środa, 14 kwietnia 2021

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

Wieczór był ciepły i głuchy. Tylko oddechy śpiących wokół nas wilków niosły się szumem ponad dolinką.
- Wszystko to jest słabe. - Leżąc na grzbiecie, oparłem potylicę na opuszkach przednich łap, ale szybko zrezygnowałem z tej niewygodnej pozycji, gdyż nieoczekiwanie przyniosła do mojej głowy wyraźne wspomnienie matki. A nie "ciałem jej wspominać, ani nawet widzieć oczyma wyobraźni... Czy jakimkolwiek innymi.
- A skąd takie myśli? - Ciri położyła się obok mnie i przytuliła swój ciepły policzek do mojego. Przymknęła oczy, oddychając spokojnie. A mimo to widziałem jak na dłoni, że jej myśli nie opędziły się jeszcze od owiewającego je chaosu.
- A widziałaś tu coś niepozbawionego sensu? Kręcimy się w kółko jak lunatycy i co z tego wynika? 
- Adek, dopiero zaczęliśmy tutaj nowe życie. Cały czas rozpamiętujesz to, co, było i nie pozostawiasz przez to miejsca na to, co dopiero ma nadejść. A może warto czasem dać się ponieść... - Westchnęła.
- A może pisany jest nam bezsens? Co ma niby nadejść? Nie mam żadnego planu, nawet najsłabszego pomysłu, w którą stronę udać się rano, gdy wstanę z legowiska.
- Może nowy dzień sam nam to wskaże - mruknęła, przysuwając się jeszcze bliżej, tak, że nieomal zmiażdżyła mi żebra. - Może nie jest to ten sam luksus, co mieszkać razem w naszej samotni, ale to dopiero początek... nowego życia.
Zasnęliśmy blisko siebie, za jedyne oparcie mając własne grzbiety. Noc minęła spokojnie, marzenia senne nie zajęły jej całej dla siebie, ale bezsenność także nie przedłużała tych godzin w nieskończoność.
Otrzeźwił mnie chłód poranka i świadomość nieobecności towarzyszki. Podniosłem głowę i objąłem polanę zaspanym wzrokiem. Nastawał dopiero blady świt, więc w oddali spało jeszcze kilkoro wilków, a gospodyni mrukliwym głosem rozmawiała z jakimś rannym ptaszkiem. Leniwie podniosłem się na równe nogi i wciągnąłem w nozdrza delikatny zapach różowego poranka.
Rzeczywiście, pomyślałem. Nie mam pomysłu nawet na to, którą nogą postawić pierwszy krok.
Padło na lewą.
Po chwili podążałem już na wpół bezmyślnie, prosto przed siebie, pośród słabych zapachów wstającego dnia i intensywnych, wydzielanych przez obce basior śpiące w dolince, próbując odnaleźć znajomą, wilczą woń. Przez kilka minut bezskutecznie, po prostu pozwalałem prowadzić się mylnemu przeczuciu.
Mijałem jeszcze więcej obcych wilków, niektóre patrzyły na mnie spode łba, udając, że nie zarejestrowały wokół siebie nowego pyska, inne otwarcie przypatrywały mi się, jak głodne sroki. Znudzony pomruk wydobył się z mojego gardła i szybko przyszło mi stłamsić myśl, że nikt tutaj nie wyglądał nawet o iskierkę lepiej, niż tam, w WSC.
Zatrzymałem się przy plątaninie jakichś suchych krzaków, odetchnąłem i przysiadłem na piętach, zbierając siły, by ruszyć dalej. Czego szukałem? Nie byłem już pewny. A może niczego, w tym tłumie nicości?
Bo tylko głupiec gardzi tym ciężarem,
którego wziąć na słabe nie zdoła ramiona.
A ja wami wszystkimi... gardzę, pomyślałem.
Słońce wzeszło już ponad horyzont, zastępując róż, prostą żółcią. Senność opuściła świat.
"Gdzie ona jest?" - mruknąłem do siebie w duchu. Wtedy po raz pierwszy przyszło mi do głowy pytanie, co właściwie mogło się stać. Zniknęła na tak długo? A może wróciła już do naszej dolinki i zaczęła zastanawiać się, gdzie zniknąłem ja? A może poszła mnie szukać, a ja jak ten osioł wrócę tam, by zastać puste legowisko i zdenerwować się jeszcze bardziej? Będziemy biegać za sobą jak myszy w labiryncie, w tej obcej watasze?
Zacisnąłem szczęki i zgrzytnąłem zębami, czując na spiętym karku nieprzyjemne dreszcze.

< Ciri? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz