piątek, 30 kwietnia 2021

Podsumowanie kwietnia!

Moi Kochani,
przed Wami kolejne podsumowanie kolejnego, zupełnie zwyczajnego miesiąca, a ja snów muszę wymyślić jakąś porywającą przemowę. Ale przecież nic nie jest bardziej porywające od myśli, że nadchodzi kolejny, nowy, wiosenny miesiąc i to taki szczególny. Więc może nie będę porywający, a zamiast tego, życzę powodzenia tym wszystkim z nas, których już niebawem czeka jedno z przełomowych wydarzeń w życiu. Potraktujcie to jak już zaliczone, emocjonujące wyzwanie, a wszystko stanie się łatwiejsze! A potem wszyscy spotkamy się na wakacjach.
A teraz czas na podsumowanie kwietnia.

Miejsce pierwsze w tym miesiącu zajmują wspólnie, Espoir i Delta, każde z nich napisawszy po 4 opowiadania, 
Na miejscu drugim plasują się, uwaga uwaga, FloraCiriHyarinC6Agrest oraz Admirał z 3 opowiadaniami,
A miejsce trzecie zajmują KaraPandoraNymeriaTora i Enkas, wszyscy z 2 opowiadaniami.

Innymi postaciami, które widzieliśmy w naszych opowiadaniach, byli SkinterifiriBob i Mundus.

A teraz wyniki tegomiesięcznych głosowań:
KaliCiriHyarin, 4 głosy (Bohater tragiczny)
Mundus, 4 głosy (Kto to w ogóle jest?)
Admirał, 5 głosów (Największy czub)

Do zobaczenia w lepszym świecie, Przyjaciele!

                                                                            Wasz samiec alfa,
                                                                                Agrest

czwartek, 29 kwietnia 2021

Od Delty CD Pandory - "Krwawy Księżyc"

 Dyszał jeszcze chwilę czując jak śmierć przysiada się do niego na grubej gałęzi i spogląda w jego oczy. Jeśli nie zginie on, będą musieli zginąć oni, a Delcie nie śpieszno było do grobu. Widział cztery pary oczu wpatrzonych w jego drobne ciało, niczym czające się w czeluściach ciemności koszmary, napadające spokojne noce. Zjeżył sierść na karku widząc jak rude futro zbliża się do pnia i odbijając się od niego próbuje dosięgnąć jego zwisającego ogona. Na marne. Granatowy wilk siedział za wysoko dla jego nędznych porywów umysłu i pomysłów. Jednak zaraz potem podciągnął ogon pod łapy, aby nie powiewał swobodnie na wietrze.  Dłuższą chwilę rdzawy wilk próbował doskoczyć do niego, jakby licząc że dostanie skrzydeł, że nauczy się latać niczym ptak i porwie swoją ofiarę w szpony podrzynając jej gardło. Delcie w końcu aż zachciało się śmiać z komizmu swojego położenia. Został sam, aczkolwiek przynajmniej deszcz ustał swojego samolubnego zachowania, zabierając ze sobą chmury i pozwalając w końcu księżycowi rzucić nikłe światło na otaczającą zbiegowisko przyrodę. Wszystko wydawało się teraz takie sielankowe i spokojne jakby nie zwiastując nadchodzących zdarzeń przyszłości. I jedynie śmierć siedząca na drzewie i z wyższością mierząca ich wzrokiem wyliczała cichym wiatrem wyliczankę: kto zginie, kto nie, swoją kosą wskazując kolejne karki. I tylko jej znany był wynik.

Delta odetchnął ciężko widząc kątem oka sylwetkę na skraju lasu, która po chwili wyłoniła się w światło naturalnej satelity świata. Delta czuł jak dreszcz przebiega przez jego kręgosłup, gdyż wydało mu się przez chwilę jakby za posturą ciągnął się mroczny cień i aura tak przerażająca, że mogłaby zabić go choćby się zbliżając. Dopiero kilka sekund potem, kilka kroków bliżej i jedno słowo w przód małego basiora olśniło, kim jest ta dobrze znana mu wadera. Pandora stała przed nimi, poważna i skamieniała jak zwykle. Siłą powściągając swoje emocje. Słowa jakie z początku wypowiadała wydały się granatowemu wilkowi tak bardzo nieodpowiednie, jednak uwaga 4 napastników w pełni skupiła się na waderze. Warknięcia napełniły polanę niczym woda rzekę drażniąc uszy swoim szumem i porywając serca nurtem w objęcia silnego napięcia, spinającego mięśnie i karki. Białe kły zabłyszczały w świetle księżyca, a Pandora przysiadła na tylnich łapach mrużąc oczy. Delta czuł w głębi serca, że nie ma innego wyjścia, a jednak bał się. Bał się zabić 4 istoty nieważne dla nich, ale istotne dla innych. Chociaż czy chciał przy tym umierać? Czy chciał stracić życie aby ocalić 4 istnienia, które rzucały się do jego gardła? Nie. Nie chciał i to pozostawało dla niego oczywiste. Nie tyle co bał się śmierci, a miał swój cel, swoje miejsce na świecie i nie widział jeszcze sensu z witania się ze starą znajomą oko w oko. Dlatego wstał na chwiejących się nogach skupiając. Natura dalej stroszyła swoje względy jakby zupełnie nie obchodziło jej że zaraz zielona miękka trawa przebarwi się w metaliczny kolor czerwieni.  Świat jakby stanął w miejscu. Pandora zastygła, a jedyne co świadczyło o tym że żyje były oczy, które przebiegały z jednego napastnika na drugiego. Platynowi wilk stał centralnie naprzeciwko niej, a zaraz obok mieniło się rudawe futro drugiego basiora. Na ich tyłach pozostawały jeszcze dwa wilki. Szaro-brązowa wadera, niewiele większa od Pandory oraz biały basior, którego futro mieniło się delikatną dozą błękitu.  Czterech wymagających przeciwników, wprawionych w boju, o nieznanych mocach i silnej woli. Delcie cisnęły się łzy do oczu jednak odgonił je ruchem głowy.

    -Najpierw zabijemy ciebie, a potem tego kundla z drzewa.- warknął przed chwilą szarmancki wilk i postąpił krok do przodu wzbijając w powietrze atmosferę walki. I wtedy jakby wszystko wokół poczuło co się święci. Zerwał się delikatny wiatr, który powolutku gnał chmury po niebie. Kolejny deszcz zbliżał się wielkimi krokami, na korzyść dwójki podróżników.  Zmyje ślady, zatrze zapachy.

    -Zobaczymy kto kogo zabije!- twardy, zimny ton Pandory puścił ciężki dreszcz po kręgosłupie platynowego bezimiennego. Jego szczęki zacisnęły się mocno wyrywając głośne warknięcie z wnętrza potężnego cielska. Skoczył przed siebie lądując jednak na ziemi zamiast na waderze jak ewidentnie miał w zamiarze. W dodatku ostre pazury czarno białej wadery zagłębiły się w jego boku, ryjąc długie i głębokie szramy, po których blizny pozostaną z nim na wieki, o ile w ogóle tą walkę przeżyje. Jednak niewiele było walki jeden na jednego gdyż do przyjaciółki Delty doskoczył też rudy towarzysz platynowo futrego, który podnosił się z bólem z ziemi. Jednak i ten ominął swój cel kończąc bokiem w trawie z raną na pysku. A Delta jedynie patrzył z góry i podziwiał zwinne, szybkie i pewne ruchy wadery. Sam mógł jedynie pozazdrościć jej tej umiejętności walki. Pomimo że swoją zwinność miał i doceniał, to walczyć nie umiał tak pięknie i majestatycznie, o ile w ogóle umiał. Mały wilk spuścił uszka po sobie i przymknął oczy biorąc głęboki wdech. Czas było działać, bo przecież Pandora nie może walczyć tylko sama. Chociaż nie wierzył w swoje wielkie siły zeskoczył z drzewa tuż obok wadery rzucając jej szeroki uśmiech. Basior który jeszcze niedawno przy niej stał był już przy Pandorze. Wszyscy trzej którzy rzucili się na nią mieli problem z zadaniem najmniejszego zadrapania, jednak cztery wilki to byłaby lekka przesada.

Wadera ta zmierzyła go wzrokiem zaskoczona. Jej łapy wyglądały jakby miały kierować się już w kierunku walczącej koleżanki wątłego basiora. Obojgu ta sytuacja wydała się przez chwilę nader absurdalna i gapili się na siebie stojąc w miejscu. Delta nisko na nogach w końcu sobie przysiadł, dezorientując nieznajomą jeszcze bardziej. Prawdopodobnie wzbudzał w niej wątpliwości. W końcu przypominał szczenię, a nawet największe potwory miewają opory przed zabiciem niewinnego malucha. To zawahanie Delta wykorzystał. Miał już na tyle siły aby bezczelnie wbić się do jej głowy i ogłuszyć trikiem, który wykorzystał już kiedyś na Pandorze. Padła na ziemię na wpółprzytomna, a obok niej po chwili wylądował odepchnięty silnie przez waderę rudy wilk. Ten podniósł się powoli, cały poraniony i dysząc już miał rzucić się w kierunku Pandory kiedy dostrzegł jego kątem oka i leżącą  koleżankę. Ich oczy spotkały się na sekundę dopóki Delta nie uniósł głowy z szerokim uśmiechem.  I jakkolwiek komicznie to zabrzmi, wilk posunął wzrokiem za nim, w samą porę aby spotkać się z szarą powierzchnią średniej skały, która teraz przestała być unoszona przez telekinezę i bezczelnie zaległa na rudym pysku, mało go nie miażdżąc. A Delta nadal siedział i teraz oglądał jak Pandora kolejno gryzie, kopie i drapie pozostałych dwóch napastników. Długo jej nie zajęło rozprawienie się z oboma do końca. Nie byli w stanie wstać, ranieni, a krew powolutku wsiąkała w ziemię wokoło. Delta westchnął. Nawet jeśli jeszcze byli żywi to jeśli nikt ich nie znajdzie skonają do rana. Nie ruszyło go to. Znał swoją znajomą za dobrze żeby teraz żałować paru dusz więcej. Podniósł się z ziemi i podszedł do wadery.

     -Dziękuję. -szepnął oglądając ją ze wszystkich stron w poszukiwaniu ran. Znalazł tylko parę zadrapań, które nie wymagały nawet dotknięcia aby zostać wyleczone. - Boli cię coś jeszcze?- zmartwił się. W końcu walczyła z 3 wilkami! On może i prawdopodobnie zabił jednego a ogłuszył drugiego, ale jednak to nie był wielki wyczyn.

 

<Pandora? Uderzyłem pół na pół :) >

środa, 28 kwietnia 2021

Od Pandory CD Delty - "Krwawy księżyc"

Wadera gwałtownie zerwała się na równe łapy i wbiła oniemiałe spojrzenie w puste, prowizoryczne legowisko, na którym wcześniej leżała drobna istota. Nie mogła uwierzyć w to, co widziała, dlatego energicznie przetarła łapami pysk, mając nadzieję, iż to tylko zwykłe przywidzenie spowodowane zmęczeniem. Niestety wnętrze groty wciąż wyglądało tak samo. Pandora z trudem przełknęła ślinę i automatycznie ruszyła w stronę śladów. Miała wrażenie, że śni, bowiem obraz przed jej oczami rozmywał się i momentami przybierał zupełnie inną barwę. Ściany jaskini zaczęła pokrywać szkarłatna barwa, a blady kolor atramentowego truchła znikał pod ciężarem krwistej cieczy. Jednak gdy wilczyca podbiegła do bezwładnego ciała, okazywało się, że to tylko niewielki kamień otulony srebrnymi porostami. Dopiero po kilku minutach udało jej się uwolnić z pułapki pełnej nierealnych złudzeń, dzięki czemu mogła zabrać się za nurtujące śledztwo. Niepewnym krokiem podeszła do miejsca, w którym po raz ostatni widziała basiora. Prowizoryczne legowisko przesiąknięte było wonią strachu i przerażenia, a także niezrozumiałej dla niej odwagi. Wadera zwróciła się w stronę mokrych śladów, które o dziwo kończyły się w połowie drogi do miejsca spoczynku wątłego samca. Nie była w stanie rozpoznać właścicieli danych woni, jednak czuła odrażający, metaliczny zapach zmieszany z poczuciem wyższości. Pandora nie potrafiła zrozumieć ani odgadnąć tego, co tu zaszło. Gdzie zniknął jej towarzysz? Dlaczego nie obudziła się w odpowiednim momencie? Kim są obcy, którzy się tu zjawili? Co się stało? Dlaczego ślady zawracają w tak niejasnym miejscu? Basior uciekł, a może.. poszedł dobrowolnie? Dziesiątki pytań, na które wilczyca nie znała odpowiedzi, nerwowo kłębiły się w jej skołowanej głowie. Nagle kątem oka zauważyła delikatny połysk, który swoje źródło miał tuż obok miejsca, w którym spała. Nie mogąc wyzbyć się ciekawości, podeszła niepewnie do owego przedmiotu. Jak się po chwili okazało, była to średniej wielkości sakiewka, którą jej towarzysz wziął ze sobą na wyprawę. Błyszczącym rekwizytem okazał się mały kryształ, który zdobił skórzaną sakwę. Wadera nie mogła zrozumieć powodu, dla którego samiec zostawił niezbędny i tak ważny dla siebie przedmiot. To sprawiło, że w jej głowie pojawiło się jeszcze więcej trudnych i niejasnych pytań. Wiedziała jednak, że niezależnie od sytuacji, w jakiej znajduje się teraz atramentowy basior, powinna jak najszybciej go odnaleźć. Dlatego więc zarzuciła na siebie skórzaną sakiewkę i żwawo udała się w stronę wyjścia. Po przekroczeniu wodnego wodospadu, który uformował się podczas obfitej ulewy, okazało się, że niebo wciąż roni rzęsiste łzy, nadając światu frasobliwą aurę. Wilczyca zaczęła się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu śladów mogących doprowadzić ją do poszukiwanego obiektu. Delikatne ukłucie przeszyło jej strapione serce, gdy zauważyła, że mętna woda porywa ostatnie resztki tropu. 
- Nie, nie, nie, nie.. Nie! - przerażona doskoczyła do miejsca, w którym jeszcze przed chwilą widziała niewyraźny ślad drobnej łapy. Nerwowymi ruchami zaczęła odgarniać masy błotne, które mieszały się i łączyły z napływającą wodą, mając nadzieję, że gdzieś w głębi znajdzie ukryty przed jej obliczem odcisk. Dopiero po chwili opanowała gorączkowe działanie i oderwała się od bezowocnej czynności. - Co się ze mną dzieje..? - szepnęła, kręcąc delikatnie głową. Każdy wdech rześkiego powietrza przywracał jej trzeźwe postrzeganie sprawy, które do tej pory było równie odległe, co stalowe obłoki sunące po ciemnym niebie. Takie zachowanie nie było do niej podobne, czego sama Pandora była całkowicie świadoma. Gdzie podziała się silna, niezależna wojowniczka, która stawiała czoło przeciwnościom losu? Gdzie zniknęła jej samodzielność, odwaga i nieugięta wola? Wadera czuła, że w ostatnim czasie zaczęła tonąć w kuriozalnych sidłach własnej bezradności. Miała wrażenie, że stała się uzależniona od innych, co jeszcze kilka tygodni temu było dla niej czymś absurdalnym.
Wilczyca stłumiła w sobie gorzką odrazę do samej siebie i ruszyła w kierunku, który wskazywał zmyty odcisk łapy. Już po chwili dotarła do granicy obszernego lasu pogrążonego w półmroku, gdzie z ulgą zauważyła wystarczająco wyraźny trop. Najwidoczniej korony drzew sprzyjały jej poszukiwaniom, na co delikatnie uśmiechnęła się w duchu. Gdzieś w głębi serca Pandory zatliła się niewielka iskierka nadziei, którą podsycała na nowo odzyskana pewność siebie. 
Ślady z każdą chwilą stawały się coraz bardziej niewyraźne, dlatego wadera zaczęła polegać głównie na zmyśle węchu. Rozwiązanie to było niezwykle skuteczne, ponieważ wilgotna ziemia, liczne korzonki i martwe krzewy były przesiąknięte zapachem atramentowego basiora. Najwidoczniej celowo obrał drogę, która pozwoliła mu na zostawienie podpowiedzi łączących się w coraz bardziej logiczną całość. Po kilkunastu minutach przeciskania się pomiędzy drzewami i szczątkami roślin, do uszu wilczycy dotarł znajomy odgłos przerażonego towarzysza. Pandora zatrzymała się gwałtownie, gdy ujrzała polanę, na środku której stało ogołocone drzewo. Z ulgą rozpoznała atramentową sylwetkę znajdującą się na czubku niepozornego pnia. Szybko jednak spochmurniała, gdy zauważyła stan, w jakim znajduje się basior oraz bandę obcych wilków, które usilnie próbowały dosięgnąć drobną istotę. 
- Można wiedzieć, co to za zbiegowisko? - upewniwszy się, że basior jest wciąż bezpieczny, wyłoniła się zza drzew, po czym swawolnym krokiem ruszyła w kierunku nieznajomych.
- Zgubiłaś się, maleńka? - jeden z napastników odwrócił się w jej stronę i zagaił przesadnie szarmanckim tonem. Jego sierść miała odcień ciemnej platyny, która idealnie kontrastowała z malachitowymi ślepiami basiora, przeszywającymi na wskroś ciemną sylwetkę. Nawet nie znając myśli tego wilka, można było z łatwością odgadnąć, jakie scenariusze widnieją obecnie w jego głowie. Wadera zdusiła w sobie obrzydzenie oraz przeczucie, które podpowiadało jej, że powinna od razu pozbyć się problemu. Wiedziała jednak, że jeśli zabije ten patrol, to zapewne ruszy za nimi kolejny, który będzie jeszcze bardziej zdesperowany przez śmierć pobratymców. Dlatego właśnie postanowiła wykorzystać to rozwiązanie w ostateczności. 
- Ja? Skądże. Mam jednak wrażenie, że wy owszem.. - z trudem posłała samcowi najbardziej zniewalający uśmiech, na jaki było ją stać w obecnej sytuacji. 
- Szefie.. to chyba ona. Pasuje do opisu.. - rudawy basior, który do tej pory przyglądał się wszystkiemu z boku, szturchnął srebrzystego i szepnął z jawną skruchą. W odpowiedzi otrzymał jedynie pogardliwe spojrzenie i nerwowe warknięcie. 
- Zamknij się - wycedził półszeptem, po czym zwrócił się do stojącej nieopodal wilczycy. - Możemy w czymś pomóc? - basior zbliżył się do niej na tyle, że mogła poczuć woń pożądania, która otaczała jego ciało. Nie była w stanie prowadzić dalej tej kokieteryjnej gry słów. 
- Owszem, możecie zostawić mojego towarzysza w spokoju - słowa, które opuściły jej pysk, brzmiały mniej stanowczo, niż planowała. Spowodowane to było zamętem, który pojawił się w jej głowie przez napływ przytłaczającego zapachu.  
- Mówiłem! - w oddali słyszała warczenie rudawego samca, który nerwowo napiął mięśnie i nastroszył sierść. Reszta wrogiej bandy poszła w jego ślady, przez co polanę wypełnił natłok skowytów i warknięć. Platynowy basior zbliżył się jeszcze bardziej i westchnął, jakby rozczarowany obrotem spraw. Następnie zniżył głos i zaczął krążyć wokół antracytowej wadery.
- Oh, obawiam się, że to niemożliwe. Bo widzisz.. jesteście na terenach Watahy Szarych Jabłoni, a my nie lubimy intruzów. Poza tym.. Zrobiliście niezłe zamieszanie w okolicach osady - po wypowiedzeniu tych słów chwilowo się zawiesił, jakby pogrążony w rozmyślaniach, jednak po chwili dodał z sarkastycznym uśmiechem. - Dawno nie widziałem takiej masakry. Niestety, dostaliśmy odgórny rozkaz zlikwidowania was. A szkoda, bo moglibyśmy się bliżej poznać.. - szepnął jej do ucha, na co ta wzdrygnęła się nieznacznie. Tego już za wiele, pomyślała, po czym zwróciła się do niego lodowatym tonem. 
- Posłuchaj mnie uważnie, szaraczku.. Możliwe są dwa zakończenia tego jakże ekscytującego zebrania. W pierwszym każdy pójdzie swoją drogą i wymaże z pamięci to zajście. W drugim natomiast.. Cóż. Prawdopodobnie zostanie z was popiół, dlatego radzę to dobrze przemyśleć - wadera parsknęła z rozgoryczeniem, widząc zmieszany wyraz pyska basiora. Najwidoczniej nie brał jej słów na poważnie, co było sporym błędem z jego strony. Najbliższe sekundy miały pokazać, czy obszerna polana zostanie splamiona szkarłatną cieczą.. 

< Delto? Decyduj c: >

Od Enkasa CD Nymerii - "Samotna wśród tłumu"

Gdzie chciałbym się osiedlić. Najlepiej było by w osamotnieniu. Stepy ? A może góry. Trudny wybór. 
Spojrzałem na waderę, a ta odwróciła wzrok. 
- Gdzie jest cicho od wilków i można mieć spokój ?  - zapytałem
- Jak najdalej ztąd - odparła pod nosem lecz udawałem że nie usłyszłem
- Możesz powtórzyć? - odparłem z uśmiechem 
- Góry albo Stepy - odparła i wywróciła oczami
Ah jak bardzo mnie nie lubiła, tylko czemu. Jeszcze nawet nie pokazałem jej prawdziwego ja. 
- Hmm a ty co byś dla mnie wybrała - zapytałem z grzeczności 
Wadera chwile się zastanowiła i odparła.
- Stepy - powiedziała 
- To ja wybiorę góry - uśmiechnałem się szyderczo 
- To po co się mnie pytałęś - odparła z irytacją w głosie 
- Hah chciałem tylko być grzeczny -  odparłem - potrzebuje jaskini na szczycie góry jest taka? Jak najwyżej by było wilkom się trudno dostać - zapytałem 
- Jakaś się znajdzie - odparła trochę wkurzona 
Stanąłem na jej drodze by nie mogła pójść dalej. 
- Przesuń się mam Cię oprowadzić - odparła
- Najpierw przestań się naburmuszać - odpałem z szarmandzkim uśmieszkiem 
- Bo co ?- odparła i fuknęła nosem
Lubiłem tą odpowiedź. Rzuciłem się na waderę i przygniotłem ją do ziemi, by nie mogła się ruszyć.
- Lubie takie wredne i niedostępne jak ty - uśmiechnałęm sie 
- Zejdź ze mnie - odparła i próbowała mnie zwalić lecz jej się nie udawało, byłem za silny dla niej. 
Zbliżyłem się do jej ucha. I szepnąłem. 
- Nie musisz być taka oschła dla mnie kotku - usmiechnąłem się i zszedłem z niej. - To pokaż mi tą jaskinie

< Nymeria ?xD >

wtorek, 27 kwietnia 2021

Od Espoir CD Agresta - "Wyblakłe Słońce" cz.3.9

Wypadek przy pracy
 — Durniu — wysyczała Flora, wypluwając z siebie słowa, które niczym potoki lawy wylewały się na skuloną przed nią niebieską kulkę, niebudzącą ani przez moment jakichkolwiek skojarzeń do dumnego medyka — Vitale poinformował nas, że pierwsza dawka była jedynie sporą ilością alkoholu i przekonywania Mitriall o jej niecodziennym stanie. Część objawów pacjentów wystawionych na działanie kodeiny sprawdziła się także u niej, oczywiście ku zaskoczeniu całego personelu. Ich eksperyment wymknął się jednak spod kontroli. Jak mogłeś, dać jej cokolwiek co naprawdę zawiera tę substancję a później tak po prostu ją wypuścić? — warknęła. Światło słońca padało na jej pysk i po raz pierwszy od dawna nadawało mu bardziej złowieszczego niż radosnego wyrazu.
 — Ja... — zająknął się Delta, na co wadera odpowiedziała przeciągłym westchnięciem.
— Przepraszam. Po prostu dobro pacjenta jest dla mnie na pierwszym miejscu, więc zawsze i wszędzie chcę pomóc, a teraz jestem...odrobinę zagubiona.
 — Jak mogę to naprawić? — basior zmienił ton z przerażonego i piskliwego na spokojniejszy i bardziej pogodny, choć wciąż ostrożnie ważył każde słowo.
 — Musimy ją tutaj znów sprowadzić. Załatw przy okazji coś przeczyszczającego, a ja zadbam o resztę. Nie martw się, na pewno nam się uda — wydawało się, że nie tylko Delta nie ufał ostatnim słowom, ale i Flora nie posiadała aż tak silnej nadziei, jak to przedstawiła. Mimo tego od razu zaczęli działać.
꧁↝↝꧂

 Jedno z wielu zdarzeń
Ciri intensywnie wbijała wzrok w postawną sylwetkę Mundusa. Ptak nerwowo przestępował z nogi na nogę i szeptał, racząc ją prostą opowieścią. Kiedy skończył, odważył się spojrzeć w kierunku wadery, a w jego oczach było widać rodzący się gniew.
 — I widzisz, jak to się skończyło, Ciri? My też mogliśmy tak skończyć. Czy aż tak ochroniło moją skórę to, że znalazłem się tu przez rzekome porwanie, żebyś ty musiała się narażać? Jestem przecież tylko nędznym fascynatem takich spraw i zawsze chcę doprowadzać rzeczy do końca. Chociaż z drugiej strony... po śmierci podobno przynajmniej nie jest tak zimno — mruknął, walcząc z kolejnym podmuchem lodowatego wiatru.
 — Przecież wiesz, że nie robię tego, aby Tobie pomóc, Mundusie. Mam inny plan i po prostu jesteś jego częścią. Nie siedzimy tu teraz przypadkowo — chciała odpowiedzieć Ciri, ale zawahała się. Ostatecznie postanowiła wciąż utwierdzać czaplę w jej naiwnym przekonaniu, więc przesłała mu jedynie uroczy uśmiech. Sympatia takiej postaci mogła się jej jeszcze przydać. Stała przecież przed obliczem jednego z najsprytniejszych i najstarszych członków watahy. Nie wiedziała tylko jak bardzo się myli
꧁↝↝꧂

Kłopot
 — Jak zamierzasz to rozwiązać, drogi psychologu? — Flora zagadnęła czarnego basiora — Wiesz, ona już zbyt dobrze wie, co to znaczy... być pod wpływem. Mam na myśli...
 — Mam tego świadomość. Możemy udać, że mamy dla niej jakieś antidotum. Z jej słabym umysłem jest szansa, że uwierzy już we wszystko — parsknął Vitale, a w jego oczach mignęły iskierki ekscytacji.
 —To nie jest moralne. Jesteśmy lekarzami, a nie potworami, które mogą dowolnie manipulować faktami. Mitriall przeszła już zbyt wiele — zaczęła spokojnie tłumaczyć.
 — Ta Mitriall nie zna jeszcze imienia swojego potwora — odwrócił się tyłem do wadery i zrobił kilka kroków do przodu — Przemyślę jeszcze co zrobić. Do zobaczenia, Madam.
꧁↝↝꧂


Powrót

Jęknęłam cicho, opadając na ziemię. Czułam się, jak gdybym miała umrzeć - tutaj, pośród leśnych krzewów. Ekscytacja i euforia szybko upuściły moje ciało, zostawiając mnie z bólem głowy i straszliwą myślą. Zgodziłam się. Zgodziłam się na to, aby pozwolić Agrestowi przejąć kontrolę. On tu przyjdzie. I zadźga mnie. Zadźga mnie nożem. Ja się mu oddam. Oddam się dla niego. Ciemność. Ciemność mnie ogarnia. Jestem. Jestem w pułapce. Umrę.
Obudziłam się i podniosłam ciężkie powieki, walcząc z myślą, jakoby obraz czarnego basiora stojącego nade mną miał być już moim powitaniem w raju.
 — Agrest... — wyszeptałam — Zostaw mnie.
 — Mitriall, jesteś już bezpieczna. Wszystko będzie dobrze. To ja, Vitale. Nie ma tutaj alfy. Jesteś w jaskini medycznej.
 — Jak to nie ma?—usiłowałam wstać i rozejrzeć się, na co moje ciało błyskawicznie oraz równie brutalnie pokazało mi, że nawet na to nie jest gotowe. Wściekłość objęła moją duszę w czułym uścisku, co Vitale szybko zauważył. W odpowiedzi na płonącą w moich oczach rządzę zemsty za to wszystko, czego musiałam już doświadczyć, położył jedynie swoją łapę na mojej klatce piersiowej.
 — Musisz odpocząć.
 — Agrest mnie śledził! Cały czas — pisnęłam, czując, że psycholog coraz mocniej zaciska pazury na moim ciele.
 — Porozmawiam z nim o tym, spokojnie. Już nikt nie będzie usiłował Ci niczego zrobić. Pod warunkiem, że tu zostaniesz i dasz się sobą zaopiekować.
 — Jestem beznadziejna, prawda? To właśnie myślisz — wydusiłam z siebie — Zajmuję jedynie miejsce najważniejszym pacjentom.
 — Za kilka dni masz gościa, Mitriall. Podobno musi Ci przekazać coś bardzo pilnego — jego zęby  błysnęły w szyderczym uśmiechu.
꧁↝↝꧂

 — Słuchaj, Mitriall — spod ciemnego płaszcza wyłonił się Rubid, który nie zwlekał z wypowiedzią, kiedy już znacznie odeszliśmy od jaskini medycznej i zaszyliśmy się w trudno dostępnym miejscu — Mam nadzieję, że nie poznałaś mnie w pierwszej chwili i byłem przekonującym zielarzem.
 — Co tutaj robimy? — zapytałam, słysząc w uszach swoje szalejące serce. Nerwowo oblizałam wargi.
 — Jak wiesz, ostatnio WWN pokazało jakimi sojusznikami są dla WSC. Myślę, że Tobie samej powinno zależeć na daniu im nauczki. Zasługujesz, aby się odegrać. Nikt się nie obrazi, jeśli szepniesz coś na uszko swoim nowym kolegom.
<Agrest?>

 

poniedziałek, 26 kwietnia 2021

Od Agresta CD Espoir - "Wyblakłe Słońce" cz. 3.8

- Jak Mitriall? - zapytałem bezbarwnym tonem, po ostatnim słowie jednak nadając przynajmniej swojemu pyskowi wyraz delikatnie zaniepokojony. Vitale pokręcił głową, jakby pytanie moje było dla niego tylko żartem o podejrzanej jakości moralnej, i błyskawicznie, choć na moje bystre niczym jaskółka oko zupełnie niepotrzebnie, przywdział swój ociekający fałszem, łobuzerski uśmieszek.
- Mitriall to nie najłatwiejszy pacjent. Majaczy bez przerwy, odkąd ją tu przyprowadziliśmy. Pewnie nie pozwoliłaby sobie nawet na spokojny sen, gdybyśmy nie wspomogli ją odpowiednimi środkami.
- Świetnie. A więc wnioskuję, że już lepiej.
Ciemnopan wreszcie podniósł wzrok, przez chwilę chybocząc niczym malutki ptaszek, w zimę, gdzieś na linii pod napiciem, na głodowej rencie i na swoich malutkich, cieniutkich nóżkach-zapałeczkach, pomiędzy dwoma jednoznacznymi, choć stojącymi na przeciwnych pozycjach słowami.
Opuściłem jedną brew, ukazując chęć uzyskania dalszych wyjaśnień, tak bardzo obrazowo i niedwuznacznie, jak tylko potrafiłem. Chyba dobrze mnie zrozumiał. Na tyle dobrze, że spróbował nawet rzucić jeszcze jakimś sformułowaniem, jednym, czy dwoma, aby zniechęcić do dalszego dopytywania. Oczywiście, nie zrozumiałem żadnego z nich. Nie po to zresztą pytałem i wiedział o tym doskonale. Ach, oto plan. I mój język, jego prosty podwykonawca. Ruszaj do dzieła, pomyślałem.
- Nie, Vitale, nie chciałem dowiedzieć się, jak działa mechanizm represji. Chciałbym, żebyś stwierdził, czy potrafisz określić dokładnie, kiedy ta zacna istotka, tak poszkodowana przez nierozsądne działanie tych... - chrzaknąłem z niesmakiem - żartownisiów, wróci do pełni sił i będzie mogła znów funkcjonować jak reszta. Tydzień minie? Dwa? Czy mam wypisywać długi urlop?
- W niektórych kwestiach medycyna pozostaje bezradna. - Rozłożył łapy w geście potwierdzającym słowa. Skrycie przewróciłem oczyma.
- Tak, szczególnie ta praktykowana przez ciebie. Daj mi tu Florę.
- Wyszła. Za jakieś pół godziny powinna wrócić - przekazał oschle, machnąwszy uniesioną wcześniej kończyną w kierunku wyjścia, po czym rozsiadł się na miejscu, które zajmował, gdy wszedłem do jaskini i zajął się jakimiś papierami.
Wolno przeniosłem wzrok na leżące nieopodal ciało. Można było odnieść wrażenie, że nie żyje. Ale oddychało, gdzieś tam, cichutko i delikatnie.
- No dobrze. Zresztą, kogo to obchodzi, mamy tu taki spokój, że wszyscy śledczy mogliby siedzieć na L4 przez osiem dni w tygodniu.
- Tydzień ma siedem dni, Agrest - rzucił Vitale, nadal chyba trochę obrażony.
- Jakby miało to w naszym lesie jakiekolwiek znaczenie, co nie? - mruknąłem, odwracając się na pięcie. Opuściłem jaskinię medyczną, powitany na zewnątrz przez lekki podmuch chłodnego wiatru, powiadamiający o śniegu, który musiał niespodziewanie spaść kilkaset kilometrów dalej. Ach, ta wiosna.
W tamtych dniach zapisałem na kartach swojej własnej historii, jeszcze jedno wydarzenie. Zapisałem, zapieczętowałem i wrzuciłem do skrytki z plakietką "Wspomnienia". To dzięki nim siedzimy dziś tu razem.
Rozglądam się. Uwielbiam lato. Mimo wszystko, przewyższa wiosnę pod względem natężenia każdej ze swoich hedonistycznych zalet.
Przechadzałem się właśnie po trawie, jak trawa zielonej, gdy moim oczom ukazała się łaciata, kobieca sylwetka. Lekko spięta, podenerwowana i chyba na kogoś czekała.
- Czekacie na kogoś, obywatelko? - zapytałem, trochę na wyrost, nie mogąc sobie przypomnieć, czy zetknąłem się już w życiu z tym pyskiem. Pustka w głowie wskazywała na to, że nie, nie spotkałem się.
- Słucham? Nie, nie, ja tu tylko... - Jej rozbiegany wzrok wyraźnie odpowiadał mi tym samym. Zatrzymałem się przed nią z grzecznym pytaniem w oczach.
- Zdaje się, że zawędrowaliście na obce tereny.
- Tak, skąd wie... to znaczy wiesz... cie? - Zachichotała.
- Takiego pyszczka bym nie zapomniał.
Widząc nieschodzące z moich oczu, nieme pytanie, wadera zacisnęła wargi, aż w końcu postanowiła przerwać przedłużającą się chwilę milczenia.
- Zbierałam grzybki.
- Grzybki?
- Grzybki. Żeby nakarmić nimi mojego partnera.
- Macie na myśli maślaczki, czy może coś bardziej... niekonwencjonalnego?
- Valerie - wypaliła nagle z szerokim uśmiechem, wyciągając do mnie swoją ciepłą łapę. Nieco zaskoczony szybko przeanalizowałem dostępne ruchy, aż w końcu z nieuwidaczniającym się oporem ująłem ją i lekko opuściłem pysk, by zetknął się z jej nadgarstkiem. W mojej głowie na moment zapaliła się ostrzegawcza lampka, przypominająca o pojawiającej się w tamtym czasie potrzebie ochrony moich, najwyraźniej cennych, danych osobowych, zgasiłem ją jednak szybko, drwiąc z niej w myślach i odpowiadając krótko.
- Agrest. Chyba o złej porze wybrałaś sią na grzyby. Kwiecień plecień, ale nie przeplata jesieni z wiosną, tylko zimę z latem.
- Każda pora jest dobra na szukanie. Po prostu nie zawsze jest możliwe, by znaleźć. A wiosną jest przynajmniej przyjemnie.
- Kiedyś słyszałem, że nie mamy tutaj wiosny... - W zamyśleniu opuściłem wzrok na jej nogi. Zanim w myślach i słowach dokończyłem zdanie, moją uwagę przykuło coś dziwnego, owiniętego wokół tej łapy, która wcześniej przez cały czas stała na ziemi. Ot, zwykła, babska ozdoba, gdyby nie to, że sierść, o którą się ocierała, była zupełnie innej barwy, niż cała reszta wilczycy. Wytarłem swój pysk opuszkami palców i dopiero wtedy dostrzegłem, że dotknięta przeze mnie łapa wadery pozostawiła szary pył również na moim ciele. Na moment znieruchomiałem, podnosząc oczy po dłuższej chwili.
- Opal, to Ty?
Ślepia wilczycy zrobiły się jeszcze większe, niż były wcześniej, ale jeszcze szybciej powróciły do normalnych, a może nawet ciut skromniejszych rozmiarów.
- Kurczę. Widzisz...
- Kto cię tak ładnie pomalował?
- Oj... - Opal starła z pyska szaro-brązowe plamy, przy okazji wichrząc rzęsy z jeleniego włosia. - No dobrze, skoro tak daleko to już zaszło, może mogę cię wtajemniczyć.
- Chyba nawet powinnaś. - Usiadłem na ziemi, czekając na dłuższy wywód.
- Chodzi o nasze nowe śledztwo.
- Domyśliłem się. Dlaczego w WSC i dlaczego ja nic o tym nie wiem?
- Wszystko robimy w porozumieniu z waszymi służbami. Nie mogliśmy cię poinformować, bo jesteś... można tak powiedzieć, zbyt blisko całej sprawy. - Nerwowo potarła jednym nadgarstkiem o drugi, odsłaniając swoją sierść barwy popiołu.
- Czy to co stało się kilka dni temu, z naszym udziałem, w waszej watasze, było częścią tego śledztwa? - Wilczyca pokiwała głową, a ja mimowolnie powtórzyłem jej gest. - Czyli mój brat o niczym nie wiedział?
- Wyjątkowo, bo on też...
- Czy wy nas podejrzewacie o jakieś morderstwo, do czorta?
- Nie, nie, to nie tak!
- Kto o tym wie, jeśli on o tym nie wie? O śledztwach na naszej ziemi powinien wiedzieć wszystko, jak ja.
- Na bieżąco informujemy... waszą kompetentną jednostkę.
- Ach, aha, mogłem się spodziewać. A ja dowiem się wreszcie, o co chodzi, czy mam iść ciągać za rękaw mojego asystenta?
- Podejrzewamy, że na naszych terenach pojawiają się szpiedzy. Wygląda na to, że ktoś śledzi... Mitriall.

< Espoir? >

niedziela, 25 kwietnia 2021

Od Amelii CD Apollo Anubisa Ain - "Ciemna droga"

Podróżowałam przez niezliczone góry morze i polany. Moim towarzyszem w poszukiwaniu watahy, która nas przyjmie był Bob. Mój kompan i przyjaciel, którego uwielbiałam. Była to żabka, która towarzyszyła mi przez podróżowanie po świecie.



Może i nie był bardzo rozmowny, ale strasznie się świetnie bawiliśmy. Przygody były bardzo wspaniałe z nim u boku. Lecz przyszedł czas by osiedlić się w watasze jakiejś. Byliśmy w dwóch watahach ale nie wiedzieć czemu nie chcieli przygarnąć Bob'a. Nazywali go demonem. Obrażali go i mnie w ten sposób. Odchodziliśmy od nich obrażeni. Gdy w końcu przybyliśmy do Watahy Srebrnego Chabra przygarnęli mnie i Boba! Byłam bardzo szczęśliwa. Stanęłam na dwóch łapach złapałam w łapki Boba i kręciłam się z nim w kółko ze szczęścia. Postawiłam Żabkę na głowie i ruszyłam zwiedzać tereny. Wyczułam czyjś zapach więc poszłam się przywitać. Wilk stał na plaży i moczył łapy.  Odchrząknęłam.
- Kim jesteś ? - spytałam
Wilk obrócił się i odparł.
- Podróżnikiem - uśmiechnął się
- O jak super! - uśmiechnęłam się - też jestem ! znaczy się byłam, bo skończyłam z tym na jakiś czas - zaczełam mówić szybko -  O przepraszam jestem Amelia a to Bob- odparłem i szturchnęłam Boba by się przywitał. Ten otworzył powoli usta i językiem smyrnął wilka po policzku. Po czym schował język i powoli mrugnął ( jedno oko zawsze wolniej mrugało od drugiego śmiesznie to wyglądało). 
- Apollo - odparł miło 
- Co zwiedzasz powiedz, opowiadaj ile wlezie! A ta woda jest zimna czy w miarę - znów zaczęłam paplać szybko - A w ogóle jesteś z tutejszej watahy ? 

Apollo ?

sobota, 24 kwietnia 2021

Od Flory – „Urodzona w Karmazynie” cz.1

Życie w Watasze Karmazynowych Pól było raczej spokojne i odrobinę nudne. Wszystko grało jak w zegarku, każdy wiedział jakie ma zadania i jakie zadania odziedziczy po swojej rodzinie. Nie było miejsca na zmiany, bunty czy rewolucje. Nikt nawet o tym nie myślał, rodzina alf opiekowała się swoim Królestwem jak przystało na dobrych władców. Jedzenia i wody nigdy nie brakowało, od lat nie było wojen, a tereny watahy były najpiękniejsze w promieniu wielu mil. Nikt kto choć na chwile zatrzymał się w Watasze Karmazynowych Pól, nie potrafił już z niej odejść. Była marzeniem wielu… i tak samo była także dla wielu zmorą.

Tereny watahy rozciągały się w ogromnej dolinie, która z trzech stron otoczona była górami. Masywy górskie były nie do przejścia przez wilka, dzięki czemu Królestwo nad którym piecze trzymał od stuleci ten sam ród było bezpieczne, a wszelkie formy najazdów i walk, były prowadzone tyko od strony wschodniej, gdzie ujście miała rzeka, płynąca przez całą długość doliny. Rzeka zwana Rwącą uchodziła do jeziora Spokojnego, gdzie wszystkie pobliskie watahy co dziesięć lat zbierały się na oficjalne odnowienie sojuszy, zwykle polegających na połączeniu dwóch rodów alf i zawarciu małżeństwa pomiędzy dwoma ich młodymi członkami. Para albo wybierała Królestwo który chciała rządzić, albo rządziła obiema krainami, albo zakładała nową, odrębną watahę, w pobliżu Jeziora Spokojnego. Właśnie w ten sposób, przez setki lat istnienia Karmazynowych Pól, wataha powiększyła się już trzy razy, i zyskała blisko dziesięć zaprzyjaźnionych sojuszników. W ciągu tego czasu miały miejsce tylko dwie, krótkie wojny, które szybko skończyły się wygraną sojuszniczych watah. Królestwo było silne, kwitnące i dobrze się rozwijało. Każdy z mieszkańców doliny myślał, że tak będzie już zawsze.

---

Pierwsza Karmazynowa polana, usłana była co wiosnę tulipanami. Druga zaś mieniła się czerwienią maków. Trzecia, podobnie jak reszta o pięknej krwistej barwie, należała do hortensji. Za to czwarta… Mieniła się pasmami byliny, Pysznogłówki szkarłatnej i krzewów z kwiatostanami zwanymi Krwawnikiem pospolitym. Każda z polan miała inne znaczenie. Tulipanowa należała dla młodych zakochanych, którzy rozpoczynali swoją drogę. Była najczęściej wybieraną na wesela i śluby. Hortensja wybierana była przez pary z dłuższym stażem, których miłość przetrwała próbę czasu i umocniła ich związek, bardzo często już małżeński. Maki zaś były miłością straconą. Owdowiali małżonkowie i małżonki przychodziły tu, by zaznać spokoju i usłyszeć kochający głos zmarłego ukochanego lub ukochanej. Polana Bylin była krwawiącym sercem rozstania, które przychodziło nagle i zmieniało życie, najczęściej młodego wilka, w krótką acz zdrową rozpacz po odtrąceniu.

Była jeszcze jedna polana, ukryta pomiędzy drzewami, niewidoczna z góry i piękniejsza niż wszystkie inne. Mieściła się przy terenach alf, jaskiniach Królewskiej pary, które położone były tuż przy źródle wypływającej z gór rzeki Rwącej. Polana została stworzona specjalnie dla Samicy Alfy, która uwielbiała przechadzać się wśród niskich krzewów dzikiej róży i wąchać ich silny acz wątły zapach. To właśnie w tym miejscu lata spokoju Watahy Karmazynowych Pól miały się odmienić.

- Maleno! – krzyknęła jedna ze służek Alf, do położnej, która już od jakiegoś czasu oczekiwała jej przybycia. – Zaczyna się! – Wadera o mocnej posturze, wstała z posłania, chwyciła wiklinowy kosz z potrzebnymi przyborami w pysk i poszła z głosem służki. To był wielki dzień. Dla niej i jej rodziny. Mogła uzyskać łaskę Alf, zostać osobistą położną Samicy Alfy i móc żyć wśród Karmazynowych Pól, a nie niżej, tak jak to miało miejsce teraz.

- Skurcze są już co kilkanaście sekund. – ta informacja lekko przeraziła Malene, powinna była już wcześniej przybyć. Kazali jej czekać, ale może powinna się była sprzeciwić, że jako położna powinna być przy Królowej już wcześniej?

- Musimy się spieszyć. – powiedziała tyko i już biegiem pognała za służącą Alf.

---

Poród nie przebiegł tak pomyślnie jak powinien. Pomimo dobrej zdrowotności Cora, Samica Alfa, urodziła pierwsze szczenię martwe. Wyglądało jakby zmarło już dawno, a jego wygięte, nie do końca uformowane ciało, miało już następnej nocy śnić się w koszmarach Maleny. Następne szczenię tliło się czystą dobrocią, jej aura jak tylko pojawiła się na świecie rozświetliła twarze wszystkich zebranych. Na kilka wspaniałych minut, nawet ból porodu przestał być wyczuwalny dla jej matki. Malutka samiczka ułożona została na świeżej, niedawno zakwitłej trawie. Gdy szczenię dotknęło zielonego poszycia, wokół niej momentalnie zakwitły polne, kolorowe kwiaty. Matka spojrzała na dziecko z miłością i już wiedziała jakie nada imię swojej, bądź co bądź pierworodnej i późniejszej następczyni jej miejsca.

- Flora… - szepnęła cicho z uśmiechem, po czym zgięła się wpół, czując nadejście kolejnego szczenięcia. Po przyjściu kolejnej córki na świat, nastroje się odrobine zmieniły. Identyczność szczeniąt wzbudziła dziwne odczucia. Różnica była w zachowaniu. Flora leżała cicho tylko wąchając otaczające ją kwiaty i zapoznając się z nowy, dla niej światem. Jej siostra za to skrzeczała niemiłosiernie jakby wiedziała, że ten świat nie jest dla niej i chciała wrócić skąd przybyła. Mimo dziwnych odczuć, matka wzięła drugie dziecko do swoich łap i spojrzała na nie z taką samą miłością jak na pierwsze.

- Aurora. Ty będziesz Aurora. – Powiedziała lekko i z wysiłkiem. Jej siły były wyczerpane, ale byłą szczęśliwa mając dwie córki. Idealne bliźniaczki, które dadzą jej nowy cel w życiu i przyniosą samo szczęście. Tak właśnie myślała Samica Alfa i z tą myślą odłożyła Aurorę na trawę, tuż obok jej siostry Flory. Krzyki szczenięcia, a raczej jej ryk, nagle się wyciszył, gdy samiczka dotknęła nowego podłoża. Zaczęła wąchać, przebierać małymi nóżkami w miejscu i zapoznawać się z nowym miejscem.

Nagle. Wszystko się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Mała Aurora zawyła ponownie, a ja cienki ale donośny głosik rozszedł się po całej różanej polanie i części lasu. Trawa pod jej łapami zaczęła żółknąć, a później brązowieć. Niestety martwa zaraza nie zatrzymała się tylko w obrębie małej waderki, a pobiegła dalej. Zebrane na poród służące, położna i sama Królowa patrzyły z przerażeniem jak w kilka sekund cała polana obumiera. Zniknęły żywe kolory pozostawiając zbrązowiałe, zgniłe korzonki. Tylko w powietrzu pozostało kilka czerwonych płatków róż, które w porę oderwały się od dna kwiatowego. Mała Aurora pomimo idealnego podobieństwa do siostry, była jej kompletnym przeciwieństwem. Zielone źdźbła trawy zostały nienaruszone tylko w jednym miejscu. Poruszały się lekko na wietrze wokół malutkiej Flory, która nie zdając sobie sprawy z nadchodzących trudów, zasnęła po raz pierwszy odkąd wyszła z łona matki.  

CDN.

 

Od Apollo Anubisa Ain - "Ciemna droga"

Noc. To stanowczo była jego ulubiona pora dnia. Słońce ustępowało nieskończonej i nieprzejrzanej ciemności, która bez wyjątków pochłaniała cały świat w swoje objęcia, a przed zabraniem całego światła przeszkadzał jej jedynie księżyc wiszący na nieboskłonie. Ten tej nocy lśnił pełnią swojej okazałości. Jednak Apollo to nie obchodziło. Nie widział jak ślicznie drzewa rzucają ciebie i jak bezchmurne jest niebo. Nie to zachwycało go w końcu w nocy. Błędem byłoby założyć że tak właśnie jest. 
To co Ain najbardziej doceniał w nocy były jej dźwięki i zapachy. Uderzenia skrzydeł nietoperzy, które nurkowały w poszukiwaniu swojej zdobyczy mijając się z gałęziami drzew o milimetry. Wiatr szumiący piórami w sowich skrzydłach i symfonie dudniące w piersiach tych ptaków, które ulatywały w powietrze niczym tykanie nocnego zegara, huhu huhu. Cichy, aczkolwiek chłodny wiaterek z północnego wschodu który bawił się małymi jeszcze listkami, samotnie wyrastających na ogołoconych drzewach. Świeże zapachy trawy która zgrzana dziennym skwarem teraz mogła odetchnąć z ulgą i przy wieczorze zrosić się aby przynieść sobie ulgę. Wilgotność pod łapami pozwalała wilkowi poczuć coś więcej niż tylko teksturę połączoną z nikłym zapachem, który docierał do niego podczas rządów słońca. 
Dlatego lubił noc. Podczas kiedy dzień był głośny, noc zaszczycała świat swoim spokojem i balladami napełnionymi snem i relaksem. Nie ciężko było się więc domyślić, że Apollo podróżował właśnie kiedy to księżyc górował nad światem, otaczając go ciepłą kołdrą świadomości o otaczającym go mroku. Miał zamknięte oczy co było jego zwyczajem od kiedy odkrył swoje moce, zwłaszcza kiedy dzień chował swoje gorące promienie za horyzont. Gdyby uchylił choć odrobinę powiekę, przywitałby go taniec dusz, hulanki i gwar rozmów, którego chciał uniknąć. Poza tym wzrok nie był mu do niczego potrzebny, jeśli miał być szczery. Radził sobie bez niego całe życie, a moce mu tego nie ułatwiały. Co więcej stawały się często utrapieniem młodego basiora, gdyż napady ( tak sam Apollo nazywał nagłe wizje przyszłości) doganiały go w chwilach najmniej spodziewanych i bezużytecznych. Nie opanował w końcu swojej umiejętności na tyle aby samemu przyzwać wiarygodną i nierozmytą wizję. Takie oczywiście się zdarzały, ale były dziełem przypadku i jego niezrozumienie jak nad nimi panować nie ułatwiało mu niczego. Prychnął na samą myśl o przedziwnych gdybaniach, w które czasami sam nie wierzył. W końcu jego moc wydawała się tak nierealnie błaha. W końcu jak ślepy wilk mógł przepowiadać coś co stanie się w przyszłości? Otóż on sam nie wiedział, czy to na pewno przyszłość. Wilki wokół niego z góry założyły to jako świętą i nie do obalenia prawdę. Skoro coś przepowiada to musi być przyszłość, czyż nie? Otóż tak. Większość przepowiedni dokonywała się nieważne kto i jakie kroki poczynił by temu zapobiec. Jednak ciężko było wykonać i to gdyż z niewiadomego powodu, tak jakby los chciał Apollo kopnąć w zadek, wszystkie losy wychodzące z jego ust zawierały się z przedziwnych metaforach ,epitetach , kontrastach i ogólnie pojętym poetyckim bełkocie, bo inaczej sam by tego nie nazwał. W dodatku jeśli nie zapamiętałeś wszystkiego, twój problem. Apollo przecież też tego nie zapamięta, zwłaszcza że powtórzyć nie może. A kto przy normalnych zmysłach nosi ze sobą kartkę i coś do sporządzenia zapisku kiedy napad rzuci się mu do gardła odbierając resztki klarowności.  
Prychnął cichutko myśląc o tym. Jakie jego życie było czasem niezrozumiałe. Taki zaplątany w myśli, urocze dźwięki nocy i zapachy wszechobecnego świata, które tak czarowały jego nozdrza, szedł prosto przed siebie bez lepszego celu lub miejsca w którym mógłby się ukryć. Jego beztroska jednak nie trwała długo. Szybko dość jego nos za zaczął wyłapywać charakterystyczny smrodek wilczej sierści, przez co jego własna zjeżyła się na karku. Stąpał już dużo bardziej ostrożnie, a przyjemne dźwięki nocy uwięziły go w swojej cichej symfonii. Jego ogon drżał z każdym niepożądanym odgłosem, sprawiając że coraz bardziej popadał w swoją własną paranoję. Miziający go do tej pory wiat nagle stał się mocno dokuczliwy i za zimny. To był dla niego zły omen, gdyż Apollo niczym głupie szczenię wierzył w takie bzdury. Zatrzymał się na niewielkiej polanie strzygąc uszami. Jego zmysły były teraz drażnione przez głośny szum, targane niczym fale, a pysk omiatany słoną bryzą. Z lekką niepewnością i głową przy ziemi udał się w kierunku, który wręcz wołał go do siebie. Przystanął dopiero na granicy drzew gdzie jego łapy delikatnie zatonęły w piachu. 
Morze. Tak dawno nie czuł morza, że wydawało mu się że już o nim zapomniał. Że rozmyło się w jego pamięci wraz ze swoim zapachem i kojącym szumem powolnych fal, które tej nocy leniwie opadały na brzeg zabierając fałdy piachu i wymieniając je na muszle i kamienie przybywające z dalekiego dna. Zbliżył się tracąc swoją czujność i dając pochłonąć się naturze jak miał w zwyczaju. Zanużył przednie łapy w wodzie i zaciągnął się świeżą bryzą, która tak ochoczo owiewała jego pysk i drażniła uszy podmuchami i szumami. Było mu przyjemnie. Przez krótką chwilę. Szybko jego spokój został zaburzony kiedy za jego plecami ktoś odchrząknął. Wewnątrz jego serca zapanowała nagła burza, panika , jadnak w swoim wyuczonym stylu na zewnątrz nawet nie drgnął. Odwrócił się jedynie w kierunku głosu, oczy pozostawiając zamknięte.

  - Kim jesteś?

  - Podróżnikiem?- liczył że obcy to łyknie. Że upiecze mu się nieautoryzowane wejście na tereny jakiejś watahy. Uśmiechnął się szeroko chcąc wyglądać przyjaźnie, bo właściwie wolałby nie walczyć. Może nie nocą, aby nie zaburzać słodkiego porządku i ciszy tej pory dnia. 

<Amelia?>

Nowy członek!

Apollo Anubis Ain - opiekun szczeniąt

piątek, 23 kwietnia 2021

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

Przez opuszczone powieki patrzyłem w jaskrawe, południowe słońce. Nie miałem już żadnego pomysłu na to, gdzie mógłbym szukać Ciri, ani w ogóle, w którą stronę i po co iść. Dzień powitał mnie dosyć dużym zawodem i cała chęć działania wypaliła się szybko, jak połamana zapałka.
- Hej, a ty to kto? - szorstki głos wyrwał mnie z zamyślenia. Ściągnąłem brwi.
- Zależy kto pyta - burknąłem, po czym zamrugałem oczyma, by odpędzić od siebie poranne znużenie, towarzyszące mi od chwili wyruszenia z polanki.
- To nie ten koleś z WSC? - do pierwszego głosu, dołączył drugi. Westchnąłem z niezadowoleniem i podniosłem się na wszystkie cztery nogi, by w razie potrzeby móc szybko zareagować, walką lub ucieczką. Atak jednak nie następował, a może tylko przeciągał się w czasie, bowiem kilkoro wilków, które zobaczyłem właśnie teraz, wyłoniły się z lasu powoli, jak stado wylęknionych sarenek.
- Pluję na WSC, jeśli was to interesuje - rzuciłem, wzruszając ramionami, na co stado zaczęło chichotać znacząco.
- Te, Admirał!
- Klab, no co za spotkanie.
- Niezbyt szczęśliwie skończyła się nasza współpraca.
- O jakiej współpracy mówisz? - Skrzywiłem się i prychnąłem dosadnie. - O tym co odwaliliście pierwszego dnia, przez co wszyscy leżeliśmy później... - Mimochodem, podejrzliwie zerknąłem na towarzyszy ciemnego wilka. - ...Chorzy?
- E, to nie nasza wina. Tylko twoja i twojego ziomka.
- Słuchaj, nie mam na to czasu. Jak będę jeszcze kiedyś potrzebował pomocników pajaców, to na pewno zgłoszę się do ciebie. Moja dziewczyna gdzieś zniknęła. Nie wiecie nic o tym?
- A tak się składa, że wiemy. - Basior zawarczał i najeżył się jak dziki. - Ale trochę szacunku, chabrowy ogryzku! - Jego kilka kroków i moje kilka kroków, aż w końcu stanęliśmy całkiem blisko, naprzeciwko siebie.
- Szacunku?! Przez te idiotyczne wygłupy zmarnowaliście cały nasz zapas... - Zacisnąłem szczęki.
- Dobra, dobra. Chcesz się dowiedzieć, co u dziewuszki? - zachrypiał, z wyraźną nutą wesołości, wyzierającą z każdej sylaby. Zanim usłyszałem jego następne słowa, mogłem być pewien, że zrobi mi nimi na złość. Dreszcz rozjuszenia przebiegł po moim grzbiecie, postarałem się jednak powstrzymać go przynajmniej do czasu, gdy nie usłyszę: co właściwie u dziewuszki.
- Gadaj. To wasza sprawka? - spytałem sucho, próbując wywiercić wzrokiem dziurę w jego bezużytecznej czaszce.
- No coś ty, mam coś lepszego. Odurzyli ją ziółkami i zabrali ją wasi strażnicy z - tu nastąpiło dźwięczne splunięcie na ziemię - chabrowni.
Wraz z każdym następnym słowem coraz mocniej czułem, że tracę kontrolę nad swoją szczęką, która w końcu zjechała bezwładnie o centymetr, czy dwa, jakby bez pytania mnie o zdanie, chcąc zrobić miejsce na oburzony okrzyk niedowierzania. Nie zdążyłem jednak wydać go z siebie, bo ciemny basior dodał jeszcze bardziej kąśliwie:
- Lepiej się tam bawicie na co dzień, niż my na stypach. A przed NIKL'em robią z siebie niewiniątka, biedne robaczki. - Nieznacznie odwrócił pysk do reszty swojego towarzystwa, przysłuchującego się rozmowie w ukontentowanym milczeniu.
Bez słowa odwróciłem się i ruszyłem w kierunku polany, by jeszcze raz sprawdzić, czy na pewno, jakimś choćby cudem, nie zastanę tam Ciri.
Na całe szczęście, noclegownia leżała po drodze na tereny przygraniczne, więc nie musiałem obracać. Bo oczywiście Ciri tam nie zastałem.
Nadal jednak miałem w głowie więcej pytań, niż odpowiedzi i nawet dowiedzenie się, gdzie przebywa obiekt mojego pożądania, zamiast rozwiać wątpliwości, jedynie zastąpiło je kolejnymi, przy okazji dodając od siebie kilka nowych.
Skąd wiedzieli? Kto, jak i dlaczego ją zabrał?
Odpowiedź na przynajmniej pierwsze pytanie wydawała się prosta, a w swojej prostocie rozsierdziła mnie jeszcze bardziej. Chciałem uwolnić się od swojego starego życia, jeśli samo mnie z siebie wykopało. Nie chcą, na czele z tą autorytarną szują, pracy Admirała, bo im nie wystarczała, nie będą mieli Admirała w ogóle. To taniec z aniołami, czy pakt z diabłem, na wszystko co żyje?!
Tymczasem, obok pytania drugiego, a raczej zbioru powiązanych ze sobą pytań, błysnęło kolejne. Jak w ogóle dowiedział się o tym Klab i jego koledzy? A może jednak byli w to zamieszani? A może parszywie kłamali, opowiadając mi taką wersję wydarzeń, co? Tak, to wydawałoby się logiczne. Ale nie... Musiałem przygotować się na najgorsze. Na taką właśnie prawdę.
To co, Admirał. Czas wracać. Tylko na chwilę, oczywiście, że tylko na chwilę. Po tą ofiar... znaczy, odebrać dziewczynę tym palantom. Nawet, jeśli mieliby to być jej ukochani rodzice. Nie, wróć. Zwłaszcza gdyby byli to oni. Z resztą ich watahy policzę się później.
Przysiadłem na trawie, a w mojej głowie zaczęła kiełkować nowa myśl. Najpierw należało zastanowić się, które z nich stało za całą tą akcją. Kara, czy Szkło? Szkło, wydawało się to ze wszech miar bardziej prawdopodobne. Dostał niezbędne informacje od swojego niezawodnego źródła i przyszedł po Ciri aż do WSJ, pewnie siłą zaciągając ją na ich ziemie.
Tym razem cały się zagotowałem. Pojawił się więc jeszcze jeden plan: coś trzeba z tym zrobić. A co innego można zrobić z przeszkodą, niż po prostu ją usunąć?
Całą trasę pokonałem w może dwie godziny, zasapawszy się trochę i rozeźliwszy przez to jeszcze bardziej. A na miejscu czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Moja jaskinia, moja twierdza, została zajęta przez wrogie jednostki. Wokół roznosił się zapach przynajmniej kilku osobników, a pomiędzy nimi bez trudu rozpoznałem Ciri i jej matkę.
Warknąłem w duchu. Potrzebowałem narzędzi, wszystko zostało w środku.
Zaciągnąłem się jeszcze raz, próbując rozróżnić pojedyncze zapachy.
O, był też Mundus. I strażnicy z WWN.
Zawahałem się przez chwilę. Jeśli ufać zmysłom, wyglądało na to, że Ciri wciąż była w środku, ale najprawdopodobniej została sama.
Podszedłem bliżej, a rozlegająca się wokół, głucha cisza, zdawała się każdą sekundą potwierdzać moje przypuszczenia.
W końcu przełamałem się i powoli wszedłem do środka.
Jest sama!
No i jak jej to teraz powiedzieć? "Ciri, słuchaj, wpadłem na pomysł. Musimy pozbyć się twojego ojca"?
- Ciri, słuchaj, wpadłem na pomysł. Yyy... - urwałem, wahając się przez dłuższą chwilę. Sytuacji nie poprawiły rozjaśnione w mgnieniu oka ślepka, lecz, zdawało mi się, równie zdziwione, wyzierające na mnie z ciemności.
- Admirał...
- Nie, czekaj. Najpierw mi powiesz, co się do pioruna stało - warknąłem, zbliżając się do niej szybkim krokiem, aż w końcu stając tuż nad nią, z mięśniami napiętymi stanowczo bardziej, niż było trzeba. Niepewnie uniosła się na przednich łapach.
- Nie pamiętam, Admirał... Odurzyli mnie i przyprowadzili tutaj. A może przynieśli - dodała w zamyśleniu.
Z ciężkim fuknięciem wydmuchnąłem powietrze i w niewygodnej nawet dla siebie pozycji, oparłem przednią łapę o ścianę, znajdując się teraz tuż nad wilczycą. Prędko oblizałem zaschnięte z nerwów wargi i strzeliłem wzrokiem na boki.
- Posłuchaj mnie. Ech... kto cię przyprowadził? Te trepy z WWN? Na czyje zlecenie? Szkła? Mogę zrobić tak, Ciri, że już więcej mi cię nie odbierze. I ty mi w tym pomożesz. Chcesz tego, prawda? Chcesz, żebyśmy w końcu stąd odeszli? To zrobimy to. Ale najpierw pozbędziemy się przeszkód - mówiłem coraz szybciej, nie zważając już na to, że wyrzucam z głowy myśli, które być może powinny jeszcze trochę się w niej uleżeć i poczekać, zanim ujrzą światło dzienne, tym bardziej w takim towarzystwie. Popatrzyłem na nią, zamiast uśmiechu przywdziewając coś na kształt jego zdyszanej, niedbałej karykatury i zwolniłem. - A potem tak im uprzykrzymy życie, że będą prosić, żebyśmy zniknęli zupełnie. Co ty na to? Zgadzasz się?
Byliśmy tak blisko siebie, że czułem każdy jej delikatny oddech na swojej piersi. Tym bardziej ona musiała czuć mój, mocniejszy i burzliwy.
Zapadła chwila ciszy.

< Ciri? >

Nowy członek!

Amelia - pomocnik

Od Tory CD Ruki - "A z wami to w ogóle da się pobawić...?"

Od samego początku czuł że cos jest nie tak. Że coś nie gra w tej całej układance świata. Jakby jakiś ważny i istotny dla jego osoby fragment zaraz miał odpaść i zgubič się w odmętach pamięci. Ten niepokój wzrastał z każdą chwilą coraz bardziej, a obawy wpływały po jego karku jak burzowy deszcz. Mocno i pozostawiając za sobą ciężką świadomość niepewności, która drażniła go niemiłosiernie. Nienawidził się tak czuć. Wzbudzało to w nim jego prawdziwe ja, które przecież tak bardzo starał sie chować za maska normalności i spokoju, który tylko powierzchownie zatłatwiał sprawę. Dlaczego więc teraz nawet kamienna twarz nie chciała wpłynąć na jego pysk, a zęby zgrzytały kiedy starał się określić co dzieje się nie tak? Dlaczego więc sierść jeżyła się mu na karku jakby drażnił go wiatr zapraszając do wali i pogoni za nieuchwytnym powiewem? Dlaczego tak dobrze wyszkolony w byciu aktorem na scenia zwanej światem wilk jak on, teraz rwał kamienie pazurami, pozostawiając w nich na wieki szrami i pamięć jego własnej słabości? Dlaczego łzy bezsilności i nagłego smutku cisnęły się mu do oczu tak uporczywie że pozwolił im płynąć? Coś stanowczo było nie tak. Jakby fragment jego istnienia był wymazywany, wyrywany z jego wbrew pozorom, wrażliwego serca aby pozostawić w nim dziurę pełną niezasklepialnego żalu. Siłą musiał ruszyć swoje ciało z miejsca aby zerwać się do biegu. Panicznego poszukiwania puzla, który zagubił się wśród drzew oddalając się od swojej układanki i miejsca gdzie powinien pozostać na wieki wieków. Zamilkł w pewnym momencie liedy nagła bezsilność unieruchomiła jego mięśnie i sparaliżowała umysł, aż zrobiło mu się słabo i upadł na ziemię z rozmytym obrazem przed oczyma. Oddech zaparł mu się w piersiach ze zdenerwowania, aż dreszcz nie przebiegł przez jego plecy boleśnie kłując w ciało i zmuszając go do wstania. Więc tak jak kierował go impuls uniósł się i zziajany dyszał ciężko. Klarowność wracała mu po tym dziwnym ataku, którego nigdy wcześniej nie doznał, a nagły spokój powoli koił jego serce. Jakby znalazł czego potrzebował. Powoli zamrugał. Panowanie nad własnym ciałem wróciło. Już nie drapał pazurami niewinnej ziemi. Nie warczał na wiatr goniąc za nieuchwytnym świstem między liśćmi. 
Był już tylko spokój.

Zdezorientowany szedł za zmysłami, które doprowadziły go do mniejsca najmniej spodziewanego. Jaskinia medyczna przywitała go ciepłym powiewem z wnętrza. Znajomym ciepłem, znajomego ognia. Wszedł do środka niepewny wewnątrz, jednak żwawym krokiem. Jego ogon zamiatał ziemię niespokojnie kiedy stanął po środku czując narastającą wściekłość i żal, który jednak stłumił za maską nienaruszonego spokoju. 

  - Oh Tora!- przywitał go wesoły głos Flory.
  - Witaj- uśmiechnął się delikatnie schylając głowę na przywitanie. 
  - Tak tak. Dobrze że jesteś przyjacielu! Twoja siostra leży tam- wskazała łapą na jedno z posłań -Może jesteś w stanie poradzić coś... Na ten ogień?- westchnęła wyraźnie zmartwiona

  - Ognień nic jej nie zrobi. Zwłaszcza jej własny.- uspokoił ją cichutko i ruszył we wcześniej wskazaną stronę. Stanął przed twardą, lekko błyszczącą się barierą, wewnątrz której szalał gorący ogień. A pomiędzy niespokojnymi płomieniami leżała ona. Jego droga siostra. Taka bezbronna i cicha. Jakby to sen, a nie śmierć próbował pojmać ją w swoje objęcia. Już teraz Tora rozumiał skąd ten przedziwny napad. Jego bliźniaczka na chwilę spotkała się oko w oko ze śmiercią. Jego oczy mimowolnie zaszły łzami na samą myśl o tym że mógł ją tak łatwo stracić bez najmniejszego do widzenia. Szubko jednak opanował się słysząc kroki za sobą, zaglądając w ramtym kierunku bystrym okiem. Yir który stanął przy jego boku opowiedział mu wszystko. 

Był wdzięczny Ruce za ratunek dla swojej siostry. Dlatego gdy spotkał ją na zewnątrz tal rozdartą w oczach, zagubioną we własnych myślach. 
  - Martwisz się o nią?- tyle wydukał a czuł jak wywołał czustą i dziką burzę wewnatrz jej serca. Nie wiedział jednak czy zranił ją czy bardziej poruszył w jiej coś czego nie vzuła wcześniej i teraz próbowała w szaleńczym pędzie złapać resztki swojej osobowości aby nie pozwolić sie jej rozpaść. Znał to uczucie. Dopadało go tak często, a panowanie nad tym było tak ciężkie. 
  - Nie przejmuj się, moja siosta jest silna.- czuł że potrzebował tego znacznie bardziej niż ona. Tego zapewnienia że czerwona wadera poradzi sobie sama z tą słabością. W końcu płomienie nie dopuszczały nikogo innego do jej słabgo ciała i nawet on nie był w stanie ugasić tego ognia w obawie że razem z nim zniknje ciepło i życie ciała które chroni. Jednak nie otrzymał odpowiedzi. Jedynie świst powietrza musnął jego policzek kiedy Ruka zniknęła z jego widoku, który i tak ostatnio zawodził go. Jeednak wbrew temu po co przyszedł skierował swoje kroki za nią. Długo nie szedł. Nie szukał, ha! Nawet nie musiał. Stała nad klifem patrząc w dalekie morze, które uporczywie próbowało wspiąć się po śliskich kamieniach w górę, jadnak ześlizgiwało się za każdym razem, aby potem z większą furią uderzać o skały. Usiadł obok niej bez słowa i zawachania. Przez chwilę oboje w spokoju wdychali słoną bryzę miło miziającą ich futra i bawiącą się ich zmysłami wodząc ich za nosy.
  - Ty też jesteś silna prawda?- spytał cicho nie oczekując odpowiedzi. Nie oczekiwał łez, śmiechu, niczego. Rozłożył jego ze skrzydeł zgarniając ją pod nie, jak kiedyś robił jego ojciec kiedy Tora był smutny, lub płączący. Pomagało to też Porzeczce. Podejrzewał że to zwyczajnie dawało świadomość że nie jest się samemu. - Bardzo silna. Uratowałaś moją siostrę. - spuścił uszy po sobie - Ale może dość o niej. Jak TY się czujesz?- jego serce podpowiadało mu że należy spytać. Coś mówiło mu że odpowiedzi nie uzyska. Może nie prawdziwej, jdnak liczył w głębi duszy że starczy już ukrywania prawdziwych emocji. Dotarło  do niego że nawet zwykła wściekłość i odepchnięcie wystarczyłoby mu. Cokolwiek.

<Ruka?>

czwartek, 22 kwietnia 2021

Od Nymerii CD Enkasa – „Samotna wśród tłumu”

- Agrest? Wszystko z Tobą w porządku? – spytała Ciri, gdy cała nasza czwórka znalazła się w jaskini wojskowej. Alfa wyglądał niemrawo, telepało nim jakby przesadził z alkoholem, albo wymieszał go z jakimś świństwem. Spojrzałam na niego uważnie, czekając, czy jego umysł sam otworzy się na mnie. Nic takiego jednak się nie stało, a wolałam nie używać swojej mocy, bez wyraźnego powodu.

- Nie, wszystko jest dobrze. – powiedział po czym stał się blady jak ściana i poleciał momentalnie do rogu jaskini, gdzie zwrócił całość najwyraźniej niedawno jedzonego posiłku.

- O. – spojrzał za nim Mundus. – Chyba się czymś struł. – odparł jakby to było zupełnie normalne i nie było się czym przejmować. Agrest za to opadł przy ścianie jaskini i leżał na skraju świadomości, wpatrując się w pustą ścianę przed sobą. – No mniejsza. Kto oprowadzi naszego nowego członka? Trzeba mu pomóc wybrać jaskinię, lub inne leże, skoro ma zamiar zostać na dłużej.

- Nie ufam mu. – powiedziałam krótko i pewnie.

- A po co byś miała. – odparł dwunożny ptak, zwracając się bezpośredni do mnie. – Jesteśmy jednak przyjazną watahą i przyjmujemy każdego… - spojrzał na majaczącego Agresta, jakby chciał pokazać, że to nie jego decyzja. – Należy mu się choć minimalny kredyt zaufania. – chrząknął na koniec, jakby wypowiadane przez niego słowa były zbyt trudne.

- Ja mówię serio. – zaczęłam znów patrząc na niego odważnie. – Jego umysł jest dla mnie zamknięty, jakby potrafił kontrolować co zobaczę a czego nie.

- Wydaje się jednak dość miły… - powiedziała cicho Ciri, na co ja nieświadomie przewróciłam oczami.

- To kolejna rzecz, która mi w nim nie pasuje.

- Może jesteś po prostu uprzedzona. Nie ocenia się książki po okładce. – duma płynąca z ust Ciri sprawiła, że nie mówiłam już nic więcej. Czekałam tylko na rozkazy. Wolałabym je przyjmować od alfy, ale najwyraźniej nie był w tym momencie dysponowany. Patrząc na jego ledwo utrzymującą się na szyi głowę, aż robiło mi się go żal.

- Nymeria idzie z nowym. Ciri ty zaprowadź tego… naszego alfę do Flory. – powiedział Mundus i zaczął już kierować się do wyjścia.

- A może odwrotnie? Nymeria jest silniejsza, ja pewnie nie dam sobie radę samej z Agrestem. – uśmiech na twarzy wadery jasno mi mówił, że to kolejna z jej cichych intryg, która miała połączyć mnie z jej stryjem. Westchnęłam cicho, ledwo zauważalnie.

- Pomogę ci z nim. Nymerio. – Skierował się do mnie i spojrzał na mnie uważnie, a ja prawie wzdrygnęłam się na ten pełen mocy, przeszywający wzrok. – Bardzo dokładnie wybadaj… znaczy się oprowadź naszego nowego przyjaciela.

Kiwnęłam głową rozumiejąc przekaz i od razu wyszłam z jaskini. Na zewnątrz czekał na mnie czarno-czerwony basior, który na mój widok od razu przybrał na pysku szelmowski uśmiech.

- Wybacz, że wcześniej się nie przedstawiłem – wypowiedział i złapał mnie za łapę, do której powoli zbliżył się jego pysk. W trakcie tego niesamowicie kiczowego momentu, nie spuszczał wzrok z mojej twarzy. Nawet powieka mi nie drgnęła. Nie mogłam wyjść z podziwu, że tak dzielnie to zniosłam. - Mów mi Enkas, mógłbym poznać Twoje imię ?

- Nymeria. – odpowiedziałam zabierając mu swoją łapę. – Mam Cię oprowadzić po okolicy i pomóc znaleźć miejsce do spania. – powiedziałam od razu.

- No to chodźmy. A może po drodze coś dla Ciebie upoluje? – spytał wysyłając mi po raz kolejny ten sam uśmiech.

- Jadłam już. Dzięki. – odparłam nawet na niego nie patrząc. – Jaką część naszej watahy najbardziej ci odpowiada na jaskinię? Plaża? Las? Góry? A może stepy? – tym razem spojrzałam na niego i gdy on się zastanawiał, wysłałam nikłą wiązkę ognia, która lekko musnęła jego głowę. Musi być jakiś sposób…. Muszę się jakoś do niego dostać.

<Enkas?>

wtorek, 20 kwietnia 2021

Od Ciri CD Admirała - "Taniec z Aniołami"

- Znalazłeś… to? – spytałam patrząc na niewielkie wejście do groty, w której na pewno kryło się coś więcej niż tylko gołe ściany jaskini. Pajęczyny, a co za tym idzie pająki… pewnie szczury też się znajdą. – Zobacz, ma dużo półek wewnątrz – powiedział wchodząc do środka, a przynajmniej próbując wejść. -  a wejście jest małe, dzięki czemu słońce nie będzie nas budziło z samego rana. – kontynuował z głową w jaskini, przez co ledwo słyszałam jego słowa.

- Nie. To nie jest to…

- No dobrze, może masz racje. Po prostu nie chce już spać na tej polanie. Te wszystkie inne wilki… - basior westchnął, a ja przybliżyłam się do niego.

- Znajdziemy coś niedługo. A jeśli nie, to zawsze możemy wrócić…

- Chcesz wracać? – wzrok Admirała mówił mi, że nie spodobało mu się to zdanie.

- Ja… - zaczęłam po czym westchnęłam lekko. – sama nie wiem. Potrzebuje czasu, żeby się przyzwyczaić. Za dużo się ostatnio dzieje.

Odwróciłam się i poszłam w przeciwną stronę nie chcąc o tym dłużej rozmawiać. Czułam się nadal rozbita. Potrzebowałam jak najszybciej znaleźć coś co zatrzyma mnie w jednym miejscu na stałe. Admirał był zbyt zmienny by mu ufać i wierzyć, że zaraz nie znajdzie powodu by i stąd odejść. A dobre wspólne miejsce, piękna jaskinia czy może nawet polana, mogły nas oboje utwierdzić w przekonaniu, że nie ma innego miejsca dla nas.

---

Obudziłam się z ciężką głową i zamglonym wzrokiem. Węchem zaczęłam szukać Admirała, którego czułam zewsząd, ale nie mogłam go dokładnie zlokalizować. Po kilku chwilach poczułam jeszcze jeden znajomy zapach, który zdecydowanie nie przypadł mi do gustu.

- Obudziła się nasza Śpiąca Królewna. – drgnęłam na nienawistny ton mówiącego. Czekałam, aż oczy przyzwyczają mi się do otoczenia, a ciało zechce ze mną współpracować.

- Zostałaś lekko odurzona, ale nie martw się, za kilka godzin wrócisz do siebie. – warknęłam lekko, choć bez mocy jaką chciałam z siebie wydobyć. Czułam, że byłam słaba, zbyt słaba by się bronić i walczyć. Choć nie czułam żadnego bólu, to czułam wiotkość mięśni i stawów, która nie pozwalała mi na kontrolę nad własnym ciałem.

- Czego chcesz? – spytałam zbyt lekko i zbyt cicho jak na zaistniałą sytuację.

- Co to za akcja była, Ciri? – nowy głos, który odbił się od ściany jaskini, zdziwił mnie na tyle, że spojrzałam w jego stronę i zaczęłam mrugać szybciej bo zobaczyć twarz rozmówcy. Czułam się jak w koszmarze, a może to właśnie był koszmar? Może moja podświadomość postanowiła sobie ze mnie zakpić? Nie mogłam sobie przypomnieć, czy moje poranne przebudzenie wraz ze wstaniem słońca, było wystarczająco rzeczywiste by móc obalić moja teorię. Chciałam tylko poszukać mi i Admirałowi nowej jaskini… Znaleźć nam miejsce w świecie i w końcu zostawić za sobą przeszłość. Nie pamiętałam bym coś znalazła a tym bardziej nie pamiętałam jak znalazłam się tutaj. W naszej jaskini w górach, otoczona przez dwunożną kreaturę wilka i… własną matkę.

- Mamo? – szepnęłam widząc przeskakującą rudość w oczach.

- Co się z Tobą dzieje dziecko? – spytała z bólem w głosie, a ja poczułam jak ten ból wnika do mojego serca. Właśnie dlatego chciałam odejść po cichu. Nie informować ich… tak jak mówiła Nymeria. Prawda ich zniszczy. A już na pewno zniszczy moją matkę.

- Ja tylko… próbuje

- Próbujesz obalić Agresta?

- To nie tak! – krzyknęłam, patrząc na nią już czystym wzrokiem. Leżałam jak przykuta do podłogi, mając siłę tylko poruszać głową. W moim umyśle znowu zagościł mętlik. To właśnie to. To moja kara, za coś co zrobiłam. Zrobiłam to pomimo ostrzeżeń płynących prosto z serca, dla kogoś kogo kochałam bardziej od samej siebie.

- To powiedz mi o co chodzi! – wadera przybliżyła się do mnie, roznosząc swój zapach wokół mnie. Wyglądała na zmartwioną i zbolałą. Stojący niedaleko Mundus patrzył na wszystko z lekkim uśmieszkiem, oparty o ścianę jaskini. Wtedy coś we mnie pękło. Poczułam coś, czego wcześniej nie czułam. Pewność, że to co zrobiłam i robię ma sens. Nie jest tylko wybrykiem młodzieńczego buntu… siedząca przede mną wadera na pewna tak by to określiła.

- Nie potrafię tego wyjaśnić. – powiedziałam tym razem bez wyrazu. Nie pozwolę mu widzieć się w takim stanie. Mogłam być słaba fizycznie, ale nie jestem słaba psychicznie. Nie dam się otumanić i zmanipulować. – Wiem tylko tyle, że Oni kłamią. – nie musiałam mówić kto dokładnie. Wypowiedziałam to patrząc na patyczakową postać stojącą u wyjścia z jaskini. Wszystko było jasne i klarowne. Byłam gotowa na karę. Mogłam zostać Omegą, niech wyślą mnie nawet do wariatkowa, ucieknę stamtąd szybciej niż się tam znajdę. Albo uratuje mnie Admirał. Na pewno mnie uratuje.

- Dlaczego to robisz, Skarbie? – miłość w słowach mojej rodzicielki powoli odkrajała kawałki mojego serca. Widziała, że w niej walczą te same demony co we mnie. W końcu byłam jej córką. Krwią z jej krwi i duszą z jej duszy. Szkoda, że tak mało związanymi na przestrzeni tych minionych wspólnie i osobno lat.

- Nie pytaj mnie o to Matko. Nie uzyskasz satysfakcjonującej Cię odpowiedzi. – byłam już spokojna. Moje serce biło miarowo w nieruchomym, ciężkim ciele. Cokolwiek się stanie… nie będę już grać jak oni chcą. Jestem sobą, jestem jedyna w sowim rodzaju i nie jestem zależna od ich opinii. Jest tylko jeden wilk, jedno stworzenie na całym tym świecie, którego ocena miała dla mnie znaczenia. Nie, mylicie się. To nie jest Admirał. To ja.

---

- Co z nią zrobimy? Może trzeba powiadomić Agresta? – usłyszałam wybudzając się z krótkiej drzemki. Nadal byłam w tym samym miejscu, ale na szczęście przez resztę dnia miałam spokój. Cały czas pilnowali mnie ochroniarze Mundusa, a matka zaglądała tu co kilka godzin. Miałam prawie stu procentową pewność, że ojciec o niczym nie wiedział. Bo po co? Nigdy nie zgodziłby się z Karą… z matką. Jego miłość była bezwarunkowa, nigdy nie zrobiłby mi czegoś takiego, za tak drobne przewinienie.

Patrzyłam na dwie stojące u wejścia postacie, pogrążone już w mroku nocy.

- Agrest wysle ją tylko na terapię. A sposoby Vitale… powiedzmy, że nie należą do najprzyjemniejszych.

- Szkło by chyba oszalał, jakby jego druga córka wylądowała w tym samym miejscu… Zostawmy ją tu na noc, zdecydujemy rano. – Matka odwróciła się i poszła w stronę plaży. Bo gdzie nadziej… Mundus spojrzał w moją stronę, na szczęście zdążyłam na czas zamknąć oczy, dzięki czemu nie zauważył, że zdążyłam się już wybudzić. Czy matka już wiedziała o mnie i Admirale? Czy tylko patriotyzm pozwolił jej na sprzymierzenie się z Mundusem? Nie rozumiałam jak do tego wszystkiego doszło, ale wiedziałam, że muszę się stąd jakoś wydostać. I to szybko.

<Admirał?>

poniedziałek, 19 kwietnia 2021

Od Kary – ”Rezerwat” cz. 14

Nastał kolejny dzień głodu. Pożywialiśmy się roślinami i marnymi resztkami od ponad pół roku. Każda rodzina dostawała przydział, wcześniej był on codzienny, teraz dostawaliśmy go już co drugi dzień. Alfa starał się jak mógł, jednak sam z uwagi na swój podeszły wiek, podupadał na zdrowiu i każdy z nas wiedział, że jego dni są policzone. Jego syn, który miał być jego następcą, nie pałał się do władzy… Malfoy mi mówił, że w głowie ma fiu bźdźiu i nie chce mieć takiego alfy. Ja nie znałam go zbyt dobrze, więc zwykle tylko potakiwałam przy rozmowach o nim.

- Kara. – usłyszałam wołający mnie głos z zewnątrz jaskini. Byłam właśnie u Korteza po porcję jedzenia dla mnie, Magnusa i Mamy. Kortez i Malfoy radzili sobie jakoś sami, oboje mówili, że nie będą odejmować od ust schorowanej matce i szczeniakowi.

Magnus wszedł do jaskini i spojrzał na mnie stałymi, obojętnymi oczami. Stały się takie już dawno, jak tylko basior zaczął wygrzebywać się z długiej i niszczącej go żałoby. Gdyby tylko miał czas, żeby stanąć na nogi, zanim napadła nas ta plaga… Niestety każdy z wilków w watasze wyglądał teraz jak suche kości z narzutą z suchego i szorstkiego w dotyku futra. Niektórym futro nawet zaczęło wypadać, tworząc gołe placki w kilku miejscach na chudym ciele.

- Musimy iść.

- Za chwile. – powiedziałam odwracając się w stronę rozmówcy. – Tylko odbiorę nasz przydział.

- Teraz, Karo. – jego głos zniżył się nieznacznie, aż zjeżyło mi się futro na kościstym karku. Uśmiechnęłam się smutno do Korteza i wyszłam z jaskini, podążając za starszym bratem.

- Co się stało? – spytałam, doganiając go i starając się zerkać na jego pysk. – Naprawdę nie mogło to poczekać? Później znowu będę musiała robić tą samą rundę, a alfa mówił, żeby oszczędzać nasze siły… -  mówiłam z żalem, ale mój towarzysz nie odezwał się już więcej. Szliśmy żwawym krokiem, nie biegnąć, ale też nie spacerując. Bardzo szybko zdążyłam jednak poczuć zmęczenie, które bardziej już mnie denerwowało niż martwiło. Ciągłe zawroty głowy, burczenie w żołądku i niemożność wstania z legowiska to była już nasza codzienność.

Gdy doszliśmy do naszej jaskini, Magnus wszedł pierwszy.

- Przyszła z Tobą? – usłyszałam pytanie matki, a gdy weszłam do środka, jej oczy rozświetliły się na kilka sekund widząc mnie. Jednak różnicę mogłam zobaczyć tylko tam… nawet nie podniosła głowy, tak jak zwykle to robiła. Podbiegłam do niej momentalnie czując, że coś jest nie tak. Jeszcze wczoraj miała siłę, by się podnieść, choć trwało to niezmiernie długo. Dzisiaj już na pewno to się nie stanie i jeśli miało to coś oznaczać, to oznaczało tylko jedno…

- Skarbie… - zaczęła bardzo cicho i powoli. Jej łapa ledwo przykryła moją łapę, gdy znalazłam się obok niej. Złapałam ją w swoje chude kończyny i trzymałam, ta mocno jak tylko mogłam. Nie mogła mnie zostawić. Nie teraz. Nie po tych wszystkich dnach walki. – Mój czas już się kończy.

- Zostawię was. – powiedział Magnus i wyszedł z jaskini. Jego wymówka, by dać nam przestrzeń to było pewnie zwykłe kłamstwo. Nie chciał patrzeć, na ostatnie chwile matki, wiedziałam o tym. Tracił właśnie drugą najważniejszą waderę w swoim życiu i to w przeciągu niecałych dwóch lat.

- Nie, nie mamo. Nie zostawiaj mnie jeszcze… Tyle życia przed nami, proszę Cię. – mówiłam patrząc na nią błagalnym wzrokiem. Jej oczy się zeszkliły, tak samo jak moje.

- Dasz sobie radę, Kara. Jestem pewna, że bez ciężaru jaki wam stawiam, szybciej rozwiniesz skrzydła. – jej słowa wdzierały mi się w głowę sprawiając mi większy ból niż ciągle towarzyszący mi głód.

- Poczekaj, przyniosę Ci jedzenie. Ja i Magnus nie będziemy jeść, jak zjesz większą porcje to na pewno będzie ci lepiej. – już miałam wstawać, będąc pewną, że to jest idealne rozwiązanie sytuacji, gdy poczułam wbijające się w moją łapę pazury.

- NIE! – stanowczość i podniesiony głos matki zatrzymał mnie w miejscu z mętlikiem w głowie. Jednocześnie marzyłam by ta chwila się skończyła, by było już po wszystkim, ale równie mocno też tego nie chciałam. Koniec tego rozrywającego moje serce momentu, oznaczał koniec życia matki i ból psychiczny którego jeszcze w swoim życiu nie przeżyłam. Chciałabym móc się od tego dogrodzić jak Magnus. Wyjść i udawać, że wszystko jest w porządku. Schować ból do środka i żyć dalej, nie czując go przy każdym kroku.

Położyłam się z powrotem przy waderze i zawiesiłam głowę, starając się powstrzymać napływające do oczu łzy. Gdy podniosłam głowę po paru chwilach ciszy, zobaczyłam zamknięte oczy matki.

- Muszę Ci coś powiedzieć, dziecko. – jej wargi ledwo się poruszały. – Jest coś co zmieni Twoje życie i to bardzo ważne być się o tym dowiedziała już teraz… - ciężkość z jakimi wypowiadała słowa była aż namacalna. Jej oczy otwierały się co minutę po to by zamknąć się znowu. Jej siły uchodziły z niej jak woda z wyciskanej gąbki.

- Magnus… on

- Matko. – basior wszedł do środka przerywając chwile zwierzeń. Wadera spojrzała na przybyłego, zatrzymała na nim wzrok na kilka sekund, po czym przeniosła go na mnie.

- Magnus się Tobą zaopiekuje. – szepnęła z lekkim uśmiechem na pysku. To był jej ostatni uśmiech. To były jej ostatnie słowa i ostatnie spojrzenie w moją stronę. Patrzyłam jak światło w jej oczach oddala się, po czym znika całkowicie, zostawiając mnie samą… Tego dnia nasza wataha poniosła kolejną ofiarę głodu. Następnego dnia do naszego lasy wróciły zwierzęta, a nasze wody ponownie były pełne ryb.

CDN

niedziela, 18 kwietnia 2021

Od Delty CD Pandory - "Krwawy Księżyc"

 Uwielbiał podróżować. Jednak śliniąca się nad jego karkiem i duszą śmierć dawno już tak bardzo mu nie doskwierała tak jak teraz. Ślad za śladem podążała krokami wilczej wyprawy ciągnąc za sobą krew przodków i nieprzyjemne dreszcze przechodzące przez karki po kręgosłup, a nawet sam koniuszek ogona. Delta dobrze znał tą panią. Towarzyszyła mu tak często, że nawet gdy zjawiła się dopiero po dat długim czasie świętego spokoju, przyzwyczaił się do niej szybko. Beznamiętnie ignorował uciekające mu z łap niczym woda sekundy, które wyraźnie sugerowały nadchodzącą przyszłość, niezbyt piękną i radosną dla niewielkiego wilczka.

Jego myśli powędrowały z powrotem ku miejscu, które od jakiegoś czasu nazywał domem i cudem. Miejscem gdzie w końcu mógł posadzić swój tyłek i czynić to czego nauczył go Neo, kiedy był szczeniakiem. Jednak teraz, tutaj wśród tych ciężkich drzew, które jeszcze bezlistne wisiały na ich głowami niczym groźba śmierci, jego wewnętrzny wilk bał się i jednocześnie skakał z zębami do wszystkich wyimaginowanych przeciwników, jakich mógłby napotkać, nawet jeśli jego szanse były niewielkie. Jego łapy sunęły ledwo nad ziemią, szybko i miękko aby wydawać jak najmniej odgłosów, a jednocześnie zachować odpowiednią prędkość. Wadera krocząca u jego boku nie pozostawała w tyle.
                -Powinniśmy zapolować.- wyrwało go to z chwilowego zamyślenia o swoim własnym życiu i mieszankach uczuć które groźnie gromadziły się w jego sercu, powodując wzbierające w nim napięcie. Odetchnął cichutko. Nie chciał się jej stawiać, chociaż dla niego posiłek był zbędnym punktem dzisiejszej podróży. Niby jedli całkiem dawno, ale nadal to wystarczało jego niewielkiemu ciałku i wiedział że wystarczyłoby na jeszcze długi czas. Przytaknął więc jedynie rzucając jej błagalne słowa. Nie zaprzeczyła, a nawet przytaknęła mu że mogą polować razem. I tu Delta mógł się popisywać swoimi umiejętnościami leczenia czy wspinaczki, ale w polowaniu nie był zbyt doświadczony. Co prawda zimą jego dieta, składająca się z upartych wiewiórek i myszy wykopanych spod śniegu była niezawodna, teraz kiedy można było dopaść większą zwierzynę był...bezużyteczny. Na szczęście dostał dość proste zadanie, a i tak się cieszył w duszy kiedy udało mu się je wykonać poprawnie. Posiłek mieli szybki i przerwany przez deszcz, który przesłonił świat w ciągu kilku sekund wzburzając naturalną kolej rzeczy. Delta miał wrażenie jakby to wszystko było teraz nie na miejscu, a los drwił sobie z nich ciągając za ogony i zmuszając do przeprawy przez niepowodzenia i niedogodności losu. W ten też sposób znaleźli się w niewielkiej jaskini, obciekając wodą z futer. Nawet Pandora, w przypadku której wilgotność była widocznie niższa, pozostawiała za sobą kropelki na kamiennej podłodze jaskini.
Nie było mu to na rękę. Wolałby teraz podróżować dalej. Przez deszcz, przez mgły, błoto, a kto wie może nawet przez piach i krew, byleby iść. Jednak pysk jakby zwarł mu się w wąską linię odbierając mowę i resztki własnego zdania. Widział jak wadera układa się i obejrzał się na znikający w odmętach wody świat. Z jednego właściwie się cieszył. Deszcz w takich ilościach zamaskuje ich zapach, zmyje ślady ich obecności i przy odrobinie szczęścia, ponownie staną się niezauważeni. Chociaż to ostatnie majaczyło w jego głowie jako niespełnione marzenie. Coś w głębi duszy czuł że niewidzialni nie pozostaną na długo nawet po tym. Spuścił uszy po sobie słuchając i ułożył się niedaleko wadery. Czuł jak zmęczenie dopada jego mięśnie, dopiero taki czas po zatrzymaniu się. Odetchnął relaksując spięte barki i rozprostowując nieco łapy. Swoją torbę na wszelki wielki skrył za czarno białą towarzyszką, miej widoczną wśród ciemności. Zaraz po tym wrócił do obserwacji natury. Wszystko pozostawało ciemne i mroczne, takie jakie pamiętał sprzed wielu lat. To co za dnia zdawało się być niczym istotnym, teraz nabierało nowych kształtów wyciągając się zza wodnej osłony. Serce Delty zabiło szybciej kiedy wśród drzew mignął mu kształt, który miał nadzieję był tylko wiodącym go za nos przewidzeniem. Mimo to oddech nie uspokajał mu się z biegiem czasu. Jego mięśnie niekontrolowanie spinały się i rozluźniały tak jakby jego umysł wyłapywał obrazy których oczy jeszcze nie dostrzegały. Zrozumiał że przestał panować nad jedną ze swoich mocy kiedy dotarł do niego szumny zarys umysłu Pandory. Taki spokojny i przepełniony dozą miłego odpoczynku. Jednak to tylko go przeraziło. Oznaczało to że żadne spięcie mięśni nie było daremne. Wyczuwał kogoś w okolicy, a po dobrym skupieniu się był w stanie określić iż nawet kilku ktosiów. Przełkną nerwowo ślinę schylając głowę nisko kiedy coś zamigotało mu za blisko. Stanowczo za blisko, a kiedy wraz z zapachem jego zmysł wzroku zarejestrował masywną sylwetkę wyłaniającą się powoli zza wodospadu deszczu, skoczył. Nie myślał za wiele. To była dla niego pierwsza racjonalna myśl. Uciec na szeroką przestrzeń gdzie będzie miał przewagę w szybkości nad przeciwnikiem. W dodatku Pandora także pozostawała kłopotem. Śpiąca i nieświadoma zagrożenia. A on dalej nie był w stanie wydobyć z siebie najmniejszego pisku. Dlatego odbił się od kamieni w porę aby przeskoczyć nad obcym wilkiem i puścić się w długą. Słyszał jak jego mokre łapy ślizgają się na skale, a on rusza za nim. Świetnie. Pandora ma torbę i jest bezpieczna. Tak jak zaplanował biegł. Jego oczy nie były w stanie widzieć na dalej niż czubek nosa, zwłaszcza gdy w biegu deszcz smagał go mocno, jednak jego umysł nie przestawał pracować. Czuł jak pościg siedzi mu na ogonie, jak śmierć stara się zacisnąć swoje kościste łapska na jego szyi. W ostatniej chwili uskoczył też trzeciemu lub czwartemu napastnikowi który skoczył od boku. Serce zabiło mu w piersi głośno, a panika przeszyła na wylot. Niewiele miał opcji do wyboru więc biegł wysilając łapy i wybijając się w przód na śliskiej nawierzchni. Modlił się jedynie aby nie kończyła mu się droga. Jeszcze nie teraz. Korzystał z naturalnych środków obrony. Mijał drzewa o włoski, ślizgał się pod korzeniami, byleby spowolnić napastników i zostawić po sobie jak najwięcej śladów i zapachu. Pandora na pewno pogrzebie jego martwe ciało kiedy go znajdzie. Taki ciemny scenariusz zaślepił jego umysł.
Błoto, deszcz. W kółko tylko drzewa, drzewa i rozmyty w szaleńczym pędzie obraz. Powietrze mieszające się z urywanym oddechem i ciężka łapa śmierci ciągnąca go za ogon. Wywrócił się. Upadł. Wstał i biegł. Aż jedynym wyborem niż oddaniem się w łapy wrogów, którym sam się naraził nie została ucieczka na drzewo. Jedno, samotnie stojące po środku polany. Jego pazury w niewielkich łapach zaorały korę ogromnego buku a on sam mógł chwilowo odetchnąć. Na wysokości miał przewagę. Spojrzał na dół. Wilki zatrzymały się u pnia. Żaden nie podążył za nim w koronę jakby wątpiąc w siebie. I dobrze. Delta miał zamiar podcinać ich łapy telekinezą do upadłego.

 

<Pandora?>