sobota, 24 kwietnia 2021

Od Flory – „Urodzona w Karmazynie” cz.1

Życie w Watasze Karmazynowych Pól było raczej spokojne i odrobinę nudne. Wszystko grało jak w zegarku, każdy wiedział jakie ma zadania i jakie zadania odziedziczy po swojej rodzinie. Nie było miejsca na zmiany, bunty czy rewolucje. Nikt nawet o tym nie myślał, rodzina alf opiekowała się swoim Królestwem jak przystało na dobrych władców. Jedzenia i wody nigdy nie brakowało, od lat nie było wojen, a tereny watahy były najpiękniejsze w promieniu wielu mil. Nikt kto choć na chwile zatrzymał się w Watasze Karmazynowych Pól, nie potrafił już z niej odejść. Była marzeniem wielu… i tak samo była także dla wielu zmorą.

Tereny watahy rozciągały się w ogromnej dolinie, która z trzech stron otoczona była górami. Masywy górskie były nie do przejścia przez wilka, dzięki czemu Królestwo nad którym piecze trzymał od stuleci ten sam ród było bezpieczne, a wszelkie formy najazdów i walk, były prowadzone tyko od strony wschodniej, gdzie ujście miała rzeka, płynąca przez całą długość doliny. Rzeka zwana Rwącą uchodziła do jeziora Spokojnego, gdzie wszystkie pobliskie watahy co dziesięć lat zbierały się na oficjalne odnowienie sojuszy, zwykle polegających na połączeniu dwóch rodów alf i zawarciu małżeństwa pomiędzy dwoma ich młodymi członkami. Para albo wybierała Królestwo który chciała rządzić, albo rządziła obiema krainami, albo zakładała nową, odrębną watahę, w pobliżu Jeziora Spokojnego. Właśnie w ten sposób, przez setki lat istnienia Karmazynowych Pól, wataha powiększyła się już trzy razy, i zyskała blisko dziesięć zaprzyjaźnionych sojuszników. W ciągu tego czasu miały miejsce tylko dwie, krótkie wojny, które szybko skończyły się wygraną sojuszniczych watah. Królestwo było silne, kwitnące i dobrze się rozwijało. Każdy z mieszkańców doliny myślał, że tak będzie już zawsze.

---

Pierwsza Karmazynowa polana, usłana była co wiosnę tulipanami. Druga zaś mieniła się czerwienią maków. Trzecia, podobnie jak reszta o pięknej krwistej barwie, należała do hortensji. Za to czwarta… Mieniła się pasmami byliny, Pysznogłówki szkarłatnej i krzewów z kwiatostanami zwanymi Krwawnikiem pospolitym. Każda z polan miała inne znaczenie. Tulipanowa należała dla młodych zakochanych, którzy rozpoczynali swoją drogę. Była najczęściej wybieraną na wesela i śluby. Hortensja wybierana była przez pary z dłuższym stażem, których miłość przetrwała próbę czasu i umocniła ich związek, bardzo często już małżeński. Maki zaś były miłością straconą. Owdowiali małżonkowie i małżonki przychodziły tu, by zaznać spokoju i usłyszeć kochający głos zmarłego ukochanego lub ukochanej. Polana Bylin była krwawiącym sercem rozstania, które przychodziło nagle i zmieniało życie, najczęściej młodego wilka, w krótką acz zdrową rozpacz po odtrąceniu.

Była jeszcze jedna polana, ukryta pomiędzy drzewami, niewidoczna z góry i piękniejsza niż wszystkie inne. Mieściła się przy terenach alf, jaskiniach Królewskiej pary, które położone były tuż przy źródle wypływającej z gór rzeki Rwącej. Polana została stworzona specjalnie dla Samicy Alfy, która uwielbiała przechadzać się wśród niskich krzewów dzikiej róży i wąchać ich silny acz wątły zapach. To właśnie w tym miejscu lata spokoju Watahy Karmazynowych Pól miały się odmienić.

- Maleno! – krzyknęła jedna ze służek Alf, do położnej, która już od jakiegoś czasu oczekiwała jej przybycia. – Zaczyna się! – Wadera o mocnej posturze, wstała z posłania, chwyciła wiklinowy kosz z potrzebnymi przyborami w pysk i poszła z głosem służki. To był wielki dzień. Dla niej i jej rodziny. Mogła uzyskać łaskę Alf, zostać osobistą położną Samicy Alfy i móc żyć wśród Karmazynowych Pól, a nie niżej, tak jak to miało miejsce teraz.

- Skurcze są już co kilkanaście sekund. – ta informacja lekko przeraziła Malene, powinna była już wcześniej przybyć. Kazali jej czekać, ale może powinna się była sprzeciwić, że jako położna powinna być przy Królowej już wcześniej?

- Musimy się spieszyć. – powiedziała tyko i już biegiem pognała za służącą Alf.

---

Poród nie przebiegł tak pomyślnie jak powinien. Pomimo dobrej zdrowotności Cora, Samica Alfa, urodziła pierwsze szczenię martwe. Wyglądało jakby zmarło już dawno, a jego wygięte, nie do końca uformowane ciało, miało już następnej nocy śnić się w koszmarach Maleny. Następne szczenię tliło się czystą dobrocią, jej aura jak tylko pojawiła się na świecie rozświetliła twarze wszystkich zebranych. Na kilka wspaniałych minut, nawet ból porodu przestał być wyczuwalny dla jej matki. Malutka samiczka ułożona została na świeżej, niedawno zakwitłej trawie. Gdy szczenię dotknęło zielonego poszycia, wokół niej momentalnie zakwitły polne, kolorowe kwiaty. Matka spojrzała na dziecko z miłością i już wiedziała jakie nada imię swojej, bądź co bądź pierworodnej i późniejszej następczyni jej miejsca.

- Flora… - szepnęła cicho z uśmiechem, po czym zgięła się wpół, czując nadejście kolejnego szczenięcia. Po przyjściu kolejnej córki na świat, nastroje się odrobine zmieniły. Identyczność szczeniąt wzbudziła dziwne odczucia. Różnica była w zachowaniu. Flora leżała cicho tylko wąchając otaczające ją kwiaty i zapoznając się z nowy, dla niej światem. Jej siostra za to skrzeczała niemiłosiernie jakby wiedziała, że ten świat nie jest dla niej i chciała wrócić skąd przybyła. Mimo dziwnych odczuć, matka wzięła drugie dziecko do swoich łap i spojrzała na nie z taką samą miłością jak na pierwsze.

- Aurora. Ty będziesz Aurora. – Powiedziała lekko i z wysiłkiem. Jej siły były wyczerpane, ale byłą szczęśliwa mając dwie córki. Idealne bliźniaczki, które dadzą jej nowy cel w życiu i przyniosą samo szczęście. Tak właśnie myślała Samica Alfa i z tą myślą odłożyła Aurorę na trawę, tuż obok jej siostry Flory. Krzyki szczenięcia, a raczej jej ryk, nagle się wyciszył, gdy samiczka dotknęła nowego podłoża. Zaczęła wąchać, przebierać małymi nóżkami w miejscu i zapoznawać się z nowym miejscem.

Nagle. Wszystko się zmieniło jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.

Mała Aurora zawyła ponownie, a ja cienki ale donośny głosik rozszedł się po całej różanej polanie i części lasu. Trawa pod jej łapami zaczęła żółknąć, a później brązowieć. Niestety martwa zaraza nie zatrzymała się tylko w obrębie małej waderki, a pobiegła dalej. Zebrane na poród służące, położna i sama Królowa patrzyły z przerażeniem jak w kilka sekund cała polana obumiera. Zniknęły żywe kolory pozostawiając zbrązowiałe, zgniłe korzonki. Tylko w powietrzu pozostało kilka czerwonych płatków róż, które w porę oderwały się od dna kwiatowego. Mała Aurora pomimo idealnego podobieństwa do siostry, była jej kompletnym przeciwieństwem. Zielone źdźbła trawy zostały nienaruszone tylko w jednym miejscu. Poruszały się lekko na wietrze wokół malutkiej Flory, która nie zdając sobie sprawy z nadchodzących trudów, zasnęła po raz pierwszy odkąd wyszła z łona matki.  

CDN.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz