Pachniało zmianą; życiem, które płynęło z czterech stron
lasu niczym krew powracająca do serca. Zapach ten dawał siłę i nadzieję; byłam
skłonna uwierzyć, że wszystko będzie dobrze bez względu na obrót spraw, biec,
żyć, uciekać, ale z drugiej strony wilgotna woń stawała mi w gardle, utykała w
zatokach, sprawiając, że mimo usilnych starań nie mogłam pozbyć się łez
szklących się w kącikach oczu.
Nie wiedząc, jak poradzić sobie z tym uczuciem, siedziałam
bezczynnie pod drzewem, pod którym akurat zostawił mnie uciekający jeleń. Jak wiele było w tym sensu? - to niedające
spokoju pytanie starałam się zbywać wymówką, tłumaczyć sobie niemożność
postawienia kroku przytłaczającym zmęczeniem, do którego jako rekonwalescentka
miałam pełne prawo; osobiste preferencje miały natomiast stanowić o tym, że
zbierałam siły pod gołym niebem, zamiast poszukać pierwszej lepszej nory czy
chociażby ułożyć sobie jakieś legowisko.
Przed prawdą uchronił mnie Szkło. Drgnęłam, gdy ukazał się
moim oczom, z niewiadomych powodów niezdolna do wyczucia jego zapachu, nim
jeszcze się pokazał. Westchnęłam niezgrabnie, próbując się nie rozpłakać, gdy
pierwsze łzy radości zebrały się w moich oczach, jakby czekając tego momentu od
czasu poprzedniego rozstania. Czy on
nigdy nie zawodzi?
‘’Znalazłeś’’ było
jedyną rzeczą, którą potrafiłam z siebie wykrztusić. Basior nie wydawał się
bardziej rozmowny. Zdawało mi się, że jego spuszczony wzrok jest oznaką wstydu,
dopiero później zrozumiałam, że chodziło o leżący na ziemi kwiat. Płomienne
barwy obfitej w kwiaty gałązki zdawały się jeszcze promieniować w bezkresnym
mroku nocy, ponownie przywodząc mi na myśl skojarzenie z dogasającym żarem
ognia.
- Och, to… - wydusiłam na tyle cicho, że równie dobrze
basior mógł tego nie usłyszeć; dość tego, że w ciemności nie mogliśmy dostrzec
detali swoich twarzy.
Chciałam powiedzieć sobie, że nigdy jeszcze nie dostałam od
nikogo kwiatów, szybko jednak zorientowałam się, że to nieprawda; dlaczego więc
teraz nie miałam pojęcia, co zrobić z podarunkiem? Niezgrabnie podniosłam
gałązkę na wysokość oczu. Obróciwszy ją raz między pazurami, wsunęłam ją za
ucho, w gęstwinę jasnych włosów. Parsknęłam cichym śmiechem, trudno powiedzieć,
czy do basiora, czy tylko do siebie samej, czując w jakim są nieładzie; brudne
i posklejane, przypominały ususzoną trawę pod koniec lata.
Gdy tylko opuściłam łapę, gałązka trochę opadła; poprawiłam
ozdobę, po czym uśmiechnęłam się do Szkła, szczerząc zęby w dziwnej mieszance
smutku i radości.
Siedzieliśmy i milczeliśmy, patrząc na skryte w mroku
kontury własnych twarzy. Nie było to naturalne zachowanie, z pewnością nie dla
mnie. Nieskładne myśli cichutko sugerowały mi, by gdzieś się wybrać, coś
zaproponować; tłumiło je jednak przyjemne ciepło spokoju, które rozlewało się
po mojej piersi, gdy Szkło znalazł się obok mnie, nareszcie prawdziwy. W cichym
lesie trudno było schować się za maską, czy to pracy, czy choroby. Patrzyłam na
niego, czytając z jego twarzy, jakim mógł być wilkiem.
Nagle ocknęłam się, ponownie parskając cichym śmiechem.
- Dobrze –
otarłam nos, starając wyplątać się z własnych myśli – Dobrze. Chodźmy może… nad
rzekę. Powinna być gdzieś… - wyciągnęłam łapę, by niepewnym gestem wskazać
kierunek.
- Tam? – uśmiechnął się lekko, kiwając głową w zupełnie
przeciwną stronę.
- Tak – odwzajemniłam uśmiech – Tam.
Wartki nurt odbijał światło gwiazd, mieniąc się jak łuski
srebrzystej ryby, która nagle znalazła się zbyt blisko morskiej powierzchni. W
ogóle zdawało się, że miejsce wypełniał blask; pozbawiony płaszcza z koron
starych drzew, świat otworzył się na światło. Co prawda księżyc był niewielki i
tylko nieśmiało pobłyskiwał w mroku, może właśnie onieśmielony bezkresnym
ogrodem gwiazd rozkwitającym na czystym niebie, lecz w noc taką jak te zdawał
się zupełnie niepotrzebny.
Również moje myśli wydały się rozjaśnić. Ze starą radością
wbiegłam do wody, od razu zanurzając się po same uszy. Pod jej powierzchnią roztargałam włosy, dopiero teraz przypominając sobie o tkwiących w nich
kwiatach; było już jednak za późno, by jakkolwiek je ratować. Wynurzając się,
by zaczerpnąć powietrza, odszukałam wzrokiem Szkło. Stał tuż przy brzegu, z
odbiciem lubości w oczach chłodząc łapy w rześkiej wodzie, prócz tego zdawał
się jednak głęboko zamyślony.
Czy był smutny?, przeszło
mi przez myśl, nim ponownie zanurkowałam pod powierzchnię, czyniąc to nawiasem
zupełnie bezmyślnie, jakby odruchowo. Woda o tej porze roku wciąż jeszcze była
bardzo zimna, toteż nawet spieszyło mi się, by ją opuścić; jeszcze dwa obroty i
już byłam na brzegu. Strzepując z siebie krople wody, mogłam niemal przysiąść,
że słyszę bicie własnego serca, rozbudzonego potężną dawką adrenaliny.
Odszukałam wzrokiem Szkło. Stał blisko, tuż przy moim boku.
Zbliżyłam swój nos do
jego. Przysiadł, omal nie wpadając w piękny krzew kaliny, który rozrastał się
za jego plecami, nieśmiało wyglądając na brzeg rzeki z leśnej gęstwiny.
< Szkło? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz