środa, 28 lutego 2018

Podsumowanie lutego!

Kochani Członkowie WSC!
Oto wielkimi krokami nadchodzi pierwszy dzień marca. Przyszedł więc też czas na podsumowanie ubiegłego miesiąca. Nie było tego tak dużo jak w styczniu (w którym opowiadania nie mieściły się już nawet w archiwum), ale dziękuję Wam za aktywność i nieustające zaangażowanie w tworzenie naszej historii. Najbardziej zasłużonymi w tym miesiącu postaciami byli:

Palette z 13 opowiadaniami
Wrotycz, który napisał 8 opowiadań
i Kuraha, pisząc 6 opowiadań.

czyli nasze zacne trio, przy czym wspomnieć muszę również o zasługach naszej samicy alfa, Kanaa'y, która nie tylko podarowała nam nowe nagłówki na strony, które pojawiły się w tym miesiącu, ale też stworzyła nowy sposób przesyłania formularzy nowych postaci! Kanusia jak zawsze potrafi zaskoczyć.
Dziękuję też wszystkim, którzy pozostawali z nami i napisali chociaż jedno opowiadanie:
Canay napisał je cztery, Atarangi, Oleander i Jaskier więcej niż jedno, a Astelle, Kama i Rachel po jednym.
Ze smutkiem muszę stwierdzić, że było jednak wiele osób, które chyba o nas zapomniały... zbyt wiele, moi drodzy. Być może, że w przyszłym miesiącu będzie nas mniej, ale przynajmniej statystyki będą lepsze.

                                                                                         Wasz samiec alfa,
                                                                                              Oleander

Od Wrotycza CD Kamy - "Liga Beżowej Ziemi"

A więc jednak. Nie chcą mnie już znać, oboje. Bardzo słusznie, też chyba nie chciałbym się znać.
Co mi pozostało? Odwróciłem się wolno i jeszcze przez chwilę stałem w bezruchu, trochę przykurczony, z głową opuszczoną niemal do ziemi. Po kilku sekundach wziąłem się w garść i ruszyłem przed siebie, z powrotem. Teraz przynajmniej wiem na czym stoję i czego mam się spodziewać po pozostałych wilkach. Jeśli wszystkie będą od teraz traktować mnie w ten sposób, a podejrzewam, że w większości przypadków będzie to wyglądało znacznie gorzej, mogę uznać działalność w moim starym domu za zakończoną. Swoją drogą, wyszukane metody wychowawcze, którymi najwyższa rada WSC i WWN katuje swoich poddanych, działają chyba nie do końca tak, jak powinny. Właśnie zostałem zdyscyplinowany za uczestnictwo w niejakiej Lidze Beżowej Ziemi, w wyniku czego będę, chcąc nie chcąc, działać tam jeszcze częściej i poważniej, bo obie z pozostałych społeczności, w których jestem zrzeszony, postanowiły nie dać mi innego wyboru. Chwileczkę, dały mi jeszcze jedną możliwość. Zamiast rozwijania swoich perspektyw w lidze, mogę przecież wybrać życie na marginesie społeczeństwa, jako samotny wyrzutek, włóczący się po lesie bez celu wyższego niż uciekanie przed grupkami podrastających szczeniąt chcących poćwiczyć umiejętności walki na żywym celu. Nie pociąga mnie bycie takim koziołkiem ofiarnym, tak zresztą, jak polowanie na najmniej cherlawe zające, jakie pozwolą zatrzymać sobie pozostałe wilki. Czy to źle, że chciałbym żyć z godnością, która podobno należy się każdemu? Wiem, nie mam prawa teraz na to narzekać, powinienem poddać się wyrokowi ciesząc się, że zachowałem życie, odbyć go, a za jakiś czas próbować czołgać się przed alfami, mając nadzieję, że kiedyś postanowią ułaskawić mnie i zakończyć to nieszczęście. Oczywiście, pewnie tego chcą władze. Być może mój wewnętrzny głos lubiący chodzić na łatwiznę, też. Ale... czy taki plan ma jakikolwiek sens? Niczego przecież nie naprawię, upewniłbym tylko resztę watahy, że jestem śmieciem, za jakiego i tak mnie uważają, a sobie samemu dałbym jednie kolejny dowód słabości. Nie zrobię tego. Ja to ułaskawienie wywalczę. Zrobię wszystko, by stać się czymś lepszym, uniosę ciężar, który sam na siebie nałożyłem i zyskam szacunek tych wilków. Choćbym miał spędzić całe życie, w końcu pokażę, że jestem wart więcej, niż wcześniej myślałem. Niż wszyscy wcześniej myśleli. A Liga Beżowej Ziemi przestanie być synonimem bezeceństwa i przestępczości.
Idąc cały czas przed siebie, nie zważałem nawet na to, czy spotkam jakieś nieprzyjazne dusze. Było mi zresztą wszystko jedno, nie będę bać się tych, którzy kiedyś mieli być mi przyjaciółmi.
- Wrotycz! Wrotycz...
Zatrzymałem się w mgnieniu oka i zamarłem z jedną łapą w górze, nasłuchując niewyraźnych dźwięków.
Czy to możliwe? Czy słyszałem głos Kamy? Tak, to chyba, na pewno on. Na pewno. Zacząłem szybko węszyć, aby w porę wyczuć znajomy zapach. Dlaczego mnie wołała? Jej głos nie był już tak zagniewany... nie, nie był taki wcale. Brzmiał... jak ten stary, wyryty w ulotnej pamięci ton, jedyny w pełni odpowiedni dla tej istoty. Odwróciłem się gwałtownie, jeszcze przez moment stojąc na trzech łapach i próbując wzrokiem odszukać wołającą mnie przyjaciółkę. Potem jak wicher popędziłem w stronę, z której dochodził ten jedyny w swoim rodzaju, dźwięczny...
- Wrotycz! - usłyszałem po raz trzeci, tym razem dużo wyraźniej. Kilka sekund później wyskoczyłem jak strzała spomiędzy drzew, wyhamowując w głębokim śniegu, tuż przed moimi najmilszymi przyjaciółmi. Byli tutaj, oboje. Zawrócili, jednak coś im drgnęło w sercach.
- Jestem, jestem tutaj! - kilka razy gwałtownie wpuściłem i wypuściłem powietrze. Zawiś jak zwykle niewinnie uśmiechnął się pierwszy. Odwzajemniłem uśmiech i podszedłem jeszcze bliżej, stając przed nimi. Nadal nie miałem pojęcia, czego się dowiem, a miałem świadomość, że nadal nie mogą to być przyjemne rzeczy. Miło się jednak zaskoczyłem, gdy wadera, podnosząc na mnie wzrok, którym jeszcze dwadzieścia minut wcześniej nie bardzo chciała mnie uraczyć, powiedziała spokojnie:
- Obiecaj, że się zmienisz.
- Ja już się zmieniłem - wypowiadając te słowa, starałem się mówić jak najszczerzej, po czym, gdy tylko zamilkłem, ze wzruszeniem przełknąłem ślinę, przez chwilę czując łzy nieuchronnie napływające do oczu - a jeśli jeszcze się zmienię... to tylko na lepsze - powiedziałem w końcu cicho, jednak z błyskiem w oku - i naprawię tyle, ile zdołam. A potem tu wrócę - z niepokojem, który napłynął nagle i osiadł mi gdzieś z tyłu głowy, zorientowałem się, że ostatnie słowa zabrzmiały nie  do końca tak, jak miały. W oczach wadery dostrzegłem coś na kształt obaw, a cała sytuacją zawładnęła nieco nerwowy bezgłos. Odwróciłem wzrok i westchnąłem głęboko, starając się uspokoić i wyciszyć napięcie, które zbierało się w moim ciele. Oblizałem wargi, czując nieprzyjemny uścisk w szczęce. Znałem go, zawsze nadchodził niespodziewanie... nie, tylko nie teraz, później, nie teraz.
- Wszystko w porządku? - z oddali usłyszałem niespokojny głos Zawilca. Puszczając mimo uszu słowa basiora, znów przeniosłem wzrok na jego siostrę i patrzyłem na nią jeszcze przez chwilę, czując narastające we mnie pobudzenie.
- Kamuś... - w końcu wszystko potoczyło się własnym rytmem, a ja nie dałem rady dłużej tego opanować - wybacz mi, kiedyś to też w sobie zmienię, ale... - przerwałem nagle, po czym gwałtownie przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem.
Potem puściłem i odsunąłem się o krok. Co mnie znowu dopadło?! Po jakie licho, przecież Kama to moja... daleka kuzynka... nigdy nie mógłbym z nią...
Opuściłem głowę, teraz nie panując już nawet nad łzami. Najpierw jedna, potem druga zaczęła powoli ściekać mi po policzku. Jedyną myślą było, by wycofać się jak najszybciej.
- Przepraszam was jeszcze raz... - powiedziałem głośno, słysząc tylko kołatanie własnego serca - jesteście moimi przyjaciółmi, nie mogę... nie chcę zrobić więcej niczego takiego - mówiłem, oddychając szybko i cofnąłem się jeszcze o kilka kroków. Przez ułamek sekundy patrzyłem na oszołomione wilki, jakby chcąc wyczytać coś z ich oczu, po czym, nie widząc sposobu na lepsze zejście ze sceny w tej tragedii, szybko wsunąłem się znów pomiędzy drzewa i nie myśląc nawet nad tym, co robię, chwiejnym krokiem przeszedłem kilkanaście metrów, a następnie zacząłem biec najszybciej, jak tylko potrafiłem. Dokładny kierunek obrałem dopiero po niespełna pół minuty, cały czas jeszcze będąc pod wpływem silnych emocji. Życie uświadomiło mi właśnie, co powinienem ze sobą zrobić. Jakże nędznie okazało się, że jest to jedyna rzecz, której nie czułem się na siłach zmienić. Dopiero po pokonaniu ponad kilometra ochłonąłem i powoli zacząłem odzyskiwać rozum. Znów za późno. Zniszczyć wszystko. W tak beznadziejny sposób.

< Kama... Nie mogę odmówić sobie prośby o Twoją perspektywę, a ja lecę dalej >

Od Palette CD Kurahy

Patrzyłam bez słowa na zapaćkany śnieg przed moją jaskinią. Nie powiem, trzeba będzie znaleźć dobrą wymówkę z tego i nagłego ścięcia włosów. Zarówno w duchu jak i przy basiorze westchnęłam. Wpatrywałam się w ten widok po czym zajrzałam do wnętrza swego lokum. Po tym gruntownym sprzątaniu...
Jaskinia była pusta. Nawet nie sprawiała takie wrażenie bo taka była prawda. Jakby nikt tu wcześniej nie mieszkał. Przez ułamek sekundy zrobiło mi się ciężko na sercu ale zaraz się z tego otrząsnęłam. Nie czułam się w takim fizycznym stanie dobrze by się pokazać innym. Kuraha to zrozumiał i już wkrótce mnie opuścił a ja mogłam spokojnie unikać innych. Do wieczora odniosłam wrażenie, że włosy się wydłużyły.
Następnego dnia nieźle się zdziwiłam przy pobudce, ponieważ wczoraj włosy miałam wręcz krótko ścięte a tego dnia nagle opadały mi już za szyję. Nie dowierzałam, musiałam to sprawdzić. Serio, one magicznie odrastały i to w zastraszającym tempie. Jeszcze tego dnia i następnego nie wychodziłam od siebie za nic. Trzeciego dnia okazało się, że włosy magicznie odrosły do klasycznej długości w dorosłej mojej formie i dalej przestały tak bardzo rosnąć. Jednak i tego dnia nie wyszłam do innych. Ani w następnych dniach. Dlaczego?
Tego trzeciego dnia wypadał koniec czasu na znalezienie innego basiora, który chciałby ze mną związać swój los. Uświadomiło mi to przybycie Goth'a w jego pełnej demonicznej krasie. Odwróciłam się ku niemu a czas wokół nas uległ zatrzymaniu. Uśmiechał się zwycięsko.
-Co się tak szczerzysz?- Zapytałam oschle.
-Oj kochanie, zapomniałaś? Dziś jest wielki dzień- powiedział, z kolei ja z niemałym trudem powstrzymałam się od zasłonięciu pyska łapą. Udało się. 
-Ach tak? Myślisz, że dalej w moich oczach dalej jesteś godzien zaufania? Że jesteśmy przyjaciółmi- Zaatakowałam go słowami nie kryjąc zdenerwowania. Ten tylko podstępnie się uśmiechnął i rozpłynął się przede mną. Zmaterializował się bezpośrednio za mną.
-Tu już niepotrzebna mi twoja opinia, przyszła żonko- wymruczał złowieszczo obejmując mnie jedna łapą w talii a drugą zakrył mi widok. 

Wszystko zaczynało się rozmazywać i stawać się coraz cięższe albo to tylko moja głowa. Podczas gdy przed oczyma migały mi pyski bliskich, pochłaniała mnie wszechogarniająca ciemność.

*Palette została uprowadzona. Proszę nie pisać o spektakularnych odbiciach jej*

< Kuraś? >

Od Atarangi - "Cień za Cieniem", cz. 2

-Jestem Cień, szeregowiec Watahy Szarych Jabłoni
-Co robisz na terenach WSC?-zapytałam nieco spokojniej
-Usłyszałem dziwny dźwięk, coś jak płacz lub zawodzenie-głową wskazał duży kamień
Wsłuchiwałam się przez chwilę i rzeczywiście zza skały wydobywał się cichy dźwięk
-Pomóżcie, proszę...-co kolwiek tam siedziało, było głodne i słabe, niezdolne do ataku
Poszłam w stronę szmeru. Minęłam kamień i podeszłam do stworzenia, był to dość duży kot, o kolorze zielonym, o dziwo jego grzbiet porastała trawa oraz kwiaty-żółte i fioletowe. 
-Jestem Ngahere-powiedział chrapliwym głosem
-Atarangi- rzekłam szybko
-Cieniu, upoluj coś, Ngahere jest zapewne bardzo głodny-ten tylko kiwnął głową i poszedł w stronę lasu
Otuliłam go swoim ciałem, byleby się nie wyziembił. Po paru minutach wrócił basior z zającem w pysku. Podeszłam do niego i przejęłam zwierzę w zęby. Położyłam mięso tuż przed oczami kota, a ten zaczął łapczywie jeść. W jego oczach widać było nową energię.
-Dziękuję wam za pomoc-oblizał pysk po posiłku
-Ja muszę już iść do własnej watahy-powiedział Cień po czym liznął mnie w bark-mam nadzieję że się jeszcze spotkamy
Skinęłam głową i odwróciłam się w stronę kocura
-A ty?-zapytałam
-Ja? Ja jestem włóczęgą...
-Może zechcesz dołączyć do Was Srebrnego Chabra-uśmiechnęłam się
-Czuję się zaszczycony tą ofertą, nie jestem w stanie odmówić
Ruszyłam na spotkanie z Kamą, za mną dreptał Ngahere, przez drogę zdążył opowiedzieć mi chyba cały przebieg swojego życia.

(Kamuś? Nie wiedziałam co dalej napisać :p)

Od Jaskra CD Astelle

- ...I ona sobie poradzi - lekko zmarszczyłem brwi, na znak powagi. Naprawdę, rozumiałem całą tą sytuację, wydaje mi się, dosyć dobrze. Miałem też świadomość, że to, co w bardzo młodym wieku przeżywa nasza córka, wykracza daleko ponad normę, z którą stykają się jej rówieśnicy. To będzie niebawem również i naszym kłopotem, a nawet jeśli sprawy nie zajdą tak daleko, zawsze kłopoty potomstwa pozostaną ciężarem i dla rodziców. Nasza córeczka... rzeczywiście jest bardzo odważna, a przy okazji odpowiedzialna i dojrzała. Nie zawahała się, by wziąć na siebie tak straszne przeznaczenie, by tylko ratować sytuację swojej wielkiej rodziny, wilków z WSC. W tamtej chwili nie chciałem dopuścić, by moja małżonka przejmowała się aż tak przyszłością, która mimo wszystko przedstawiała się w nieprzyjemnych barwach. Astelle była taka wrażliwa, tak bardzo martwiło ją każde nieszczęście bliskich, a dzieci zdawała się czasem kochać bardziej, niż samą siebie. Nie rozumiałem niektórych jej rozterek. Szanowałem je jednak i doceniałem, wiedząc, że instynkt macierzyński to coś, z czym żaden basior nie powinien dyskutować.
- Miejmy taką nadzieję - Astelle spuściła wzrok, westchnąwszy bezgłośnie - a Wrotek? Taki młody a też już swoje przeżywa...
- Czas okaże - przerwałem bardziej ponuro, przypominając sobie o Wrotyczu. Muszę przyznać zupełnie szczerze, że przez ostatnie wydarzenia z jego udziałem, zupełnie straciłem serce nawet do obrony tego wilka przed władzą Watahy Srebrnego Chabra. Wiedziałem, że Oleandrowi nie podoba się, że na jego terenach urządziła sobie siedzibę jakaś podejrzana organizacja rodem z przestępczego półświatka, tym bardziej, że coraz częściej dochodziły nas wiadomości o godnych potępienia czynach, których dopuszczały się podobno basiory z tego tajemniczego zrzeszenia, a od których ze zgrozy jeżył się włos na głowie. Słyszałem już o paleniu żywcem, czy polewaniu lodowatą wodą, a takich praktyk było tam podobno więcej. W głębi suszy jednak cały czas miałem nadzieję, że cały ten zamęt okaże się popychany tylko fałszywymi plotkami, które były przecież nadal mgliste i niepotwierdzone. Taką właśnie miałem nadzieję.
Przez następne kilka minut siedzieliśmy w ciszy, myślami oboje byliśmy pewnie poza naszą cichą i spokojną jaskinią.
- Kochanie - wreszcie postanowiłem uciąć ten moment ciszy, mając w świadomości, że Różyczka pewnie nadal zadręcza się kłopotami. Nie mogłem na to pozwolić.
- Tak? - zapytała szeptem, nie podnosząc głowy z mojego barku.
- Połóżmy się. Robi się późno. O wszystkim pomyślimy jutro. I zobaczysz... wszystko jakoś się rozwiąże. Na pewno szybciej, niż myślimy.
Astelle smutno pokiwała głową. Po chwili leżeliśmy już na posłaniu. Ziemia była zmarznięta, a piach pod moim bokiem wydzielał jeszcze więcej ostrego chłodu. Przytuliłem do siebie waderę i przez chwilę obserwowałem, jak nasze oddechy ocieplają powietrze wokół, a z pysków unosi się jasna para.

< Astelle? >

Od Kurahy CD Palette

- Może coś wymyślę - stwierdziłem, podchodząc bliżej ściany.
Intensywność zapachu róż przyprawiała mnie o ból głowy. Dotknąłem jednego z kwiatów. Dosłownie się rozsypał, ale zanim pomyślałem choć o świętowaniu, na jego miejscu pojawiły się dwa nowe. 
- Mówiłam przecież - westchnęła Paletka. 
- Wystarczy usunąć je wszystkie za jednym razem. Wtedy nie będą miały z czego odrastać.
A więc plan B. Po raz kolejny podziękowałem w duchu, że los zesłał mi Shino. Co ja bym bez niego zrobił? No nic bym nie zrobił, nie oszukujmy się. 
Przemieniłem się, starając się jednocześnie całą uwalnianą energię skierować na róże. Tak jak podejrzewałem - udało mi się je zniszczyć, jednak pozostawiły po sobie sporą ilość popiołu. No dobrze, przyznaję, "sporo" to mało powiedziane.
- Ups? - rzuciłem, wracając do wilczej formy.
- Świetnie, teraz jest wszędzie - mruknęła Palette. - Teraz możemy pozamiatać albo stworzę falę dźwiękową...
- Może lepiej nie? - przerwałem szybko. Naprawdę, nie chciałem wiedzieć, jak działają magiczne fale dźwiękowe, gdy jestem w pobliżu. - Mogę użyć wiatru, ale musielibyśmy wyjść na zewnątrz.
- Mowy nie ma.
- Tylko przed jaskinie. - Uśmiechnąłem się.
Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz, skupiłem się na zadaniu. Wiał mroźny, dość mocny wiatr. Nie musiałem więc tracić czasu na jego wywoływanie. Pozostało mi tylko zmienienie jego kierunku.
- Chyba musimy się trochę odsunąć, bo zaraz będziemy pokryci pyłem - stwierdziłem, przechodząc na bok. Palette niechętnie zrobiła to samo.
Reszta sprzątania zajęła ledwie parę sekund. Wprawdzie śnieg przed jaskinią był pokryty prochem, ale nie mogłem nic poradzić na to, że się przykleił.

< Palette? >

niedziela, 25 lutego 2018

Znów nowości!

Moi Drodzy!
Dziś po raz kolejny, już drugi w tym tygodniu, staję na mównicy, by opowiedzieć o zmianach w naszej watasze. Otóż:
Po pierwsze, wczoraj przeżyła uroczyste otwarcie nowa, dodatkowa strona naszej watahy, WSCmemizm. Jak być może sama nazwa wskazuje, ma ona wiele wspólnego z humorem. Niejednokrotnie czarnym i ciut bezlitosnym, ale jednak. Zapraszamy do obejrzenia i ewentualnego pośmiania się. Moim nowym współpracownikiem, zupełnie oficjalnie, zostaje Kuraha, osobnik słynący od dzisiaj wszem i wobec ze swojego nietuzinkowego poczucia humoru. Gratulacje, Kurasiu!
Po drugie i najważniejsze, za sprawą naszej najmilszej samicy alfa, Kanaa'y, zyskaliśmy nowy sposób przesyłania formularzy. Prostszy niż wcześniej, a jednocześnie dużo bardziej bajerancki.
Kanaa podarowała naszej watasze również nowiutkie nagłówki, które zdobią w zasadzie już wszystkie strony należące do WSC.

Naprawdę dziękuję, przyjaciele! Z pewnością każda wataha chciałaby mieć tak uczynnych, ochoczych członków, gotowych zawsze działać na jej wymierną korzyść!

                                                                                 Wasz samiec alfa,
                                                                                   Oleander

sobota, 24 lutego 2018

Od Palette CD Kurahy

-Nie trzeba iść z tym do mojej matki- odezwałam się w momencie gdy basior lekko mnie ciągnął ku wyjściu. 
-Dlaczego? Czemu się znowu opierasz?- Zapytał spoglądając na mnie.
-Bo mogę sama się wyleczyć-mruknęłam a w tej samej chwili mój ogon z zieloną końcówką zaczął łagodnie się świecić. Mogłam zauważyć to tylko ja i ktoś, kto wpatrywałby się dłuższy czas. Z opuszek kawałki szkła zostały wręcz wyplute a rany się zasklepiły. Gdy łapy były już całkiem zdrowe, ogonami strzepnęłam w głąb jaskini te powstałe śmieci. Nie miałam zamiaru się stąd ruszać, nie do innych. Przymknęłam oczy biorąc głęboki wdech. Pal, weź się skup do licha i oczyść umysł. Ponoć masz mentalne stalowe jaja, nie? To użyj je.
-To... Mogłabyś mi powiedzieć co zaszło czy wolisz znowu milczeć?- Zapytał się Kuraha, który przez ten czas usiadł, uważając na te wszystkie rzeczy. Na wpół otworzyłam oczy patrząc przed siebie.
-A co się miało takiego stać?- Mruknęłam.- Po prostu wyszły pewne sprawy na jaw i się... hm, wkurzyliśmy na siebie.
-Czyli Goth- mruknął kąśliwie. Zaraz znowu wrócił mu łagodny ton.- Czy mogę wiedzieć o co poszło?
-Oszukał mnie z premedytacją a ja odkryłam prawdę- odparłam po chwili patrząc na niego, prawdopodobnie ciężko. Przez ułamek sekundy dostrzegłam jego szok w oczach ale szybko on znikł.
-A czemu w takim razie winne były twoje włosy? Co z nimi?
-Goth tak bardzo je uwielbiał w moim wyglądzie- powiedziałam biorąc w łapę najbliższy długi kosmyk. Zaśmiałam się histerycznie ciskając nimi w dal jaskini.- Dlatego się ich pozbyłam.
-Uhm, nie... Nie szkoda ci ich? Do twarzy ci było, to znaczy jest! W długich w sensie.
-Pewne zmiany trzeba zacząć od metamorfozy.
-Jak wolisz- bąknął przyjaciel. Cóż, nie powiem, że było mi ich przykro. Szczerze całe życie kochałam długość swoich włosów a teraz czułam dziwne podmuchy wiatru na odsłonięty kark. Dziwnie mi było ale nie pokazywałam tego. Zamiast tego, wstałam i spojrzałam w głąb jaskini.- To... Chciałabyś pomocy przy sprzątaniu?
-Jeśli ci to nie przeszkadza.
-Mam czas- uśmiechnął się i dopiero gdy spojrzałam na niego, dostrzegłam to ciepło. Mimo wszystko, źle się z tym czułam. Nie to, że wplątałam go w sprzątanie. Nie lubiłam, nie chciałam nikogo obarczać swoimi problemami to ja miałam innym pomagać. Kuraha czując, że nie chcę wówczas rozmawiać, w milczeniu ogarnialiśmy moją jaskinię. Gdy całe lustro i włosy były już popiołem, spojrzał w kierunku zagraconej różami ścianą.
-A co z nimi chcesz zrobić?
-Zapomnij. Nie ma jak je usunąć bo zaraz wyrastają nowe- powiedziałam spoglądając na nie.

< Kuraś? >

Od Astelle CD Jaskra

Nie mogliśmy się nacieszyć sobą, do rzeczywistości przywołały nas popiskujące dzieci. Uśmiechnęłam się do ukochanego kojąco i ułożyłam się przy szczeniakom, które zaraz przywarły mi do boku. Jaskier co chwila wzdychał dumnie. Cieszyliśmy się naszą małą rodziną.
Czas jednak mijał nieubłaganie. Nim się obejrzeliśmy, Wrotycz i Palette wyrośli, przy czym córka się wyprowadziła a syn? Miałam nadzieję, że znalazł sobie dobre lokum. Jednak to, co ich spotykało...
-O czym tak myślisz, kochana?- Zapytał się podchodząc, gdy oparłam się bokiem o ścianę jaskini.
-O dzieciach. Nie chcę by cierpiały- westchnęłam będąc zła na siebie, że jeszcze potrafiłam tak myśleć. Zapatrzyłam się w przestrzeń przed nami.- Ale to teraz ich własne życia i muszą się na własnych błędach uczyć. Martwię się o nie.
-Poradzą sobie, są twardzi- powiedział obejmując mnie od tyłu.- Każdy rodzic przez to musi przejść i pogodzić się z tym.
-Wiem. Ale jednak... ta sprawa z narzeczeństwem Paletki- szepnęłam czując coraz większy ciężar na sercu. Zaraz się opamiętałam.- Co ja mówię. Ta mała potrafi zaskoczyć, jest nawet twardsza niż niejeden basior- zaśmiałam się słabo. Mimo wszystko Jaskier stężał.
-No widzisz. I ona sobie poradzi.
-Miejmy taką nadzieję... A Wrotek? Taki młody a też już swoje przeżywa...
-Czas okaże- powiedział tylko tyle. Wypuściłam powietrze i opierając się głową o bark Iskierki, siedzieliśmy tak w milczeniu. W nadziei, że jednak wszystko się ułoży. I będzie takie, jakie być powinno.

< Jaskierek? Jak chcesz to dokończ, ja wymiękłam... >

Od Palette CD Oleandra

Wadery wykonywały całkiem niezłą robotę w jak najszybszym męczeniu naszych gości. Pozostawał tylko problem z dwójką najprzytomniejszych, ponieważ ich towarzysze już dawno polegli w walce ze snem. Już chciałam zainicjować pieśń na uśpienie ale wyprzedziła mnie niepozorna wadera, która przybiegła do nich z dwoma pucharami. Basiory natychmiast wypili zawartość duszkiem i nim nasze koleżanki skończyły wdzięczne chichoty, ci padli nieprzytomni na parkiet. Pokiwałam z uznaniem głową.
-Cóż, one jak widać nie przebierają w środkach. A już chciałam ich po swojemu uśpić.
-Mikstura usypiająca ponoć została ulepszona. Jak widać, całkiem trafnie to określili- podsumował Oleander.- Po swojemu... To znaczy jak?
-Spokojnie, miałam na myśli tylko zaśpiewanie skutecznej pieśni kołysanki.
-A już myślałem, że co innego- westchnął z teatralną ulgą.
-Aż po takie radykalne środki nie sięgam- zaśmiałam się cicho.- W każdym razie co teraz z nimi zrobimy?

< Oleander? >

Od Palette CD Canay'a

-Powiedzmy, że czasem odechciewa mi się rozmowy z danym wilkiem lub takiej grupy. Nawet przy istotnych sprawach, które jednak się wiążą ze stanowiskiem, które piastuje. Ale to mało cię interesuje, tak czuję.
-W rzeczy samej- przytaknął.
-Bo nawet się nie poznaliśmy swoich imion- mruknęłam zapatrzona w horyzont. Wypadałoby się trochę pośpieszyć, nie miałam zamiaru żeby to zadanie trwało do końca dnia, a trochę zbliżało się do tego.- Z drugiej strony imiona nie są tak istotne, przecież i tak skończymy jako proszek.
-O, wracamy o ciekawszych rozmów- zauważył.
-Kto wie- wzruszyłam ramionami i naszło mnie, że mogę sobie zrobić przerwę. To tylko przekazanie pewnej spray, od tego świat się nie zawali. Tak jak stałam tak zaraz wesoło ległam sobie na grzbiet wyciągając łapy przymykając oczy.
-O, ktoś stwierdził, że rzuca wszystko i robi sobie wolne- powiedział rozbawiony wilk gdzieś nade mną. Otworzyłam wpół jedno oko. Tak, nachylał się nade mną w bardzo bliskiej odległości. Jeden z ogonów samoistnie mi się wydłużył i łapiąc go za tylną łapę, przesunęłam w bok.- A to za co?
-Nie lubię jak ktoś nade mną wisi- powiedziałam z zamkniętymi oczyma. Znowu się przemieścił.
-A tak z boku?
-Ogólnie. I pohamuj swój popęd kolego-dodałam.- Nie bawię się w takie gierki.
-A czemu?
-Po pierwsze to nie moja bajka. Po drugie nie jesteś w moim typie- powiedziałam złośliwie, wielce zadowolona z siebie.

< Canay? >

Od Kamy CD Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi"

Wrotycz wpatrywał się we mnie i Zawilca pełnym nadziei wzrokiem.
- Nie - odpowiedziałam krótko i odwróciwszy się do niego tyłem, poszłam w swoją stronę
Basior nie podążył za mną, ani nic nie powiedział. Przez chwilę miałam ochotę się odwrócić i zobaczyć wyraz jego twarzy, jednak się powstrzymałam. Czułam się zła i oszukana. Dlaczego? Zapewne dlatego, że ktoś, kogo uważałam za przyjaciela, okazał się zwykłym oprychem, nędznikiem, barbarzyńcą, czy jak tam można jeszcze inaczej nazwać takiego nikczemnika jak on.
Zawilec dopiero po chwili, niechętnie opuścił Wrotycza i do mnie dołączył.
- Wiesz - zaczął - Myślę, że Wrotycz naprawdę żałuje za to co zrobił...
- Albo udaje - stwierdziłam - Pomyślałeś o tym?
- Przecież jest naszym przyjacielem...
- Był naszym przyjacielem...
- Ale... - zaczął mój brat
- Jak tak go uwielbiasz, to idź do niego! - Warknęłam przerywając mu, przez co on cofnął się o krok do tyłu - Przepraszam - powiedziałam już ciszej widząc reakcję brata - Nie chciałam się tak unieść...
- Nic się przecież nie stało - stwierdził powoli Zawilec - To normalne, że jesteś zła, ale... - przełknął ślinę - myślę, że Wrotycz naprawdę chce się zmienić...
- Tak myślisz?
Basior kiwnął potakująco głową.
Może faktycznie Zawilec ma rację? Może Wrotycz, ten dureń naprawdę się zmienił i warto byłoby dać mu jeszcze jedną szansę? W końcu byliśmy przyjaciółmi... Nie, my JESTEŚMY przyjaciółmi. Tak, najwyraźniej popełniłam dosyć duży błąd...
- No dobra, niech ci będzie. Idziemy do Wrotycza - powiedziałam
- Naprawdę? - spytał Zawilec jakby nie dowierzając własnym uszom
Kiwnęłam głową i lekko się uśmiechnęłam. Mój brat znacznie się rozweselił i natychmiast zawróciliśmy.
Niestety, kiedy dotarliśmy na miejsce, Wrotycza nie było, tam, ani nigdzie w pobliżu. Mimo szukania i nawoływania, nie znaleźliśmy go. Zaczęłam się lekko niepokoić...

< Wrotycz? >

piątek, 23 lutego 2018

Od Kurahy CD Palette

Shino złapał mnie gdzieś w środku lasu. Powiedział tylko, że powinienem zajrzeć niedługo do Palette i poszedł. Nawet nie próbowałem pytać, o co konkretnie mu chodzi, choć byłem nieźle zaniepokojony. Sytuacji wcale nie poprawił krzyk, który usłyszałem, gdy znalazłem się niedaleko jaskini wadery. Mało brakowało a zerwałbym się z miejsca i pobiegł w tamtą stroną. Powstrzymałem się jednak w ostatniej chwili. Musiałem przecież najpierw to przemyśleć. Może to właśnie Wszechświat wystawiał na próbę moją cierpliwość i opanowanie? Nigdy nie wiadomo.
Do jej jaskini zajrzałem powoli, na wypadek gdyby coś miało się na mnie rzucić. Zobaczyłem jednak jedynie Palette, leżącą blisko wyjścia, wśród odłamków szkła i kosmyków własnych włosów.
- Słodkie niebiosa, co tu się stało? - Rozejrzałem się niepewnie i podszedłem bliżej, ignorując szklane drobiny. Nawet najmniejsze części pachniały intensywnie, jak pierwszy kwadrans po burzy. - Palette?
- Nie pozwolę skrzywdzić moich bliskich - powiedziała patrząc mi w oczy i chwytając mnie za bark. - Nie pozwolę, rozumiesz?!
- Co się stało? Co to za bałagan i z twoimi włosami? - zapytałem, widząc, że cała się trzęsie.
- Posprzątam to później - zaśmiała się sucho. 
Nie bardzo wiedziałem co mam o tym wszystkim myśleć. Korzystając z tego, że wadera była jedynie na wyciągnięcie łapy, przyciągnąłem ją do siebie i objąłem łapami. Próbowała mnie odepchnąć, ale po chwili zrezygnowała. Miałem nadzieję, że choć trochę się uspokoi, a ja w tym czasie mogłem lepiej przyjrzeć się wnętrzu jaskini. 
Nie potrzebowałem wiele, by wiedzieć, że Goth był tu dosłownie chwilę wcześniej. Śmierdział niesamowicie, jego zapach rozpoznałbym wszędzie. Zwróciłem uwagę na róże, które pokrywały znaczną część ściany. Ich zapach byłby może znośny, ale nie w takim natężeniu. Ujrzałem jeszcze krople krwi na ziemi, najwyraźniej Paletka zraniła się szkłem. Niemal już przestała się trząść, wprawdzie co parę sekund jej ciałem wstrząsały dreszcze, ale chyba było lepiej.
- Powinniśmy iść do twojej matki. Ktoś musi opatrzyć te rany zanim wda się jakaś infekcja, niedawno mieliśmy epidemie. - Mówiłem szybko, by nie miała szansy mi przerwać. - Potem pomogę ci posprzątać, jeśli mi pozwolisz. Od tego szkła śmierdzi magią na kilometr, wystarczy, że go dotknę, a zmieni się w pył. Wtedy można zamieść czy coś...
Chwilę czekałem na jakąkolwiek odpowiedź. Mogłem spodziewać się wszystkiego, łącznie z końcem świata, co wcale nie poprawiało mi humoru. 


< Palette? >

Od Palette CD Kurahy

Przez dwa kolejne dni miałam mało interakcji z innymi członkami watah, głównie z własnych powodów. Sporo czasu spędzałam w swojej jaskini, myślałam, czytałam, ogólnie starałam się zająć jakoś umysł. Nie uciekałam od rzeczywistości, raczej bym to nazwała zaszufladkowaniem osobistych rzeczy mentalnych. Późnego przedpołudnia trzeciego dnia w końcu wyszłam do innych z nałożonym uśmiechem dając się zaciągnąć we wszelakie rozmowy i problemy w celu pomocy. Gdy po może trzech godzinach nareszcie znalazłam wolną chwilę, skierowałam się na bardziej odseparowaną część watahy, aby znowu dać się ponieść w ciszy w myślach. Nawet nie usiadłam gdy do moich uszu dobiegł jakby trochę złośliwy chichot. Spojrzałam w kierunku źródła hałasu- jako wilk z żywiołem dźwięku byłam bardziej na niego wyczulona i zdecydowanie łatwiej odnajdywałam źródła zakłóceń. Na pobliskim drzewie leżał bardzo ważny dla watahy kitsune, Shino, obecny towarzysz Kurahy z tego co kojarzyłam. Skłoniłam mu głęboko głowę na znak powitania i szacunku bo dopiero niedawno zauważyłam kolejny u niego ogon a co z tym szło, jeszcze większe pokłady wiedzy dla niego i szacunku od innych.
-Witaj Shino- powiedziałam wracając do niego wzrokiem.
-Witaj młoda Palette. Sporo ostatnio kłopotów sprawiasz ale nie tak bardzo, co twój brat- dodał z przekąsem.
-Każdy uczy się na własnym bagażu doświadczeń- odparłam.- Ja i Wrotycz mamy zupełnie inne sprawy.
-On bardziej przyziemne a ty niematerialne... Nie powiem, wydajesz się być bystra. 
-Co usiłujesz mi przekazać?
-Pytanie. Czy naprawdę uważasz, że ten twój demoniczny narzeczony jest z tobą w zupełności szczery? 
-Nie ufam w pełni nikomu- odparłam chłodno, ten się cicho zaśmiał.
-I całkiem słusznie... Jednak wracając do mego pytania, przemyśl to. Może coś odkryjesz ciekawego- po tych słowach znikł. Przymknęłam oczy. Oczywiście spodziewałam się, że Goth ukrywa co niektóre rzeczy a Shino na pewno był w zmowie z Kurahą, więc był na bieżącą. Z pewnością miał na myśli coś, co było niedawno. Niestety nie byłam zbyt obeznana w temacie demonów i ich związków, musiałam się czegoś dowiedzieć o tym, pilnie.
Matka. Na pewno ktoś z jej strony rodziny miał coś z tym wspólnego. 
Natychmiast pobiegłam ku niej. Potrzebowałam rozmowy z kimś takim.

***

Będąc z powrotem u siebie w jaskini nie kryłam złości. Spojrzałam w kierunku sporego zwierciadła, kolejny prezent od Goth'a i zaraz na czarne róże, także od niego.
-Goth, musimy pogadać- warknęłam ostro. Po przeciwnej stronie jaskini zmaterializował się i patrzył na mnie zaciekawiony. Cóż, przyznaje, że mało kiedy go wzywałam na rozmowy.
-Ach tak? Co się stało piękna?-Zapytał uroczo. Spojrzałam niego zza grzywki ostro.
-Skończ z tymi określeniami- niemal splunęłam. Po chwili zaczęłam lodowatym tonem.- Jakim prawem wciskasz mi kit? Jeszcze rozumiem odseparowanie mnie od wolnym stanem basiorów ale zastrzegałam sobie, że masz mnie nie okłamywać. A ty właśnie to zrobiłeś. Przekroczyłeś granicę.
-W czym niby zawiniłem?- Udał zaskoczenie.
-Tch. Wiem z najpewniejszego źródła, że nie istnieje taka więź między narzeczeństwem demona a zwykłego wilka, która ma polegać na zranieniu tego drugiego jeśli się podniesie rękę na demona. Nawet nie próbuj się wymigać!- Dodałam głośniej w pełni zirytowana wskazując na niego łapą.- Jakim prawem chciałeś bym w to uwierzyła, co?!
Goth przez chwile był szczerze zaskoczony, że dowiedziałam się prawdy. Zaraz jednak patrzył na mnie z niemym ostrzeżeniem w oczach.
-Chciałem mieć cię w pełni dla siebie. Nie doceniłem jednak twojego sprytu, mój błąd... Cóż, kochanie- powiedział z naciskiem na to drugie słowo podchodząc ku mnie znacznie bliżej i biorąc jeden z moich długich kosmyków w łapę,- jesteś jednak zbyt piękna, nikt inny nie zasługuje na tą urodę. Moje małe kłamstwo miało być pomocne dla naszego związku.
Odepchnęłam jego łapę od siebie. Westchnął poirytowany i zaraz złapał mój podbródek zmuszając mnie do spojrzenia mu sobie w oczy.
-Słuchaj skarbie. Powinnaś być bardziej potulna, skoro wiesz co grozi innym jeśli zaczniesz się wykręcać od naszej umowy- powiedział niskim tonem.
-Umowy, która formalnie została mi narzucona po czasie bez opcji innego rozwiązania- warknęłam.
-Zaczynasz sprawiać mi problemy śliczna. Może powinienem ci pokazać, co czeka innych, hm?
Zaraz cały mój widok zaczęły zasłaniać bardzo realistyczne wizje różnych rodzai śmierci ważnych dla mnie postaci. Tyle krwi i flaków... Nie ruszałyby mnie inne wilki ale nie Te konkretne. Z moich płuc wydarł się wrzask, z całej siły odepchnęłam demona od siebie ale obrazy nie znikały, z oddali słyszałam zwycięski śmiech znikającego narzeczonego. Dopiero z mocniejszym krzykiem z mojej strony i silnego ciosu w coś, wizje znikły a na ich miejsce usłyszałam głośny trzask niby kryształów. Przerażona z walką o każdy oddech zauważyłam, że rozwaliłam na wiele małych części podarowane mi lustro, którego kawałki walały się po całej jaskini. Splunęłam na bok i chwyciłam całkiem duży fragment szkła.
-Skoro tak, to oznacza wojnę Goth- powiedziałam twardo ciszej. Chwyciłam mocno swoje włosy, które tak bardzo demon sobie upodobał w moim wyglądzie. Z nerwowym maniakalnym śmiechem, zdecydowanymi ruchami zaczęłam je się pozbawiać. Każdy kosmyk ciężko opadał na podłoże jaskini, aż gdy był już całkiem krótkie, wrzasnęłam na całe gardło.- Nie pozwolę na to!
Po czym cisnęłam swoje utracone włosy i kawałki lustra gdzie popadnie, cały czas powtarzając jak mantrę ostatnie zdanie. Nie obchodziły mnie nabywane rany od tych kawałków, nie. Po kilku minutach opadłam na ziemię chwytając się za głowę.
-Słodkie niebiosa, co tu się stało?- Usłyszałam czyjś zaskoczony głos. Odwróciłam się ku niemu, w progu stał zagubiony Kuraha, który na widok mojego stanu jęknął.- Palette?
-Nie pozwolę skrzywdzić moich bliskich- powiedziałam jedynie patrząc mu w oczy, okazyjnie chwytając go za bark.- Nie pozwolę, rozumiesz?!
-Co się stało? Co to za bałagan i twoimi włosami?
-Posprzątam to później- zaśmiałam się sucho. Nie odparłam na jego pytanie, nie zamierzałam go wpuścić do środka przez ten fizyczny stan a ja dalej się mimowolnie trzęsłam, nie byłam pewna czy przez nerwy, strach a może przez wściekłość.

< Kuraś? >

czwartek, 22 lutego 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 17

Wszystko skończyło się wzorowo, skazali mnie zupełnie słusznie i prawomocnie, łaskawie darowali życie i pozwolili odejść w spokoju. Gdy tylko pojawiła się możliwość opuszczenia sali rozpraw, udałem się na południe, do siedziby ligi. Cóż innego miałem zrobić?
Jednak, jak wcześniej wspomniałem, popełniłem już zbyt wiele błędów, nie stać mnie było na kolejne. Tym razem wiedziałem co mam robić i kroki skierowane do siedziby mojego zgromadzenia były zupełnie czym innym, niż jeszcze kilka dni temu, gdy wracałem tam tylko po to, by w ciągłej niepewności o następny dzień i niewyjaśnionym strachu robić za pachołka u zwierzchnictwa. Nie ma już starego dowództwa, nie ma już i podobnych temu zjawisk. Teraz jestem tam potrzebny z zupełnie innego powodu.
Gdy wróciłem, w siedzibie panował ruch i ożywienie, którego się zresztą spodziewałem. Wszedłem do wnętrza głównej siedziby nie zwracając niczyjej uwagi i podszedłem do Mundusa, Ligreka oraz Ardyta, którzy rozmawiali z zebranymi członkami ligi, tłoczącymi się w środku.
- Mundurek? - cicho wywołałem ptaka, który odwrócił się i powitał mnie z radością.
- Moi drodzy przyjaciele! - zawołał, uciszając jednocześnie pozostałych - uchylmy kapeluszy, oto nowy gospodarz tej działalności!
- Wroootycz! - krzyknął ktoś z tłumu - zatem już wygraliśmy tę wojnę!
- Wrotuś, chodźże do nas! - przekrzykiwały się wilki. Podszedłem bliżej, dopiero teraz zauważywszy kilka flaszek naszego specyfiku, sprowadzonego z lasu. Usiadłem obok Ligreka przyczajonego pod ścianą, obok moich towarzyszy i zapytałem cicho o powód tej uczty.
- Świętujemy przejęcie władzy - szepnął basior - Mundurek pozwolił im wyciągnąć ze schowka siedem butelek... i okazało się, że wszyscy popierali nas od początku.
- Ach tak - uśmiechnąłem się pod nosem. Ciekawe, czy nazajutrz rano będą równie szczęśliwi.
- Ligrusiu, zajmij na chwilę naszych gości - wtrącił w tym momencie Mundus, stając obok nas - chciałbym porozmawiać z Wrotyczem, jeśli to możliwe...
- Tak, pewnie - westchnąłem wstając ze swojego miejsca i kierując się do wyjścia z jamy. Ligrek chcąc, nie chcąc, pozostał sam z Ardytem i kilkunastoma innymi członkami ligi.

- Co się stało, Wrotycz? - Mundus oparł się o drzewo i popatrzył mi w oczy. Przez chwilę myślałem nad odpowiedzią, wreszcie westchnąłem głęboko i szepnąłem, nie starając się nawet ukryć rozgoryczenia:
- Zrobili ze mnie omegę - to mówiąc położyłem uszy po sobie i westchnąłem głęboko - nikt teraz nie będzie chciał nawet ze mną porozmawiać. To wykluczenie ze społeczeństwa.
- Nie jestem wilkiem i z pewnością nie myślę o tym w wam podobny sposób, ale mogę spostrzec przynajmniej tyle, że w twojej sytuacji, otrzymanie rangi omegi nie jest powodem do aż tak wielkiego zmartwienia, przyjacielu - odrzekł uspokajająco - należysz teraz do trzech społeczności. Liga już się od ciebie nie odwróci. O nią im zresztą chodziło, prawda?
- Ta - mruknąłem, odwracając wzrok. Mundurek usiadł obok mnie, milcząc przez chwilę.
- Pamiętasz, jak było wcześniej. Całe to stowarzyszenie było niesławne, występne. W oczach wszystkich, którzy się z nim zetknęli, otrzymało miano mafii. Od dziś takie nie będzie. Przywrócimy mu stare zamysły i być może uda nam się zyskać dobre imię. Do tego potrzeba będzie czasu, ale wszyscy dołożymy wszelkich starań, by się udało, obiecuję.
- Miałem przyjaciół, rodzinę. Pamiętam, jak uporządkowane i bezkrwawe było moje życie. Po co, powiedz mi, mieszałem się w tę zawieruchę?
- Mógłbyś tego nie robić. Wtedy być może Erbenik i Wilibór nadal by żyli, Ligrek nigdy nie musiałby spędzić tych godzin wisząc na drzewie, a ja żyłbym sobie spokojnie do czasu, aż los nie wplątałby mnie w kolejną podobną historię. A być może stałoby się właśnie coś gorszego? Może nad całą ligą wisiało niebezpieczeństwo, któremu przypadkowo zapobiegło właśnie twoje dołączenie? Wyobraź sobie przez chwilę, że nie dołączyłeś do ligi. Po śmierci Arela i Mera, starych dowódców, miejsce jednego z nich zajmuje Ardyt. Wiadomo, że drugi dowódca chcce obsadzić na ostatnim stanowisku kogoś znajomego, być może kogoś, z kim wcześniej służył. Wilibór nie wpasowuje się w schemat, ciebie nie ma, a więc kto? Ktoś kto pracowałby z nimi już przedtem, na twoim miejscu, lub Dachryk. Nie wiadomo, co stałoby się, gdyby wybrano kogoś spoza tej grupy. Możesz jednak sobie uzmysłowić, że dopuszczenie do władzy tego ostatniego, mogłoby doprowadzić do wewnętrznego konfliktu, który pochłonąłby o wiele więcej, niż dwie ofiary. Być może w bardziej krwawy sposób. 
- Tak myślisz? - popatrzyłem uważniej na rozmówcę, zdając sobie sprawę z tego, że taki bieg wydarzeń nie byłby wcale niemożliwy.
- Myślę, że może być w tym jakaś ścisłość. A nawet jeśli nie ma żadnej, prawdą jest to, że nie trzeba rozmyślać nad tym, co stałoby się, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Zgłębianie takiej niespełnionej rzeczywistości jest dobre tylko wtedy, gdy marzysz, ale nie, gdy żałujesz tego co się stało. Pamiętaj poza tym, że to marzenia o czymś równie odległym, jak to, co nigdy nie mogłoby się zdarzyć. Na dobrą sprawę, jeśli pomyślisz, czym jest niedoszła wersja wydarzeń, zapewne zrozumiesz, że jest ona właśnie tym, co nigdy nie miałoby prawa nastąpić. Wypadki nie potoczyłyby się inaczej, niespełnionej rzeczywistości po prostu nie ma. Możemy założyć, a nie będzie w tym dużego błędu, że tak miało być, a jakakolwiek zmiana spowodowałaby zakłócenie w tej historii.
- Sam nie wiem, co o tym sądzić - zwierzyłem się - kiedy przypominam sobie dzień zaproszenia mnie do ligi, nie uważam, bym podjął wtedy słuszną decyzję. Ale gdy mówisz w ten sposób, gdy patrzę na to z takiej strony, przynajmniej przestaję jej żałować. Czuję, że to paradoks, niemożliwy do zrozumienia - spuściłem głowę.
- Myślę, że masz na myśli bardziej paralogizm - zaśmiał się - a co do tego drugiego, po prostu strzeż się próżności i uznaj taki stan rzeczy za zupełnie normalny. Ja już przyzwyczaiłem się do tego uczucia, myślę, że ty też powinieneś. Lepiej nie być pewnym tego, o czym nie wiemy wszystkiego. Czasem warto choć przez chwilę się zastanowić.
- "Tak miało być" - popatrzyłem w dal - jakie to wyświechtane i spospoliciałe. Nie wyjaśnia żadnego z pytań.
- Prawda, sam dźwięk tych słów może budzić niechęć. Dlatego zazwyczaj staram się nie używać podobnych zwrotów. Tym razem jednak nie widzę innego wyjścia, poradzę ci tylko, być postarał się usłyszeć je inaczej, niż zazwyczaj - westchnął, pozostawiając mnie z tą niejednoznacznością.
- Na dziś już zbyt wiele tego wszystkiego - oparłem pysk o pień rosnącego obok drzewa - a może to wszystko błąd, może jesteśmy po prostu...
- Mięsem? Zbiorem przemian enzymatycznych i procesów w organizmach, których ewolucja po prostu zaszła nieco dalej niż u przeciętnego pierwotniaka? Niewykluczone, cieszy mnie to, że rozważasz i taką możliwość. To byłoby równie logiczne, jak cała reszta tego, co udało nam się przed chwilą zauważyć. Wiesz, Wrotuś... - Mundus powiedział w zamyśleniu, przerwał na kilka sekund, po czym mówił dalej - mam wrażenie, że w moim życiu było już zbyt wiele zbiegów okoliczności, bym mógł z ręką na sercu przysiąc, że nie wierzę w to coś, co nazywają przeznaczeniem.
- Nie myślałem nad tym. Czasem czuję się przy tobie, jakbym w ogóle nie myślał.
- To tylko wniosek z rozważań, spowodowanych doświadczeniami, które podarowało mi życie. Na razie masz ich mniej, wiadomo. Cierpliwości. Na tą chwilę musimy zastanowić się, co zrobić z tą twoją zgryzotą.
- Nie wiem, czy da się cokolwiek zrobić. Odrzuciły mnie. Obie watahy.
- Wiesz, że taki stan rzeczy nie trwa wiecznie. Przecież zawsze jest szansa na powrót na dawne stanowisko. A ty...
- Nie wspomnę już nawet, jaką ujmą dla wilka, zwłaszcza na wysokim stanowisku, jest zrzucenie do rangi omegi - przerwałem ponuro. Potem gwałtownie wstałem ze swego miejsca i dodałem głośniej - muszę się uspokoić. Przepraszam, pomówmy o tym wieczorem.
- Jak sobie życzysz - Mundus chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale widząc moje napięcie, zrezygnował i zakończył tylko - odpocznij, później porozmawiamy. Gdzie idziesz?
- Eee... - jeszcze na chwilę odwróciłem się i popatrzyłem na niego - wracam do lasu. Chciałbym zobaczyć się z moimi starymi przyjaciółmi.
- Jesteś pewien, że to dobry moment?
- Nie, ale mimo wszystko to zrobię. Nie lubię niepewności.

Niecałą godzinę później znalazłem się już na północy terenów WSC, mniej więcej w miejscu, gdzie mieściła się jaskinia alf. Zastanawiałem się, czy to tam powinienem szukać Kamy i Zawilca, ale zanim grota pojawiła się w zasięgu wzroku, mój kłopot rozwiązał się sam. Oto poszukiwane przeze mnie wilki siedziały wśród drzew, rozmawiając spokojnie. Nie wnikałem nawet w temat ich rozmowy, pewnie i tak nie wiedziałbym, o co chodzi. Od tak dawna praktycznie nie ma mnie w tej watasze... Czas. Mam na to zbyt mało czasu.
- Kama? Zawilec? - niepewnie wyjrzałem spomiędzy pni sosen.
- Wrotycz! - biały basiorek w pierwszym odruchu zerwał się na równe nogi, popychany falą szczerej radości. Uśmiechnąłem się lekko, widząc jego jak zawsze nieodgadnione oczy, za którymi jednak kryło się szczęście.
Nie zdążyliśmy wymienić ani słowa, gdyż w tym samym momencie Kama stanowczym gestem powstrzymała brata przed wykonaniem jakichkolwiek kroków, po czym zapytała chłodno:
- Po co przyszedłeś, Wrotycz?
Spoważniałem.
- Przyszedłem z wami porozmawiać... zapytać, czy gardzicie mną tak samo, jak reszta watahy.
- Chyba jasne co o tobie sądzimy, po... po tym wszystkim - odparła, ukazując gniew - nie musisz dłużej zaszczycać nas swoim towarzystwem, panie dowódco - wadera dumnie uniosła głowę - jak widzisz, WSC świetnie radzi sobie bez ciebie.
- Rozumiem - zbliżyłem się do nich, siadając naprzeciwko - wszystko, co zrobiłem uczestnicząc w działalności ligi, stało się dla mnie parszywą plamą na życiorysie, której już nie zmażę. Przyznałem się do tego, uznałem swoją bezdyskusyjną winę. Nie próbowałem się usprawiedliwiać. Chciałbym tylko, żebyście choć wy - przełknąłem ślinę, przerywając gwałtownie. Co właściwie mógłbym jeszcze powiedzieć? Prosić o wybaczenie? Z jednej strony ani Kama, ani Zawilec nie ucierpieli przez żadną z decyzji, które podjąłem w życiu. Z drugiej, wszystkie te decyzje były tak tragiczne w skutkach, że prośba taka nie przeszłaby mi przez gardło.
"Musisz nauczyć się stawać twarzą w twarz ze swoimi błędami, tylko wtedy będziesz silny" - przeszło mi przez myśl - "zawiniłeś, jeśli chcesz to wszystko odbudować, musisz wykazać się odwagą. Nie bądź tchórzem, którym byłeś do tej pory".
- Tak bardzo chciałbym, żebyście chociaż wy postarali się zapomnieć o mojej przeszłości, bo... - wbiłem wzrok w ziemię - tego nie zmienię. Mogę jednak zrobić jeszcze wiele. Wiem, że jestem omegą i nawet jeśli byście chcieli, nie możecie traktować mnie inaczej, niż nakazuje prawo. Ale możecie chyba chociaż przez chwilę ze mną porozmawiać. I doradzić mi, co mógłbym zrobić, żeby choć nieznacznie oczyścić się z tej winy - zanim jeszcze skończyłem mówić, zacząłem zastanawiać się, po co właściwie przyszedłem? Z prozaicznej potrzeby przyjaźni, która towarzyszyła mi mimo wszystko przez cały czas?

< Kama? >

wtorek, 20 lutego 2018

Kompendium WSC! Nowa umiejętność!

Najmilsi Członkowie WSC!
Przybywam do Was z wiadomością o dwóch nowościach, jakie zaistniały w naszej watasze.

Po pierwsze, ponieważ nasza historia jest długa, a fabuła coraz bardziej rozbudowana, dzisiaj oficjalnie zostaje oddana do użytku nowa strona związana z naszą watahą. Nosi nazwę Kompendium WSC i ma służyć do celów informacyjnych - będą na niej opisane ważne ważne zjawiska, postacie i miejsca związane z Watahą Srebrnego Chabra. Mam nadzieję, że pomoże zorientować się w naszej akcji szczególnie nowym członkom. Jeśli macie pomysły na nowe hasła, które mogłyby zostać wyjaśnione w naszym Kompendium, piszcie o nich, proszę, na czacie lub przez Howrse do mnie (czwureczka).
Po drugie, pojawiła się czwarta umiejętność, jaka będzie liczyć się podczas walk z użyciem naszych nadprzyrodzonych zdolności. Działa na tej samej zasadzie, co cała reszta. Informacje o umiejętnościach, od dziś, możecie znaleźć na stronie Kompendium.

                                                                                          Wasz samiec alfa,
                                                                                             Oleander

niedziela, 18 lutego 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 16

Długo szliśmy w milczeniu, nawet słowem nie zapytałem o powód tego najścia. Rozumiałem jednak, że czeka mnie coś nieprzyjemnego. Gdy wreszcie dotarliśmy na miejsce, do jaskini wojskowej w WSC, wielu członków zarówno WSC, jak i WWN tłoczyło się już wokół groty. Gdzieś w tłumie dostrzegłem Kamę i jej brata, Zawilca. Moi przyjaciele. Ach, jak dawno ich nie widziałem. Miałem wrażenie, że wyglądali już trochę inaczej, doroślej, niż przy naszym ostatnim spotkaniu. Wewnątrz, oczekiwały pary alfa obu watah. Strażnicy doprowadzili mnie przed ich oblicze i odsunęli się, ulokowawszy się w wejściu groty.
- Wrotyczu - pierwszy zwrócił się do mnie Oleander. Jego głos usilnie starał się być groźny - pewnie zastanawiasz się, po co kazaliśmy odszukać cię i przyprowadzić stamtąd, gdzie od jakiegoś czasu przebywasz...
"Ach tak" - pomyślałem - "a więc o to chodzi. W takim razie ciekawie zapowiada się ta rozprawa". Starając się zachować spokój ducha, usiadłem pośrodku pomieszczenia i popatrzyłem śmiało na siedzące na podwyższeniu, kilka metrów dalej, dwie pary alfa.
Wszystko jest w jakiś sposób uporządkowane. Ostatnie tygodnie przyniosły mi pozorny awans i zwodnicze zaszczyty. To wszystko miraż, to wszystko ułuda, oparta na igraniu z moją podświadomością. Jak nielitościwie smutne było, że nie widziałem tego zanim stało się za późno. Nadeszła pora wprost przyznać się do wszystkiego i odpokutować za swoje winy. To nie było już urojenie. To rzeczywistość, której musiałem w końcu stawić czoła.
- Nie mamy niestety sędziego, oskarżyciela, ani obrońcy, którzy w takich sytuacjach mogliby zająć się twoim przypadkiem. Postaramy się zatem sami przedstawić ci, Wrotyczu, co mamy ci do zarzucenia. Należysz do Ligi Beżowej Ziemi. Tworu, który powstał wbrew prawu, przeciw ustalonym przez nas zasadom, panującym w społeczności wilków żyjących tu od lat, po to, aby zaprowadzić ład i porządek, jak potrzebny jest każdej uczciwej watasze. Liga Beżowej Ziemi to coś, co nie powinno było nigdy powstać, coś, co przynosi szkodę nam wszystkim. Ta pseudo-organizacja, żerująca na młodych, nieobeznanych z życiem wilkach, które z niezrozumiałych dla nas powodów zasilały jej szeregi, by dokonywać czynów haniebnych i niweczyć nasz honor i dobre imię. Jednym z tych wilków był należący do Watahy Srebrnego Chabra Wrotycz, z bólem muszę zauważyć, osobnik ze świetlaną przyszłością, syn pary alfa Watahy Wielkich Nadziei, po których miał szansę odziedziczyć zaszczyt przewodzenia tej zacnej społeczności. Gdyby tylko wykazał się dojrzałością i rozsądkiem, na które jednak nie zważał.
Popatrzyłem na moich rodziców, siedzących obok alf WSC. Matka ze łzami w oczach odwróciła wzrok, wbijając go gdzieś w dal, ojciec natomiast ze spuszczoną głową słuchał słów białego basiora.
- Nie chcę jednoznacznie oceniać tego postępowania. Mogę jednak przywołać na świadków wilki, które doświadczyły okrucieństwa, jakim wykazała się obecna tu istota, wraz z innymi, należącymi do Ligi Beżowej Ziemi.
- Pokażcie ich! Wprowadzić! - dały się słyszeć głosy z głębi groty.
- Nie ma potrzeby - odezwałem się głośno, po raz pierwszy od rozpoczęcia rozprawy, po czym chrząknąłem niepewnie i czekałem na reakcję sądu. Wiedziałem, kogo przywołają na świadków. Przypomniałem sobie starego wilka, który wraz z młodszym basiorem oraz trzema waderami mieszkali na terenach, które odebraliśmy im siłą na samym początku. Do dziś z nich nie korzystamy, leżą odłogiem. Tak, czy inaczej, nie chciałem nawet patrzeć na te wilki. Nadal nie mógłbym spojrzeć im w oczy.
- Co powiedziałeś? - odrzekł Oleander, groźnie na mnie spoglądając.
- Nie ma potrzeby powoływać żadnych świadków. Przyznaję się do winy, mogę szczerze opowiedzieć o wszystkich tych niechlubnych czynach, których się dopuściłem. Przysięgam na swoje marne życie, że opowiem słowo po słowie, co zaszło.
- Poczekajcie - samiec alfa z niemałym zdziwieniem gestem łapy odwołał strażników, którzy już zbliżali się do wyjścia - mów proszę - dodał spokojniej.
- Przyznaję się do życia dokładnie takiego, jakie prowadzili inni członkowie Ligi Beżowej Ziemi, a było ono bez dwóch zdań złe i występne. Nigdy nie sprzeciwiłem się okrutnemu porządkowi, jaki panował w tym zgromadzeniu, brak mi było silnej woli. Wyrzuty sumienia? Miałem je na samym początku. Potem przyzwyczaiłem się do nieprawości i postępowania hańbiącego nie tylko mnie, ale i, choć widzę to dopiero teraz, moją rodzinę.
- Mów dalej - biały basior wciąż patrząc na mnie z gniewem, zmrużył oczy. Westchnąłem. Czas się do tego przyznać. Właśnie tutaj, przed wszystkimi, żeby ostatecznie zrzucić z siebie straszne poczucie wyrzutu sumienia. Nie pozbędę się ich w inny sposób, oto moja szansa.
- Skrzywdziliśmy już wiele wilków, ja również byłem za to odpowiedzialny. Tego nigdy sobie nie wybaczę, na wybaczanie już za późno. Kiedy wysłano nas na tereny leżące na zachód od ziem Watahy Szarych Jabłoni, skrzywdziliśmy ich mieszkańców. Jeden z nich został niemal spalony żywcem, powoli, przez długi czas traktowany rozpaloną pochodnią. Natomiast trzy wadery zostały na zawsze pozbawione tego, co zapewne dla nich najcenniejsze.
- Brałeś w tym udział? - Oleander nieznacznie uniósł brwi, nie chciał jednak dać po sobie poznać, jakie zdumienie wywołały w nim moje słowa. Zniżyłem głowę i odparłem krótko:
- Tak. Razem z trzema innymi wilkami. Z ramienia Ligi Beżowej Ziemi.
- Co było dalej?
- Sprzedałem im przyjaciela - przez moment czując łzy napływające do oczu, przełknąłem ślinę, na chwilę przerywając.
- Co zrobiłeś?
- Mundus, znacie go wszyscy - znów westchnąłem głęboko - przeze mnie został wplątany w działalność ligi, w wyniku czego stał się przedmiotem, za pomocą którego dowództwo próbowało zyskać nade mną kontrolę. Gdy im się to udało, byłem w stanie patrzeć również na jego cierpienie - na chwilę wbiłem wzrok w dal, przed siebie, przywołując w pamięci ten dzień - polali go najpierw lodowatą wodą, a potem wrzątkiem. Przeze mnie prawie zginął. Nie pomogłem mu.
- Jednak nie zginął.
- Uratował go wtedy... ktoś inny - odwróciłem wzrok - ja byłem zbyt naiwny, by stanąć po stronie tych, którzy na to zasługiwali. Niejednokrotnie - zakończyłem, bo w tej samej chwili przed oczyma stanął mi obraz Wilibóra i nasza ostatnia rozmowa. Pozwalając moim myślom na chwilę zejść na inne tory, przypomniałem sobie też dzień, gdy wieszali Ligreka. Na to wszystko mogłem nie pozwolić, gdybym tylko miał wtedy więcej rozumu i odwagi...
- Mam jeszcze jedno pytanie. Czy sam byłeś sprawcą jakiegokolwiek zabójstwa? Jeśli nic takiego nie miało miejsca, możemy spojrzeć na ciebie łaskawszym okiem. To właśnie morderstwa są najsurowiej karane przez nasze prawo.
Przez chwilę zastanawiałem się, co odpowiedzieć na to pytanie. Przymknąłem oczy i odetchnąłem głęboko. Zabiłem Erbenika. Nie musiałem tego robić, jestem prawie pewien, że dałbym radę powstrzymać go inaczej. Czy jednak było to zabójstwo liczone tak samo, jak pozbawienie życia zupełnie niewinnej istoty, która niezdolna się bronić, zginęła bez powodu, jedynie przez okrucieństwo swojego oprawcy? Nie miałem sumienia sam się z tego rozliczać. Niech się dzieje wola losu, powierzę mu zatem i to przewinienie.
- Byłem sprawcą zabójstwa. Dowódca Ligi Beżowej Ziemi zginął z mojej ręki.
- Kiedy miało to miejsce? - zapytał z niepokojem Oleander.
- Przed niespełna dwiema godzinami.
Zapadła chwila ciszy. Widzowie popatrzyli po sobie, a po grocie rozniósł się cichy szmer. Potoczyłem wokół wzrokiem pozbawionym wyrazu.
- Jaskrze? - biały basior zwrócił się do mojego ojca - niezwykle trudno mi pytać, jak osądziłbyś swego syna, lecz prawo jest prawem, mów zatem.
Jaskier przez chwilę przyglądał mi się przeszywającym wzrokiem, by wreszcie powiedzieć:
- Wrotycz z pewnością uczynił wiele niedopuszczalnych rzeczy, które nie mogą przejść bez wyroku - zrobił chwilę przerwy, w trakcie której zdawał się nad czymś zastanawiać - sądź go, jak uważasz za stosowne - dodał w końcu ponuro.
- Czy i ty masz coś jeszcze do powiedzenia? - zapytał alfa, przenosząc na mnie lodowate spojrzenie.
- Tak myślę - mruknąłem, po czym oznajmiłem głośniej, ostatecznie zdeptawszy resztki swojej wyniosłości - zszedłem poniżej najpośledniejszego poziomu, niczym najmarniejszy nędznik. Nikczemnik, bandyta. Wiem o tym. Zróbcie to, co nakazuje wam prawo i rozum. Cokolwiek to będzie, wiem, że poniosę w pełni zasłużone konsekwencje. Nie proszę o łaskę - moja dusza już płakała w środku, na zewnątrz jednak nadal byłem spokojny.
Znów nastała chwila martwej ciszy. Oleander i Jaskier wymienili się nieprzejrzystymi spojrzeniami, po czym biały samiec alfa wydał wyrok.
- Wrotyczu, synu Astelle i Jaskra, niegdyś młoda alfo Watahy Wielkich Nadziei, nie wiem, jak można nazwać to, co byłeś w stanie uczynić w czasie swojej przynależności do bestialskiej organizacji, zwanej Ligą Beżowej Ziemi. Jest to niepokojące i nad wyraz złowróżbne, dowodzi bowiem, że wilki podobne tobie żyją wśród nas. Bez wątpienia wszystko, co uczyniłeś było po prostu złem - przerwał swoją mowę i popatrzył na mnie z cieniem skrywanego smutku. Zwiesiłem głowę jeszcze niżej, cały czas ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w siedzące kilka metrów przede mną dwie pary alfa - nikt należący do naszej społeczności nie popełnił do tej pory tak wielu okrutnych, niepopartych niczym wykroczeń. Nie zdziwi cię więc zapewne nadanie ci rangi omegi. Jest to łagodny wyrok, gdyż według prawa wszechwatah, do którego powinniśmy się stosować, twoja krew powinna zostać przelana.
Odetchnąłem. Od dzisiaj staję się zerem pozbawionym praw i szacunku innych wilków. Ale zachowam życie. Nieomal straciłem je już dwukrotnie w ciągu ledwie kilku ostatnich dni i dwukrotnie z jakiegoś powodu los postanowił ofiarować mi jeszcze chwilę na tej ziemi. Tej szansy nie zmarnuję, mogę przysiąc to sobie z czystym sumieniem. Zbyt wiele się stało. Popełniłem już za dużo błędów.
W oczach stanęły mi łzy. Przez dłuższą chwilę nie byłem nawet w stanie ruszyć się ze swojego miejsca,  dopiero, gdy tłum przerzedził się, a większość widzów rozeszła się do swoich domów, udało mi się ochłonąć i podnieść się, pierwsze swoje kroki intuicyjnie kierując w stronę lasu, na południe.

   C. D. N.

Od Kurahy CD Palette

Ajajajaj. Szantaż emocjonalny. No nieźle, nie powiem. Jak nie ucieka, to próbuje mnie załatwić psychologicznie. Odwróciłem głowę. O nie, moja droga, tak się nie bawimy.
- Jak chcesz - powiedziałem i minąłem ją, idąc w stronę lasu. - Dobrej nocy! - rzuciłem jeszcze przez ramię, po czym skoczyłem w dół pagórka.
Wylądowałem w głębokiej zaspie. Było ciemno. Zdecydowanie za ciemno, nawet jak na moje wilcze oczy. Przemieniłem się, równocześnie otrzepując się ze śniegu. Parę sekund później, biegłem w stronę domu. Cokolwiek miało się wydarzyć w najbliższych dniach, wtedy było mi zupełnie obojętne. Czułem się jakbym przez chwilę stracił kontrolę. Działałem bez namysłu, ryzykowałem nie mając pewności, że mi się powiedzie. Zupełnie jak nie ja. Gdybym nie był odporny na magię, winiłbym pewnie jakiś podły urok, ale hej, jestem odporny na magię. O co więc chodzi? 

Wróciłem do wilczej formy zaraz przed wejściem do jaskini. Położyłem się, licząc, że wykorzystam te parę godzin, które pozostały do wschodu słońca. 
- Wszystko w porządku? - szepnął Shino. Nawet nie zauważyłem, kiedy podszedł i usiadł obok.
- Tak - zacząłem bez przekonania, - chociaż nie do końca... Nie wiem.
- Prześpij się, pogadamy jutro.
Nie musiał powtarzać mi tego dwa razy. Byłem wykończony.


Gdy następnego dnia wyszedłem z jaskini, słońce było już dość wysoko. I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno temu, w tej sytuacji byłbym przerażony, że zaspałem na trening. W sumie, tak to wyglądało. Jak za starych dobrych czasów, kiedy jedynym problemem jaki miałem, były humory Wrotka. Zaspałem, Shino nigdzie nie było. Jakbym powrócił do przeszłości.
Postanowiłem poszukać Shino, co nie było wcale trudne. Znalazłem go stosunkowo niedaleko i byłem pewien, że na mnie czekał.
- To co, Kuro? Biegamy czy może wolisz poskakać w górach? - Uśmiechnął się.
- Proponuję małe polowanie, panie trenerze. - Odwzajemniłem gest i parsknąłem śmiechem. 
Tak, chyba właśnie tego potrzebowałem. Oderwać się na chwilę od wszystkiego, zająć myśli jedną, konkretną czynnością. Całe szczęście, że miałem Shino, który dobrze o tym wiedział.

< Palette? >

Od Canay'a CD Palette

Canay spojrzał z uśmiechem na wilczycę.
- To bardzo dobrze, że nie chcesz wiedzieć. - Powiedział i szturchnął wilczycę, a ta mało nie wpadła w zaspę śniegu. Szybko owinął ją w tułowiu ogonem i przybliżył do siebie. - Widzisz jaki ja pomocny jestem. 
- Własnie widzę. - Mruknęła wyswabadzając się z uścisku i idąc dalej przed siebie.
- Och, nie dąsaj się moja miła. Chcę ci chociaż trochę umilić to oprowadzanie mnie po terenach tej zacnej watahy. Tylko interesuje mnie jedno... - Powiedział nieco ciszej zerkając na wilczycę. - Wiesz, że się nie zgubię, a jednak postanowiłaś mnie oprowadzić. Czyżbym miał to odbierać w jakiś konkretny sposób? - Spytał z zawadiackim uśmieszkiem na pysku.
- Jeszcze czego... Chciałbyś... - Prychnęła wilczyca przewracając oczami
- Nie zależy mi na tym jeśli to cię interesuje. Raczej jestem typem wolnego strzelca czy jak to się tam na to mówi. W końcu związek to obowiązek, a ja za obowiązkami nie przepadam. Ty za to chyba je wprost uwielbiasz.
- Czemu tak twierdzisz? - Spytała nie rozumiejąc o co chodzi nowemu.
- Ponieważ alfy ci coś tam zleciły i ty od razu lecisz to zrobić, oczywiście rozumiem to doskonale, że jesteś sumienna i takie tam... Ale czy nigdy nie miałaś ochoty to na chwilę odłożyć i zająć się czymś... Fajnym? - Spytał idąc obok wilczycy i rozglądając się po okolicy
- A czy moja odpowiedź ma jakieś większe znaczenie?
- Nie. - Odpowiedział wilk kiwając delikatnie łbem w zamyśleniu. - To jest tylko czysta ciekawość. 
- To się nie interesuj. - Powiedziała idąc przed siebie w nieokreślonym kierunku.
- Uuu... Jak groźnie. - Stwierdził wilk śmiejąc się widząc wyraz pyska wilczycy. - Robisz przeurocze miny... I wiem, że ci przeszkadzam w twoim bardzo ważnym zadaniu, ale na prawdę nie musisz mnie oprowadzać jeśli tego nie chcesz. 
- To idź sobie. - Powiedziała wilczyca kompletnie bez humoru.
- Bym to zrobił, ale jakoś mi się nigdzie nie śpieszy. Nie mam nic do roboty, a chętnie ci potowarzyszę jak będzie okazja to może ci pomogę, ale nie jestem pewny czy będzie mi się chciało miewam tak jak ty wahania humoru, koleżanko.
- Nie mam wahań humoru, kolego. - Powiedziała wilczyco podkreślając wyraźnie ostatnie słowo.
- O la la widzę, że dostałem awans... A co do humoru to masz wahania od czasu gdy dostałaś zadanie od alf.
- No i? - Spytała wilczyca jednym ruchem głowy, odrzucając włosy do tyłu.
- I zastanawiam się co to za zadanie mogli ci dać, że stałaś się jakaś taka nieco markotna. Z początku znajomości bardziej mi się podobałaś. 

~Palette? Wybacz, że tak długo ~

sobota, 17 lutego 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 15

- Potem sprawy ułożyły się tak, że...
- Potem okazało się, że teraz jest was dwóch.
- Teraz jest nas dwóch.
- Mundus, teraz jest nas trzech.

   *   *   *
Godzinę później, tego samego dnia, którego uwolniłem Mundusa spod straży wilków mających wykonać na nim wyrok śmierci, nadal siedzieliśmy w jaskini w górach rozmawiając o tym, co już się zdarzyło i co miało się jeszcze wydarzyć. Wszystko, o czym wiedziałem już wcześniej, nabierało teraz nowego sensu. Dopiero teraz, gdy Mundus i Ligrek opowiadali mi o tym przez pryzmat innej perspektywy, pojąłem, jakiej machinacji zostałem poddany i jak łatwo dałem się w nią wciągnąć.
Ptak wyszedł z jaskini by czuwać, na wypadek, gdyby liga odnalazła nas tutaj, natomiast ja z drugim wilkiem siedzieliśmy wewnątrz.
- Nie miałem nic wspólnego z wypadkiem Wilibóra. Znałem go, był porządnym wilkiem. Złego słowa nie mogę o nim powiedzieć. A mi w życiu nie przyszłoby do głowy, że będę oskarżony o jego zabójstwo, chociażby nieumyślne - opowiadał Ligrek - pamiętam, że gdy byliśmy na tamtych terenach, Wilibór wraz z jeszcze dwoma basiorami oddalili się, aby zbierać kamienie na skalistych zboczach nieopodal. Sam im to odradzałem, ale tamte dwa wilki były przekonane, że biorąc budulec właśnie stamtąd, osiągniemy lepsze rezultaty... Wiesz, kiedy powiesili mnie na tym drzewie myślałem, że to już koniec. Nie przypuszczałem nawet, że ktoś poświęci dla mnie życie i postanowi mi pomóc.
- Pamiętasz, kim były te dwa basiory, które poszły ze zmarłym? - zapytałem, marszcząc brwi.
- Oczywiście, to niejacy Sortkater i Dachryk.
- Co?! - prawie podskoczyłem - Dachryk? Jesteś pewien?
- Słabo go znałem, jeśli się nie mylę, zadawał się głównie z Wilibórem. Ten drugi natomiast pracował ze mną przez jakiś czas, zanim jeszcze zaczęliśmy planować rozbudowę. Pomagałem wtedy przy planowaniu rozmieszczenia okopów na naszej południowej granicy.
- Poczekaj... czy Dachryk również namawiał go na zbieranie kamieni na zboczach?
- Tak, tak mi się wydawało.
Uderzyłem się łapą w czoło. Mogłem na to wpaść. Po tym typie można było spodziewać się wszystkiego. Sprzedał towarzysza, sprzedał, zdrajca. Chociaż z drugiej strony... na jakiej podstawie miałbym przypuszczać, że jest aż tak podły? Skąd w ogóle miałem wiedzieć, że śmierć mojego druha nie była przypadkiem, a zaplanowanym wcześniej zabójstwem, dokonanym z zimną krwią przez fałszywych przyjaciół? Przyjaciół, kompanów, którzy powinni w każdej sytuacji stanąć murem za swoim towarzyszem. Jak wspólnicy, jak bracia. Walczący zawsze razem, w słusznej sprawie, nigdy przeciwko sobie. Takiej ligi potrzebowałem.
- Kiedy tak wisiałem, byłem przekonany, że umieram - Ligrek na wspomnienie czasu spędzonego wisząc na gałęzi do góry nogami, zatrząsł się mimowolnie - ale miałem szczęście zostać uratowanym przez twego przyjaciela. Dzięki niemu dziś jeszcze żyję, ale wtedy, pomimo iż ukryłem się dosyć daleko od naszej siedziby, wytropili mnie i zamknęli pod strażą, a co zrobili z Mundusem, sam chyba widziałeś. Udało mi się uciec, a i ja nie mogłem patrzeć na jego cierpienie. Ledwie rozwplątałem sznurki, którymi przywiązali go do ziemi, straże schwytały nas i uwięziły po raz kolejny. Potem dowiedzieli się jeszcze, że dokumenty, które miałeś przechować, są u Mundusa, a to w zasadzie wystarczyło, żeby ogłosić go wrogiem publicznym numer jeden. Mnie przy okazji, bo obaj zawiniliśmy im dwa razy.
- A jak znalazłeś się tutaj? - zapytałem, gdy zapadła cisza.
- Pozwolili mi odejść, gdy zabierali go na wyrok. Już wcześniej ustaliliśmy, że w razie, gdyby zaszło coś nieprzewidzianego... będziemy czekać na siebie w tej jaskini. Mimo wszystko, zawsze są jakieś szanse na łaskę losu, toteż mimo wszystko miałem nadzieję, że jednak przyjdzie. I przyszliście, razem.
Pokiwałem głową, odwróciwszy na chwilę wzrok i wyjrzawszy na zewnątrz. Widok niezmąconego spokoju kończącego się dnia, przywołał wspomnienia beztroskiego dzieciństwa i całych dni treningów w towarzystwie mojego drogiego nauczyciela, gdy jeszcze w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że będę iść tak krętą ścieżką.
Mundurek właśnie wszedł do środka. Było już niemal zupełnie ciemno.
- Nie będą nas tutaj szukać, zwłaszcza po zmroku - oznajmił cicho - możemy spać spokojnie. Jutro pomyślimy... co zrobić z tym drugim życiem, które dostaliśmy.
- Drugim życiem? - zapytałem ze zdumieniem. Zarówno Ligrek, jak i Mundus niemal zginęli, jednak ja chyba przez cały czas miałem się dobrze...
- My wszyscy, Wrotuś - przytaknął - byliśmy o krok od śmierci. Ty może po prostu trochę dalej, niż krok. Niedługo pewnie zrozumiesz, że jedziemy na jednym wózku, a na razie chodźmy w końcu spać, mam już dosyć dzisiejszego dnia - położył się w kącie, zakopując się w chłodnym piasku. Ligrek posłusznie zwinął się gdzieś pod ścianą, a ja, nie mając innego pomysłu, a jednocześnie będąc równie zmęczonym jak oni, rozciągnąłem się na boku, westchnąłem i pogrążyłem się w myślach. Na sen tym razem nie musiałem czekać długo. Usnąłem ze świadomością braku wszechobecnych zagrożeń, walki i obłudy, zapadłem w sen nadzwyczaj spokojny. To była dobra noc, w dobrym miejscu, z dwiema dobrymi duszami dzielącymi mój los.
Co teraz będzie? W ciągu dnia, ba, w ciągu godziny, tak naprawdę runęło wszystko, co miało budować moją przyszłość. Czułem się wypruty z uczuć, które powinny mi teraz towarzyszyć. Widać, mój umysł wykorzystał już dzisiaj je wszystkie. Teraz pora odpocząć.
Nazajutrz wstałem wypoczęty, po raz pierwszy od co najmniej tygodnia. Słońce przeświecało przez chmury, sprawiając wrażenie wyjątkowo jasnego. Wyszedłem przed jaskinię, czując w sercu nieopisaną radość, pozwalającą odetchnąć mi pełną piersią - byłem wolny, a cokolwiek planowało dowództwo Ligi Beżowej Ziemi, już nigdy nie zostanę z tym sam. Tego dnia rozpoczęło się coś nowego, coś, czego potrzeba mi było od dawna.
Usiadłem na bielutkim śniegu. Do moich oczu docierało tyle słonecznego światła, że musiałem choć na moment je przymknąć. Gdy uniosłem powieki i rozejrzałem się wokół, oczom moim ukazał się piękny krajobraz rozciągający się wśród częściowo ośnieżonych, a częściowo pokrytych wiecznie zieloną trawą zboczy gór o skalistych szczytach, zalanych złotymi promieniami słońca, które wypoczęte, nieosłabione godzinami rozświetlania świata, spokojnie wznosiło się nad horyzont. Tego widoku nie sposób zapomnieć, towarzyszył mi on w wielu późniejszych chwilach, przywoływałem go w tych najbardziej dramatycznych, które trzeba było po prostu przetrwać. Tamtego poranka czułem się, jakbym był złą duszą, która przez wiele lat musiała cierpieć w czyśćcu, by dostać się do tego nieba. Tak, ono z pewnością wygląda właśnie tak.
- Jak się dziś czujesz, mój mały przyjacielu? - Mundurek również wyszedł z jaskini i stanął obok mnie. Podniosłem się z ziemi i jeszcze raz westchnąłem z radością - nie muszę chyba nawet pytać, widzę, że lepiej.
- Masz rację - przyznałem - dużo spokojniej, niż wczoraj, wiesz? Chociaż gdy przypominam sobie ostatnie tygodnie, jakoś tak mi... gorzej.
- Wiesz, co to jest kac moralny?
- Co?
- Chciałem powiedzieć, że cieszę się twoim szczęściem - westchnął - nie zdziwi cię chyba jednak fakt, że ściągając mnie z tego sznurka, wszedłeś na wojenną ścieżkę z ligą?
- Nie, jestem tego w pełni świadom.
- I zdajesz sobie sprawę, że to nie będą już ćwiczenia? Nie pozwolą ci po prostu odejść. Albo cię zabiją, albo wykończą.
- Mundus, dziękuję ci - przerwałem - odkąd sięgam pamięcią, nie czułem się tak dobrze. Nawet jeżeli to dziwne, biorąc pod uwagę, że właśnie stałem się wrogiem systemu.
- Jeśli tak uważasz - ptak zrobił kilka kroków do przodu i rozejrzał się, również ciesząc oczy pięknem otaczającej nas przestrzeni. Na chwilę zapadła cisza. W końcu przerwały ją spokojne jego słowa - nie lubię działać przeciwko prawu.
- Co ty mówisz, to przecież jest złe prawo - energicznie pokręciłem głową, marszcząc brwi.
- Wiem, Wrotuś - westchnął - ale niemalże każdy system ma sens. Nawet, ten, który wydaje się okrutny, wprowadza pewien porządek, ka jego zakłócanie nie przynosi zazwyczaj niczego dobrego. Różnica polega na tym, że to prawo, prawo Ligi Beżowej Ziemi jest przy okazji nielegalne. Zabawne, prawda?
- Dlatego powinno się coś z tym zrobić. Mundus, prawie przypłaciłeś je życiem. Ligrek podobnie.
- Nie musisz mnie do niczego przekonywać, Wrotycz - odrzekł, odwracając się do mnie - przecież wiesz, że nie zostawię cię z tym samego. Tym bardziej, że, koniec końców, jednak zawdzięczam ci życie i to przeze mnie jesteś teraz tutaj, zamiast pławić się w luksusach na swoim wysokim stanowisku.
- Nawet nie przypuszczasz, jak się z tego cieszę - odpaliłem - naprawdę nie wiem, jak długo bym jeszcze tam wytrzymał. A co do twojego życia... gdyby nie moja bezmyślność, nie byłoby ono  w ogóle zagrożone, więc nadal uważam, że wina leży po mojej stronie.
Wtem usłyszałem, że Ligrek już się obudził. Zajrzałem do jaskini.
- Wstajesz? - zawołałem.
- Tak, tak, już idę - ziewnął basior, wychodząc z ciemności. Gdy znalazł się obok nas, przed jaskinią, nadszedł czas na zaplanowanie dzisiejszego dnia. Tu pojawił się pewien problem, gdyż ani Ligrek, ani ja, nie wiedzieliśmy, od czego właściwie powinniśmy zacząć. Na szczęście Mundus, bez dwóch zdań lepiej niż my obeznany w polityce, wziął ciężar organizacji na siebie.
- Szkoda mi tylko tych szkoleń - westchnąłem - nie chcę, żeby zabrzmiało to samolubnie, ale miałem nadzieję, że jednak uda mi się w nich uczestniczyć. A teraz...
- Nadal możesz wziąć w nich udział - przerwał Mundurek - pod tym względem nic się nie zmieniło. Ardyt powiedział ci, że istnieją, jednak jeśli miałbyś kandydować, tak czy inaczej musiałbyś robić to z ramienia Watahy Srebrnego Chabra lub Wielkich Nadziei.
- Masz rację! - ucieszyłem się - przecież liga nie jest sformalizowana!
- Dokładnie tak. A jeśliby nawet była, wciąż do niej należysz. Pamiętasz chyba, że stamtąd się nie odchodzi? Zwerbowali cię, będziesz męczyć się z tym faktem do końca życia... tym jednak zajmiemy się później.
- A teraz? Co teraz? - wtrącił nieśmiało Ligrek.
- Teraz, moi drodzy, idziemy do naszych towarzyszy z ligi. Chciałbym zauważyć, że nadal nie wiedzą, co się z nami stało.

Niecałe pół godziny później, byliśmy już na miejscu. Mało kto zwrócił na nas uwagę. Dopiero gdy dotarliśmy do głównej siedziby, wilki zorientowały się, że coś jest nie tak.
- Mundus, ty żyjesz w końcu? - rzucił nagle jeden z wilków, które pracowały przy rozbudowie jamy.
- Tak się jakoś złożyło - odparł ptak, uśmiechając się niewyraziście - możesz powiedzieć mi tylko, gdzie znajdziemy dowództwo?
- Jeden chyba tu stoi - basiorek wskazał na mnie.
- Resztę - mój towarzysz westchnął i przymknął oczy.
- Urzędują teraz na południu, dopóki baza jest w remoncie.
- Dziękuję.
Na południowej granicy terenów ligi, znaleźliśmy Ardyta i Erbenika. Siedzieli pod drzewem i rozmawiali znudzonymi głosami.
- Ooo, patrz, Ardyt, kogo moje oczy widzą - warknął dowódca przez zaciśnięte kły - poczekaj, czy oni przypadkiem nie mieli być martwi?
- No cóż... to chyba kwestia... - na pysku drugiego wilka pojawił się cień niepewności. Uśmiechnąłem się pod nosem, dobrze wiedziałem, o czym to świadczy.
- Co tu robicie, zdradzieckie pomioty? - Erbenik tymczasem nie zważając na nic, niefrasobliwie uderzał w najmocniejsze tony - na waszym miejscu nie pokazywałbym się tu z własnej woli.
- Mieliśmy czekać aż zaczniecie nas szukać? - Mundus stanął wyprostowany przed naszymi rozmówcami. Nie czekając na nic, usiadłem obok niego, Ligrek natomiast został trochę z tyłu - nie sądzicie chyba, że jesteśmy bezmyślni. Pozwólcie natomiast powiedzieć nam...
- Bacz na słowa! A co do waszej bezmyślności... Wy... wy trzej przeciwko nam dwudziestu? - zaśmiał się Erbenik.
- Nie - odpowiedział ze skrywaną satysfakcją Mundus - przeciwko wam dwóm. A w lidze znajdą się tacy, którzy dołączyli do niej przez poczucie pokrzywdzenia, towarzyszące im w życiu, przez chęć znalezienia tu sprawiedliwości, czegoś, czego im wcześniej brakowało. Ci nie będą za was walczyć.
- No, po tych dwóch typach, mógłbym się tego spodziewać - westchnął basior demonstrując wyrzut i równocześnie ucinając poprzedni temat, - ale ty, Ligrek? Taki tchórz chce zrobić na złość całemu naszemu systemowi?
- Ja... - basior, do którego skierowane były te słowa przez chwilę wahał się, by w końcu powiedzieć - może jestem tchórzem, ale przynajmniej... - przerwał, lekko zniżając głowę.
- No? Co, kundelku? - rzucił dowódca wyzywającym tonem, na co wilk westchnął tylko bezgłośnie.
- Rozmawiaj proszę ze mną, Ligrek nie przyszedł tu na zasadzie posła - Mundus zrobił krok w stronę basiorów, skupiając na sobie ich uwagę. Ardyt położył uszy po sobie i zmarszczył brwi, niczego jednak nie powiedział. Erbenik natomiast postanowił pogorszyć sytuację:
- Ardyt, przywołaj do mnie strażników! Dokończymy, cośmy zaczęli, niebieskie ścierwo powinno wisieć na drzewie, a tego burego kolaboranta niech na razie zamkną. Później pomyślimy nad jego losem.
- Obawiałem się, że tak będzie - westchnął Mundus - nie przyszliśmy tu by walczyć, ale by sprecyzować pewne niedomówienia... jednak w tej sytuacji, nie możecie chyba mieć nam za złe, gdyby któremuś z was coś się przytrafiło.
- Grozisz mi?! - Erbenik wyszczerzył kły.
- Właśnie wypowiedzieliście nam wojnę - odrzekł mój przyjaciel - nie możemy przecież odejść. Wobec tego ostrzegamy, że albo ustalimy tu i teraz uczciwe warunki współpracy, albo źle się to skończy.
- Ardyt, no trzymaj mnie - ryknął dowódca.
- Poczekaj, poczekaj - drugi basior wykonał uspokajający gest łapą - oni mówią całkiem rozsądnie.
- Chyba żartujesz - fuknął Erbenik, strosząc sierść na karku - zbieraj resztę. Ja ich porozdzieram na strzępy.
To powiedziawszy wstał i zrobił energiczny krok w stronę siedziby ligi. W tej sytuacji postanowiłem zareagować, podejmując ostateczną decyzję. Teraz, albo wszystko stracone. Nie mamy pewności, że większość członków zgromadzenia stanie po naszej stronie. Jeśli Erbenik zdoła teraz do nich dotrzeć, lepiej dla nas byłoby zginąć już wcześniej.
Zerwałem się ze swego miejsca, wyszczerzywszy kły i zawarczawszy najgroźniej, jak tylko potrafiłem. Erbenik zbystrzał, zatrzymując się wpół kroku, jednak nie usiadł z powrotem.
- Siadaj, dowódco - syknąłem - bo nie ręczę za siebie - ostatnie słowa były zresztą bardzo dosłowne, gdyż czułem, że za moment może nastąpić to, czego się obawiałem. Zdarzało mi się nie panować nad agresją, a teraz sytuacja aż prosiła się o taką "stanowczą" reakcję. Znajome mrowienie w szczęce powróciło.
- Chcesz mi rozkazywać, padalcu? - warknął basior butnie - nie zaszedłeś tak daleko, jak ci się wydaje. Nie osiągniecie niczego...
- Na odwrót jest już za późno - mruknąłem.
- Nie jest, Wrotycz - tutaj włączył się Ardyt, którego oczy nagle zabłysły - możemy jeszcze to wszystko zmienić, przystopuj tylko z tą rewolucją!
- Zabiją cię - usłyszałem z tyłu słowa Mundusa.
- Nie słuchaj go, to tych dwulicowców powinniśmy zniszczyć, nie ciebie - mówił szybko wilk - ci krętacze nie mają prawa żyć! Chcesz dobra ligi? Prawda?
- Nie zaufają ci już. Zabiją cię, jak Wilibóra - mój przyjaciel jeszcze raz przerwał ze zdecydowaniem.
- Twoje stanowisko czeka, między nami nic się nie zmieniło... - głos Ardyta był coraz bardziej zniecierpliwiony.
Wewnątrz byłem już zupełnie skołowany, ale nie zamierzałem dać tego po sobie poznać. W końcu nadszedł czas na opowiedzenie się po jednej stronie, nie tylko miałem nadzieję, ale też nie wątpiłem w to ani przez chwilę, właściwej.
- Zamilcz! - huknąłem, doskakując do basiora i kłami chwytając go za szyję - zamilknij, póki jeszcze masz szansę - popatrzyłem mu w oczy. Był przerażony, o to właśnie chodziło. Wilk przysiadł na ziemi i przyległ do drzewa.
- Dowódca ucieka - usłyszałem strwożony głos Ligreka. Zbyt wiele działo się wokół mnie. Za dużo bodźców naraz, tym razem po prostu go zabiję.
Puszczając struchlałego Ardyta, w kilka sekund dogoniłem drugiego basiora, powalając go na ziemię i tym razem z całej siły zaciskając na jego karku szczęki. Był dużo starszy ode mnie, nie tak zwinny i bez wątpienia nie tak silny. Trudność sprawiało mu nawet odwrócenie się, by mnie ugryźć. A ja pod wpływem adrenaliny, z coraz większą siłą szarpałem go za kark, w końcu czując, że opór, jaki stawiały jego mięśnie, staje się coraz słabszy. Wreszcie bezwładnie upadł na ziemię, dysząc ciężko. Po następnych kilku sekundach bezowocnego wyczekiwania na jakikolwiek jego ruch, puściłem. Popatrzyłem na wilka, oblizując wargi z jego krwi. Chyba zaczął się nią dławić.
Znowu nie poradziłem sobie z emocjami. Choć wygląda na to, że tym razem uratowało nam to życie. Odwróciłem się, by sprawdzić, czy z resztą wszystko w porządku. Wszyscy trzej stali tam, gdzie wcześniej, przyglądając mi się. Gwałtownie wypuściłem powietrze z płuc.
- Dobij mnie - wykrztusił Erbenik - to już nie ma sensu. Umieram...
- Zamknij się - kaszlnąłem, otrzepując się z piasku. W tamtej chwili chyba jeszcze nie do końca obudziłem się z transu, w który zwykłem wpadać w nerwowych sytuacjach. Nadal nie wszystko do mnie docierało. Miałem zdrętwiałe łapy i nieco zaburzone postrzeganie rzeczywistości.
- Błagam cię, skończ to. Pokonałeś mnie, nie jestem w stanie się podnieść - jęknął wilk płaczliwie. Para, która wydostawała się z jego rozgrzanego pyska przy każdym oddechu stawała się coraz słabiej widoczna. W pierwszym odruchu, nie zastanawiając się nad jego słowami, złapałem go za skórę na szyi chcąc podnieść i postawić na ziemi. Zorientowałem się, co robię, dopiero, gdy część skóry na jego boku rozerwała się pod ciężarem jego bezwładnego ciała. Wilk z jękiem stanął na ugiętych nogach i zachwiał się. Wtem usłyszałem kroki. To Mundus podszedł do mnie i położył mi skrzydło na ramieniu. Odwróciłem się.
- Daj mu spokój,Wrotycz - powiedział dobrodusznie - jedyne, co możesz dla niego zrobić, to uczynić to, o co cię prosił.
- Co? - warknąłem - mam go zabić?
- W zasadzie już to zrobiłeś - ptak schylił się przy rannym, który znów upał na ziemię - teraz możesz najwyżej zakończyć jego cierpienie, jesteś mu to winny. Taka kolej rzeczy. Przykro mi, Erbeniku.
Przełknąłem ślinę. To wszystko stało się tak szybko. Stanąłem nad wilkiem i, wziąwszy głęboki oddech, z całej siły ścisnąłem jego krtań. Coś chrupnęło, dowódca już więcej nie wstanie.
- Chyba mnie mdli - wymamrotałem, siadając na ziemi. Tak bardzo nie miałem już siły.
- Jeszcze Ardyt - zauważył Mundus.
- Czy ja mam go również... - Zjeżyłem sierść, cofając się o kilka kroków.
- Chodźmy - westchnął, kierując się tam, gdzie czekali na nas Ligrek i Ardyt.
- Nie... nie chcecie mnie chyba zabić? - przerażony basior cofnął się najdalej jak mógł, plecami wciskając się w jakieś drzewo. nie miałem pojęcia, co planuje Mundus, więc ufnie zdałem się na jego wolę.
- Absolutnie nie chciałbym tego robić - ptak zmrużył oczy i przerwał na chwilę. Widząc rosnącą niepewność na pysku Ardyta, kontynuował - Erbenika też nie planowaliśmy zabijać. W pewnym sensie sam wybrał taki koniec. Nie radzę ci więc uciekać, kochany kolego, bo przyniesie ci to więcej szkody niż pożytku.
- Co mam zrobić, łaskawi panowie, powiedzcie proszę, naprawdę chcę się nawrócić, wskażcie mi tylko sposób - prosił wilk łamiącym się głosem. Mundus popatrzył na mnie z pytaniem w oczach, nie widząc w nich jednak żadnej odpowiedzi, odrzekł:
- Jeśli chcesz dalej budować lepszy świat, nie widzę przeszkód. Zarówno Ligrek, Wrotycz, jak i ja wróciliśmy tutaj, nie by dokonywać zamachu, ale by chronić życie, które nieomal przez was straciliśmy.
- Twoja szlachetność jest godna podziwu, Mundusie - powiedział niepewnie Ardyt, nadal trochę się trzęsąc i jeszcze raz dyskretnie zerkając na zakrwawione zwłoki swojego kompana leżące kilkanaście metrów dalej - mam wobec ciebie dług wdzięczności... bo nie musiałeś darować mi życia.
- Popatrz, Ardyt - Mundus rozłożył skrzydła - na moich piórach nie widać śladów oparzeń. Kto by się spodziewał, że wciąż są pod spodem. Wilk zmarszczył brwi i zwiesił głowę. Mundus natomiast kontynuował - mogłyby jednak nie zdążyć zagoić się już nigdy... Masz jednak do wyboru, odejść, pewnie domyślasz się w jaki sposób lub przeżyć wewnętrzną, niestety bezceremonialną przemianę i dołączyć do dwóch obecnych tutaj wilków, jako trzeci dowódca - uśmiechnął się ledwo zauważalnie - mniej więcej zgodne z zasadami, które sami ustaliliście, prawda?
Basior popatrzył na niego spode łba i pokiwał głową.
- Ja też? Dowódcą? - szepnął do mnie Ligrek.
- Spokojnie, to nic takiego - odrzekłem cicho, pokrzepiając go - znając Mundurka, pewnie zrobi z dowództwa jakąś małą centralę gospodarującą tym cyrkiem.
- Moi drodzy - tu ptak zwrócił się do nas - musimy ustalić jeszcze jedną rzecz. Od dziś dowództwo traci rangę zwierzchniczą i istnieje tylko po to, aby służyć społeczności. Wszyscy w Lidze Beżowej Ziemi są równi. Czy ktoś zgłasza jakieś wątpliwości?
Zapadła cisza. Wszystko jasne.
- A ty? Nie bierzesz żadnego stanowiska? - zapytał cicho Ligrek.
- Wystarczy mi świadomość, że liga jest w dobrych rękach. Wrotycz na stanowisku głównego dowódcy na pewno o wszystko zadba, od teraz wszystkie pytania i prośby kierujcie nie do mnie, a do niego.
Uśmiechnąłem się lekko, nawiązując kontakt wzrokowy z przyjacielem. Ligrek i Ardyt również popatrzyli na mnie. Wyprostowałem się dumnie, lecz nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Mundus rzekł jeszcze, ostudzając mój zapał:
- Pamiętajcie tylko o tym, że od dziś to wy służycie ludowi, nie odwrotnie.
Przez chwilę panowała cisza, której nikt nie chciał przerwać. Byłem jednak pewien, że wszyscy musieli odetchnąć i uspokoić się trochę. Tak, z pewnością wrażeń na dziś było stanowczo za dużo.
- Wrotycz - powiedział w pewnej chwili Mundurek - trzeba pochować zmarłego.
- Ja mam to zrobić?
- To ty go zabiłeś, ten obowiązek należy do ciebie.
Przytaknąłem niepewnie i odwróciłem się, podchodząc do martwego Erbenika. Usłyszałem jeszcze tylko ciche słowa mojego przyjaciela, skierowane do Ardyta:
- Nawrócenie nie dzieje się tak po prostu. Wilki tak się nie zmieniają. Wiedz, że jestem tego świadom, Ardyt.

Stan, w który wszedłem kilkanaście minut wcześniej już minął i dopiero teraz mogłem w pełni świadomie przyjrzeć się zwłokom. To było drastyczne do tego stopnia, że przez moment zadawałem sobie pytanie, czy to rzeczywiście ja tak go uszkodziłem. Dopiero, gdy przypomniałem sobie naszą walkę, naszły mnie wyrzuty sumienia. Mimo wszystko, żal mi było wilka. Odszedł w zły sposób.
Zacząłem ciągnąć ciało za tylne nogi, w nadziei natrafienia na miększą ziemię trochę dalej, gdzie kończyły się krzewy a zaczynała otwarta przestrzeń stepów. Po kilku chwilach dołączył do mnie Mundurek.
- Liguś i Ardyt wrócili do głównej siedziby - wyjaśnił, chwytając za przednie łapy zmarłego i pomagając mi ciągnąć go - tam ogłoszą wszystkim zmianę.
- Nie obawiasz się, że ludność nie będzie chciała tego zaakceptować? - zapytałem.
- Nie byli zżyci ze starym dowództwem. Zapewne nawet nie zwrócą na to uwagi. Kopiemy tutaj? - zapytał.
- Tak, możemy - rozdrapałem trochę zmarzniętej ziemi pazurami.
Gdy było po wszystkim, zaczęliśmy zbierać się do powrotu. Wciąż pozostawało wiele do ustalenia. 

Postanowiliśmy okrążyć naszą siedzibę i iść przez otwartą przestrzeń na Stepach, aby szybciej dojść do celu. W drodze jednak niespodziewanie natknęliśmy się na trzy, znajome basiory. Poznałem je, to strażnicy z WWN.
- Wrotycz, młoda alfa Watahy Wielkich Nadziei - wyrzekł jeden z nich głośno - czy to ty, wilku?
- To ja - przyznałem, lustrując ich pełnym podejrzeń wzrokiem.
- Jesteś poszukiwany przez radę watah Srebrnego Chabra i Wielkich Nadziei - rzucił ostro - idziesz z nami.
- Mundus... - popatrzyłem na przyjaciela, wyczekując pomocy. Ten jednak uspokoił mnie:
- Idź z nimi, Wrotuś. To nie może być nic strasznego.
- Proszę cię, nie zostawiaj mnie teraz - wystraszyłem się nie na żarty, czując, że w słowach straży i w samym fakcie, że w taki sposób alfy wysłały ich po mnie, nie kryje się również nic dobrego.
- Nic z tego - warknął jeden z wilków, a dwaj pozostali strażnicy stanęli po dwóch stronach, otaczając mnie - tylko ty.
- Zaufaj im, przecież wilkami należącymi do rządu tych watah są również twoi rodzice - uspokoił mnie Mundus - postaram się jak najszybciej do ciebie dołączyć...
Poszedłem z wilkami, a on został w siedzibie ligi, by zająć się organizacją nowej rzeczywistości. Przynajmniej o to jedno mogłem być spokojny.

   C. D. N.