Gałęzie Rubinowego Drzewa z niezwykłą gracją uginały się nad głową atramentowego basiora, tworząc nie tylko urokliwy, ale także magicznie romantyczny baldachim o mieniących się hipnotycznie rubinowych liściach, szumiących śpiewnie pomimo braku jakiegokolwiek wiatru, a wzdłóż kory barwy żywego czerwonego brązu migotały świecące kanały przypominające niezwykle mocno żyły, te same co posiadają zwierzęta takie jak ssaki. Jednak mimo że widok był cudowny i pociągający, wilk kompletnie nie zwracał na niego uwagi. Nigdy nie przywiązywał dużej wagi do swojego otoczenia, a na ten moment miał dodatkowo ważniejsze sprawy na głowie, które zaprzątały niemal każdy sprawnie działający odłamek jego umysłu, gdzie niestety zdecydowana większość właściwie była uszkodzona wspomnieniami wydarzenia sprzed kilku minut, gdzie śmierć zechciała zapukać do klatki piersiowej, pytając o gotową do odebrania ledwo dychającą duszę. Niby tak wiele razy osobnik o ciemnogranatowej sierści przeżywał tą sytuację - gdzie słowo "przeżywał" wydawało się niezwykle ironiczne w tym kontekście, choć niestety było chyba jedynym poprawnym określeniem - że czysto teoretycznie, idąc chłopskim tokiem myślenia, powinien się już przyzwyczaić. Prawda jednakże wyglądała zupełnie inaczej, o czym wiedziały tylko osoby stykające się na co dzień ze śmiercią, takie jak medyk czy żołnierz na polu bitwy. Do zaglądania w oczy Mori, do kontaktu z jej lodowatym ciałem, dotyku jej kościstej dłoni, niemożliwym było się przyzwyczaić, dokładnie tak jak poród szczeniaka zwiastował olbrzymie szczęście, a nadejście wiosny wiązało się z huśtawką nastrojów. Zawsze było tak samo. Przerażająco. Jakby płynny lód zaczął wypełniać twoje naczynia krwionośne w miejscu ciepłej, życiodajnej krwi.
Yir spojrzał w górę, między barwny baldachim nad swoją głową, którego liście w tym momencie bardziej przypominały mu ową krew niż rubiny, skąd drzewo wzięło swoją nazwę. Skrystalizowana krew, obecnie zwiastun mrocznego kosiarza, a w śród jej kropli pojawiały się i znikały czarne kształty z białymi brzuchami, wydające z siebie skrzeki o wysokiej tonacji, w pewnym stopniu przypominające śmiech. Pióra świszczące podczas lotu pokrywały się barwami tęczy, gdy tylko jedna ze srok przecinała promienie nieistniejącego w tym wymiarze słońca przebijające się przez nienaturalne liście. Wielobarwne oczy w skupieniu podążały za każdym z osobników, sprawdzając liczebność stada, nawet jeśli nie było to łatwe przy sporym chaosie, jaki sobą reprezentowały. Dopiero za nastym razem udało się pojąć ich dokładną liczbę.
– Osiem. Osiem dla życzenia – powiedział do siebie były trup, jednocześnie podnosząc się na nogi. Odwinął bandaż, który zawsze widniał na jednej z przednich łap, ujawniając pod nim skomplikowany sigil, bijący niesamowitą mocą, wyryty przed laty w skórze niezwykle ostrym narzędziem w tamtym momencie dzierżonym przez tych podłych, niebezpiecznych ludzi, którzy pragnęli zniszczyć Watahę Rubinowego Drzewa. – Życzę sobie wydostać się z tego Artefaktu. Pomóżcie mi.
~ Nie pomożemy. Pomożemy. Za co? Za ile? Daj serce! Daj wiarę! Odejdź. A precz. A wracaj! Nie rzucaj. Każdy przynosi cenę. Po co ci ona? ~ sroki odezwały się nieskładnym chórem. Wykrzykiwały względnie niezwiązane z prośbą orzeczenia, pytały o potencjalnie niepotrzebne rzeczy. Yir słuchał z uwagą, czego się domagały, aż wreszcie najmniejsza z nich, niedawno dopiero opierzona, zleciała z drzewa i wylądowała tuż przed nim. Jej oczy były jasne, lecz bystre i obdarzone niemałą mądrością. Oczywista przywódczyni hałaśliwej zgrai. ~ Nie pomożemy ci z Tukukiem. Nie dąsaj się, po prostu nie możemy. Ale jesteśmy w stanie ogłupić go na tyle, żeby cię puścił i pozwolił swobodnie chodzić po swoim wnętrzu. W końcu to tylko pudełko, nam, srokom, do pięt nie dorasta! Ale musisz być szybki. Musisz go złamać, żeby go pokonać. A wtedy ty i twój przyjaciel będziecie wolni, a Artefakt bezużyteczny.
– Dziękuję. To wystarczająca pomoc. Kiedy mam zacząć działać?
~ Teraz! Teraz! Teraz! ~ wykrzyknęły pierzaste złodziejki chórem, po chwili wyrzucając wilka z okolic Rubinowego Drzewa.
Basior obudził się w panice, rozglądając się dookoła. Śliskie ściany zniknęły, o dziwo przez chwilę wszystko wydawało się całkiem normalne, jednak gdy tylko chciał podnieść się na nogi i obejrzeć za Agrestem, podłogę pokryła zielona trawa, bure mury zastąpiła rozległa otwarta przestrzeń, a w powietrzu rozległo się szybkie:
– Nosz kurczaki zasmażane! Już prawie miałem te drzwi! – wołane przez nikogo innego jak alfę Watahy Srebrnego Chabra, który stał kawałek za atramentowym wilkiem w pozie, jakby czegoś sięgał.
Yir napotkał żółte oczy pełne wyrzutów tak mocnych, że schował się za własnym ogonem, uśmiechając nieznacznie, by ukryć zażenowanie.
<Agrest?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz