sobota, 17 lutego 2018

Od Wrotycza - "Liga Beżowej Ziemi", cz. 15

- Potem sprawy ułożyły się tak, że...
- Potem okazało się, że teraz jest was dwóch.
- Teraz jest nas dwóch.
- Mundus, teraz jest nas trzech.

   *   *   *
Godzinę później, tego samego dnia, którego uwolniłem Mundusa spod straży wilków mających wykonać na nim wyrok śmierci, nadal siedzieliśmy w jaskini w górach rozmawiając o tym, co już się zdarzyło i co miało się jeszcze wydarzyć. Wszystko, o czym wiedziałem już wcześniej, nabierało teraz nowego sensu. Dopiero teraz, gdy Mundus i Ligrek opowiadali mi o tym przez pryzmat innej perspektywy, pojąłem, jakiej machinacji zostałem poddany i jak łatwo dałem się w nią wciągnąć.
Ptak wyszedł z jaskini by czuwać, na wypadek, gdyby liga odnalazła nas tutaj, natomiast ja z drugim wilkiem siedzieliśmy wewnątrz.
- Nie miałem nic wspólnego z wypadkiem Wilibóra. Znałem go, był porządnym wilkiem. Złego słowa nie mogę o nim powiedzieć. A mi w życiu nie przyszłoby do głowy, że będę oskarżony o jego zabójstwo, chociażby nieumyślne - opowiadał Ligrek - pamiętam, że gdy byliśmy na tamtych terenach, Wilibór wraz z jeszcze dwoma basiorami oddalili się, aby zbierać kamienie na skalistych zboczach nieopodal. Sam im to odradzałem, ale tamte dwa wilki były przekonane, że biorąc budulec właśnie stamtąd, osiągniemy lepsze rezultaty... Wiesz, kiedy powiesili mnie na tym drzewie myślałem, że to już koniec. Nie przypuszczałem nawet, że ktoś poświęci dla mnie życie i postanowi mi pomóc.
- Pamiętasz, kim były te dwa basiory, które poszły ze zmarłym? - zapytałem, marszcząc brwi.
- Oczywiście, to niejacy Sortkater i Dachryk.
- Co?! - prawie podskoczyłem - Dachryk? Jesteś pewien?
- Słabo go znałem, jeśli się nie mylę, zadawał się głównie z Wilibórem. Ten drugi natomiast pracował ze mną przez jakiś czas, zanim jeszcze zaczęliśmy planować rozbudowę. Pomagałem wtedy przy planowaniu rozmieszczenia okopów na naszej południowej granicy.
- Poczekaj... czy Dachryk również namawiał go na zbieranie kamieni na zboczach?
- Tak, tak mi się wydawało.
Uderzyłem się łapą w czoło. Mogłem na to wpaść. Po tym typie można było spodziewać się wszystkiego. Sprzedał towarzysza, sprzedał, zdrajca. Chociaż z drugiej strony... na jakiej podstawie miałbym przypuszczać, że jest aż tak podły? Skąd w ogóle miałem wiedzieć, że śmierć mojego druha nie była przypadkiem, a zaplanowanym wcześniej zabójstwem, dokonanym z zimną krwią przez fałszywych przyjaciół? Przyjaciół, kompanów, którzy powinni w każdej sytuacji stanąć murem za swoim towarzyszem. Jak wspólnicy, jak bracia. Walczący zawsze razem, w słusznej sprawie, nigdy przeciwko sobie. Takiej ligi potrzebowałem.
- Kiedy tak wisiałem, byłem przekonany, że umieram - Ligrek na wspomnienie czasu spędzonego wisząc na gałęzi do góry nogami, zatrząsł się mimowolnie - ale miałem szczęście zostać uratowanym przez twego przyjaciela. Dzięki niemu dziś jeszcze żyję, ale wtedy, pomimo iż ukryłem się dosyć daleko od naszej siedziby, wytropili mnie i zamknęli pod strażą, a co zrobili z Mundusem, sam chyba widziałeś. Udało mi się uciec, a i ja nie mogłem patrzeć na jego cierpienie. Ledwie rozwplątałem sznurki, którymi przywiązali go do ziemi, straże schwytały nas i uwięziły po raz kolejny. Potem dowiedzieli się jeszcze, że dokumenty, które miałeś przechować, są u Mundusa, a to w zasadzie wystarczyło, żeby ogłosić go wrogiem publicznym numer jeden. Mnie przy okazji, bo obaj zawiniliśmy im dwa razy.
- A jak znalazłeś się tutaj? - zapytałem, gdy zapadła cisza.
- Pozwolili mi odejść, gdy zabierali go na wyrok. Już wcześniej ustaliliśmy, że w razie, gdyby zaszło coś nieprzewidzianego... będziemy czekać na siebie w tej jaskini. Mimo wszystko, zawsze są jakieś szanse na łaskę losu, toteż mimo wszystko miałem nadzieję, że jednak przyjdzie. I przyszliście, razem.
Pokiwałem głową, odwróciwszy na chwilę wzrok i wyjrzawszy na zewnątrz. Widok niezmąconego spokoju kończącego się dnia, przywołał wspomnienia beztroskiego dzieciństwa i całych dni treningów w towarzystwie mojego drogiego nauczyciela, gdy jeszcze w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że będę iść tak krętą ścieżką.
Mundurek właśnie wszedł do środka. Było już niemal zupełnie ciemno.
- Nie będą nas tutaj szukać, zwłaszcza po zmroku - oznajmił cicho - możemy spać spokojnie. Jutro pomyślimy... co zrobić z tym drugim życiem, które dostaliśmy.
- Drugim życiem? - zapytałem ze zdumieniem. Zarówno Ligrek, jak i Mundus niemal zginęli, jednak ja chyba przez cały czas miałem się dobrze...
- My wszyscy, Wrotuś - przytaknął - byliśmy o krok od śmierci. Ty może po prostu trochę dalej, niż krok. Niedługo pewnie zrozumiesz, że jedziemy na jednym wózku, a na razie chodźmy w końcu spać, mam już dosyć dzisiejszego dnia - położył się w kącie, zakopując się w chłodnym piasku. Ligrek posłusznie zwinął się gdzieś pod ścianą, a ja, nie mając innego pomysłu, a jednocześnie będąc równie zmęczonym jak oni, rozciągnąłem się na boku, westchnąłem i pogrążyłem się w myślach. Na sen tym razem nie musiałem czekać długo. Usnąłem ze świadomością braku wszechobecnych zagrożeń, walki i obłudy, zapadłem w sen nadzwyczaj spokojny. To była dobra noc, w dobrym miejscu, z dwiema dobrymi duszami dzielącymi mój los.
Co teraz będzie? W ciągu dnia, ba, w ciągu godziny, tak naprawdę runęło wszystko, co miało budować moją przyszłość. Czułem się wypruty z uczuć, które powinny mi teraz towarzyszyć. Widać, mój umysł wykorzystał już dzisiaj je wszystkie. Teraz pora odpocząć.
Nazajutrz wstałem wypoczęty, po raz pierwszy od co najmniej tygodnia. Słońce przeświecało przez chmury, sprawiając wrażenie wyjątkowo jasnego. Wyszedłem przed jaskinię, czując w sercu nieopisaną radość, pozwalającą odetchnąć mi pełną piersią - byłem wolny, a cokolwiek planowało dowództwo Ligi Beżowej Ziemi, już nigdy nie zostanę z tym sam. Tego dnia rozpoczęło się coś nowego, coś, czego potrzeba mi było od dawna.
Usiadłem na bielutkim śniegu. Do moich oczu docierało tyle słonecznego światła, że musiałem choć na moment je przymknąć. Gdy uniosłem powieki i rozejrzałem się wokół, oczom moim ukazał się piękny krajobraz rozciągający się wśród częściowo ośnieżonych, a częściowo pokrytych wiecznie zieloną trawą zboczy gór o skalistych szczytach, zalanych złotymi promieniami słońca, które wypoczęte, nieosłabione godzinami rozświetlania świata, spokojnie wznosiło się nad horyzont. Tego widoku nie sposób zapomnieć, towarzyszył mi on w wielu późniejszych chwilach, przywoływałem go w tych najbardziej dramatycznych, które trzeba było po prostu przetrwać. Tamtego poranka czułem się, jakbym był złą duszą, która przez wiele lat musiała cierpieć w czyśćcu, by dostać się do tego nieba. Tak, ono z pewnością wygląda właśnie tak.
- Jak się dziś czujesz, mój mały przyjacielu? - Mundurek również wyszedł z jaskini i stanął obok mnie. Podniosłem się z ziemi i jeszcze raz westchnąłem z radością - nie muszę chyba nawet pytać, widzę, że lepiej.
- Masz rację - przyznałem - dużo spokojniej, niż wczoraj, wiesz? Chociaż gdy przypominam sobie ostatnie tygodnie, jakoś tak mi... gorzej.
- Wiesz, co to jest kac moralny?
- Co?
- Chciałem powiedzieć, że cieszę się twoim szczęściem - westchnął - nie zdziwi cię chyba jednak fakt, że ściągając mnie z tego sznurka, wszedłeś na wojenną ścieżkę z ligą?
- Nie, jestem tego w pełni świadom.
- I zdajesz sobie sprawę, że to nie będą już ćwiczenia? Nie pozwolą ci po prostu odejść. Albo cię zabiją, albo wykończą.
- Mundus, dziękuję ci - przerwałem - odkąd sięgam pamięcią, nie czułem się tak dobrze. Nawet jeżeli to dziwne, biorąc pod uwagę, że właśnie stałem się wrogiem systemu.
- Jeśli tak uważasz - ptak zrobił kilka kroków do przodu i rozejrzał się, również ciesząc oczy pięknem otaczającej nas przestrzeni. Na chwilę zapadła cisza. W końcu przerwały ją spokojne jego słowa - nie lubię działać przeciwko prawu.
- Co ty mówisz, to przecież jest złe prawo - energicznie pokręciłem głową, marszcząc brwi.
- Wiem, Wrotuś - westchnął - ale niemalże każdy system ma sens. Nawet, ten, który wydaje się okrutny, wprowadza pewien porządek, ka jego zakłócanie nie przynosi zazwyczaj niczego dobrego. Różnica polega na tym, że to prawo, prawo Ligi Beżowej Ziemi jest przy okazji nielegalne. Zabawne, prawda?
- Dlatego powinno się coś z tym zrobić. Mundus, prawie przypłaciłeś je życiem. Ligrek podobnie.
- Nie musisz mnie do niczego przekonywać, Wrotycz - odrzekł, odwracając się do mnie - przecież wiesz, że nie zostawię cię z tym samego. Tym bardziej, że, koniec końców, jednak zawdzięczam ci życie i to przeze mnie jesteś teraz tutaj, zamiast pławić się w luksusach na swoim wysokim stanowisku.
- Nawet nie przypuszczasz, jak się z tego cieszę - odpaliłem - naprawdę nie wiem, jak długo bym jeszcze tam wytrzymał. A co do twojego życia... gdyby nie moja bezmyślność, nie byłoby ono  w ogóle zagrożone, więc nadal uważam, że wina leży po mojej stronie.
Wtem usłyszałem, że Ligrek już się obudził. Zajrzałem do jaskini.
- Wstajesz? - zawołałem.
- Tak, tak, już idę - ziewnął basior, wychodząc z ciemności. Gdy znalazł się obok nas, przed jaskinią, nadszedł czas na zaplanowanie dzisiejszego dnia. Tu pojawił się pewien problem, gdyż ani Ligrek, ani ja, nie wiedzieliśmy, od czego właściwie powinniśmy zacząć. Na szczęście Mundus, bez dwóch zdań lepiej niż my obeznany w polityce, wziął ciężar organizacji na siebie.
- Szkoda mi tylko tych szkoleń - westchnąłem - nie chcę, żeby zabrzmiało to samolubnie, ale miałem nadzieję, że jednak uda mi się w nich uczestniczyć. A teraz...
- Nadal możesz wziąć w nich udział - przerwał Mundurek - pod tym względem nic się nie zmieniło. Ardyt powiedział ci, że istnieją, jednak jeśli miałbyś kandydować, tak czy inaczej musiałbyś robić to z ramienia Watahy Srebrnego Chabra lub Wielkich Nadziei.
- Masz rację! - ucieszyłem się - przecież liga nie jest sformalizowana!
- Dokładnie tak. A jeśliby nawet była, wciąż do niej należysz. Pamiętasz chyba, że stamtąd się nie odchodzi? Zwerbowali cię, będziesz męczyć się z tym faktem do końca życia... tym jednak zajmiemy się później.
- A teraz? Co teraz? - wtrącił nieśmiało Ligrek.
- Teraz, moi drodzy, idziemy do naszych towarzyszy z ligi. Chciałbym zauważyć, że nadal nie wiedzą, co się z nami stało.

Niecałe pół godziny później, byliśmy już na miejscu. Mało kto zwrócił na nas uwagę. Dopiero gdy dotarliśmy do głównej siedziby, wilki zorientowały się, że coś jest nie tak.
- Mundus, ty żyjesz w końcu? - rzucił nagle jeden z wilków, które pracowały przy rozbudowie jamy.
- Tak się jakoś złożyło - odparł ptak, uśmiechając się niewyraziście - możesz powiedzieć mi tylko, gdzie znajdziemy dowództwo?
- Jeden chyba tu stoi - basiorek wskazał na mnie.
- Resztę - mój towarzysz westchnął i przymknął oczy.
- Urzędują teraz na południu, dopóki baza jest w remoncie.
- Dziękuję.
Na południowej granicy terenów ligi, znaleźliśmy Ardyta i Erbenika. Siedzieli pod drzewem i rozmawiali znudzonymi głosami.
- Ooo, patrz, Ardyt, kogo moje oczy widzą - warknął dowódca przez zaciśnięte kły - poczekaj, czy oni przypadkiem nie mieli być martwi?
- No cóż... to chyba kwestia... - na pysku drugiego wilka pojawił się cień niepewności. Uśmiechnąłem się pod nosem, dobrze wiedziałem, o czym to świadczy.
- Co tu robicie, zdradzieckie pomioty? - Erbenik tymczasem nie zważając na nic, niefrasobliwie uderzał w najmocniejsze tony - na waszym miejscu nie pokazywałbym się tu z własnej woli.
- Mieliśmy czekać aż zaczniecie nas szukać? - Mundus stanął wyprostowany przed naszymi rozmówcami. Nie czekając na nic, usiadłem obok niego, Ligrek natomiast został trochę z tyłu - nie sądzicie chyba, że jesteśmy bezmyślni. Pozwólcie natomiast powiedzieć nam...
- Bacz na słowa! A co do waszej bezmyślności... Wy... wy trzej przeciwko nam dwudziestu? - zaśmiał się Erbenik.
- Nie - odpowiedział ze skrywaną satysfakcją Mundus - przeciwko wam dwóm. A w lidze znajdą się tacy, którzy dołączyli do niej przez poczucie pokrzywdzenia, towarzyszące im w życiu, przez chęć znalezienia tu sprawiedliwości, czegoś, czego im wcześniej brakowało. Ci nie będą za was walczyć.
- No, po tych dwóch typach, mógłbym się tego spodziewać - westchnął basior demonstrując wyrzut i równocześnie ucinając poprzedni temat, - ale ty, Ligrek? Taki tchórz chce zrobić na złość całemu naszemu systemowi?
- Ja... - basior, do którego skierowane były te słowa przez chwilę wahał się, by w końcu powiedzieć - może jestem tchórzem, ale przynajmniej... - przerwał, lekko zniżając głowę.
- No? Co, kundelku? - rzucił dowódca wyzywającym tonem, na co wilk westchnął tylko bezgłośnie.
- Rozmawiaj proszę ze mną, Ligrek nie przyszedł tu na zasadzie posła - Mundus zrobił krok w stronę basiorów, skupiając na sobie ich uwagę. Ardyt położył uszy po sobie i zmarszczył brwi, niczego jednak nie powiedział. Erbenik natomiast postanowił pogorszyć sytuację:
- Ardyt, przywołaj do mnie strażników! Dokończymy, cośmy zaczęli, niebieskie ścierwo powinno wisieć na drzewie, a tego burego kolaboranta niech na razie zamkną. Później pomyślimy nad jego losem.
- Obawiałem się, że tak będzie - westchnął Mundus - nie przyszliśmy tu by walczyć, ale by sprecyzować pewne niedomówienia... jednak w tej sytuacji, nie możecie chyba mieć nam za złe, gdyby któremuś z was coś się przytrafiło.
- Grozisz mi?! - Erbenik wyszczerzył kły.
- Właśnie wypowiedzieliście nam wojnę - odrzekł mój przyjaciel - nie możemy przecież odejść. Wobec tego ostrzegamy, że albo ustalimy tu i teraz uczciwe warunki współpracy, albo źle się to skończy.
- Ardyt, no trzymaj mnie - ryknął dowódca.
- Poczekaj, poczekaj - drugi basior wykonał uspokajający gest łapą - oni mówią całkiem rozsądnie.
- Chyba żartujesz - fuknął Erbenik, strosząc sierść na karku - zbieraj resztę. Ja ich porozdzieram na strzępy.
To powiedziawszy wstał i zrobił energiczny krok w stronę siedziby ligi. W tej sytuacji postanowiłem zareagować, podejmując ostateczną decyzję. Teraz, albo wszystko stracone. Nie mamy pewności, że większość członków zgromadzenia stanie po naszej stronie. Jeśli Erbenik zdoła teraz do nich dotrzeć, lepiej dla nas byłoby zginąć już wcześniej.
Zerwałem się ze swego miejsca, wyszczerzywszy kły i zawarczawszy najgroźniej, jak tylko potrafiłem. Erbenik zbystrzał, zatrzymując się wpół kroku, jednak nie usiadł z powrotem.
- Siadaj, dowódco - syknąłem - bo nie ręczę za siebie - ostatnie słowa były zresztą bardzo dosłowne, gdyż czułem, że za moment może nastąpić to, czego się obawiałem. Zdarzało mi się nie panować nad agresją, a teraz sytuacja aż prosiła się o taką "stanowczą" reakcję. Znajome mrowienie w szczęce powróciło.
- Chcesz mi rozkazywać, padalcu? - warknął basior butnie - nie zaszedłeś tak daleko, jak ci się wydaje. Nie osiągniecie niczego...
- Na odwrót jest już za późno - mruknąłem.
- Nie jest, Wrotycz - tutaj włączył się Ardyt, którego oczy nagle zabłysły - możemy jeszcze to wszystko zmienić, przystopuj tylko z tą rewolucją!
- Zabiją cię - usłyszałem z tyłu słowa Mundusa.
- Nie słuchaj go, to tych dwulicowców powinniśmy zniszczyć, nie ciebie - mówił szybko wilk - ci krętacze nie mają prawa żyć! Chcesz dobra ligi? Prawda?
- Nie zaufają ci już. Zabiją cię, jak Wilibóra - mój przyjaciel jeszcze raz przerwał ze zdecydowaniem.
- Twoje stanowisko czeka, między nami nic się nie zmieniło... - głos Ardyta był coraz bardziej zniecierpliwiony.
Wewnątrz byłem już zupełnie skołowany, ale nie zamierzałem dać tego po sobie poznać. W końcu nadszedł czas na opowiedzenie się po jednej stronie, nie tylko miałem nadzieję, ale też nie wątpiłem w to ani przez chwilę, właściwej.
- Zamilcz! - huknąłem, doskakując do basiora i kłami chwytając go za szyję - zamilknij, póki jeszcze masz szansę - popatrzyłem mu w oczy. Był przerażony, o to właśnie chodziło. Wilk przysiadł na ziemi i przyległ do drzewa.
- Dowódca ucieka - usłyszałem strwożony głos Ligreka. Zbyt wiele działo się wokół mnie. Za dużo bodźców naraz, tym razem po prostu go zabiję.
Puszczając struchlałego Ardyta, w kilka sekund dogoniłem drugiego basiora, powalając go na ziemię i tym razem z całej siły zaciskając na jego karku szczęki. Był dużo starszy ode mnie, nie tak zwinny i bez wątpienia nie tak silny. Trudność sprawiało mu nawet odwrócenie się, by mnie ugryźć. A ja pod wpływem adrenaliny, z coraz większą siłą szarpałem go za kark, w końcu czując, że opór, jaki stawiały jego mięśnie, staje się coraz słabszy. Wreszcie bezwładnie upadł na ziemię, dysząc ciężko. Po następnych kilku sekundach bezowocnego wyczekiwania na jakikolwiek jego ruch, puściłem. Popatrzyłem na wilka, oblizując wargi z jego krwi. Chyba zaczął się nią dławić.
Znowu nie poradziłem sobie z emocjami. Choć wygląda na to, że tym razem uratowało nam to życie. Odwróciłem się, by sprawdzić, czy z resztą wszystko w porządku. Wszyscy trzej stali tam, gdzie wcześniej, przyglądając mi się. Gwałtownie wypuściłem powietrze z płuc.
- Dobij mnie - wykrztusił Erbenik - to już nie ma sensu. Umieram...
- Zamknij się - kaszlnąłem, otrzepując się z piasku. W tamtej chwili chyba jeszcze nie do końca obudziłem się z transu, w który zwykłem wpadać w nerwowych sytuacjach. Nadal nie wszystko do mnie docierało. Miałem zdrętwiałe łapy i nieco zaburzone postrzeganie rzeczywistości.
- Błagam cię, skończ to. Pokonałeś mnie, nie jestem w stanie się podnieść - jęknął wilk płaczliwie. Para, która wydostawała się z jego rozgrzanego pyska przy każdym oddechu stawała się coraz słabiej widoczna. W pierwszym odruchu, nie zastanawiając się nad jego słowami, złapałem go za skórę na szyi chcąc podnieść i postawić na ziemi. Zorientowałem się, co robię, dopiero, gdy część skóry na jego boku rozerwała się pod ciężarem jego bezwładnego ciała. Wilk z jękiem stanął na ugiętych nogach i zachwiał się. Wtem usłyszałem kroki. To Mundus podszedł do mnie i położył mi skrzydło na ramieniu. Odwróciłem się.
- Daj mu spokój,Wrotycz - powiedział dobrodusznie - jedyne, co możesz dla niego zrobić, to uczynić to, o co cię prosił.
- Co? - warknąłem - mam go zabić?
- W zasadzie już to zrobiłeś - ptak schylił się przy rannym, który znów upał na ziemię - teraz możesz najwyżej zakończyć jego cierpienie, jesteś mu to winny. Taka kolej rzeczy. Przykro mi, Erbeniku.
Przełknąłem ślinę. To wszystko stało się tak szybko. Stanąłem nad wilkiem i, wziąwszy głęboki oddech, z całej siły ścisnąłem jego krtań. Coś chrupnęło, dowódca już więcej nie wstanie.
- Chyba mnie mdli - wymamrotałem, siadając na ziemi. Tak bardzo nie miałem już siły.
- Jeszcze Ardyt - zauważył Mundus.
- Czy ja mam go również... - Zjeżyłem sierść, cofając się o kilka kroków.
- Chodźmy - westchnął, kierując się tam, gdzie czekali na nas Ligrek i Ardyt.
- Nie... nie chcecie mnie chyba zabić? - przerażony basior cofnął się najdalej jak mógł, plecami wciskając się w jakieś drzewo. nie miałem pojęcia, co planuje Mundus, więc ufnie zdałem się na jego wolę.
- Absolutnie nie chciałbym tego robić - ptak zmrużył oczy i przerwał na chwilę. Widząc rosnącą niepewność na pysku Ardyta, kontynuował - Erbenika też nie planowaliśmy zabijać. W pewnym sensie sam wybrał taki koniec. Nie radzę ci więc uciekać, kochany kolego, bo przyniesie ci to więcej szkody niż pożytku.
- Co mam zrobić, łaskawi panowie, powiedzcie proszę, naprawdę chcę się nawrócić, wskażcie mi tylko sposób - prosił wilk łamiącym się głosem. Mundus popatrzył na mnie z pytaniem w oczach, nie widząc w nich jednak żadnej odpowiedzi, odrzekł:
- Jeśli chcesz dalej budować lepszy świat, nie widzę przeszkód. Zarówno Ligrek, Wrotycz, jak i ja wróciliśmy tutaj, nie by dokonywać zamachu, ale by chronić życie, które nieomal przez was straciliśmy.
- Twoja szlachetność jest godna podziwu, Mundusie - powiedział niepewnie Ardyt, nadal trochę się trzęsąc i jeszcze raz dyskretnie zerkając na zakrwawione zwłoki swojego kompana leżące kilkanaście metrów dalej - mam wobec ciebie dług wdzięczności... bo nie musiałeś darować mi życia.
- Popatrz, Ardyt - Mundus rozłożył skrzydła - na moich piórach nie widać śladów oparzeń. Kto by się spodziewał, że wciąż są pod spodem. Wilk zmarszczył brwi i zwiesił głowę. Mundus natomiast kontynuował - mogłyby jednak nie zdążyć zagoić się już nigdy... Masz jednak do wyboru, odejść, pewnie domyślasz się w jaki sposób lub przeżyć wewnętrzną, niestety bezceremonialną przemianę i dołączyć do dwóch obecnych tutaj wilków, jako trzeci dowódca - uśmiechnął się ledwo zauważalnie - mniej więcej zgodne z zasadami, które sami ustaliliście, prawda?
Basior popatrzył na niego spode łba i pokiwał głową.
- Ja też? Dowódcą? - szepnął do mnie Ligrek.
- Spokojnie, to nic takiego - odrzekłem cicho, pokrzepiając go - znając Mundurka, pewnie zrobi z dowództwa jakąś małą centralę gospodarującą tym cyrkiem.
- Moi drodzy - tu ptak zwrócił się do nas - musimy ustalić jeszcze jedną rzecz. Od dziś dowództwo traci rangę zwierzchniczą i istnieje tylko po to, aby służyć społeczności. Wszyscy w Lidze Beżowej Ziemi są równi. Czy ktoś zgłasza jakieś wątpliwości?
Zapadła cisza. Wszystko jasne.
- A ty? Nie bierzesz żadnego stanowiska? - zapytał cicho Ligrek.
- Wystarczy mi świadomość, że liga jest w dobrych rękach. Wrotycz na stanowisku głównego dowódcy na pewno o wszystko zadba, od teraz wszystkie pytania i prośby kierujcie nie do mnie, a do niego.
Uśmiechnąłem się lekko, nawiązując kontakt wzrokowy z przyjacielem. Ligrek i Ardyt również popatrzyli na mnie. Wyprostowałem się dumnie, lecz nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, Mundus rzekł jeszcze, ostudzając mój zapał:
- Pamiętajcie tylko o tym, że od dziś to wy służycie ludowi, nie odwrotnie.
Przez chwilę panowała cisza, której nikt nie chciał przerwać. Byłem jednak pewien, że wszyscy musieli odetchnąć i uspokoić się trochę. Tak, z pewnością wrażeń na dziś było stanowczo za dużo.
- Wrotycz - powiedział w pewnej chwili Mundurek - trzeba pochować zmarłego.
- Ja mam to zrobić?
- To ty go zabiłeś, ten obowiązek należy do ciebie.
Przytaknąłem niepewnie i odwróciłem się, podchodząc do martwego Erbenika. Usłyszałem jeszcze tylko ciche słowa mojego przyjaciela, skierowane do Ardyta:
- Nawrócenie nie dzieje się tak po prostu. Wilki tak się nie zmieniają. Wiedz, że jestem tego świadom, Ardyt.

Stan, w który wszedłem kilkanaście minut wcześniej już minął i dopiero teraz mogłem w pełni świadomie przyjrzeć się zwłokom. To było drastyczne do tego stopnia, że przez moment zadawałem sobie pytanie, czy to rzeczywiście ja tak go uszkodziłem. Dopiero, gdy przypomniałem sobie naszą walkę, naszły mnie wyrzuty sumienia. Mimo wszystko, żal mi było wilka. Odszedł w zły sposób.
Zacząłem ciągnąć ciało za tylne nogi, w nadziei natrafienia na miększą ziemię trochę dalej, gdzie kończyły się krzewy a zaczynała otwarta przestrzeń stepów. Po kilku chwilach dołączył do mnie Mundurek.
- Liguś i Ardyt wrócili do głównej siedziby - wyjaśnił, chwytając za przednie łapy zmarłego i pomagając mi ciągnąć go - tam ogłoszą wszystkim zmianę.
- Nie obawiasz się, że ludność nie będzie chciała tego zaakceptować? - zapytałem.
- Nie byli zżyci ze starym dowództwem. Zapewne nawet nie zwrócą na to uwagi. Kopiemy tutaj? - zapytał.
- Tak, możemy - rozdrapałem trochę zmarzniętej ziemi pazurami.
Gdy było po wszystkim, zaczęliśmy zbierać się do powrotu. Wciąż pozostawało wiele do ustalenia. 

Postanowiliśmy okrążyć naszą siedzibę i iść przez otwartą przestrzeń na Stepach, aby szybciej dojść do celu. W drodze jednak niespodziewanie natknęliśmy się na trzy, znajome basiory. Poznałem je, to strażnicy z WWN.
- Wrotycz, młoda alfa Watahy Wielkich Nadziei - wyrzekł jeden z nich głośno - czy to ty, wilku?
- To ja - przyznałem, lustrując ich pełnym podejrzeń wzrokiem.
- Jesteś poszukiwany przez radę watah Srebrnego Chabra i Wielkich Nadziei - rzucił ostro - idziesz z nami.
- Mundus... - popatrzyłem na przyjaciela, wyczekując pomocy. Ten jednak uspokoił mnie:
- Idź z nimi, Wrotuś. To nie może być nic strasznego.
- Proszę cię, nie zostawiaj mnie teraz - wystraszyłem się nie na żarty, czując, że w słowach straży i w samym fakcie, że w taki sposób alfy wysłały ich po mnie, nie kryje się również nic dobrego.
- Nic z tego - warknął jeden z wilków, a dwaj pozostali strażnicy stanęli po dwóch stronach, otaczając mnie - tylko ty.
- Zaufaj im, przecież wilkami należącymi do rządu tych watah są również twoi rodzice - uspokoił mnie Mundus - postaram się jak najszybciej do ciebie dołączyć...
Poszedłem z wilkami, a on został w siedzibie ligi, by zająć się organizacją nowej rzeczywistości. Przynajmniej o to jedno mogłem być spokojny.

   C. D. N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz