sobota, 3 kwietnia 2021

Od Kali CD Hyarina - ''Szkarłatny Tulipan''

– Nie przejmuj się tym – powiedziała, opierając sennie głowę o ramię basiora. Z zewnątrz dobiegało do niej stłumione, delikatne szeptanie wiatru. Serce wadery ożywiło się nagle na dźwięk tego wezwania. Niezwykle spieszyło jej się, by zobaczyć, jak bardzo ten świat zdążył się zmienić po przeskoku w przedwiośnie. – I przede wszystkim nie słuchaj tego, co mówią. My znamy prawdę. 
– Z pewnością. – Basior parsknął ponurym śmiechem. Delikatnie poruszył głową, a cienie przebiegły po jego twarzy, podpalając wylewające się z oczu łzy, aż rozbłysły one blaskiem na kształt drogocennych kamieni. – Prawda jest taka, że nawet to, co się stało wczoraj... 
– Uwierz mi, nie pamiętam już, co się wydarzyło wczoraj – przerwała mu, kładąc swoją łapę na jego. – Za to dzisiaj, jestem pewna, oboje jesteśmy żywi i zdrowi. 
– A jeśli kiedyś będzie inaczej? 
Kali wzruszyła ramionami. 
– Nie obchodzi mnie to, co będzie kiedyś – stwierdziła pewnie, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. 
– Ty niczego nie rozumiesz. – Basior odetchnął, ocierając pysk ruchem drżącej łapy. Mimo wszelkich starań, jakich chwytał się jeszcze z desperackim uporem, burza w jego duszy pozostała przejrzyście widoczna, odbita nie tylko obrazem oczu, ale całego ciała. Ten widok wywoływał w Kali niezręczne uczucie, dziwną mieszanką żalu i wściekłości. I, choć próbowała, nie mogła znaleźć żadnego sposobu, by jakkolwiek ukierunkować którąś z tych emocji, by stały się czymś więcej niż tylko przeszkodą na drodze do celu. – Nie chcę cię skrzywdzić. Nie mógłbym żyć ze świadomością tego, co się... co by się stało. 
– A jeśli ja chcę, żebyś to zrobił? – Wadera poderwała się nagle, czysto impulsywnym gestem uderzając basiora w pierś. Przez chwilę oddychała szybko, jakby tak prosta czynność całkowicie wybiła się spod jej kontroli, po czym nagle uspokoiła się, wracając do poprzedniej, siedzącej pozycji. I tylko smutny uśmiech, który niezauważenie przebiegł po jej twarzy, stłumiony zasłoną cieni, stanowił jakikolwiek dowód prawdziwości osobliwego zdarzenia. – To znaczy, nie zrozum mnie źle, ale... Naprawdę nie miałabym nic przeciwko.  
Basior tylko zerkał na nią zdziwionym wzrokiem. 
– Wszyscy mówią, że chcą mojego dobra. Że się o mnie martwią. Ty nie jesteś inny, ale... ja sama chcę decydować za siebie – ciągnęła wilczyca. – Jeśli zgadzam się na podjęcie takiego ryzyka, powinnam dostać na to szansę. Nie mam wątpliwości, że to, co zdarzyło się wczoraj, z pewnością się jeszcze powtórzy, nie ważne jak bardzo oboje będziemy się starać. Ale mimo to nie mogę odpuścić. Jeśli pewnego dnia nie będę mogła się obronić, to... niech tak będzie. – Wzruszyła ramionami. – Ja się na to zgadzam. Dlaczego ty też nie możesz? 
Niewielki pokój opanowała cisza. Kali nie odzywała się, do reszty pochłonięta rozważeniami na temat tego, czy może rzeczywiście, zgodnie z tym, co od tylu dni próbowało wepchać do jej świadomości całe jej całe otoczenie, była szalona. Pomimo wszystkich emocji, jakie nieustannie walczyły o miejsce w jej sercu, dynamiczne jak suche liście na jesiennym wietrze, nie umiała żadnej z nich powiązać ze zbrodnią, by móc nadać tej koncepcji wartość jakąkolwiek inną od absolutnej obojętności. Przyszłość przestała mieć znaczenie, podobnie jak wszystkie gesty i słowa, które mogła powiedzieć, stały się nagle na dłuższą metę prawdziwie pozbawione jakiegokolwiek celu. Śmierć, która nieustannie stała na progu, przeobraziła się w koncepcją dużo bardziej spokojną, prawie poetycką, a przy tym na wskroś prostą i znajomą. Jak rozkaz z góry, jedyny z którym po prostu nie wypada walczyć. 
– Może to po prostu część ciebie? – odezwała się po chwili. Jej twarz rozjaśniła się, gdy podniosła głowę prawie dostojnym gestem, a wbite w ścianę oczy zdawały się momentalnie rozbłysnąć jak diamenty, podpalone pewnego rodzaju ekscytacją. – Ostatnio coś sobie uświadomiłam. Nie jestem Vitale. Nie zamierzam zmieniać cię ani prostować i nie chcę, żebyś ty próbował zrobić to samo ze mną. I, na wypadek gdybyś rzeczywiście nie był jeszcze tego świadomy, wolałabym żyć krótko u twojego boku, niż przeżyć całe swoje żałosne życie nie poznając ciebie.  
Basior milczał. Kali odwróciła głowę, chcąc ujrzeć na jego twarzy choć cień jakiejkolwiek reakcji; ona jednak rzeczywiście od jakiegoś czasu pozostała niezmieniona, z wyrytą pod skórą rozpaczą i oczami pełnymi łez, które z każdą kolejną chwilą zdawały się chłodnieć i zastygać jak wypluta na powierzchnię ziemi lawa. Może rzeczywiście już dawno wiedział, przeszło waderze przez myśl. 
– Poza tym – powiedziała, podnosząc się z miejsca. – Lata temu usłyszałam gdzieś pewną starą legendę. Czy wiedziałeś, że podobno tragiczni kochankowie, którym nie dane było zaznać szczęścia na ziemi, odradzają się jako bliźnięta w swoim następnym życiu? – Uśmiechnęła się, wpatrując się w pustą ścianę. – Nie miałabym nic przeciwko, gdyby to była prawda. 
– Kali. – Wadera odwróciła się, słysząc za sobą stanowczy głos. 
– Przecież żartuję. – Zaśmiała się jakby na poparcie własnych słów. – Dość już tego gadania. Chodźmy stąd. 
Zdążyła postawić nawet pierwsze kroki do przodu, lecz wtedy zatrzymała się nagle, rażona dwoma niesamowicie kuriozalnymi myślami, a może takie jej się tylko w tamtym krótkim momencie wydawały. Po pierwsze: przecież i tak nie miała dokąd iść. Po drugie: czy ona właśnie powiedziała to na głos? 
Kochankowie. Czy to pierwszy raz, kiedy któreś z nich odważyło się powiedzieć to głośno? Czy te określenia towarzyszyły im jeszcze chwilę wcześniej, przed rozpoczęciem tej osobliwej rozmowy? Zaśmiała się w duchu. Pieprzyć etykiety
Przecież oboje dobrze już wiedzieli, że ich spotkanie nie było przypadkowe. Że są stworzeni do tego, by przejść przez życie ramię w ramię. 
Wystarczyło tylko wreszcie się stąd wydostać. A jeśli nie będą w stanie dokonać tego tradycyjną drogą... być może niedługo znów trzeba będzie puścić w ruch maszynę manipulacji i kłamstw. Przez chwilę, przez bardzo krótką chwilę poczuła w sercu ukłucie skruchy, uczucie, co do którego nie była pewna, czy bardziej ją wystraszyło, czy ucieszyło. Po chwili pokręciła jednak głową, przysiadając pod popękaną, białawą ścianą. Dźwięki dobiegającego z zewnątrz wiatru ponownie ukoiły jej zmęczoną duszę niczym klasyczna muzyka. 

Posłuchaj wiejącego wiatru

Popatrz na wschód słońca 

Biegając pomiędzy cieniami 

Przeklnij swoją miłość, przeklnij swoje kłamstwa.

Otworzyła oczy i zobaczyła, jak tuż naprzeciw niej Hyarin podnosi się ociężale z miejsca ich niedawnej rozmowy, by zaraz zwinąć się na łóżku. Żałosne, że tylko tyle byli w stanie zrobić - kręcić się jak duchy po małym pomieszczeniu, przechodząc bezcelowo z jednego miejsca na drugie. Zamknięci w najdalszej części tak dużej jaskini, odizolowani od świata i samotni jak nieszczęśliwe ofiary naturalnej katastrofy. 

I jeśli teraz mnie nie kochasz, to nie pokochasz mnie już nigdy

Wciąż słyszę, jak mówisz 

Że nigdy nie przerwałbyś tego łańcucha. 



Zdawało się, że od czasu niedawnego wybuchu emocji ich prawie klaustrofobiczne pomieszczenie znalazło sposób, by jeszcze trochę się skurczyć. Atmosfera była duszna i nieprzyjemna, chociaż z każdą kolejną chwilą na nowo przysypywały ją kolejne, świeże warstwy zbierających się niechęci i marazmu. Leżąc na łóżku, Kali wpatrywała się we własną łapę wyciągniętą w stronę sufitu, jednocześnie angażując się w swoje ostatnio ulubione zajęcie, jakim było słuchanie zagubionych melodii zamkniętego przed nimi świata. 
– Hyarin? – odezwała się nagle. Grafitowy basior, z pozoru do reszty przesiąknięty bezczynnością, podniósł powoli złote oczy znad szarego koca. – Co zrobisz, kiedy wreszcie wrócimy na wolność?
Basior nie odpowiadał, choć wyraz jego twarzy dynamicznie się zmienił, dając nadzieję, że być może milczy dlatego, że potrzebna mu chwila, by głębiej rozważyć tak ważną kwestię. 
– Ja chyba potrzebuję jakieś wycieczki – zaśmiała się wadera. – Przysięgam, przez cały tydzień będę tylko spacerować po górach. Do diabła z pracą. Do diabła z tym wszystkim! 
W tym samym momencie odwróciła się nerwowo, jakby dotknęła ją irracjonalna obawa, że grafitowy wilk zdążył w międzyczasie wymknąć się na korytarz i przyszło jej teraz mówić do ściany. Ponieważ jednak jej towarzysz z krwi i kości wciąż znajdował się zaledwie o wyciągnięcie łapy, uspokoiła się, pozwalając, by wraz z zagnieżdżającą się w jej sercu ulgą także szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy. 
– A wieczory będę spędzać nad morzem – ciągnęła bez zastanowienia, jakby zachęciła ją zastana reakcja. – Wiesz, że od kiedy nas zamknęli, wieczory znacznie się wydłużyły? Tyle zachodów słońca. – Westchnęła, jakby nie do końca była w tym krótkim i obiektywnie szczęśliwym momencie świadoma, że i tak nie będzie mogła ich zobaczyć. Po chwili jednak spochmurniała, zamaszyście kręcąc głową. – To i tak za mało, nie uważasz? Ten świat jest tak cholernie ciasny! 
Opuściła wzrok, wbijając niezadowolone spojrzenie we własne łapy, jakby nagły wybuch zburzył porządek jej myśli i jakby potrzebowała z tego powodu chwili, by ponownie uchwycić utracony wątek. 
– A może odejdziemy stąd, gdzieś daleko? – odezwała się po chwili tym samym, na wskroś radosnym tonem. – Ty i ja w całkiem obcym kraju. Byłoby pięknie, nie sądzisz? 
Nie usłyszała odpowiedzi, a może tylko nie chciała jej słyszeć, do reszty zaaferowana własnym wywodem. 
– Ty trochę pewnie podróżowałeś, prawda? Tyle się znamy, a nigdy mi nawet o tym nie wspominałeś. – Spojrzała na niego z udawanym wyrzutem, po chwili jednak zaśmiała się, rozpędzając cały akt jak wstążki mgły na wietrze, jakby był to stan o wiele za trudny do utrzymania nawet o sekundę dłużej. – A ja urodziłam się tutaj i tutaj żyłam przez całe życie. Wszystko było dobrze, więc po co miałabym uciekać, prawda? – Przetarła łapą oko, jakby powoli zaczęło udzielać się jej zmęczenie. Po wielu dniach tego beznadziejnego marazmu nie tylko jej umysł, ale także ciało domagało się ruchu. – No więc wychodzi na to, że nic nie było dobrze. Odnoszę wrażenie, że gdzieś popełniłam jakiś błąd. Nie wiem, czy podróż jest tym, czego potrzebuję, by go naprawić. Ale jeśli nie spróbuję, to nigdy się nie dowiem, nie uważasz? 
Kolejne pytanie retoryczne postawione na miejscu, w którym powinna znajdować się kropka, nie prowokowało żadnej szczególnej reakcji ze strony pechowca, któremu los przydzielił rolę słuchacza. 
– Z tobą pewnie jest na odwrót, prawda? Przybyłeś tutaj, szukając spokoju? – Kali przekręciła głowę, by móc na bardzo krótką chwilę zerknąć w oczy towarzysza. – Wiesz, to w porządku. Zrozumiem. Jeśli nie będziesz chciał, pójdę sama. Ale mam wrażenie, że za tobą będę szczególnie tęsknić. 
Pospieszne, ociekające nieskładnymi emocjami refleksje przesuwały się po jej głowie, tym razem ku wielkiemu zdziwieniu uświadamiając waderę, jak niewiele wie jeszcze o swoim towarzyszu i, co gorsza, jak wiele może ich jeszcze od siebie różnić. Nie mogła jednak powiedzieć, by przejmowała się tym jakoś szczególnie. Przecież sam fakt, że się różnili, nie był jeszcze tożsamy z niedopasowaniem. Wystarczyło jedynie znaleźć sposób, by owo dopasowanie doprowadzić do skutku. 
– Wiesz, co ja uważam? – odezwał się ostrożnie basior, jakby pomimo narastającej ciszy nie był do końca pewny, czy jego towarzyszka skończyła już wywód. Kali zdziwiła się, kiedy dotarła do niej ta myśl. Dopiero teraz zauważyła, że pozwolił jej się wygadać, a zgodnie z niestałym uczuciem, jakie aktualnie znalazło miejsce w jej sercu, odniosła wrażenie, że pomógł jej tym samym dużo lepiej niż ich wspólny, ulubiony psycholog. – Myślę, że niepotrzebnie robisz sobie taką nadzieję. Może minąć jeszcze wiele czasu, nim wreszcie nas stąd wypuszczą. 
– Czy fałszywa nadzieja jest gorsza niż jej całkowity brak? – zapytała ciekawsko wadera, wpatrując się w sufit. – Jeśli tak, to mam nadzieję, że szybko mnie z niej wyleczą. 


Kolejnym wydarzeniem, które jakkolwiek odznaczyło się na tle wyglądających identycznie godzin, była kolacja. Oprócz oprawionych ze skóry porcji mięsa, których, patrząc ze wszystkich stron, w żaden sposób nie można było nazwać głodowymi, przyniesiono im także ciepły napój w dwóch drewnianych kubkach. Kali ostrożnie podniosła naczynie, drugą łapą ściągając z nosa kawałek materiału, który w tym pomieszczeniu zdarzało jej się nosić chyba tylko z przyzwyczajenia, a może też z tęsknoty za czymś, co ciężko było nazwać. Napar pachniał słodko, a przy tym ziołowo, niczym kwitnąca późną wiosną łąka. Jakby na żywe potwierdzenie tego skojarzenia, w zabarwionej na zielono wodzie pływały drobne fioletowe kwiatki. 
– Herbatka? – spytała, uśmiechając się niepewnie. 
Basior przyjrzał się swojej porcji, po czym wzruszył ramionami. 
– Nasze zdrowie – powiedział cicho. Kali zachichotała. 
Resztę wieczoru wadera spędziła na progu, wyglądając przez korytarz na główną część medycznej jaskini. Bardziej jednak niż obserwacją codzienności pozostałych mieszkańców zajęta była chyba własnymi myślami. 
Myślisz, że dzisiaj też możemy spróbować wymknąć się na zewnątrz? Chciała zapytać, a jednak mimo upływu czasu żadne słowa nie wydostały się dalej niż na krawędź jej przytępionego przedłużającym się brakiem zajęcia umysłu. 
W końcu jednak w jakiś bliżej nieznany sposób musiała odnaleźć drogę do łóżka, w tym bowiem miejscu zastał ją nie tylko poranek, ale nawet pierwsze godziny przedpołudnia. Choć dawno już nie spała, pozostawała bezczynna, jakby tego jednego poranka zdążyła uznać, że jej czynione pod kocem przemyślenia są warte więcej niż wszystko, co mogłaby zdziałać, wyciągając łapę na ten mały, nieprzyjazny świat. Nie zareagowała na przyniesienie śniadania i tylko druga wizyta któregoś z asystentów Flory była w stanie zmusić ją do jakiegokolwiek ruchu, wywołując ją na spotkanie z psychologiem, którego się przecież spodziewała i na które w głębi serca była mniej lub bardziej gotowa. 
Wyskakując spod koca, przeczesała łapą włosy, po czym podniosła leżącą gdzieś z boku opaskę, by naciągnąć ją sobie na gorszą połowę twarzy. Kierując się do wyjścia, pomachała dziwnym, prawie nietrzeźwym gestem do grafitowego basiora, w którego wąskich oczach odbijał się ułamek troski i śmiała deklaracja, że w razie czego chętny byłby zająć jej miejsce. Nim opuściła pomieszczenie, wzięła jeszcze szybki łyk zostawionej u progu wody, po czym bez dalszych przygotowań ruszyła na spotkanie z przeznaczeniem. 
Była dobrej myśli, choć nie umiała jasno stwierdzić, dlaczego tak było. Biorąc pod uwagę suche fakty, po ostatnich wybrykach ich sytuacja znacznie się pogorszyła, ale przecież nie było niczym nowym, że waderze nie po drodze było z samą tylko logiką. Siadając naprzeciw psychologa uśmiechała się pod maską, chociaż nie wydawało jej się, by jakiekolwiek odbicie tego gestu przedostało się przez oczy, zostawiając czarnego wilka w nieświadomości, niewykluczone, że w błogiej jej odmianie. 
– Więc – spytała, opierając się wygodnie o chłodną ścianę. – O czym dzisiaj rozmawiamy? 
– Och, dzisiaj będzie krótko – zapewnił basior, poruszając się nieznacznie. Jego czerwone oczy połyskiwały dziwnym, nieznanym uczuciem, jakby basior celowo je szyfrował, grając w zagadki z otaczającym go światem. 
– Wypuszczacie nas? – Wadera wykrzywiła usta w kretyńskim uśmiechu. 
– Co? Nie, chociaż – basior przyłożył łapę do ust, jakby przez krótką chwilę intensywnie się nad czymś zastanawiał – można powiedzieć, że przynajmniej jedno z was czeka niewielka zmiana otoczenia. 
Serce Kali na chwilę stanęło, co zdecydował się wykorzystać psycholog: 
– W wyniku dokładnej analizy ostatnich wydarzeń doszliśmy do wniosku, że nie powinniście być trzymani razem. Jedno z was otrzyma osobny pokój – wyrecytował. 
– Ty chyba nie... – wyksztusiła wadera. 
– A także otrzymywać będziecie zwiększoną dawkę leków – dokończył, choć do wilczycy nie dotarły już te słowa.  
Znowu poczuła, jak w jednym krótkim momencie traci nad wszystkim kontrolę, a porzucone przez jasność umysłu ciało rozbija się na części. Jej oddech, jej serce, nawet jej oczy; bo nie widziała już niczego, wszystkie kolory jaskini powymieniały się miejscami, tworząc psychodeliczną mozaikę. Tylko własne reakcje trzymała jeszcze na więzi jednym kurczowym zaciśnięciem łapy, ale coś z tyłu głowy szeptało jej, by odpuściła, a ona nie mogła odnaleźć żadnego argumentu, którym mógłaby być w stanie uciszyć te głosy. Co powinna zrobić? Poddać się wściekłości i w ostatnim geście sprzeciwu zabić szczerzącą się przyczynę wszystkich jej nieszczęść? Dlaczego, dlaczego w tym pojedynczym momencie zastanawiała się, jak smakowałoby jego oddzielone od kości mięso? A może powinna postarać się nie tracić jeszcze całej nadziei; rozpłakać się, błagać, szukać argumentów? 
Koniec końców nie zrobiła nic. 
Przeklęła tylko siarczyście, zakrywając usta łapą. Dopiero po dłuższej chwili poczuła, że z jej oczu spływają łzy. 
Nie pamiętała, w jaki sposób znalazła się poza pomieszczeniem, natomiast każdy kolejny krok zbliżający ją do Hyarina był aż na wskroś realny i niezwykle bolesny, okupiony niesamowitym wysiłkiem wspólnej pracy każdego najmniejszego mięśnia w jej drżącym z niepokoju ciele. 
Ile czasu im zostało? Nawet nie przyszło jej do głowy, by o to zapytać. I tak nie byłaby w stanie. Cichy szept gdzieś z tyłu głowy, odbicie odradzającej się dopiero po niedawnym załamaniu nadziei, przekonywał ją, że doprowadzenie takich pomysłów do skutku zajmuje zazwyczaj trochę więcej czasu niż tylko kilka godzin. Jedna noc – o tyle modliła się do wszystkich znanych i nieznanych bogów. Niech dadzą im spędzić razem jeszcze jedną noc. Tyle wystarczy, by pokazać mu wszystko, na co dotąd nie miała odwagi i pożegnać się tak, by później tylko trochę za nim tęsknić. 
Hej, przecież nie będzie tak źle, powiedziała do samej siebie, przecierając oczy. Przecież z pewnością znajdą jeszcze jakiś sposób. Jak wtedy, kiedy wymknęli się nie tylko do spiżarni, ale nawet na zewnątrz, jakby po raz kolejny udowadniając sobie i światu, że nie było dla nich rzeczy niemożliwych.

Łańcuch trzyma nas razem, kiedy biegamy pomiędzy cieniami. 

Nie zauważyła, kiedy znalazła się u kresu zbyt krótkiej drogi, dlatego tuż na progu zatrzymała się nagle, zaglądając do pokoju ostrożnie, jakby była to jej pierwsza wizyta na całkiem nowej planecie. Pociągnęła jeszcze nieznacznie nosem, odpowiedziała gestem na nieme powitanie odpoczywającego na łóżku basiora, który był tak nieświadomy, że wyglądał w jej oczach naprawdę niewinnie, zupełnie jakby nigdy nie popełnił tych wszystkich zbrodni. Niespiesznym krokiem przebrnęła przez pomieszczenie, by zająć miejsce koło towarzysza. 
– Jak było? – zapytał. 
Wzruszyła ramionami, zwijając się w kłębek na szarym kocu. 
– Wspominał coś o tym, że teraz moja kolej? 
Pokręciła zamaszyście głową. Proszę, nie spiesz się, myślała. Nie odchodź tak szybko.
Podniosła głowę, patrząc na basiora spojrzeniem pełnym smutku. 

Przerwij ciszę 

Przeklnij ciemność, przeklnij światło.* 

– Hyarin – szepnęła, zwinnie jak kot znajdując drogę pomiędzy jego ramiona. – Musisz mi to powiedzieć, bo nie wiem, komu innego mogę zaufać. Musisz mi powiedzieć – podniosła na niego spojrzenie błękitnych oczu – czy ja jestem szalona?

< Hyarin? >

*Fleetwood Mac - The Chain

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz