- ...I ona sobie poradzi - lekko zmarszczyłem brwi, na znak powagi. Naprawdę, rozumiałem całą tą sytuację, wydaje mi się, dosyć dobrze. Miałem też świadomość, że to, co w bardzo młodym wieku przeżywa nasza córka, wykracza daleko ponad normę, z którą stykają się jej rówieśnicy. To będzie niebawem również i naszym kłopotem, a nawet jeśli sprawy nie zajdą tak daleko, zawsze kłopoty potomstwa pozostaną ciężarem i dla rodziców. Nasza córeczka... rzeczywiście jest bardzo odważna, a przy okazji odpowiedzialna i dojrzała. Nie zawahała się, by wziąć na siebie tak straszne przeznaczenie, by tylko ratować sytuację swojej wielkiej rodziny, wilków z WSC. W tamtej chwili nie chciałem dopuścić, by moja małżonka przejmowała się aż tak przyszłością, która mimo wszystko przedstawiała się w nieprzyjemnych barwach. Astelle była taka wrażliwa, tak bardzo martwiło ją każde nieszczęście bliskich, a dzieci zdawała się czasem kochać bardziej, niż samą siebie. Nie rozumiałem niektórych jej rozterek. Szanowałem je jednak i doceniałem, wiedząc, że instynkt macierzyński to coś, z czym żaden basior nie powinien dyskutować.
- Miejmy taką nadzieję - Astelle spuściła wzrok, westchnąwszy bezgłośnie - a Wrotek? Taki młody a też już swoje przeżywa...
- Czas okaże - przerwałem bardziej ponuro, przypominając sobie o Wrotyczu. Muszę przyznać zupełnie szczerze, że przez ostatnie wydarzenia z jego udziałem, zupełnie straciłem serce nawet do obrony tego wilka przed władzą Watahy Srebrnego Chabra. Wiedziałem, że Oleandrowi nie podoba się, że na jego terenach urządziła sobie siedzibę jakaś podejrzana organizacja rodem z przestępczego półświatka, tym bardziej, że coraz częściej dochodziły nas wiadomości o godnych potępienia czynach, których dopuszczały się podobno basiory z tego tajemniczego zrzeszenia, a od których ze zgrozy jeżył się włos na głowie. Słyszałem już o paleniu żywcem, czy polewaniu lodowatą wodą, a takich praktyk było tam podobno więcej. W głębi suszy jednak cały czas miałem nadzieję, że cały ten zamęt okaże się popychany tylko fałszywymi plotkami, które były przecież nadal mgliste i niepotwierdzone. Taką właśnie miałem nadzieję.
Przez następne kilka minut siedzieliśmy w ciszy, myślami oboje byliśmy pewnie poza naszą cichą i spokojną jaskinią.
- Kochanie - wreszcie postanowiłem uciąć ten moment ciszy, mając w świadomości, że Różyczka pewnie nadal zadręcza się kłopotami. Nie mogłem na to pozwolić.
- Tak? - zapytała szeptem, nie podnosząc głowy z mojego barku.
- Połóżmy się. Robi się późno. O wszystkim pomyślimy jutro. I zobaczysz... wszystko jakoś się rozwiąże. Na pewno szybciej, niż myślimy.
Astelle smutno pokiwała głową. Po chwili leżeliśmy już na posłaniu. Ziemia była zmarznięta, a piach pod moim bokiem wydzielał jeszcze więcej ostrego chłodu. Przytuliłem do siebie waderę i przez chwilę obserwowałem, jak nasze oddechy ocieplają powietrze wokół, a z pysków unosi się jasna para.
< Astelle? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz