniami,
Miejsce drugie dziś trzem niezwykle miłym misiom, oto TiskaTalaza i Eothar Atsume oraz ich 2 opowiadania,
Na miejsce trzecie wspiął się Paketenshika, napisawszy 1 opowiadanie!

Postacią, którą zobaczyliśmy w naszych opowiadaniach, był Mundus.

I na koniec, wyniki ankiet dotyczących postaci:
Duch i Eothar Atsume, 3 głosy (Najbardziej tajemnicza postać)
Magnus, 4 głosy (Najbardziej niegościnna postać)
Etain, 3 głosy (Największy skąpiec)
Mundus, 6 głosów (Najlepiej skonstruowany charakter)
Konwalia Jaskra Jaśminowa, 6 głosów (Najbardziej kobieca kobitka)

Gratulacje dla wszystkich zwycięzców i jednocześnie podziękowania, że byliście wciąż z nami!

                                                            Wasz samiec alfa,
                                                                Agrest

Od Szkła CD Talazy - "Pierwsza Krew"

Nocny las był tak samo cichy, jak za dnia. Czasem być może nawet dało się usłyszeć więcej.
Nocne niebo było ni to czarne, ni granatowe, pozostawiające w duszy wpatrującej się w nie istoty wrażenie doskonałej nieskończoności.
Nocne powietrze było chłodne, ale niosło ze sobą cieplejsze fale, jakby od północy, ze strony ludzkich siedzib.
- Przepraszam, Talazo - powiedziałem cicho, na moment opuszczając wzrok na swoje nogi, potem nerwowo mrugając, po czym bezsilnie podniosłem go znowu, napotykając ukryte w ciemności spojrzenie wadery - ale nigdy nie byłem... dobry, w tych rzeczach, które nazywa się romantycznymi. Bardziej lub mniej trafnie - tym razem zaśmiałem się, równie nerwowo - a podejrzewam, że tego właśnie w tym momencie oboje... - zawahałem się. Cała nieudolność skleconych naprędce zdań i ich bezsens uderzył mnie jak deszczowa struga podczas jakiejś wielkiej ulewy.
Nie mówiłem dalej. Jakieś w przybliżeniu niezrozumiane uczucie kazało mi popatrzeć na nią, dostrzec odwzajemnione spojrzenie i być może lekki uśmiech, który przepłynął po jej pysku jak mglisty poranek.
Lecz wciąż było ciemno. Optymistyczne spostrzeżenie dla kogoś, kto umawiał się na wieczór i przyszedł przed chwilą.
- Widzisz, ja jestem... prosty stróż bezpieczeństwa. Zresztą wiesz, kim jestem. Nie mam czego ukrywać.
- Jeśli tak mówisz - tym razem na pewno uśmiechnęła się, trochę już wyraźniej i odwróciła wzrok.
- Wyjdź za mnie - powiedziałem nagle, swoim własnym tonem głosu próbując dodać sobie wyczekiwanej odwagi. Chociaż po tych słowach poczułem, że pod płową sierścią jestem już cały czerwony, a serce gwałtownie zaczyna nadganiać myśli - może brzmię jak szaleniec, ale obiecuję, zrobię wszystko, byśmy byli tu razem szczęśliwi. Żebyś ty była. Zależy mi na tobie.

< Talazo? >

piątek, 29 maja 2020

Od Magnusa CD Tiski – „Inna Droga”

Biegłem przed siebie sam już nie wiedząc przed czym uciekam. Nie miałem dużego pola manewru. Z każdej strony otaczało nas morze. A morska woda, mimo że ciepła, nigdy nie była po naszej stronie. Mięśnie łap zaczęły mnie piec od zbyt wielkiego wysiłku. Zewsząd zaczęły otaczać mnie światła i paskudny ryk silników. Już wiedziałem, kto mnie gonił. Ich coroczne wizyty zawsze kończyły się tak samo. Chaosem, popłochem i ocknięciem następnego ranka, bez pamięci o dniu poprzednim. Skręciłem swoje ciało w stronę skarpy. Odwróciłem się w biegu, w stronę drapieżników i posłałem im piękny uśmiech. Chwilę później spadałem już w dół, w ciepłe odmęty morza.

Ocknąłem się nagle. Ten sen. Wydawał się taki rzeczywisty. Wspomnienie uderzyło mnie tak mocno, że przez dłuższą chwilę nie potrafiłem się z niego otrząsnąć. Wygląda na to, że pamięć zaczęła mi już wracać kilka dni wcześniej. Na początku myślałem, że to tylko sny, ale teraz już wszystko ułożyło się w pełną całość. Podświadomie jednak czułem, że coś jest nie w porządku. Te przebłyski mogły oznaczać tylko jedno. Wrócą po nas. Pewnie w najmniej oczekiwanym momencie. Nie mogłem sobie pozwolić na opuszczenie gardy. Spojrzałem na słońce rozpoczynające nowy dzień. Musiałem porozmawiać z Karą, jeśli ja coś pamiętam to ona też musi.

- Tiska, widziałaś coś dziwnego w nocy? – spytałem nadal patrząc przed siebie. Brak odpowiedzi mnie zaniepokoił. Odwróciłem się i poczułem jak emocje zalewają moje ciało. Odetchnąłem kilka razy, ale i tak nie mogłem opanować wybuchu. Obudziłem szczęśliwie śpiącą waderę i wytknąłem jej, na pozór spokojnym głosem, jak bardzo nieodpowiedzialnie się zachowała. No dobra. Przyznaje, że nie takich słów użyłem. Jednak jak mogła tak zignorować moje słowa!? Może gdyby chodziło o samo mięso, to nie zareagowałbym tak gwałtownie, ale teraz już nie chodziło tylko o to. Nie mogłem jej powiedzieć, co mogło się stać. To sprawa moja i Kary, im mniej wilków będzie coś wiedziało tym lepiej. Specjalnie więc odsunąłem ją od siebie. Poczułem dziwne drgnięcie w sercu, gdy zobaczyłem jej urażoną minę. Nie mogłem jednak już nic cofnąć. Teraz na pewno przez dłuższy czas nie będzie chciała mnie widzieć, co pozwoli mi dowiedzieć się czegoś więcej o tym co działo się na wyspie.

Gdy Tiska odeszła po naszej wymianie zdań, ja zająłem się dostawą zamarynowanego mięsa. Przerzuciłem wszystko na obie skóry, które zostały z oporządzonych jeleni i z pomocą kilku kawałków sznurków i gałązek zawiązałem je sobie na szyi tak, że jedna była po mojej prawej stronie, a druga po lewej. Tak uzbrojony, udałem się do Agresta, który wskazał mi najlepsze miejsce do zostawienia pożywienia i zawiadomił inne wilki o całej sprawie. Przez kotłujące się w mnie emocje, nie byłem w stanie sam nic zjeść, więc od razu po załatwieniu tej sprawy, pobiegłem do jaskini Kary.

Zastałem moją siostrę biegającą samotnie wzdłuż plaży. Zrównałem z nią krok, a gdy Kara mnie zauważyła, gwałtownie się zatrzymała. Spojrzała na mnie niezadowolona, a nawet wręcz wściekła. Cokolwiek to było, byłem pewien, że zaraz się dowiem.

- Jak mogłeś? – zaczęła i jej złość od razu zmieniła się w smutek. Jej oczy zeszkliły się a oddech urywał.

- Młoda… - szepnąłem tylko i przytuliłem siostrę. Nie odepchnęła mnie, ale też się nie odwzajemniła. Pozwoliła tylko na chwilę pocieszenia.

- Chciałeś się zabić. Chciałeś… mnie zostawić. – Wyglądało na to, że opuszczające jej ciało serum, wstrzyknięte przez istoty, sprawiły, że przypomniała sobie o zdarzeniach sprzed wypadku. Jeśli można było to nazwać wypadkiem.

- Ja… - nie byłem w stanie nic powiedzieć. Tyle rzeczy się działo, tyle chciałem jej powiedzieć, ale nie potrafiłem. Wadera odsunęła się i otarła łapą łzy.

- To teraz nieważne. Teraz musimy chronić watahę przed tymi co po nas idą. Masz pojęcie co się stanie jak znajdą tak dużą watahę? Rozpoczną wszystko na nowo. Coroczne łapanki, te strzykawki, namierzanie nas przez… - dotknęła delikatnie miejsce pod uchem, gdy mogliśmy wyczuć delikatne zgrubienie. – … to coś.

- Zabiorą wszystkich ponownie na wyspę. Codzienna walka o jedzenie i wodę. Pamiętasz jak wysuszyli jedyny strumyk z wodą? Tygodniami nie mieliśmy co pić. Musieliśmy kopać ziemię do krwi, żeby znaleźć choć kropelkę pitnej wody.

- A na końcu przysłali zarażonego wilka, który wybił całe nasze stado. – determinacja na jej twarzy, mogła aż przerazić. – Nie pozwolę by to wszystko się powtórzyło. Lada dzień mogą przylecieć na tych swoich maszynach i zniszczyć to co tutaj zbudowaliśmy. To co przez lata tutaj budowali. Musimy iść do Agresta. On nam pomoże. – powiedziała i już chciała ruszyć do biegu.

- Stój. – zatrzymałem ją łapą. – Nie możemy im nic powiedzieć. Jeżeli ktoś się dowie to jest większa szansa, że ich też złapią. Jeśli będziemy się trzymać na uboczu, w pobliżu plaży to zabiorą tylko nas i reszta będzie wolna.

- Chyba żartujesz? Urodziłam się na tej wyspie i nie mam zamiaru tam nigdy więcej wracać. Pozory normalnego wilczego życia to za mało by wymazać wszystko inne. Wiem, że zawsze mówiłeś, że mogło być gorzej, że powinniśmy dawać się badać i eksperymentować na nas, bo dzięki temu mamy jedzenie. Tylko zobacz do czego to doprowadziło. Nasza rodzina nie żyje i to dlatego, że nie walczyliśmy o naszą wolność. – spojrzała na mnie z wyższością. – Teraz mamy szansę ich pokonać. Nasza wataha jest silna i z niejednym już wygrała. Musimy im zaufać.

- Pokonać kogo? – usłyszałem znajomy głos. Spojrzeliśmy na Tiskę wychodzącą zza drzewa.

- Kara… proszę Cię. – szepnąłem do siostry, ale ona już mnie nie słuchała.


<Tiska?>


Od Paketenshiki - "Mokro w dziób i jeszcze trochę", cz. 1

Deszcz robi kap kap kap na liściach. Ulewa robi SZSZSZSZSZSZSZ wystarczająco głośno, żeby trzymać wilka całą noc na nogach. Nie wspominając, że deszcz przyjemnie masuje zmęczone i zgrzane po podróży mięśnie, a ulewa przemacza wszystko do suchego włoska, pozostawiając podróżnika zupełnie przemokniętego i zmarzniętego.
Do diaska z tą pogodą, pomyślał do siebie Paketenshika, chowając się głębiej pod drzewo, które wcale nie stanowiło ochrony przed zacinającym deszczem. Gdybym mógł ją kontrolować, albo chociaż opóźnić, nie musiałbym moknąć tuż pod jakimś starym, na wpół uschniętym drzewem.
Pakiemu nie chciało się w ogóle udawać, że ta sytuacja go nie dobiła. Nie najadł się królikiem, przemarzł, zmókł do suchego włoska, serio, kogo by to wszystko nie dołowało? Do tego robiło się powoli ciemno i jeśli nie znajdzie porządnego schronienia, może nabawić się poważnego choróbska. Nie miał na to czasu. Naprawdę, nie miał czasu chorować. To nie było w jego stylu.
Wziął głęboki oddech, najgłębszy, na jaki mógł sobie pozwolić przy tej zimnej pogodzie. Ulewa w końcu musiała się przerzedzić chociaż na moment, który on będzie mógł wykorzystać, żeby uciec do lepszego schronienia. Jakiejś nory, jaskini czy czegokolwiek. Gdzie będzie mógł się schować, wyschnąć, ogrzać i wreszcie zasnąć bez ciągłego szumienia kropel wody o zielone liście drzew. Już go głowa od tego bolała.
Tak, to brzmiało jak plan.
Szkoda, że wykonalny tylko, jeśli niebiosa się nad nim zlitują.
A na to się jak najbardziej nie zapowiadało.
– Jak ja nie lubię ulew – szepnął cicho, próbując uspokoić myśli. Nie znosił, nienawidził. Przynosiły zbyt dużo wody na raz, niszcząc otoczenie, zamiast je pojąc. I męcząc podróżujące wilczki. Zła ulewa. Niedobra. A sio.
Oczywiście, opad atmosferyczny nic sobie nie robił z odstraszania ze strony rudego basiora i dalej rozlewał swoją zabójczą wodę po okolicach. Szszszszszsz, śmiały się liście. Jesteś do bani, mówiły. Nikt cię nie będzie szanował, wilczy lisie, ośmielały się szydzić.
A Paketenshice wszystkie te śmiechy, chichy, szydzenia wisiały daleko nad głową. Dosłownie i w przenośni. Jego własne poczucie wyodrębnienia ze względu na dziwną przeszłość nie mogło przecież dyktować, jaką on sam ma wartość. Bo przeszłość nie ma wpływu na to, jakim wilkiem jesteś, jeśli starasz się wystarczająco mocno.
Drzewa wokoło ociekały deszczową wodą, na ziemi robiły się coraz większe i gęstsze kałuże. Gleba szybko zamieniała się w płynące błoto. Trzeba było stąd uciekać, zanim go zaleje i zdechnie podtopiony opadem atmosferycznym, który nie ma prawa zabić zdrowego, sprawnego wilka. Mowy nie ma. Neh-eh, ulewa nie może wygrać.

< C.D.N. >

Nowy członek!

Paketenshika - nauczyciel łowiectwa

Od Tiski CD Magnusa - "Inna droga"

Robienie wart nad martwymi zwierzętami wydaje mi się całkowicie bezsensowne. Co miałoby się z nimi stać? Tu jest tak wiele zwierzyny, że żaden drapieżnik żyjący na terenach watahy nie ma powodu podkradania jedzenia wilkom. Nigdy nie zdarzyło mi się, żebym upolowała coś, a potem to zniknęło. Magnus musi być nieźle skrzywiony, że urządza czuwanie nad poćwiartowanymi jeleniami. Być może na ich wyspie nie było tak kolorowo jak tutaj, no ale przecież jesteśmy tutaj. Nie tam, tutaj - proste.
- Wiesz co... na terenie watahy raczej nie zdarzają się kradzieże żywności - starałam się, by mój głos nie zdradził moich myśli. Na samym początku znajomości nie mogę wydawać się leniwa i nie chce go źle nastawiać, bo odbije się to potem na naszej pracy. Basior mruknął niezadowolony. Coś dziwnego było w jego postawie.
- Ja wezmę pierwszą wartę - powiedział tak, jakby w ogóle nie usłyszał tego, co przed chwilą powiedziałam. Nie chciałam już więcej drążyć tematu, ziewnęłam przeciągle. Dopiero teraz poczułam, jaka byłam zmęczona. Położyłam się w małej odległości od małego obozowiska. Bez szyszek ciężko było mi zasnąć, ale kojący szum morza zrobił swoje i już po chwili oddałam się w objęcia snu.

Gwałtowne szturchanie wyrwało mnie ze spokojnego cienia. Nad sobą zobaczyłam czerwone ślepia. "Cudownie" - pomyślałam sobie i podniosłam się ociężale. Na plaży zrobiło się tak zimno, że ciężko było mi ruszać łapami. Zbliżyłam się do oporządzonego mięsa, chcąc sprawdzić, czy pojawił się na nim lód. Nie mogłam uwierzyć, że nic takiego się nie stało. Magnus nie zamienił ze mną słowa, tylko od razu zwinął się w kłębek i poszedł spać, widocznie bardzo zmęczony po przeżyciach całego dnia. Zasnął, jakby panujący wokół chłód nie robił na nim wrażenia. Podczas snu wyglądał o wiele przyjaźniej. Jak szczeniak, który śni tylko o kolejnych wielkich przygodach, takich jak wspięcie się na drzewo, albo gonitwa za motylem. Przyjrzałam się żywności. Naprawdę nie mogłam uwierzyć, że nie śpię, żeby wpatrywać się w jedzenie. Jedzenie się je, a nie na nie patrzy. Uśmiechnęłam się na tę myśl. Może...? Rozejrzałam się dookoła, ale w pysku czułam nieprzyjemny posmak. "Innym razem" - postanowiłam. Było mi tak zimno, że na myśl o nocnym podjadaniu robiło mi się niedobrze. Zdecydowanie innym razem. Popatrzyłam w morze. Gwiazdy pięknie migotały nad czarną jak smoła wodą. Zwróciłam uwagę na jedną z nich. Jej blask pulsował w nieregularnym tempie. Miałam wrażenie, że zmienia rozmiary. Może się ruszała? Nawet nie wiem, czy to możliwe, ale byłam pewna że zaczynała się do mnie przybliżać. Powiększała się i powiększała, aż w końcu... zaczęła się zmniejszać. Uciekała przed moim wzrokiem, kurcząc się i oddalając.

Ocknęłam się gdy poczułam gwałtowne szarpnięcie w karku, gdy łeb opadł mi w półśnie. Zamrugałam oczami, starając się rozbudzić. Nie do końca odróżniałam, sen od jawy. Popatrzyłam jeszcze raz na światełka na niebie, wszystko w jak najlepszym porządku. Z lewej strony usłyszałam pomrukiwanie. Odwróciłam się i zobaczyłam, że Magnus rusza łapami przez sen. Uśmiechnęłam się delikatnie, wyglądał tak niewinnie. Oczy znów zachodziły mi cieniami, ciągnąc mnie w otchłań przyjemnego snu. Powoli budziła się we mnie złość, że nie mogę po prostu się położyć i się mu poddać. W sumie dlaczego? Bo jakiś wilk, który urwał się nie wiadomo skąd tak powiedział? Żyję tutaj dużo dłużej i co? Ciężkie myśli krążyły mi po głowie bardzo wolno, przerywane jeszcze nieopanowanym półsnem. Już nie wiedziałam czy już śpię, czy jeszcze nie. Gwiazdy znów zaczynały się oddalać. Chyba naprawdę już mnie nie ma.

- Czy ty jesteś normalna?! - pełen złości krzyk obudził mnie, a nad sobą zobaczyłam ciemne oblicze Magnusa. Kontrolował się, ale był wściekły. Całe jego oblicze przybrało przerażający wygląd. Płomienie wokół łap szalały, choć nie wykraczały poza swoją określoną linię. Słońce już dawno wzbiło się w niebo. Z lasu słychać było śpiew ptaków. Spokój przyrody całkowicie kontrastował z wyrazem pyska basiora.
- Jaką trzeba być idiotką, żeby zasnąć na otwartej plaży przy stercie świeżego mięsa? Wiesz co mogło się stać? Kradzież to jedno, moglibyśmy być już martwi! Nie mogę uwierzyć, że będę pracował z taką kretynką - to jak to powiedział, było wstrząsające. Wydawał się tak opanowany, że każde słowo uderzało mnie jeszcze bardziej. Gdyby to był zwykły wybuch, po prostu bym to zignorowała. W dzieciństwie często kłóciłam się z rodzeństwem, ale wybaczałam im porywczość. Nigdy nie chcieli mnie zranić. Teraz czułam się, jakby każda obelga była wypowiedziana po to, by mnie zniszczyć. Przeszłam więc w tryb obrony - choć w tym wypadku wydawać by się mogło, że raczej walki o życie.
- Co miałoby się stać? Mieszkam tu dłużej niż ty i znam każde zwierzę w okolicy. Ty masz jakieś problemy ze sobą, że robisz zamieszanie o takie głupoty...
- Ja mam problemy? - przerwał mi - Głupia dzi**o, twoim zdaniem to była warta? Wiesz, na czym polega? Może ci wyjaśnię, bo najwyraźniej do tego nie dorosłaś - prychnął lekceważąco, a mi odjęło mowę. On wcale nie był ode mnie starszy, nie miał żadnego powodu się wywyższać. Krew się we mnie zagotowała.
- Słuchaj, przyszedłeś nie wiadomo skąd i teraz się mądrzysz? Powiedz, dlaczego nie zabraliśmy tego wszystkiego w bezpieczne miejsce? Siedziałam na zimnym piasku jak kołek, zastanawiając się, co ci odbiło. Uważasz, że moglibyśmy być już martwi przeze mnie? Dobrze, że nie zamarzliśmy tej nocy przez twoje głupie pomysły! - nie wiem, co z tego co powiedziałam, zrobiło na nim wrażenie, ale chyba zauważyłam jakieś poruszenie na jego mroźnym obliczu.
- Nie było wcale tak zimno - mruknął. - Jak ty w ogóle karmisz watahę, skoro nie umiesz nawet wykonać jednego prostego zadania? Dobrze, że tutaj jest tak dużo zwierzyny. W innym wypadku wszyscy by głodowali z kimś takim jak ty. - zabolało. Poczułam, że nie wygram w tej dyskusji. Uczucie porażki zaczęło ściskać mnie w żołądku.
- Fajnie, że przyszedłeś pomóc - szepnęłam, odwracając się. Ucisk przeniósł się do gardła. Łzy zamgliły mi widok. Na szczęście, on już tego nie zauważył. Biegłam z całych sił do swojej jaskini. Tam czułam się bezpiecznie, tam mogłam bez wstydu się wypłakać. Podziękowałam sobie w duchu za ostatnie treningi. Mogłam teraz błyskawicznie znaleźć się w ukochanych czterech ścianach. Zwinęłam się w kłębek i pozwoliłam sobie na łzy.

Później oczy miałam zapuchnięte, pysk zastygł w charakterystyczny sposób. Nie miałam już siły. Uspokoiłam się. Gdy odetchnęłam głębiej, powietrze gwałtownie przerwało kichnięcie. Moje kichnięcie. Cholerny basior - pomyślałam, kiedy ciało przeszył zimny dreszcz.



<Magnus?>


sobota, 23 maja 2020

Od Magnusa – ‘Rezerwat” cz. 1

- Zabierz go ode mnie. Nie chce go widzieć. – usłyszałem wybudzając się ze swojego snu. Otworzyłem leniwie oczy i spojrzałem na rozgrywającą się scenę. Wilk, który się mną wcześniej zajmował rozmawiał z jakąś chorą wilczycą, która leżała w tej samej części jaskini co ja. Gdy zauważył, że się wybudziłem, zaczął mówić tak, żebym go nie usłyszał. Wydawało mi się, że wadera była piękna. Jej futro było intensywnie chabrowe, a wokół niej unosiła się iskrząca poświata. Zupełnie jakby jej ciało płonęło niewidzialnym ogniem. Jej przenikliwe oczy, lśniły złotą żółcią.  Nie do końca rozumiałem o co chodziło, ale widziałem za to dziwny grymas na pysku chorej, gdy na mnie spojrzała. Nie zamieniła ze mną ani jednego słowa i mimo, że próbowałem z nią rozmawiać, ona patrzyła w jeden punkt na ścianie i ignorowała każde moje słowo. Co jakiś czas przychodziła medyczka, która zmieniała zakrwawione skóry, na których leżała wadera. Po kilku minutach moje posłanie zostało przeniesione do innej jaskini. Później już nigdy więcej nie zobaczyłem tej wilczycy, a grymas, który towarzyszył naszemu spotkaniu odnajdywałem na wielu pyskach, przez kolejne lata.
- Kim jest ta wadera? – zapytałem opiekuna, gdy opuściliśmy jaskinię.
- Nie martw się tym.
- Dlaczego nie chciała mnie widzieć? Co jej się stało? I dlaczego byłem z nią w jednej jaskini? – Jak każdy szczeniak starałem się dowiedzieć jak najwięcej mogłem.
- Magnus do cholery! – skuliłem się na krzyk. – Ta wadera umiera, rozumiesz! To Twoja matka i umiera przez Ciebie! Odkąd Cię urodziła wykrwawia się i… nikt nie potrafi jej pomóc. - Basior spojrzał na mnie i usiadł nagle z bezsilności. Oprócz wściekłości w jego głosie wyczułem też smutek. Nauczycielka, która przyszła do mnie wczoraj była zdziwiona, że pomimo zaledwie 48h na świecie, byłem w stanie pojąć tak dużo rzeczy na własną rękę. Mówiła mi też coś o roli matki w moim życiu. Wydawało mi się, że to bardzo ważna rola, jednak nie czułem żadnej więzi z tamtą waderą.
- Powinienem coś do niej czuć? Kochać ją? – zapytałem ponownie wilka. Teraz już nie krzyczał. Zauważyłem łzy na jego policzkach i trzęsące się łapy.
- Nie wiem. Ona Cię nie kocha. Nawet Cię nie chciała. A teraz straci przez to życie. – powiedział nad wyraz spokojnie. Spojrzał na mnie i zmarszczył brwi. Siedzieliśmy tak przez kilka chwil.
– Odebrałeś mi ją! – Wilk rzucił się na mnie nagle, w ciągu sekundy jego smutek na powrót zamienił się w złość. – Ty i Twój przeklęty ojciec!
- Pu…uść – wyjąkałem z jego łapami na gardle. Starałem się bronić, ale moje wątłe ciało nie miało szans z dorosłym wilkiem. Szamotałem się i odpychałem łapami, ale na nic się to nie zdało. Czułem za to jak moje siły opadają i walka o kolejny oddech była coraz bardziej uciążliwa. Nagle ciało basiora opadło na mnie bezwładnie. Odetchnąłem głęboko pomimo palącego czucia w gardle i płucach. Dopiero po chwili zacząłem zauważać co się dzieję wokół mnie. Jakieś dziwne istoty uśpiły mojego opiekuna i ściągnęły jego bezwładne ciało z mojego. Patrzyli na mnie dziwnie i mówili w jakimś mało rozumianym przeze mnie języku. W oddali słyszałem wycie i krzyki innych wilków. Słyszałem też dźwięki wydawane przez te inne istoty. Nie wyglądały na złe, właściwie wydawało mi się nawet, że nic gorszego niż przed chwilą mnie już nie spotka.
- Bierz szczeniaka, ten drugi nie nadaje do rezerwatu. – długie łapy jednego z przybyszy wyciągnęły się w moją stronę. Nie miałem siły uciekać. Po chwili poczułem ukłucie na grzbiecie. Jeszcze chwile patrzyłem na wygolone pyski istot. Później poczułem jak jedna z nich mnie podnosi, ale moje oczy stały się tak ciężkie, że nie miałem pojęcia co nastąpiło później.

CDN

piątek, 22 maja 2020

Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"

Nocne powietrze niosło ze sobą zapach lasu. Zdawało się, że gęstniał w nim słodki zapach jałowca, dyskretna woń jodły, zapach życia i świeżości parujący z połaci świeżej trawy, wszystko jeszcze rozgrzane, ciężkie od żaru czerwonych węgielków zachodu. Czy to wpływ choroby i odosobnienia, że każda najsubtelniejsza nuta zdawała się przeszywać mnie na wskroś, przenikać pod skórę, unosić i zmieniać, czy też było tak zawsze?
Pachniało zmianą; życiem, które płynęło z czterech stron lasu niczym krew powracająca do serca. Zapach ten dawał siłę i nadzieję; byłam skłonna uwierzyć, że wszystko będzie dobrze bez względu na obrót spraw, biec, żyć, uciekać, ale z drugiej strony wilgotna woń stawała mi w gardle, utykała w zatokach, sprawiając, że mimo usilnych starań nie mogłam pozbyć się łez szklących się w kącikach oczu.
Nie wiedząc, jak poradzić sobie z tym uczuciem, siedziałam bezczynnie pod drzewem, pod którym akurat zostawił mnie uciekający jeleń. Jak wiele było w tym sensu? - to niedające spokoju pytanie starałam się zbywać wymówką, tłumaczyć sobie niemożność postawienia kroku przytłaczającym zmęczeniem, do którego jako rekonwalescentka miałam pełne prawo; osobiste preferencje miały natomiast stanowić o tym, że zbierałam siły pod gołym niebem, zamiast poszukać pierwszej lepszej nory czy chociażby ułożyć sobie jakieś legowisko.
Przed prawdą uchronił mnie Szkło. Drgnęłam, gdy ukazał się moim oczom, z niewiadomych powodów niezdolna do wyczucia jego zapachu, nim jeszcze się pokazał. Westchnęłam niezgrabnie, próbując się nie rozpłakać, gdy pierwsze łzy radości zebrały się w moich oczach, jakby czekając tego momentu od czasu poprzedniego rozstania. Czy on nigdy nie zawodzi?
‘’Znalazłeś’’ było jedyną rzeczą, którą potrafiłam z siebie wykrztusić. Basior nie wydawał się bardziej rozmowny. Zdawało mi się, że jego spuszczony wzrok jest oznaką wstydu, dopiero później zrozumiałam, że chodziło o leżący na ziemi kwiat. Płomienne barwy obfitej w kwiaty gałązki zdawały się jeszcze promieniować w bezkresnym mroku nocy, ponownie przywodząc mi na myśl skojarzenie z dogasającym żarem ognia.
- Och, to… - wydusiłam na tyle cicho, że równie dobrze basior mógł tego nie usłyszeć; dość tego, że w ciemności nie mogliśmy dostrzec detali swoich twarzy.
Chciałam powiedzieć sobie, że nigdy jeszcze nie dostałam od nikogo kwiatów, szybko jednak zorientowałam się, że to nieprawda; dlaczego więc teraz nie miałam pojęcia, co zrobić z podarunkiem? Niezgrabnie podniosłam gałązkę na wysokość oczu. Obróciwszy ją raz między pazurami, wsunęłam ją za ucho, w gęstwinę jasnych włosów. Parsknęłam cichym śmiechem, trudno powiedzieć, czy do basiora, czy tylko do siebie samej, czując w jakim są nieładzie; brudne i posklejane, przypominały ususzoną trawę pod koniec lata.
Gdy tylko opuściłam łapę, gałązka trochę opadła; poprawiłam ozdobę, po czym uśmiechnęłam się do Szkła, szczerząc zęby w dziwnej mieszance smutku i radości.
Siedzieliśmy i milczeliśmy, patrząc na skryte w mroku kontury własnych twarzy. Nie było to naturalne zachowanie, z pewnością nie dla mnie. Nieskładne myśli cichutko sugerowały mi, by gdzieś się wybrać, coś zaproponować; tłumiło je jednak przyjemne ciepło spokoju, które rozlewało się po mojej piersi, gdy Szkło znalazł się obok mnie, nareszcie prawdziwy. W cichym lesie trudno było schować się za maską, czy to pracy, czy choroby. Patrzyłam na niego, czytając z jego twarzy, jakim mógł być wilkiem.
Nagle ocknęłam się, ponownie parskając cichym śmiechem.
- Dobrze – otarłam nos, starając wyplątać się z własnych myśli – Dobrze. Chodźmy może… nad rzekę. Powinna być gdzieś… - wyciągnęłam łapę, by niepewnym gestem wskazać kierunek.
- Tam? – uśmiechnął się lekko, kiwając głową w zupełnie przeciwną stronę.
- Tak – odwzajemniłam uśmiech – Tam.

Wartki nurt odbijał światło gwiazd, mieniąc się jak łuski srebrzystej ryby, która nagle znalazła się zbyt blisko morskiej powierzchni. W ogóle zdawało się, że miejsce wypełniał blask; pozbawiony płaszcza z koron starych drzew, świat otworzył się na światło. Co prawda księżyc był niewielki i tylko nieśmiało pobłyskiwał w mroku, może właśnie onieśmielony bezkresnym ogrodem gwiazd rozkwitającym na czystym niebie, lecz w noc taką jak te zdawał się zupełnie niepotrzebny.
Również moje myśli wydały się rozjaśnić. Ze starą radością wbiegłam do wody, od razu zanurzając się po same uszy. Pod jej powierzchnią roztargałam włosy, dopiero teraz przypominając sobie o tkwiących w nich kwiatach; było już jednak za późno, by jakkolwiek je ratować. Wynurzając się, by zaczerpnąć powietrza, odszukałam wzrokiem Szkło. Stał tuż przy brzegu, z odbiciem lubości w oczach chłodząc łapy w rześkiej wodzie, prócz tego zdawał się jednak głęboko zamyślony.
Czy był smutny?, przeszło mi przez myśl, nim ponownie zanurkowałam pod powierzchnię, czyniąc to nawiasem zupełnie bezmyślnie, jakby odruchowo. Woda o tej porze roku wciąż jeszcze była bardzo zimna, toteż nawet spieszyło mi się, by ją opuścić; jeszcze dwa obroty i już byłam na brzegu. Strzepując z siebie krople wody, mogłam niemal przysiąść, że słyszę bicie własnego serca, rozbudzonego potężną dawką adrenaliny. Odszukałam wzrokiem Szkło. Stał blisko, tuż przy moim boku.
Zbliżyłam swój nos do jego. Przysiadł, omal nie wpadając w piękny krzew kaliny, który rozrastał się za jego plecami, nieśmiało wyglądając na brzeg rzeki z leśnej gęstwiny.

< Szkło? >

Od Eothara Atsume - ,,Niecny Owoc" cz. 2

— Dziękuję bardzo za eskortę, i mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. - zwróciłem się do grupy wilków, widząc, że nie pali się do wejścia do groty w poczuciu spełnionego obowiązku, i dobrze. Ci odkrzyknęli mi na pożegnanie mieszane "Cześć", "Hej", "Do zobaczenia", lecz wciąż stali na swoim miejscu. Odwróciłem się przodem do ciemnej czeluści jamy. Korytarz spadał trochę w dół, prawie że nie widziałem pomieszczenia, toteż i nikt wewnątrz nie mógł mnie zauważyć. Wziąłem głęboki oddech i energicznym krokiem ruszyłem w dół ziemisto-skalną ścieżką. Nie uszedłem jeszcze połowy, gdy ujrzałem zwrócone w moją stronę dwa wilcze łby. Tym razem nie starałem się udawać cichej myszki, wręcz przeciwnie.
W średniej wielkości jaskini zastałem dość przeciętny widok: pod ścianą w centrum siedział z pewnością niemłody już, rudej maści z siwymi włosami basior, do tej pory przeglądający jakieś papiery, pomrukując, teraz podniósł głowę i utkwił we mnie stalowe, acz zaciekawione spojrzenie. Mawiają, że rozum nie zawsze idzie w parze z wiekiem, ale miałem przeczucie, że w tym przypadku przysłowie się sprawdzi. Towarzyszyła mu trójka burych "asystentów", jedynie czwarty wyróżniał się kolorystycznie, co mogło świadczyć o mocach. Z całej gromady bił spokój, a zarazem gotowość do zmiany postawy w każdej chwili.
— Dobry wieczór. - na zewnątrz słońce szykowało się już do spoczynku. - Pan Dergud, przywódca tego zrzeszenia, jak mniemam?
— Dobry wieczór. - odparł głębokim, nieco flegmatycznym głosem najstarszy wilk, lustrując mnie wzrokiem i lekko unosząc brew, jakby próbując sobie przypomnieć mój pysk lub zdjąć z niego czaszkę. Nie spodziewał się odwiedzin o tej porze. - Tak, dobrze trafiłeś. A co sprowadza takiego młodego basiora w nasze skromne progi? Chyba trochę za wcześnie na was, NIKL. - dodał wyraźnie oczekującym głosem.
— Nie mogę wypowiadać się w drugiej kwestii, ale na pierwsze pytanie odpowiem z chęcią. - teraz wilk wydawał się jeszcze bardziej zaintrygowany. Świetnie. - Propozycja interesu. To jest to, co mnie tu przywiodło. 
— Zamieniam się w słuch. - odparł po chwili Dergud, odkładając bezwolnie jeden z dokumentów na bok.
— Zakład, że za miesiąc WSJ wzbogaci się o wschodnie tereny i pozbędzie się swojego wroga.
— Nie mamy i nie chcemy mieć wrogów. - uśmiechnął się nieco pobłażliwie basior.
— A nazwalibyście Agresta przyjacielem? - zripostowałem jego wypowiedź z kamiennym wyrazem pyska, mimo że serce biło mi jak oszalałe w nadziei.
— A kim jest dla ciebie, że pragniesz nam pomóc? - warknął rudy wilk. Jednak nie jest ze mnie taki najgorszy strzelec. 
— Powiedzmy, że zamierzam mu się odpłacić pięknym za nadobne. Za to, co zrobił ze mną i bliskimi. - przybrałem ton głosu mroczny niczym otchłanie piekła, uciekając wzrokiem na lewo, równocześnie mrużąc oczy przy próbie zjednania sobie umysłu basiora. Wziąłem głęboki wdech i z pewną trudnością, ale zsunąłem lekko czaszkę, ukazując paskudną bliznę na oku. Dla lepszego efektu było warto.
— Więc zamierzasz w pojedynkę rozprawić się z alfą i całą jego watahą, a potem jeszcze narzucić im czyjeś jarzmo? - podwładni basiora zawtórowali szefowi cichymi chichotami.
— Nie mam już nic do stracenia. - odparłem beznamiętnie. No to pojechałeś na całego, Atsume, i to po bandzie. - Zresztą nie jestem sam. - zamknąłem oczy i zjeżyłem sierść, naprężając mięśnie. Po chwili poczułem wibracje unoszących się zewsząd kamieni i wirujących w powietrzu liści, a nawet jakichś patyków z zewnątrz, oraz znajomy prąd przebiegający przez całe moje ciało. Uniosłem powieki, ze wzrokiem utkwionym wciąż w grupie wilków, będącej pod chwilowym wrażeniem występu, choć nie tak dużym, jak się spodziewałem. Być może w tych okolicach magiczne zdolności są bardziej powszechne. - Potrzebuję jedynie schronienia i czasu.
— A co ty będziesz z tego miał?
— Spokój ducha i ciała u twego boku. - odpowiedziałem prosto.
— Ha. Cóż, mierzysz wysoko, a to się chwali. - mruknął wilk, przysuwając przed oczy jeden z papierów ze stosu, co znaczyło zbliżający się koniec rozmowy. Dergud przechylił nagle lekko głowę z wężowym uśmiechem. - Dwa tygodnie. A potem...
— ... potem dostaniesz moją głowę. - dokończyłem za niego, z satysfakcją zauważając poirytowane zaskoczenie w oczach basiora, a kompletny szok u jego kamratów. - Miłego wieczoru panom życzę. — Wzajemnie. - mruknął rudy basior. Odwróciłem się wolno na pięcie i ruszyłem do góry ku wyjściu. Na zewnątrz z rozkoszą wciągnąłem w nozdrza świeże, wiosenne powietrze. Pomarańczowo-czerwony blask zachodzącego słońca przyjemnie głaskał moje futro i przydawał scenerii dookoła wojenne klimaty, a przynajmniej tak mi się kojarzył. Moja wcześniejsza eskorta się ulotniła, ale we wszechobecnej wilczej woni był jeszcze jakiś w miarę świeży ślad. Zanurzyłem się w gąszcz lasu, a po przedarciu się przez kłujące zarośla wpadłem na niewielką, ale dobrze wydeptaną ścieżkę. Nie minęło dużo czasu, nim spotkałem na swojej drodze pierwszego, szarego (dosłownie i w przenośni) obywatela.
— Hej, masz może chwilkę?
~~~ Eothar, poseł i obywatel Watahy Szarych Jabłoni - tak, podoba mi się ten tytuł. Współpraca z taką waderą, jak Błarka, to będzie czysta przyjemność; wystarczy, że podniesie się głos, i już drapnie do kąta. Jakim cudem utrzymała się na swoim stanowisku, nie mam bladego pojęcia, ale z tego, co zdążyłem zaobserwować, ogólnie panowała tu większa dezorganizacja, anarchia, luz, jak kto woli. Przyznam, że to dosyć ciekawe doświadczenie...aczkolwiek może mi przysporzyć zarówno korzyści, jak i kłopotów.
Stanąłem przed pustą wnęką. Zagęszczenie legowisk w tej okolicy było dość spore, nie zamierzałem całej nocy poświęcać na znalezienie idealnego. Po dokładnym obwąchaniu dziury i upewnieniu się, że nie ma jeszcze właściciela zniosłem na miejsce trochę mchu i porządnie uklepałem. Prawie już położyłem się na ziemi, kiedy dostrzegłem swoje odbicie w kałuży naprzeciwko. Pod wpływem impulsu zastygłem nagle w bezruchu w pozycji siedzącej. Z tafli wody wyzierała na mnie para czerwonych ogników, powierzchnia czaszki wciąż była gładka i biała, bez jednej rysy. Dwoje długich uszu sterczało na boki, trzy rzędy ostrych zębów ukazały się po lekkim otworzeniu pyska. Ciekawe, czy blizny wciąż są tak samo głębokie. Nos tak samo długi. Oczy tak samo niebieskie. Rysy tak samo surowe, wąskie. Czy to, co widzę, to Atsume? Kiedy ostatnio mu się przyglądałem? Odjąłem łapę od czaszki i ułożyłem się wygodnie w swoim nowym legowisku. To głupie. Zwinąłem się jeszcze ciaśniej, mimo w miarę ciepłej nocy.
Dobrze wykorzystaj te dwa tygodnie, Atsume...być może twoje ostatnie.

979 słów, a zatem
CDN

Od Tiski CD Kary - "Biała Noc"

Kolejne dni czułam się z Karą jak ziemniaczek w maśle. Spędziłyśmy milion godzin na rozmowach, a tematy wcale nam się nie kończyły. Polowałyśmy razem. Nauczyłam jej paru zmyślnych sztuczek podchodzenia zwierzyny, a ona pokazała mi, jak zajmować się mięsem. Moje umiejętności kulinarne okazały się totalną klapą, więc spędzałam jeszcze więcej czasu z rudą przyjaciółką, której nie przeszkadzało wyżywienie kolejnego wilka.
Słońce przenikało zielony sufit lasu. Ciągnęłam za sobą młodego jelenia. Delikatne ciało okazało się cięższe, niż mi się na początku wydawało. Gdy zaciągnęłam je pod jaskinię przyjaciółki, ostatnie promyki już znikały za horyzontem. Przycupnęłam na plaży, rozkoszując się widokiem. Nagle moich uszu doszedł dźwięk łamanych gałęzi. Odwróciłam się i wśród ciemnych drzew zobaczyłam basiora z łapami zanurzonymi w niebieskich płomieniach. Dreszcz załaskotał mnie po karku. Magnus przybliżył się do mnie z nieco odpychającą miną.
- Nocka? - zapytał. Kiwnęłam głową. - Dzisiaj?
Popatrzyłam na niego z pytaniem w oczach. Prychnął lekceważąco, po czym odwrócił się w stronę morza. Daleko od brzegu, na niebie zbierały się czarne jak śmierć chmury. W powietrzu czuć było zapach burzy.
- Nic nam nie będzie w jaskini - wzruszyłam ramionami, na co basior spiorunował mnie wzrokiem.
- To nie będzie zwykła burza - mruknął i nie czekając na moją reakcję, skierował się do swojego domu. W tym samym momencie z lasu wyłoniła się Kara. Trzymała w zębach dwa dorodne króliki i uśmiechała się na mój widok.
- Czego chciał Magnus? - spytała, jednocześnie gestem zapraszając mnie do jaskini.
- Nieważne. - zabrałam się za oporządzanie zwierzyny. Przyprawianie zostawiłam przyjaciółce. W środku nie było już nic widać, więc wystrzeliła wiązkę ognia z łapy. Jestem pod wrażeniem, jak sprawnie posługuje się swoją mocą. Oprawioną skórę złożyłam w jednym miejscu, po czym zabrałam się za krojenie mięsa. W tym czasie Kara sporządziła marynatę. Oddzieliła część na śniadanie, a resztę położyła nad ogniskiem. Ostatnim razem, gdy próbowałam zrobić to, co ona, posiłek skończył jako węgiel. Poważnie nie mam pojęcia, jak to się stało. Zjadłyśmy przepyszną kolację, a potem położyłyśmy się przy grzejącym ogniu. Z pełnym brzuchem w ciepłej jaskini od razu zaczęły mi się kleić powieki. Ruda koleżanka nie miała tego w planach. Próbowała mnie jakoś ożywić, machając mi ogonem przed nosem. Mruknęłam tylko ostrzegawczo, ale nie przeszkodziło jej to w niczym. W końcu skorzystałam ze starej, dobrej metody.
- No dobra - zerwałam się na równe łapy - opowiem ci historię. Będzie trochę strasznie, ale nic się nie martw.
Popatrzyła na mnie z wyraźnym zainteresowaniem. Historia o wilku wisielcu od zawsze była wykorzystywana przez moje starsze rodzeństwo, kiedy im przeszkadzałam w rozmowach. Jest naprawdę upiorna, nigdy nie mogłam po niej zasnąć i uciekałam za każdym razem, gdy starszy brat, zaczynał ją opowiadać. Wciąż nie lubię strasznych klimatów, ale oficjalnie mogę powiedzieć, że na tę jestem uodporniona.
- To działo się całkiem niedawno i całkiem niedaleko... - starałam się zabarwić głos na bardziej ochrypły. Kara nastawiła uszy. - Szczęśliwa rodzina, małe szczenięta miały wszystko, czego tylko pragnęły. Jedzenie, ciepło, miłość. Sielskie życie, daleko od wojen, daleko od zgiełku. Nikt nie mógł uwierzyć, dlaczego nagle jedno z nich zniknęło...
Historia się rozkręcała, a uśmiech znikał z twarzy mojej przyjaciółki. Nieskromnie przyznam się, że jestem dobrą bajarką. Każde moje słowo odbijało się w umyśle i na ciele słuchacza. Wilczyca robiła się coraz bardziej spięta i nerwowa. Opowieść toczyła się dalej, a napięcie rosło. Wyobraźnia słuchacza ma być tak pobudzona, by umysł sam kroczył w kierunku tego, czego się najbardziej boi. Całość ma za zadanie tylko przygotować wilka do wielkiego, przerażającego finału. Powietrze wyraźnie gęstniało. Ciche grzmoty z zewnątrz dodawały klimatu. Kolejni bohaterowie znikali, a Kara nieznacznie się skuliła.
- ...mam dość waszego szczęścia! Jęknęła postać, po czym rozpłynęła się w powietrzu - w momencie, kiedy historia się skończyła, na plaży uderzył piorun. Obie podskoczyłyśmy ze strachu. Potem uderzył kolejny, i kolejny. Jak rozjuszony byk, wróciły do mnie słowa Magnusa, a Kara drżała cała jeszcze po mojej historii. Na plaży pojawiła się seria błyskawic uderzających w to samo miejsce. Wyjrzałyśmy zobaczyć, co się dzieje. Wszystkie pioruny uderzały w jeden punkt, seria się nie kończyła. Mój umysł zaczął się przenosić.
Wszystko dookoła było białe, spowite mgłą. Na plaży panowała cisza, nie było tu burzy. Moja świadomość była w całkowicie innym wymiarze. Wyczułam po swojej prawej stronie pewne napięcie - Kara. W pewien sposób po omacku złapałam ją i wciągnęłam do Mgły. Jej moc emanowała czerwienią. Popatrzyła na mnie z wyraźnym zdziwieniem.
- Nie powiedziałam ci jeszcze o tym. - mruknęłam przepraszająco. Wtedy w oddali. Wśród głuchej ciszy rozległ się niesamowity trzask pioruna. Biały piasek zaczął dymić, a z niego wyłoniła się mglista postać.
Wysoka, szczupła wadera o hardym spojrzeniu. Teraz była wyraźnie zaniepokojona. Gdy jej zbłąkany wzrok zetknął się z moim, zobaczyłam znajomy błysk. Mglista postać wpatrywała się w nas, a we mnie narastało poczucie, że gdzieś już ją widziałam. Zadrżała nagle i obróciła się w stronę lasu, jakby coś usłyszała. Nic nie zauważyłam, spojrzałam na Karę, spodziewając się, że do niej doszedł ten dźwięk. Pokręciła przecząco głową, wiedziałam, że ona też kojarzy stojącą przed nami postać. Wilczyca bez ostrzeżenia, może w reakcji na niedościgniony głos zerwała się z miejsca i pobiegła do lasu, mijając nas.
- Poczekaj! - krzyknęłam za nią. Zerwałam się do biegu, ale mgła w tej chwili zniknęła, a ja byłam z Karą z powrotem przy jej jaskini. Rozejrzałam się nerwowo. Burza przesunęła się na północny-zachód. W zielonym lesie zobaczyłam mglisty kształt wadery. Pobiegłam za cieniem. Kara ruszyła za mną, próbując mnie zatrzymać.
- Widzę ją! - odpowiedziałam. Przyjaciółka wyraźnie nie wiedziała, dlaczego biegniemy, ale była wciąż blisko, próbując dotrzymać mi kroku. Gnałam jak opętana za mgłą. Gałęzie szarpały mi futro, gdy mijałam drzewa. W ciemności ciężko było ominąć wszystkie przeszkody. Mięśnie zebrały się do pracy, umysł był owładnięty pragnieniem dogonienia tajemniczej postaci. Z otępienia wyrwał mnie przenikliwy krzyk Kary.
- Stój! - użyłam pazurów, by szybciej zahamować. W samą porę, bo przed nami rozciągał Skryty Las. Mglisty kształt zniknął z pola widzenia.



<Talazo?>

środa, 20 maja 2020

Od Szkła CD Talazy - "Pierwsza Krew"

Ostatnie rozmyte, świetliste znaki na niebie zanikały, dając do zrozumienia, że tą wczesno-letnią porą kończy się wieczór, a zaczyna noc.
Oparłszy pysk na nadgarstkach, leżałem w ciemności, na piasku, pod krzewem jałowca. Wypatrywałem małych, śmigłych jak jaskółki nietoperzy, a gdy mój wzrok już jakiegoś napotkał, leciał za nim po czystym niebie aż zmieszał się z czarnymi gałęziami i ich drżącymi na chłodnym wietrze liśćmi.
Z jednej strony, tak bardzo, bardzo chciałem wstać i nawet nie pójść, pobiec ile sił w nogach, w miejsce, w którym była jakakolwiek szansa na spotkanie z Talazą. Na myśl przychodził mi morski brzeg. Albo bliżej nieokreślona plama lasu wskazana przez intuicję. Z drugiej strony, byłem pełen dziwnych oporów. Dlatego też minęła minuta, minuty, potem może i dłużące się strasznie kwadranse, a ja leżałem cały czas w tej samej pozycji, czując, że moje ciało coraz bardziej rozpaczliwie zaczyna dopominać się choćby drobnego ruchu.
Przymknąłem oczy.
Zacząłem już zbierać się do wstania, rozciągnięcia chyba obolałych już od leżenia mięśni i ruszenia prosto przed siebie, ale w jednej chwili coś ukłuło mnie jak zdesperowana pszczoła.
Nie powinienem tego robić. Talaza nie jest... sam nie wiem już, co myśleć. Gdy ją widzę, zaczynam mieć wrażenie, że istnieje tylko tu i teraz, Talaza i ja. Jej historia i wpleciona w nią moja, zagubiona dusza szukająca dla siebie miejsca.
Potem zajmowałem się obowiązkami, wieczorem wracałem do domu. Pracę przerywały mi tylko nieliczne obrazy jej odległych oczu. I ostatnio jakoś coraz częściej przybierały tam ponury, nieżyczliwy wyraz. Przy każdym takim przebłysku coraz bardziej bolało mnie serce.
Nie, nie pójdę do lasu, postanowiłem, lecz jeszcze zanim skończyłem mówić do siebie w myślach te słowa, nadeszla kolejna fala wątpliwości. Co, gdybym nie poszedł? A jeśli  narawdę czeka?
Otworzyłem oczy.
Podniosłem wzrok. Ktoś cicho stąpał po suchym igliwiu.
- Co tu robisz? - zapytałem szeptem, widząc Mundusa, sprawiającego dziś to dziwnie czarujące wrażenie, które zaczynało mu towarzyszyć tylko w niektórych, rzadkich sytuacjach. Położył na ziemi iskrzący wśród nocy swoim pięknem kwiat i uśmiechnął się lekko, przez chwilę patrząc na mnie lekko nieobecnym wzrokiem.
- Pomyślałem, że może jeszcze zdążę ją spotkać, zanim wróci z polowania.
- Kogo? - mruknąłem podejrzliwie, ale zaraz zreflektowałem się. Skinąłem głową i zamilkłem, przez moment niczego nie mówiąc. Wreszcie nerwowo wciągnąłem powietrze i dodałem, równie cicho, co wcześniej - słuchaj... czemu ty właściwie ciągle to robisz?
- To bez sensu, prawda? - przerwał mi delikatnie, po czym odwrócił wzrok - ale czy nasze działania muszą być zero-jedynkowe? Zawsze kończyć się, za przeproszeniem, zyskiem?
- To pytanie retoryczne?
- Zależy, jak głęboko wierzysz w odpowiedź.
- W porządku. Ale, nie obraź się, czy warto z takim zacięciem obdarowywać kwiatami kogoś, kto nawet cię nie lubi?
- Nie każdy ma szansę zostać w życiu dzielnym rycerzem Szkiełkiem i móc dumnie prężyć pierś wśród westchnień.
- Bzdura! - prychnąłem, z urazą podnosząc głowę - szczerze cię pytam. Szczerze mi odpowiedz.
- Zupełnie szczerze? Kiedy jakiś czas temu zdychałem sobie w jaskini szpitalnej z pokrojonymi żyłami, absolutnym dołkiem psychicznym i lekką hipotermią, miałem tak dużo czasu, że zacząłem zupełnie inaczej myśleć o pewnych rzeczach. Na przykład polubiłem kwiaty. Skończyły się te rozmyślania i ta sympatia co prawda, gdy tylko pierwszy raz wyszedłem ze szpitala, ale przypomniałem sobie, jak... długa historia, i przyszło mi do głowy, że naprawdę przyjemnie jest czasem popatrzeć na taką barwną roślinkę. I widzisz, gdy zobaczę jakiś ładny kwiatek, po prostu zanoszę go Etain, niech też popatrzy - podniósł w szponie gałązkę, zwieńczoną kilkoma niewielkimi, rubinowozłotymi kwiatami - to na przykład różanecznik.
- To za proste - wstałem powoli i otrzepałem się, czując ulgę rozchodzącą się po wszystkich mięśniach.
- A czego byś chciał?
- Nie wiem. Mam zbyt dużo wątpliwości.
- Wybacz... myślisz o Talazie?
Rzuciłem mu posępne spojrzenie.
- Kiedy nadejdzie czas, żeby ostatecznie się ich pozbyć? - zapytał, przenosząc kwiatek w moją stronę i kładąc go przede mną - może tobie bardziej się przyda.
- Myślisz... - położyłem uszy po sobie - czy oby to nie będzie dziwne gdy tak nagle...
- Czy to nie dziwne, że niestabilny psychicznie czaplo-kogucik musi wyjaśniać ci, że kobiecie nie da się wręczyć zbyt wielu kwiatów? - mruknął, patrząc na mnie spode łba. Przez chwilę układałem myśli.
- Co mam jej powiedzieć? - po kryjomu przełknąłem śliną - w życiu nie dałem jej kwiatka. Nawet o tym nie pomyślałem.
- Gdybym cię nie lubił, doradziłnym pewnie, żebyś wytłumaczył to uczczeniem Święta Niepodległości w Timorze Wschodnim. Ale cię lubię, więc daruj to sobie. Nie byliście przypadkiem umówieni dziś wieczorem? To nie karz jej czekać.
- A skąd ty to w ogóle... - iskierka podejrzliwości, która wcześniej zagościła w moich oczach, wybuchła teraz żywym płomieniem.
- Rozmawialiście o tym pod jaskinią wojskową, przyjacielu.
Jeszcze raz popatrzyłem na ową niecodzienną zdobycz. I w końcu poczułem coś na kształt wrażenia, że nie mogłem podjąć lepszej decyzji.
Po chwili byłem już w drodze. Kłusując przed siebie, dosyć długo przemierzałem las, w poszukiwaniu tej jednej, zaginionej duszy. Nie bacząc już na konkretną porę, o której mieliśmy się spotkać, wiedziałem, że i tak jestem spóźniony.
Minęło pewnie dobre ponad pół godziny. Starając się nie tracić nadziei, byłem w trakcie rysowania w pamięci mapy naszych terenów i wyznaczania dalszej trasy. W pewnej chwili, zanim jeszcze zorientowałem się, co skłoniło mnie do takiego ruchu, zwolniłem, a następnie zatrzymałem się. Moje myśli powróciły w miejsce, w którym powinny być, przynajmniej częściowo, cały czas. Rozejrzałem się i dopiero teraz poczułem. Oto ona, znajomy zapach.
- Talazo? - z niesłyszalnym westchnieniem podszedłem do wadery, kładąc przed sobą gałązkę różanecznika.
- Znalazłeś - w ciemności dostrzegłem zwrócone ku mnie oczy.
- Myślałem, że znajdę cię nad morzem. Przepraszam, jeśli długo czekałaś - uśmiechnąłem się nie do końca zręcznie, czując, że najwyższy czas zapaść się pod ziemię. Dopiero gdy mój wzrok napotkał jasne płatki leżące pomiędzy nami, na chwilę zapomniałem o niecodziennej fali wstydu, która ogarniała mnie przez cały czas, zebrałem się na troszkę więcej odwagi i wydusiłem cicho - to dla ciebie.

< Talazo? >

sobota, 16 maja 2020

Od Talazy CD Szkła - "Pierwsza Krew"

Czułam naprawdę wiele. Może i to prawda, że miałam słabe serce, które teraz w tak żałosny sposób, niemal bez walki, pozwoliło szarpać się tysiącu emocji. Najpotężniejszą była z nich chyba wdzięczność. Okropne, przytłaczające uczucie sprawiało, że gdy opuszczałam medyczną jaskinię, łapy same się pode mną zginały, jakbym miała w każdej chwili paść na ziemię i przycisnąć pysk do twardego gruntu, by w najgorętszy możliwy sposób dziękować za zwrócone mi życie. Powstrzymywało mnie chyba przed tym drażniące, pozbawione odpowiedzi pytanie – czyja to zasługa? Uniosłam drżącą łapę do serca, po czym szybko przeniosłam wzrok na Szkło, otoczonego mglistą aureolą rosnącego w siłę słońca. Nie…

Czułam się, jakbym śniła. Śniła sen piękniejszy, niż kiedykolwiek, tak inny od szarpanych przez obawy i smutki zwidów błądzących po dobie, w której dzień i noc zlewały się w jedną szarą masę, a które były wszystkim, co miałam do niedawna. Lecz nie, to wszystko było zbyt realne. Serce biło mi mocno w obszarpanej, brudnej piersi, tak mocno, jakby miało ją zaraz rozkruszyć, bólem zmuszając mnie do zachowania przytomnego umysłu. Wiatr, motyle, blask słońca, to wszystko wirowało w ciężkim letnim powietrzu, tworząc kalejdoskop barw, a może był to świat taki, jak i zawsze, trochę tylko rozkruszony ostrymi łzami wzburzonej radości, które lśniły w moich oczach.
Łapy się pode mną zginały, a jednak każdy krok po trawie był źródłem intensywnej rozkoszy. Zapach kwiatów, słowa Szkła, który nagle przerwał milczenie, to wszystko było bardzo piękne. Samodzielnie. Uniosłam kącik ust w geście słabego uśmiechu. Szkło, przez ciebie już chyba zapomniałam, co znaczy to słowo. Pozostając w tonie tej szorstkiej refleksji, odpowiedziałam basiorowi, po czym każde z nas na powrót pogrążyło się we własnych zmartwieniach, które mogły być teraz mniej sobie odległe, niż nam się zdawało.
 Przepuszczona w wejściu jaskini wojskowej przez basiora, szłam do środka jak skazaniec na miejsce egzekucji, z obawą w sercu, ale myślami krążącymi gdzieś daleko; pustymi oczyma omiatałam wszystkie ściany pomieszczenia, pozwalając sobie później, pod wpływem braku nadziei, na odrobinę kpiące spojrzenie rzucone w twarz przywódcy całej tej niepotrzebnej szopki. Czy coś podobnego dało się wyczytać w czarnych oczach czapli, nim standardowym powitaniem przeszedł do papierkowej roboty? Oh, z pewnością, z pewnością odbicie to wyostrzyło się, gdy podjął karteczkę w pazury, by wygłosić wszem i wobec, to znaczy mi i Szkłu, jej treść.
Przytłumione uczucia wezbrały nową falą, znajdując wreszcie wyraźny cel; zadrżałam mocno, walcząc z własnym ciałem, by wbrew wszystkiemu, co podpowiadał mi rozum, nie paść do chudych nóg owego bociana, dziękując za zwrócenie wolności, a więc i życia.
Z jaką ulgą wyszłam z owego urzędu. Drżałam jeszcze z ekscytacji, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że na karty mojego życia naniesione zostały tłustymi literami zmiany; jak gdyby wszystko, co się dotychczas wydarzyło, było tylko prologiem.
Z zamyślenia wyrwał mnie głos. Podniosłam wzrok na Szkło, nad którego grzbietem unosiła się rubinowa iskierka; zniknęła, gdy mrugnęłam parę razy, chcąc wyostrzyć spojrzenie. Teraz widziałam tylko pysk basiora, po którego wyrazie domyślić się można było, że czeka odpowiedzi na, na to wychodzi, zadane przed chwilą pytanie.
- Hmm? – podjęłam, natychmiast jednak na powrót tracąc zainteresowanie tematem. Zbyt wiele się teraz działo; zaraz nowa myśl zjeżyła futro na moim grzbiecie, pchając się na język z niepowstrzymaną siłą. – Chodźmy gdzieś razem.
Zamarł na chwilę; na moment tak krótki, że przypadkowy obserwator z pewnością nie byłby nawet w stanie zauważyć u niego żadnego zawahania, tak szybko zresztą przykrytego maską formalności i profesjonalizmu, która chłodnym dmuchnięciem zdawała się odegnać pulsujące między nami uczucia.
- Powinienem… – tu odwrócił wzrok i przerwał na chwilę, głęboko, acz wciąż niezwykle dyskretnie wzdychając. – Mam jeszcze trochę pracy.
Bez zastanowienia kiwnęłam głową na znak zrozumienia, równie odruchowo zdejmując z niego spojrzenie, by rozejrzeć się trochę po straconym na długo świecie; Na bezkresnym niebie igrały coraz to intensywniejsze, ogniste barwy, zwiastując nastanie wieczoru, tak jednak długiego i niezaprzeczalnie pięknego o tej porze roku.
- Spotkajmy się więc później. Znajdziesz mnie?
Chociaż nie patrzyłam mu w oczy, głęboko w sercu odczułam pojawiającą się w nich konsternację. Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, powtórzyłam pewnie:
- Znajdziesz mnie.
I nie czekając komentarza, odwróciłam się, by niemal biegiem zniknąć pomiędzy drzewami. Usunąwszy się z pola widzenia basiora, zwolniłam kroku, starając się na trzeźwo poddać analizie całą sytuację; świeży zapach sosny zdawał mi się w tym jakkolwiek pomagać.
Jakaś rozsądna część mnie, chcąca uwolnić się wreszcie z emocjonalnej uwięzi skokiem w szarą, a bezpieczną codzienność, podpowiadała, że dobrym krokiem byłoby teraz rozejrzenie się za mieszkaniem; ta spragniona wolności strona argumentowała, że przyjemnie będzie jednak prowadzić nomadyczny tryb życia, przynajmniej przez jakiś czas. Słońce, które z każdym dniem przygrzewało coraz mocniej, jakby niecierpliwie wyczekując nadchodzącego przesilenia, tylko chwaliło ten pomysł.
Niemniej niemal instynktownie ruszyłam na północ, gdzie moją uwagę udało się zająć młodemu jeleniowi, zwierzęciu kilkukrotnie ode mnie większemu, acz czy zwinniejszemu? Kwestii tej nie udało się rozstrzygnąć, bowiem nieprzerwana zabawa w kotka i myszkę, tropienie i pogoń, odprowadziła mnie aż do późnych godzin wieczornych. Każda z nich coraz skuteczniej sprowadzała moją uwagę na najmniejszy szelest gałęzi czy dmuchnięcie wiatru, dającym nadzieję na spotkanie z…  ukochanym.

< Szkło? >

poniedziałek, 4 maja 2020

Od Magnusa CD Tiski – „Inna droga”

Niezadowolenie Tiski na temat moich sposobów, zdziwiło mnie. W końcu była w stanie usprawnić polowania i pomóc większej liczbie wilków, dzięki dostarczaniu im jedzenia. Może faktycznie, zwierzyna nie miała takiej szansy ucieczki jak przy standardowym polowaniu, ale chyba właśnie od tego jest bloker nie? Ma zablokować szansę ucieczki ofierze. Ruszyliśmy z jeleniami na placach w stronę mojej jaskini. Gdy byliśmy już niedaleko kazałem waderze zaczekać a sam poszedłem po niezbędne narzędzia do oprawiania mięsa. Wracając zebrałem po drodze parę ziół do zaprawy i kilka większych liści by na nich położyć mięso do suszenia. Zbliżając się do miejsca, w który zostawiłem waderę ze zwierzyną, do razu poczułem, że coś jest nie tak. Tiska zniknęła, jej zapach był ledwo wyczuwalny. Na szczęście jelenie nadal leżały tam gdzie powinny być. Moja znajomość z Tiską chyba nie będzie zbyt kolorowa… skoro już teraz ucieka ode mnie zostawiając martwą zwierzynę na pastwę innych zwierząt, to nie wróżę nam świetlanej przyszłości. Ułożyłem starannie liście obok siebie a obok wykopałem spory dół na zaprawę. Dokopałem się na tyle głęboko, że morska woda z głębin zaczęła powoli zapełniać dół. Dorzuciłem trochę ziół, po czym postanowiłem zająć się oprawą zwierząt.
- Jednak nie uciekłaś? – powiedziałem pogardliwie czując za sobą ruch. Nie podniosłem nawet pyska znad martwego zwierzęcia. Po zapachu wiedziałem, że to Tiska. Wadera odburknęła coś cicho i mnie okrążyła. Położyła coś przed oprawianym przeze mnie jeleniem.
- O co ci chodzi? – spojrzałem na nią i na to co przyniosła. Kilka gałązek jeżyn leżało złączonych w niewielki bukiet. – Kara mówiła mi kiedyś, że są dobre do zaprawy. Rosną tylko w jednym miejscu w lesie, wiec stwierdziłam, że po nie pójdę. – wytłumaczyła się przypatrując mi się z ciekawością.
- Myślałem… - przerwałem, bo nie wiedziałem co powiedzieć. Może jednak nie będzie tak źle jak zapowiadałem. Nadal jednak zostawienie martwych jeleni samych było co najmniej głupotą.
- Hmm? – wadera uśmiechnęła się delikatnie, jakby chciała mnie zachęcić.
- Wrzuć do zaprawy przy liściach.
- Okej! – Tiska chwyciła gałązki ponownie do pyska i zrobiła co kazałem. Ciągle była taka pogodna. Nie męczyło jej to?
- Późno już. Powinnam zbierać się do siebie, mieszkam dość daleko.
- Prześpisz się u Kary. Nie ogarnę wszystkiego sam. – powiedziałem nie przerywając pracy. Wadera nic nie powiedziała. Usiadła niedaleko i obserwowała moją pracę. Podgrzałem delikatnie ostrze, które trzymałem w łapach i wykonałem ostatnie nacięcie, odcinając tkankę trzymającą skórę. Bez słów przeszedłem do drugiego jelenia, a Tiska zajęła się odkrajaniem mięsa od kości u pierwszego zwierzęcia. Praca szła nam szybko, Tiska co jakiś czas coś komentowała, zauważyłem, że nie przepadała za ciszą. Irytująca przypadłość. Gdy ułożyliśmy ostatni kawałek mięsa na liściu, księżyc był już wysoko na niebie. Mięsa wyszło mniej niż przypuszczałem, ale nie było co się dziwić, skoro moja towarzyszka podjadała co drugi kawałek. Rozłożyłem świeżą skórę i położyłem się na niej, odgradzając się od zimnej ziemi. Nie żebym czuł jej zimno, tak tylko zakładam, że ziemia ma niższą temperaturę niż powietrze. Mimo wszystko na skórze spało mi się lepiej.
- To ja będę lecieć. – powiedziała Tiska.
- Odprowadziłbym cię do Kary, ale ktoś musi pilnować, żeby pobliskie zwierzęta nic nie podkradły. – powiedziałem rzucając delikatną aluzje waderze.
- Nie, ja pójdę do siebie. Nie chce robić kłopotu twojej siostrze.
- Dla niej to nigdy nie będzie kłopot. Wpuszcza do siebie każdego, nie zdziwiłbym się jakby niedługo zamieszkała ze skunksem, bo jest „Taki słodki”. – podwyższyłem głos udając Karę, a Tiska uśmiechnęła się i zachichotała.
- To w jej stylu. – przyznała i stała jeszcze chwile, chyba rozmyślając co zrobić. A niech mnie… mogę tego żałować, ale jakoś muszę spróbować się zmienić.
- Wiesz co,  – zacząłem gdy wadera już się odwróciła. – jestem zmęczony i nie dam rady czuwać całą noc. Zostań tu to zrobimy warty.

<Tiska?>

niedziela, 3 maja 2020

Od Eothara Atsume CD Agresta, ,,Niecny owoc" cz. 1

Popchnięty z nadmiernym entuzjazmem przez barczystego strażnika zatrzymałem się z nosem w krzakach jałowca. Tylko dzięki szybkiej reakcji i odbiciu się tylnymi łapami przeskoczyłem na drugą stronę unikając wywrotki. Przy okazji uratowałem chociaż część swojego honoru. Może brak mi porządnych, męskich mięśni, ale równowagę na drzewach wyćwiczyłem niemalże do perfekcji. Odwróciłem jeszcze na chwilę głowę.
— Obawiam się, że to zbędna fatyga; sadźcie lepiej chabry. - rzuciłem ostatnie słowo w przestrzeń bez konkretnego odbiorcy, po czym kilkoma susami wdrapałem się na najbliższe drzewo, powoli znikając z pola widzenia. Oddalające się pręgi na mojej sierści zlewały się z gąszczem gałęzi obwieszonych pąkami, lekko uchylonymi o tej porze roku. Zwolniłem i obejrzałem się bezwiednie, kątem oka jedynie obserwując ukryte w gąszczu sylwetki. Całe szczęście, żadne spojrzenie się na mnie nie zatrzymało. Przymknąłem na moment oczy. Prawie w tym samym momencie usłyszałem krótki skowyt, potem zastąpiony kilkoma niewybrednymi określeniami gałęzi, która spadła prosto na głowę stróża. Z resztą policzę się później.
Po kilku kolejnych przeskokach zszedłem na ziemię. Wpierw postanowiłem ustalić, gdzie się dokładnie znajduję. Kierowaliśmy się na północny zachód, a w powietrzu zaczynałem wyczuwać delikatne znamiona obcej woni, zatem muszę być blisko zachodniej granicy WSC. Co tam mówiła ta ślicznotka? Wataha Szarych Jabłek? Jabłoni? Jeden pies. "Ostrzec strażników obu watah"...ale byłoby to nielogiczne, biorąc pod uwagę, że wypchnęli mnie prosto na ich ostrza. Zatem tą drugą musi być Wataha Wielkich...Nadziei. Teoretycznie zawsze mogłem okrężną drogą wpaść na terytorium WWN, ale wyższy polityk po takim przywitaniu raczej nie pchałby się od razu w paszczę lwa, a tym bardziej zwykły wędrowiec. Jeżeli mają współpracujące służby mundurowe, to są raczej w dość bliskich stosunkach. Zatem pozostał mi tylko jeden kierunek do zbadania.
Czułem niezłe ssanie w żołądku, więc upolowałem na szybko jakąś kunę (albo sobola - jeden pies), póki jeszcze stąpałem po terenach chabrów. Jeżeli wszystko pójdzie w miarę dobrze i będę jeszcze żywym stworzeniem, to najem się dziś wieczorem. Wkrótce byłem już pewien, iż znalazłem się na terenach sąsiadów. Poruszałem się cokolwiek ostrożnie, ale swobodnie. Przez dłuższy czas nie spotkałem żadnej żywej duszy, za to jak już wyszły, to od razu pięć sztuk. Dosyć hałaśliwa grupa basiorów nadeszła z lewej strony. Po chwili podjęli próbę otoczenia mnie.
Prawie trzymiesięczny szczeniak przebierał szybko nogami obok dorosłego wilka. Cały czas rozglądał się z dziecięcą ciekawością po leśnej okolicy. Widok radośnie truchtającego, młodego basiorka obok starszego już samca z nietęgą miną w otoczeniu całkowicie różnej wiekiem i pochodzeniem kompanii, najczęściej wylegującej się w słońcu lub siłującej przy dopingu reszty kolegów, której jedyny wspólny mianownik to wojskowy obóz, był dość groteskowy. Mając z tyłu głowy rady rodziców, szczenię starało się unikać wzroku innych członków stada, choć oni nie kryli swego zainteresowania. "Tu masz jedzenie, tu jest miejsce na zebrania"
— A tu będziesz spał. Jasne? - mruknął głucho basior gdy stanęli przed niewielką norą, słabo zabezpieczoną i ciemną, ale w końcu jego własną.
— Ta jes. - odparł szczeniak. Kiedy tylko samiec odwrócił się na pięcie, wślizgnął się do nowego lokum. 
Po około godzinie młodemu udało się umościć w środku wygodne legowisko. Zbliżała się pora obiadowa, więc prędko ruszył ku ustalonemu stanowisku, gdzie starsi wojownicy znosili zdobycz do podziału. Na miejscu, wbrew wczesnej porze, czekała już cała gromada rówieśników. Stanął w drugim rzędzie. Tuż za nim wcisnął się jeszcze jakoś czerwonawy basiorek. Spojrzał na niego z lekką dezaprobatą, lecz ku jego zaskoczeniu ten uśmiechnął się promiennie. 
— Hej. Xavier jestem. - rzekł, wyciągając do niego łapę.
— Atsume. - odparł przyjaźnie szczeniak, uradowany z nowej znajomości. - Kim jesteś? - istniał niepisany zwyczaj rozpoznawania członków wojska na podstawie osiągniętej rangi, niźli stażu.
— Ha, zwykły szeregowy, nawet jeden dzień mi nie zleciał. - uśmiechnął się lekko wilczek. - A ty?
— Witaj w klubie. - poklepał nowego druha po ramieniu, ale jego uwaga była już skupiona na czym innym. Nadstawił uszu w kierunku samców w oddali, niosących dwie spore łanie. Zdobycz była ogołacana zgodnie z hierarchią, zatem szczenięta miały ubogie menu; wprawdzie zostawiano trochę lepszych kąsków, ale tylko najsilniejszym udawało się je wyrwać. Atsume z trudem przebrnął przez tłum. Praktycznie przeszedł po głowie jednej z młodych wader, po czym szybko wyszarpnął kawał mięsa z przedniej kończyny. Nieco oszołomiony ciągnącą się walką, stracił mały fragment w drodze, ale wciąż posiłek był wystarczający. Zabrał się do jedzenia na uboczu - oczywiście w pobliżu Xaviera, tyle że ciężko się mówi z pełnym pyskiem, więc robili to w milczeniu. Nagle szczeniak zauważył czyjąś piaskowo-czarną łapę na mięsie. Instynktownie więc warknął głucho i spojrzał wrogowi w oczy. Starszy młodzian w towarzystwie dwóch podobnych mu wilków z dumną miną wbijał w niego stalowy wzrok. Szczenię zjeżyło dodatkowo sierść i wyszarpnęło jedzenie spod jego kończyny. Przeciwnik odsłonił kły; mało brakowało do skoku. Powstrzymał go jedynie sygnał do rozejścia się od porucznika. Atsume szybko przełknął ostatni kęs i truchtem udał się w kierunku zarośli.
— To, masz jakieś rodzeństwo? - zagaił Xavier. Basiorek uśmiechnął się do błękitnego nieba.
~~~
Wracał po ćwiczeniach wojskowych do legowiska. Czuł się dosłownie jak wymięta szmatka, powoli stawiał krok za krokiem, gdy w krzakach rozległ się głośny szelest. Zmęczony, nie zdążył odpowiednio szybko zareagować. Wataha wyrostków otoczyła go ze wszystkich stron. Nieco zaskoczony, cofnął się o krok, marszcząc brew. 
— Proszę, proszę. Nasz nowy kolega. - wysyczał pretensjonalnym głosem znajomy, kruczo-piaskowej maści basiorek. - At-sume. W sumie z móżdżkiem do suma niewiele ci brakuje. - słowa te wywołały powszechny rechot.
— Czego chcesz? - mruknął tylko szczeniak, coraz bardziej napinając mięśnie.
— Zapłaty. - warknął czarny, po czym jeden z ekipy rzucił się od tyłu na nowicjusza. Ten prędko wykręcił się na pięcie i zderzył z wrogiem, ale w tym starciu nie miał szans. Już po chwili leżał z głową przyciśniętą do ziemi, daremnie próbując się uwolnić.
— Nic nie zrobiłem! - wydyszało szczenię, czując narastający, przytłaczający strach.
— G*wno mnie to obchodzi. - uśmiechnął się tylko napastnik, po czym uderzył go z całej siły w policzek. Na ten znak do uczty przyłączyła się reszta bandy, raz za razem wymierzając kolejne ciosy, czasem nawet używając kłów. Powietrze przeszywały ciche piski szczeniaka i okrzyki przeciwników. W glebę zaczęły wsiąkać jedna, dwie, trzy łzy. Czasami już prawie udawało mu się wyślizgnąć, lecz jednym ruchem ściągano go znów w otchłań. Był po prostu słaby. 
Ale nawet słabi mają szczęście.
Nieoczekiwanie uderzenia przestały spadać na Atsume, za to rozległo się kilka jęków i głuchych ciosów, po czym gromada rozpłynęła się w zaroślach. Szczenię odwróciło powoli głowę, by dostrzec nad sobą bury, wilczy pysk.
— Wstawaj. - rzekł po chwili Dango, brat z poprzedniego miotu. Pomógł się podnieść obolałemu basiorkowi. Wolno, ale stanął twardo na nogach. Nie śmiał jednak spojrzeć wilkowi w oczy.
— Żeby wpaść na taką jatkę pierwszego dnia? Coś ty narobił? - spytał stanowczo basior, aczkolwiek ktoś, kto go znał, mógł dostrzec w tym tonie nutę troski.
— Nic. - była to najbardziej sensowna odpowiedź, jaka przyszła szczeniakowi do głowy. Przynajmniej brzmiało lepiej od "Nie wiem". Dango westchnął tylko z politowaniem. Do legowiska dotarli razem.
— Lepiej nie podskakuj i weź się w garść, bo zginiesz po tygodniu. Trzymaj się. - dodał jeszcze cicho, oddalając się. Atsume nie spodziewał się słów otuchy, toteż uśmiechnął się lekko. Zaraz jednak uśmiech zastąpił nieforemny grymas złości i smutku. Silni mają wiarę.
— Witajcie. - oznajmiłem spokojnym i stanowczym tonem. - Z kim mam przyjemność?
— Lepiej to ty odpowiedz nam na to pytanie. - warknął najwyższy, szary wilk, wysuwając się naprzód, mimo że jeden z kompanów trącił go w bark. Mamy i "przywódcę".
— Przybywam w pokoju; za to wy, jak sądzę, strzeżecie ziem Watahy Szarych Jabłoni? - zaryzykowałem wybranie jednej z zapamiętanych nazw.
— Owszem. Przed takimi jak ty. - odparł basior z nutą dumy.
— Kto wam przewodzi?
— Pan jest poseł z NIKL-u? - mruknął nagle samiec, ledwie zauważalnie kładąc uszy, ale jednak; czułem, że tutaj nie jest to mile widziany gość.
— Te wieści przeznaczone są dla uszu tutejszej władzy. - nadszedł krytyczny moment, w którym nieznajomy patrzył mi przez chwilę prosto w oczy. Wreszcie mlasnął z niezadowoleniem i odparł:
— Dlaczego miałbym cię przepuścić?
— Bo oboje na tym zyskamy. - odrzekłem lekko znudzonym tonem, jako ktoś, kogo czas goni, a ten marny pył marnuje go na pogaduszki. Znów chwila ciszy.
— No dobra, chłopcy, wygląda na to, że wracamy do Derguda. - oznajmił przywódca zgromadzenia. Wciąż spoglądał na mnie niechętnie, ale równocześnie kiwnął przyzwoleńczo łapą. Ruszyłem zatem pośrodku radośnie przepychającej się i głośno gwarzącej w obcym akcencie gromady (na bank trochę nietrzeźwej). Ot, zapewne zgrai tutejszych rzezimieszków, lisków-chytrusków. Muszę się postarać, żeby po tygodniu nabrać chociaż trochę tutejszej mowy; zawsze przychylniejszym okiem patrzy się na swojego władcę, niż obcego.
— Daleko wylądowałem od siedziby?
— No, panie, trochę kawał drogi nam załatwiłeś, ale do wieczora staniemy. - basior wyraźnie nie był dziś w najlepszym humorze. Przynajmniej nie zabijał mnie już wzrokiem. Postanowiłem kontynuować rozmowę, aby trochę zacieśnić stosunki, a przede wszystkim, do licha, dowiedzieć się czegoś o tutejszej polityce. Jeżeli wpadnę przed oblicze kolejnego mocarza (kto wie, czy w dodatku kolejnego samozwańczego) goły i wesoły, to mam niewielkie szanse na happyend.
— Spodziewaliście się innych gości, jak mniemam? - brnąłem dalej, pragnąc rozładować atmosferę i zaskarbić sobie zaufanie tych osobowości.
— Tia... z NIKL-u.
— Z tymi swoimi żołnierzykami mogą mi najwyżej łapy wylizać! Co oni sobie wyobrażają...Że też ta odgórna mafia dotarła aż tutaj!
— Och, zamknij się już, Svel. - warknął szary basior.
— Nie będę milczał, kiedy próbują mi podciąć skrzydła. Nie trzeba było się z nimi zadawać... - drugi kolega usłużnie wepchnął mu łapę do pyska, po czym zaczęli się kuzgać, co przerwało jego monolog. W duchu parsknąłem śmiechem. NIKL, NIKL, NIKL...przecież już gdzieś o nim słyszałem
— Wam też zaszli za skórę, co? - odezwałem się swobodnie. Ach, no jasne. Skrót od jakiejś tam Izby Kontroli, nazwa zresztą wyjątkowo trafiona. No i ten palant z niebieską wstążką na szyi, który polecił mi te ziemie. Rozmówca warknął krótko, ale ostatecznie odpowiedział pytaniem na pytanie:
— A czym zawinili tobie? - uniósł lekko brew, jakby chciał jeszcze raz przeskanować mnie wzrokiem.
— Długo by opowiadać. Dość, że zawsze za bardzo wtrącają się w nieswoje sprawy. - mruknąłem, udając oburzenie.
— Dokładnie... Chyba zapomnieli już, że istnieje coś takiego, jak władza lokalna.
— I chcą umieścić tu swoich kandydatów. - dopowiedziałem za niego, uśmiechając się lekko pod czaszką. Nawet nieufność przywódcy zaczęła kruszeć, chociaż jakiś udział musiał mieć w tym krążący we krwi alkohol.
— Ha... Sama armia na wschodzie im pewnie nie wystarczy. - basior pokiwał powoli głową. Okey, podsumowując, mamy tu zatarg z władzą centralną o rozmieszczenie sił zbrojnych na całym obszarze, jak można by ostrożnie wnioskować z ostatnich słów wilka. Mało, bardzo mało.
— I przed czym miałaby bronić te ziemie?
— Bardzo dobre pytanie. - mruknął nasz rudy towarzysz z żółtymi akcentami, chwiejący się od czasu do czasu na nogach. - Widzisz tu pan gdzieś jakieś zagrożenie, no widzisz? - o tak, tuż obok...albo jakieś kilka mil za nami, na wschód... - Założę się, że nawet w zapisach dziejów sprzed nowej ery niczego nie znajdziesz. To porządna okolica!
— Nowej ery? - spytałem ze szczerym zaciekawieniem, nadstawiając uszu, może ciut nazbyt entuzjastycznie, ale trudno.
— Boże, czy wy zawsze musicie tak mielić tymi ozorami i nudzić... Chociaż przez 5 minut chcę iść w spokoju! - warknął przywódca. Zdawałem sobie sprawę, że było to ostrzeżenie.
— Spokojnie, jako szczeniak mogłem godzinami przysłuchiwać się opowiadaniom starszych; żadna historia mnie nie nudzi, a zwłaszcza z ust tak zacnych panów. - zaoponowałem delikatnie, przesuwając się lekko do tyłu, tak, by być wciąż w zasięgu uszu szarego wilka. Rudy odchrząknął i zaczął swój monolog:
— No więc, nową erę mamy właśnie teraz. Nazywamy tak wszystkie czasy od objęcia rządów przez Kanijela. Zmarło mu się kilka lat po objęciu stanowiska Alfy, trochę nam się zeszło do czasu nowego... Jeden wstrętny owocek od chabrów już się przymierzał do przejęcia naszych ziem, ale na szczęście Dergud zrobił ze wszystkim porządek i WSJ jest na dobrej drodze. - zakończył swą zaskakująco krótką wypowiedź. Biorąc pod uwagę ich obecność, to raczej sporo jeszcze zostało tego bałaganu do posprzątania.
— Jakiż to niecny owoc? Wataha Srebrnego Chabra, czyż nie? - spytałem, szukając oznak protestu ze strony najwyższego basiora. Nie zauważyłem, był na to obojętny.
— Agrest. Kiedyś był jednym z nas... - westchnął cicho inny wilk, ciemnoszary. Pokiwałem lekko głową w podświadomym geście zrozumienia.
— Ale chyba nie macie więcej konkurentów? Na szczęście tacy podelcy nie są zbyt pospolici. Będę na przyszłość wiedział, z kim się nie zadawać.
— Nie, panie, my tu sami swoi, może tam z kilka mniejszych związków się błąka, błąkało... - zaczął mówić trochę bełkotliwie, odkaszlnął. - A poza tym tylko WWN, pewnie już wiesz.
— Tak, z geografii akurat jestem całkiem niezły. - uśmiechnąłem się nieznacznie. Na razie tyle chyba mi wystarczy. Nie chciałem bardziej napinać atmosfery. - No, a dobrze się wam ostatnio powodzi, towarzyszu? Widzę, że zwierzyny nie brakuje. - przeniosłem wzrok na zaokrąglony brzuch wilka.
— No, wiadomo, wiosenka idzie i nie skąpi w tym roku... Za to ty, szkielecie, mógłbyś trochę opuścić brzuch, bo wygląda, jakbyś nie miał. - zaśmiał się głośno ze swojego żartu, a za jego przykładem po chwili poszli inni. - Nawet czaszkę już masz prawdziwą! Ty przypadkiem nie z drugiej strony jesteś, co? - rozległy się jeszcze głośniejsze śmiechy, a ja im zawtórowałem. - Idziesz z nami na następne polowanie, bez dwóch zdań.
Dalsza rozmowa krążyła wokół niezobowiązujących, codziennych tematów. Ślizgałem się po nich jak ryba w wodzie, całkowicie już odprężony po dość nieprzyjemnym poranku. W końcu późnym popołudniem moim oczom ukazał się spory płat gołej ziemi (jak na las) przed szerokim wejściem do jaskini. Jesteśmy na miejscu.

Ciąg Dalszy
Nastąpi


2176 słów *pada na klawiaturę*khxg s

piątek, 1 maja 2020

Od Szkła CD Talazy - "Pierwsza Krew"

Niebo przybierało barwy ciemniejącego, dostojnego błękitu, złota i przeróżnych odcieni pomarańczu. Słońce świeciło dziś wyjątkowo jasno, swoimi długimi, strzelistymi promieniami celując pomiędzy gałęzie drzew, by przedostać się do niskich, leśnych kwiatków.
Popatrzyłem na ziemię. Roślinki wydawały się tak kruche, jak gdyby spadająca gałązka mogła bezpowrotnie zakończyć ich życie. A przecież nie byłaby to prawda.
Podniosłem wzrok. Stałem przed jaskinią, której cieniste, nierówne ściany pokryte zgniłozielonym mchem zapraszały do wejścia, dającego przyjemne poczucie odnalezienia kawałka cienia i chwili spokoju w tym zabiegany, zdominowanym przez światło świecie.
Gdy zobaczyłem, jak wychodzi z wewnątrz, uśmiechnąłem się. Nie zdziwiłem się jednak, gdy nie odwzajemniła tego znaku. Wyglądała na zmęczoną, ale byłem niemal pewien, że w jej wnętrzu musiał być zgromadzony aż nadmiar energii. Wtedy też po raz pierwszy tego dnia przyszło mi do głowy, że konieczność odebrania Talazy z jaskini medycznej ma pewne dobre strony. Mogłem przynajmniej być spokojny. O co? Nie byłem pewien, ale i nie dociekając wiedziałem, że jakiekolwiek wątpliwości nie są w tym przypadku bezpodstawne.
- Rozumiem, że wolałabyś wyjść stąd jakoś inaczej - szliśmy obok siebie już przez dłuższą chwilę. Przeniosłem wzrok przed siebie i popatrzyłem w niebo. Tak, było  dziś nadzwyczajnie piękne - bardziej... samodzielnie, odczuć wolność i takie tam - chrząknąłem, marszcząc brwi i starając się zabrzmieć jak najbardziej formalnie - ale takie są procedury. Moim obowiązkiem jest doprowadzenie cię do aresztu. Być może lepiej cię teraz znam, nie myśl, że to moja decyzja... ale...
- Skończyłeś? - wykorzystując moją chwilę zawahania, przerwała sennie - chciałabym raczej usłyszeć, że wiesz co zrobić, abym wcześniej stamtąd wyszła.
- Postaram się zrobić, co w mojej mocy.
Stojąc pośrodku jaskini wojskowej WSC, przyglądałem się białej do połowy kartce, na której szybko pojawiały się kolejne czarne litery, zapisywane sprawnym szponem Mundusa.
- No - Przebiegł wzrokiem po nowych zdaniach, po czym wstał i rzucając mimochodem - muszę wam to czytać? Nie, kogo to interesuje - wcisnął ją w szparę, w której piętrzyły się sterty innych dokumentów.
- I co teraz? - zapytała. Muszę szczerze przyznać, że chociaż nie spodziewałem się wybuchu emocji, nie podejrzewałem tym bardziej, że będzie w stanie zabrzmieć jak osoba silnie znudzona. Cóż, nie pierwszy i być może nie ostatni raz mnie zaskoczyła.
- Powodzenia na nowej drodze życia - jak zwykle, gdy uśmiechał się w ten sposób, lekko zmrużył oczy. Mimowolny uśmiech pojawił się również na moim pysku.
Spojrzałem na Talazę. Była wolna. A więc teraz już oficjalnie przestało łączyć mnie z nią cokolwiek. I nie wiem dlaczego, coś ścisnęło mnie w gardle i sprawiło, że połowa mojej duszy nagle zawisła nad przepaścią, utrzymywana na cienkiej nitce.
A więc była wolna. Jak bezsensownym wydało się nagle to, że jedyne, co wcześniej trzymało ją przy mnie, było po części moim sztywnym obowiązkiem, a po części zwykłym, w zasadzie nieszczęśliwym przypadkiem.
I nie tylko to. Wszystko - wydało się nagle trochę bardziej bez sensu.

< Talazo? >