- Nie - zaśmiałem się cicho - nie ma potrzeby wykorzystywania go teraz. Oczywiście mam na myśli twoją posadę. Jest przeznaczona do działań głównie podczas wojny, kiedy nasze oddziały potrzebują likwidatorów wybitnych jednostek, które mogłyby w jakiś sposób zaszkodzić nam w walce. Poza tą sytuacją, nie wtrącam się w działalność zawodowych morderców - rozłożyłem łapy - i nic mi do tego, chociaż nie popieram takich płatnych procederów...
- Rozumiem - odparła pokiwawszy głową Atarangi.
- Ale, ale - ściszyłem głos - moja droga, jeśli byłabyś tak miła i udała się na naszą zachodnią granicę, przespacerowała się tamtędy i sprawdziła, czy wszystko w porządku... sama rozumiesz, z naszym sąsiadem. Wataha Szarych Jabłoni, ostatnio siedzą podejrzanie cicho...
- Oczywiście - w oku wadery zapalił się pełen chęci do działania ognik. Uśmiechnąłem się na sam jego widok. Atarangi rzeczywiście wyglądała na pełną zapału do wykonywania swojej pracy.
- Czy mam iść również? - zza pleców wadery wyjrzała moja kochana córka, Kama, która stojąc przy wyjściu z groty, jeszcze przed chwilą patrzyła na padający na zewnątrz, gęsto jak, hm, mąka, śnieg.
- Nie ma chyba takiej potrzeby - zapytałem, z wahaniem, przenosząc wzrok na naszą morderczynię - nie należy chyba przeszkadzać w tak zobowiązującej pracy?
- Nie, dlaczego nie - zaprzeczyła pogodnie ciemna wilczyca - będzie mi miło, jeśli ktoś mnie tam zaprowadzi...
- A więc dobrze - uśmiechnąłem się - idźcie razem. Nie wiem, czy "Bawcie się dobrze" będzie najlepszym określeniem w tej sytuacji...
- Na pewno - zaśmiała się Kamusia - sprawdzimy, czy nie przekraczają naszych granic.
- Uważajcie na siebie - dodałem.
- Jesteśmy na swoich terenach, tato - odpowiedziała córcia - to oni powinni się bać!
Poszły. Zawilec został ze mną w jaskini, a po chwili nadeszła również Kanaa, moja najdroższa małżonka. Wieczór zapowiadał się naprawdę miło. Dopiero po upływie przeszło pół godziny zorientowałem się, że zapomniałem napomknąć Atarangi o tym, że od niedawna zawarliśmy pakt cichego porozumienia z kilkorgiem członków WSJ... ale nieważne, pewnie nie potrzeba o tym wspominać. Co złego może się w końcu może stać? "Przecież nie będą ich torturować!" - zaśmiałem się sam do siebie, w duchu, powracając do miłego spędzania sielankowego czasu z pozostałą częścią rodziny.
< Ataranguś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz