niedziela, 4 lutego 2018

Od Jaskra CD Kasai

Tak długo, tak długo mi to zajęło, przepraszam... oto więc bardziej retrospekcja, niż ciąg dalszy, ale cóż...

Tamtego, zimowego dnia wracaliśmy z siedziby NIKL'u, organizacji, która miała pomóc nam rozwiązać wszystkie, lub przynajmniej większość problemów politycznych naszej watahy. Wszystkie, znaczy to niepewną sytuację, w której znaleźliśmy się z powodu WSJ. Długo by opowiadać. A może nawet nie, wytłumaczę to lepiej.
Od dosyć dawna, bardzo długo zastanawialiśmy się, w jaki sposób możemy poradzić sobie z chwiejną sytuacją na zachodniej granicy naszej watahy, za którą lata temu osiedliła się Wataha Szarych Jabłoni. Trwaliśmy w niepewności, znajdując coraz to nowe pomysły na zwalczenie, albo przynajmniej unieszkodliwienie niewątpliwego wroga. Nie dane nam jednak było dokończyć snucia planów, bo w międzyczasie zaistniały nowe, niebezpieczne okoliczności, które zmusiły nas do podjęcia radykalnych kroków - władzę w WSJ przejął niejaki Arcun, który wraz z grupą wilków, które udało mu się zebrać, zabił starego samca alfa Watahy Szarych Jabłoni i w pewnym sensie sam obwołał się władcą. Jednak nikt z prostych członków WSJ nie zamierzał godzić się z nieprawością, jaka zapanowała wśród tamtejszych środowisk rządzących. Za naszą zachodnią granicą zapanował chaos i niepokoje. Właśnie wtedy, w porozumieniu z alfami naszej watahy postanowiliśmy wysłać poselstwo do NIKL'u - jedynej organizacji, której podporządkowane były wszystkie bez wyjątku watahy na tym terenie. To właśnie ten osobliwy "Wielki Brat" miał pomóc nam rozwikłać ten wewnętrzny spór, przez który cierpiała nie tylko WSJ, ale i WSC. Gdy decyzja została podjęta, a wszystko było już dopięte na ostatni guzik, Kasai, Shino, Mundus i ja wyruszyliśmy odnaleźć pomoc.
Nie uszliśmy daleko, gdyż w drodze napotkaliśmy kilkoro wilków z Watahy Szarych Jabłoni. Choć nic takiego nie było planowane, doszliśmy z nimi do porozumienia, a nasi rozmówcy postanowili przyłączyć się do naszej wyprawy. Koniec końców skład naszej ekipy uległ zmianie, odesłani do NIKL'u zostaliśmy Shino, ja i Marmałd, biasior z WSJ, który został wybrany przez swoich przyjaciół na reprezentanta Watahy Szarych Jabłoni. Kasai i Mundus postanowili zająć się nawiązywaniem przyjaznych stosunków, mających w przyszłości łączyć nas z częścią członków WSJ, w związku z czym zmuszeni byli do pozostania w domu.

"Mamy bowiem wewnętrzny problem, którego nie potrafimy rozwiązać. Przybywamy po kogoś, kto pomógłby nam go rozsądzić. U naszych sąsiadów, w Watasze Szarych Jabłoni... zapanował chaos, ponieważ pewna grupa przestępcza pozbawiła życia samca alfa, sama przejmując nieformalną władzę"

W Najwyższej Izbie Kontroli Leśnej nie uzyskaliśmy wiele. Ponieważ dowództwo było bardzo zajęte i nie miało czasu kłopotać się dodatkowymi wizytami, na które nikt wcześniej się z nimi nie umawiał, zostaliśmy przyjęci poza kolejnością, w przerwach między niewątpliwie ważnymi naradami całego NIKL'u. Wilki-urzędnicy oddelegowały do nas tylko jednego ze swych członków, który miał spisać raport i przekazać go później reszcie organizacji.
Los jednak nie sprzyjał nam tym razem, bo ledwie opuściliśmy tereny należące do NIKL'u i ruszyliśmy w drogę powrotną już w towarzystwie urzędnika, dościgł nas goniec i przechwycił naszego oficjela i zawrócił go, tłumacząc nam, że w wyniku zaistniałych, niezależnych od nich okoliczności, oddelegowany do skontrolowania naszych watah urzędnik będzie niezwykle potrzebny i nie może udzielić nam pomocy. Tak więc wróciliśmy do domu z pustymi rękoma, tak, jak wyruszyliśmy.
Po powrocie zastaliśmy okoliczności jeszcze gorsze, niż wcześniej. Tym razem jednak nie chodziło o sytuację polityczną naszej watahy...
W WSC szalała epidemia. Wirus niszczył naszą społeczność, zbierając dosłownie krwawe żniwo. Kilkoro z nas już nie żyło, inni leżeli chorzy, zdławieni przez straszną chorobę. Gdy tylko znaleźliśmy się na granicy WSJ-WSC, Marmałd wrócił do swojej watahy, a Shino od razu gdzieś zniknął. Również wróciłem do domu, przez kilka następnych dni szukając Kasai, która przepadła bez wieści. Z pewnością wiedziała, że wróciliśmy już do WSC. Przecież Shino był jej towarzyszem, musieli się już spotkać... zacząłem poważnie martwić się o nią, tym bardziej, że wcześniej była bardzo zainteresowana dalszym ciągiem naszych zmagań z WSJ.
W końcu, dwa, może trzy dni po powrocie, spotkałem Mundusa. Nie czekał nawet, aż zacznę ten temat.
- Mundus, witaj... - zacząłem, gdy wszedł do mojej jaskini.
- Witaj, przyjacielu - odrzekł posępnie - przepraszam, że tak długo zwlekałem z odwiedzeniem cię po powrocie, miałem wiele do załatwienia, a od Marmałda wiem, że niczego nie załatwiliście... zastanawiasz się, co z Kasai, prawda? - zapytał, stając naprzeciwko mnie. Serce zabiło mi mocniej, jego słowa nie brzmiały, jakby zwiastowały coś dobrego. Po tych latach znajomości, wspólnej walki o przyszłość watahy i wielu wspólnie przeżytych epizodów mogę nazwać się chyba jej przyjacielem.

"...Znajdę je i spalę. Tak będzie najskuteczniej. Będziesz jednak musiał mi pomóc"
"Mam latać i szukać psich zwłok czy coś takiego? Chyba podziękuję"
"Skądże znowu, chciałabym żebyś miał oko na Kurahę, póki nie wróci Shino..."

- Widziałeś ją ostatnio, wiesz, gdzie jest? - zapytałem z nadzieją.
- Rozmawiałem z nią... - powiedział z wahaniem ptak.
- I co? - szerzej otworzyłem oczy.
- Nic. Chodź, pokażę ci - westchnął tylko cicho.
Wyszliśmy z jaskini i skierowaliśmy się gdzieś na północny wschód terenów. Dlaczego nie chciał mi po prostu odpowiedzieć... że ma się dobrze, że, podobnie jak on, nie miała po prostu czasu spotkać się ze mną, że wszystko o naszej wyprawie po prostu powiedział jej towarzysz, Shino...
Przez chwilę przez umysł przebiegły mi wizje choroby VCIG, jednak szybko odrzuciłem te wyobrażenia. To niemożliwe.

"Dopiero co wróciłem z wyprawy do przeklętego NIKL'u. Po to, by dowiedzieć się, że Kokyu podrzuciła ci syna Keno, a ty poszłaś robić z siebie męczennika..."

Stałem nad zamarzniętym ciałem martwej wilczycy, nie dowierzając, w to, co widziałem. Jeszcze raz, chcąc upewnić się, że to co widzę, jest prawdą, przeniosłem wzrok na Mundusa stojącego obok.
- Krótko po tym, jak wróciliśmy na nasze tereny, Kasai poprosiła, żebym zajął się jej bratankiem, który od niedawna mieszka w naszej watasze - wytłumaczył cicho - i poszła szukać ciał psów, które zmarły na tego wirusa, i które ludzie z wioski zostawili w lesie. Chciała je spalić, żeby nikt więcej nie się nie zaraził - w tamtym momencie przyjrzałem mu się dokładniej, ze zdziwieniem widząc, że skrzydłem przeciera oczy - potem, gdy wróciliście, Shino odebrał ode mnie Kurahę, jej bratanka. Przy okazji powiedział, co się stało. Znalazłem ją tutaj, było już za późno na pomoc.
- Kasai... - szepnąłem, po czym przez chwilę patrzyłem na nią, zapewne ostatni raz - trzeba ją pochować.
- Nie powinieneś jej dotykać, Jaskrze - odrzekł smutno - zarazisz się.
- Co zatem zrobimy? - zapytałem.
- Najlepszym wyjściem byłoby spalenie jej ciała, żeby mieć pewność, że wirusy z niego się nie rozprzestrzenią...
- Czy to konieczne? - zapytałem osowiale.
- Z tego co się orientuję, zrobili to z wszystkimi ciałami zmarłych dotychczas.
Ze smutkiem pokiwałem głową. Przez chwilę jeszcze staliśmy nad leżącą w śniegu Kasai. Smutny był zwłaszcza fakt, że jej historia musiała zakończyć się właśnie w tak przygnębiający sposób. Został po niej jednak bratanek, mały Kuraha... Nowe pokolenie młodszych wilków, które kiedyś nas zastąpią. Ten oto był pierwszym tego dowodem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz