A więc jednak. Nie chcą mnie już znać, oboje. Bardzo słusznie, też chyba nie chciałbym się znać.
Co mi pozostało? Odwróciłem się wolno i jeszcze przez chwilę stałem w bezruchu, trochę przykurczony, z głową opuszczoną niemal do ziemi. Po kilku sekundach wziąłem się w garść i ruszyłem przed siebie, z powrotem. Teraz przynajmniej wiem na czym stoję i czego mam się spodziewać po pozostałych wilkach. Jeśli wszystkie będą od teraz traktować mnie w ten sposób, a podejrzewam, że w większości przypadków będzie to wyglądało znacznie gorzej, mogę uznać działalność w moim starym domu za zakończoną. Swoją drogą, wyszukane metody wychowawcze, którymi najwyższa rada WSC i WWN katuje swoich poddanych, działają chyba nie do końca tak, jak powinny. Właśnie zostałem zdyscyplinowany za uczestnictwo w niejakiej Lidze Beżowej Ziemi, w wyniku czego będę, chcąc nie chcąc, działać tam jeszcze częściej i poważniej, bo obie z pozostałych społeczności, w których jestem zrzeszony, postanowiły nie dać mi innego wyboru. Chwileczkę, dały mi jeszcze jedną możliwość. Zamiast rozwijania swoich perspektyw w lidze, mogę przecież wybrać życie na marginesie społeczeństwa, jako samotny wyrzutek, włóczący się po lesie bez celu wyższego niż uciekanie przed grupkami podrastających szczeniąt chcących poćwiczyć umiejętności walki na żywym celu. Nie pociąga mnie bycie takim koziołkiem ofiarnym, tak zresztą, jak polowanie na najmniej cherlawe zające, jakie pozwolą zatrzymać sobie pozostałe wilki. Czy to źle, że chciałbym żyć z godnością, która podobno należy się każdemu? Wiem, nie mam prawa teraz na to narzekać, powinienem poddać się wyrokowi ciesząc się, że zachowałem życie, odbyć go, a za jakiś czas próbować czołgać się przed alfami, mając nadzieję, że kiedyś postanowią ułaskawić mnie i zakończyć to nieszczęście. Oczywiście, pewnie tego chcą władze. Być może mój wewnętrzny głos lubiący chodzić na łatwiznę, też. Ale... czy taki plan ma jakikolwiek sens? Niczego przecież nie naprawię, upewniłbym tylko resztę watahy, że jestem śmieciem, za jakiego i tak mnie uważają, a sobie samemu dałbym jednie kolejny dowód słabości. Nie zrobię tego. Ja to ułaskawienie wywalczę. Zrobię wszystko, by stać się czymś lepszym, uniosę ciężar, który sam na siebie nałożyłem i zyskam szacunek tych wilków. Choćbym miał spędzić całe życie, w końcu pokażę, że jestem wart więcej, niż wcześniej myślałem. Niż wszyscy wcześniej myśleli. A Liga Beżowej Ziemi przestanie być synonimem bezeceństwa i przestępczości.
Idąc cały czas przed siebie, nie zważałem nawet na to, czy spotkam jakieś nieprzyjazne dusze. Było mi zresztą wszystko jedno, nie będę bać się tych, którzy kiedyś mieli być mi przyjaciółmi.
Zatrzymałem się w mgnieniu oka i zamarłem z jedną łapą w górze, nasłuchując niewyraźnych dźwięków.
Czy to możliwe? Czy słyszałem głos Kamy? Tak, to chyba, na pewno on. Na pewno. Zacząłem szybko węszyć, aby w porę wyczuć znajomy zapach. Dlaczego mnie wołała? Jej głos nie był już tak zagniewany... nie, nie był taki wcale. Brzmiał... jak ten stary, wyryty w ulotnej pamięci ton, jedyny w pełni odpowiedni dla tej istoty. Odwróciłem się gwałtownie, jeszcze przez moment stojąc na trzech łapach i próbując wzrokiem odszukać wołającą mnie przyjaciółkę. Potem jak wicher popędziłem w stronę, z której dochodził ten jedyny w swoim rodzaju, dźwięczny...
- Wrotycz! - usłyszałem po raz trzeci, tym razem dużo wyraźniej. Kilka sekund później wyskoczyłem jak strzała spomiędzy drzew, wyhamowując w głębokim śniegu, tuż przed moimi najmilszymi przyjaciółmi. Byli tutaj, oboje. Zawrócili, jednak coś im drgnęło w sercach.
- Jestem, jestem tutaj! - kilka razy gwałtownie wpuściłem i wypuściłem powietrze. Zawiś jak zwykle niewinnie uśmiechnął się pierwszy. Odwzajemniłem uśmiech i podszedłem jeszcze bliżej, stając przed nimi. Nadal nie miałem pojęcia, czego się dowiem, a miałem świadomość, że nadal nie mogą to być przyjemne rzeczy. Miło się jednak zaskoczyłem, gdy wadera, podnosząc na mnie wzrok, którym jeszcze dwadzieścia minut wcześniej nie bardzo chciała mnie uraczyć, powiedziała spokojnie:
- Obiecaj, że się zmienisz.
- Ja już się zmieniłem - wypowiadając te słowa, starałem się mówić jak najszczerzej, po czym, gdy tylko zamilkłem, ze wzruszeniem przełknąłem ślinę, przez chwilę czując łzy nieuchronnie napływające do oczu - a jeśli jeszcze się zmienię... to tylko na lepsze - powiedziałem w końcu cicho, jednak z błyskiem w oku - i naprawię tyle, ile zdołam. A potem tu wrócę - z niepokojem, który napłynął nagle i osiadł mi gdzieś z tyłu głowy, zorientowałem się, że ostatnie słowa zabrzmiały nie do końca tak, jak miały. W oczach wadery dostrzegłem coś na kształt obaw, a cała sytuacją zawładnęła nieco nerwowy bezgłos. Odwróciłem wzrok i westchnąłem głęboko, starając się uspokoić i wyciszyć napięcie, które zbierało się w moim ciele. Oblizałem wargi, czując nieprzyjemny uścisk w szczęce. Znałem go, zawsze nadchodził niespodziewanie... nie, tylko nie teraz, później, nie teraz.
- Wszystko w porządku? - z oddali usłyszałem niespokojny głos Zawilca. Puszczając mimo uszu słowa basiora, znów przeniosłem wzrok na jego siostrę i patrzyłem na nią jeszcze przez chwilę, czując narastające we mnie pobudzenie.
- Kamuś... - w końcu wszystko potoczyło się własnym rytmem, a ja nie dałem rady dłużej tego opanować - wybacz mi, kiedyś to też w sobie zmienię, ale... - przerwałem nagle, po czym gwałtownie przyciągnąłem ją do siebie i pocałowałem.
Potem puściłem i odsunąłem się o krok. Co mnie znowu dopadło?! Po jakie licho, przecież Kama to moja... daleka kuzynka... nigdy nie mógłbym z nią...
Opuściłem głowę, teraz nie panując już nawet nad łzami. Najpierw jedna, potem druga zaczęła powoli ściekać mi po policzku. Jedyną myślą było, by wycofać się jak najszybciej.
- Przepraszam was jeszcze raz... - powiedziałem głośno, słysząc tylko kołatanie własnego serca - jesteście moimi przyjaciółmi, nie mogę... nie chcę zrobić więcej niczego takiego - mówiłem, oddychając szybko i cofnąłem się jeszcze o kilka kroków. Przez ułamek sekundy patrzyłem na oszołomione wilki, jakby chcąc wyczytać coś z ich oczu, po czym, nie widząc sposobu na lepsze zejście ze sceny w tej tragedii, szybko wsunąłem się znów pomiędzy drzewa i nie myśląc nawet nad tym, co robię, chwiejnym krokiem przeszedłem kilkanaście metrów, a następnie zacząłem biec najszybciej, jak tylko potrafiłem. Dokładny kierunek obrałem dopiero po niespełna pół minuty, cały czas jeszcze będąc pod wpływem silnych emocji. Życie uświadomiło mi właśnie, co powinienem ze sobą zrobić. Jakże nędznie okazało się, że jest to jedyna rzecz, której nie czułem się na siłach zmienić. Dopiero po pokonaniu ponad kilometra ochłonąłem i powoli zacząłem odzyskiwać rozum. Znów za późno. Zniszczyć wszystko. W tak beznadziejny sposób.
< Kama... Nie mogę odmówić sobie prośby o Twoją perspektywę, a ja lecę dalej >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz