Wszystko skończyło się wzorowo, skazali mnie zupełnie słusznie i prawomocnie, łaskawie darowali życie i pozwolili odejść w spokoju. Gdy tylko pojawiła się możliwość opuszczenia sali rozpraw, udałem się na południe, do siedziby ligi. Cóż innego miałem zrobić?
Jednak, jak wcześniej wspomniałem, popełniłem już zbyt wiele błędów, nie stać mnie było na kolejne. Tym razem wiedziałem co mam robić i kroki skierowane do siedziby mojego zgromadzenia były zupełnie czym innym, niż jeszcze kilka dni temu, gdy wracałem tam tylko po to, by w ciągłej niepewności o następny dzień i niewyjaśnionym strachu robić za pachołka u zwierzchnictwa. Nie ma już starego dowództwa, nie ma już i podobnych temu zjawisk. Teraz jestem tam potrzebny z zupełnie innego powodu.
Gdy wróciłem, w siedzibie panował ruch i ożywienie, którego się zresztą spodziewałem. Wszedłem do wnętrza głównej siedziby nie zwracając niczyjej uwagi i podszedłem do Mundusa, Ligreka oraz Ardyta, którzy rozmawiali z zebranymi członkami ligi, tłoczącymi się w środku.
- Mundurek? - cicho wywołałem ptaka, który odwrócił się i powitał mnie z radością.
- Moi drodzy przyjaciele! - zawołał, uciszając jednocześnie pozostałych - uchylmy kapeluszy, oto nowy gospodarz tej działalności!
- Wroootycz! - krzyknął ktoś z tłumu - zatem już wygraliśmy tę wojnę!
- Wrotuś, chodźże do nas! - przekrzykiwały się wilki. Podszedłem bliżej, dopiero teraz zauważywszy kilka flaszek naszego specyfiku, sprowadzonego z lasu. Usiadłem obok Ligreka przyczajonego pod ścianą, obok moich towarzyszy i zapytałem cicho o powód tej uczty.
- Świętujemy przejęcie władzy - szepnął basior - Mundurek pozwolił im wyciągnąć ze schowka siedem butelek... i okazało się, że wszyscy popierali nas od początku.
- Ach tak - uśmiechnąłem się pod nosem. Ciekawe, czy nazajutrz rano będą równie szczęśliwi.
- Ligrusiu, zajmij na chwilę naszych gości - wtrącił w tym momencie Mundus, stając obok nas - chciałbym porozmawiać z Wrotyczem, jeśli to możliwe...
- Tak, pewnie - westchnąłem wstając ze swojego miejsca i kierując się do wyjścia z jamy. Ligrek chcąc, nie chcąc, pozostał sam z Ardytem i kilkunastoma innymi członkami ligi.
- Co się stało, Wrotycz? - Mundus oparł się o drzewo i popatrzył mi w oczy. Przez chwilę myślałem nad odpowiedzią, wreszcie westchnąłem głęboko i szepnąłem, nie starając się nawet ukryć rozgoryczenia:
- Zrobili ze mnie omegę - to mówiąc położyłem uszy po sobie i westchnąłem głęboko - nikt teraz nie będzie chciał nawet ze mną porozmawiać. To wykluczenie ze społeczeństwa.
- Nie jestem wilkiem i z pewnością nie myślę o tym w wam podobny sposób, ale mogę spostrzec przynajmniej tyle, że w twojej sytuacji, otrzymanie rangi omegi nie jest powodem do aż tak wielkiego zmartwienia, przyjacielu - odrzekł uspokajająco - należysz teraz do trzech społeczności. Liga już się od ciebie nie odwróci. O nią im zresztą chodziło, prawda?
- Ta - mruknąłem, odwracając wzrok. Mundurek usiadł obok mnie, milcząc przez chwilę.
- Pamiętasz, jak było wcześniej. Całe to stowarzyszenie było niesławne, występne. W oczach wszystkich, którzy się z nim zetknęli, otrzymało miano mafii. Od dziś takie nie będzie. Przywrócimy mu stare zamysły i być może uda nam się zyskać dobre imię. Do tego potrzeba będzie czasu, ale wszyscy dołożymy wszelkich starań, by się udało, obiecuję.
- Miałem przyjaciół, rodzinę. Pamiętam, jak uporządkowane i bezkrwawe było moje życie. Po co, powiedz mi, mieszałem się w tę zawieruchę?
- Mógłbyś tego nie robić. Wtedy być może Erbenik i Wilibór nadal by żyli, Ligrek nigdy nie musiałby spędzić tych godzin wisząc na drzewie, a ja żyłbym sobie spokojnie do czasu, aż los nie wplątałby mnie w kolejną podobną historię. A być może stałoby się właśnie coś gorszego? Może nad całą ligą wisiało niebezpieczeństwo, któremu przypadkowo zapobiegło właśnie twoje dołączenie? Wyobraź sobie przez chwilę, że nie dołączyłeś do ligi. Po śmierci Arela i Mera, starych dowódców, miejsce jednego z nich zajmuje Ardyt. Wiadomo, że drugi dowódca chcce obsadzić na ostatnim stanowisku kogoś znajomego, być może kogoś, z kim wcześniej służył. Wilibór nie wpasowuje się w schemat, ciebie nie ma, a więc kto? Ktoś kto pracowałby z nimi już przedtem, na twoim miejscu, lub Dachryk. Nie wiadomo, co stałoby się, gdyby wybrano kogoś spoza tej grupy. Możesz jednak sobie uzmysłowić, że dopuszczenie do władzy tego ostatniego, mogłoby doprowadzić do wewnętrznego konfliktu, który pochłonąłby o wiele więcej, niż dwie ofiary. Być może w bardziej krwawy sposób.
- Tak myślisz? - popatrzyłem uważniej na rozmówcę, zdając sobie sprawę z tego, że taki bieg wydarzeń nie byłby wcale niemożliwy.
- Myślę, że może być w tym jakaś ścisłość. A nawet jeśli nie ma żadnej, prawdą jest to, że nie trzeba rozmyślać nad tym, co stałoby się, gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Zgłębianie takiej niespełnionej rzeczywistości jest dobre tylko wtedy, gdy marzysz, ale nie, gdy żałujesz tego co się stało. Pamiętaj poza tym, że to marzenia o czymś równie odległym, jak to, co nigdy nie mogłoby się zdarzyć. Na dobrą sprawę, jeśli pomyślisz, czym jest niedoszła wersja wydarzeń, zapewne zrozumiesz, że jest ona właśnie tym, co nigdy nie miałoby prawa nastąpić. Wypadki nie potoczyłyby się inaczej, niespełnionej rzeczywistości po prostu nie ma. Możemy założyć, a nie będzie w tym dużego błędu, że tak miało być, a jakakolwiek zmiana spowodowałaby zakłócenie w tej historii.
- Sam nie wiem, co o tym sądzić - zwierzyłem się - kiedy przypominam sobie dzień zaproszenia mnie do ligi, nie uważam, bym podjął wtedy słuszną decyzję. Ale gdy mówisz w ten sposób, gdy patrzę na to z takiej strony, przynajmniej przestaję jej żałować. Czuję, że to paradoks, niemożliwy do zrozumienia - spuściłem głowę.
- Myślę, że masz na myśli bardziej paralogizm - zaśmiał się - a co do tego drugiego, po prostu strzeż się próżności i uznaj taki stan rzeczy za zupełnie normalny. Ja już przyzwyczaiłem się do tego uczucia, myślę, że ty też powinieneś. Lepiej nie być pewnym tego, o czym nie wiemy wszystkiego. Czasem warto choć przez chwilę się zastanowić.
- "Tak miało być" - popatrzyłem w dal - jakie to wyświechtane i spospoliciałe. Nie wyjaśnia żadnego z pytań.
- Prawda, sam dźwięk tych słów może budzić niechęć. Dlatego zazwyczaj staram się nie używać podobnych zwrotów. Tym razem jednak nie widzę innego wyjścia, poradzę ci tylko, być postarał się usłyszeć je inaczej, niż zazwyczaj - westchnął, pozostawiając mnie z tą niejednoznacznością.
- Na dziś już zbyt wiele tego wszystkiego - oparłem pysk o pień rosnącego obok drzewa - a może to wszystko błąd, może jesteśmy po prostu...
- Mięsem? Zbiorem przemian enzymatycznych i procesów w organizmach, których ewolucja po prostu zaszła nieco dalej niż u przeciętnego pierwotniaka? Niewykluczone, cieszy mnie to, że rozważasz i taką możliwość. To byłoby równie logiczne, jak cała reszta tego, co udało nam się przed chwilą zauważyć. Wiesz, Wrotuś... - Mundus powiedział w zamyśleniu, przerwał na kilka sekund, po czym mówił dalej - mam wrażenie, że w moim życiu było już zbyt wiele zbiegów okoliczności, bym mógł z ręką na sercu przysiąc, że nie wierzę w to coś, co nazywają przeznaczeniem.
- Nie myślałem nad tym. Czasem czuję się przy tobie, jakbym w ogóle nie myślał.
- To tylko wniosek z rozważań, spowodowanych doświadczeniami, które podarowało mi życie. Na razie masz ich mniej, wiadomo. Cierpliwości. Na tą chwilę musimy zastanowić się, co zrobić z tą twoją zgryzotą.
- Nie wiem, czy da się cokolwiek zrobić. Odrzuciły mnie. Obie watahy.
- Wiesz, że taki stan rzeczy nie trwa wiecznie. Przecież zawsze jest szansa na powrót na dawne stanowisko. A ty...
- Nie wspomnę już nawet, jaką ujmą dla wilka, zwłaszcza na wysokim stanowisku, jest zrzucenie do rangi omegi - przerwałem ponuro. Potem gwałtownie wstałem ze swego miejsca i dodałem głośniej - muszę się uspokoić. Przepraszam, pomówmy o tym wieczorem.
- Jak sobie życzysz - Mundus chciał chyba jeszcze coś powiedzieć, ale widząc moje napięcie, zrezygnował i zakończył tylko - odpocznij, później porozmawiamy. Gdzie idziesz?
- Eee... - jeszcze na chwilę odwróciłem się i popatrzyłem na niego - wracam do lasu. Chciałbym zobaczyć się z moimi starymi przyjaciółmi.
- Jesteś pewien, że to dobry moment?
- Nie, ale mimo wszystko to zrobię. Nie lubię niepewności.
Niecałą godzinę później znalazłem się już na północy terenów WSC, mniej więcej w miejscu, gdzie mieściła się jaskinia alf. Zastanawiałem się, czy to tam powinienem szukać Kamy i Zawilca, ale zanim grota pojawiła się w zasięgu wzroku, mój kłopot rozwiązał się sam. Oto poszukiwane przeze mnie wilki siedziały wśród drzew, rozmawiając spokojnie. Nie wnikałem nawet w temat ich rozmowy, pewnie i tak nie wiedziałbym, o co chodzi. Od tak dawna praktycznie nie ma mnie w tej watasze... Czas. Mam na to zbyt mało czasu.
- Kama? Zawilec? - niepewnie wyjrzałem spomiędzy pni sosen.
- Wrotycz! - biały basiorek w pierwszym odruchu zerwał się na równe nogi, popychany falą szczerej radości. Uśmiechnąłem się lekko, widząc jego jak zawsze nieodgadnione oczy, za którymi jednak kryło się szczęście.
Nie zdążyliśmy wymienić ani słowa, gdyż w tym samym momencie Kama stanowczym gestem powstrzymała brata przed wykonaniem jakichkolwiek kroków, po czym zapytała chłodno:
- Po co przyszedłeś, Wrotycz?
Spoważniałem.
- Przyszedłem z wami porozmawiać... zapytać, czy gardzicie mną tak samo, jak reszta watahy.
- Chyba jasne co o tobie sądzimy, po... po tym wszystkim - odparła, ukazując gniew - nie musisz dłużej zaszczycać nas swoim towarzystwem, panie dowódco - wadera dumnie uniosła głowę - jak widzisz, WSC świetnie radzi sobie bez ciebie.
- Rozumiem - zbliżyłem się do nich, siadając naprzeciwko - wszystko, co zrobiłem uczestnicząc w działalności ligi, stało się dla mnie parszywą plamą na życiorysie, której już nie zmażę. Przyznałem się do tego, uznałem swoją bezdyskusyjną winę. Nie próbowałem się usprawiedliwiać. Chciałbym tylko, żebyście choć wy - przełknąłem ślinę, przerywając gwałtownie. Co właściwie mógłbym jeszcze powiedzieć? Prosić o wybaczenie? Z jednej strony ani Kama, ani Zawilec nie ucierpieli przez żadną z decyzji, które podjąłem w życiu. Z drugiej, wszystkie te decyzje były tak tragiczne w skutkach, że prośba taka nie przeszłaby mi przez gardło.
"Musisz nauczyć się stawać twarzą w twarz ze swoimi błędami, tylko wtedy będziesz silny" - przeszło mi przez myśl - "zawiniłeś, jeśli chcesz to wszystko odbudować, musisz wykazać się odwagą. Nie bądź tchórzem, którym byłeś do tej pory".
- Tak bardzo chciałbym, żebyście chociaż wy postarali się zapomnieć o mojej przeszłości, bo... - wbiłem wzrok w ziemię - tego nie zmienię. Mogę jednak zrobić jeszcze wiele. Wiem, że jestem omegą i nawet jeśli byście chcieli, nie możecie traktować mnie inaczej, niż nakazuje prawo. Ale możecie chyba chociaż przez chwilę ze mną porozmawiać. I doradzić mi, co mógłbym zrobić, żeby choć nieznacznie oczyścić się z tej winy - zanim jeszcze skończyłem mówić, zacząłem zastanawiać się, po co właściwie przyszedłem? Z prozaicznej potrzeby przyjaźni, która towarzyszyła mi mimo wszystko przez cały czas?
< Kama? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz