Nocny las był tak samo cichy, jak za dnia. Czasem być może nawet dało się usłyszeć więcej.
Nocne niebo było ni to czarne, ni granatowe, pozostawiające w duszy wpatrującej się w nie istoty wrażenie doskonałej nieskończoności.
Nocne powietrze było chłodne, ale niosło ze sobą cieplejsze fale, jakby od północy, ze strony ludzkich siedzib.
- Przepraszam, Talazo - powiedziałem cicho, na moment opuszczając wzrok na swoje nogi, potem nerwowo mrugając, po czym bezsilnie podniosłem go znowu, napotykając ukryte w ciemności spojrzenie wadery - ale nigdy nie byłem... dobry, w tych rzeczach, które nazywa się romantycznymi. Bardziej lub mniej trafnie - tym razem zaśmiałem się, równie nerwowo - a podejrzewam, że tego właśnie w tym momencie oboje... - zawahałem się. Cała nieudolność skleconych naprędce zdań i ich bezsens uderzył mnie jak deszczowa struga podczas jakiejś wielkiej ulewy.
Nie mówiłem dalej. Jakieś w przybliżeniu niezrozumiane uczucie kazało mi popatrzeć na nią, dostrzec odwzajemnione spojrzenie i być może lekki uśmiech, który przepłynął po jej pysku jak mglisty poranek.
Lecz wciąż było ciemno. Optymistyczne spostrzeżenie dla kogoś, kto umawiał się na wieczór i przyszedł przed chwilą.
- Widzisz, ja jestem... prosty stróż bezpieczeństwa. Zresztą wiesz, kim jestem. Nie mam czego ukrywać.
- Jeśli tak mówisz - tym razem na pewno uśmiechnęła się, trochę już wyraźniej i odwróciła wzrok.
- Wyjdź za mnie - powiedziałem nagle, swoim własnym tonem głosu próbując dodać sobie wyczekiwanej odwagi. Chociaż po tych słowach poczułem, że pod płową sierścią jestem już cały czerwony, a serce gwałtownie zaczyna nadganiać myśli - może brzmię jak szaleniec, ale obiecuję, zrobię wszystko, byśmy byli tu razem szczęśliwi. Żebyś ty była. Zależy mi na tobie.
< Talazo? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz