wtorek, 6 kwietnia 2021

Od Admirała CD Ciri - "Taniec z Aniołami"

- Zatem chodźmy, Ciri. Nawet teraz. - Uśmiechnąłem się nieznacznie.
- A twoje narzędzia?
- Już tu się nimi ktoś zajmie. A jeśli nie, wszystko jedno. Nie będą nam potrzebne.
Nie pozwoliłem jej dłużej zastanawiać się. Po prostu wstałem, wziąłem ją za łapę i pociągnąłem za sobą przez kilka metrów.
- Czekaj... - zatrzymała mnie niecierpliwie i zapytała, przysuwając się bliżej - gdzie zamieszkamy?
Wzruszyłem ramionami.
- Może w tej karczmie, tej, pamiętasz.
- Tak... - usłyszałem jeszcze jej cichy głos.
- Albo popytamy. Jesteśmy wolni, widzisz, Ciri?
Nagle, ogarnięty przez powiew euforii, zaśmiałem się w głos i ruszyłem szybkim truchtem, nie czekając aż wadera zrówna ze mną kroku.
Biegnąc równym tempem, dosyć szybko minęliśmy granicę. Wtedy dopiero wyhamowałem i potoczyłem wokół wzrokiem przepełnionym zastanowieniem.
- Hej! - krzyknąłem, gdy w zasięgu naszego wzroku pojawił się nieznajomy wilk. - Macie tu jakieś wolne kwatery do zajęcia?
- Co? - Średniego wzrostu, szczupły i dosyć ciemny basior zatrzymał się z wymalowanym w oczach zdziwieniem. - A wy kim jesteście?
- U... uchodźcami - Uśmiechnąłem się w sposób, który jednak nie mógł sugerować zagubienia ani strachu. Osobnik bez przekonania kiwnął głową i zawahał się na krótką chwilę.
- Czyżbyście przenosili się z Chabrowni?
- Ta. - Zmarszczyłem nos. - Powiedzmy.
- Tam. - Kiwnął pyskiem gdzieś w bok. - Tam jest taka hoziajka, co u niej różni mieszkają.
- Dzięki - burknąłem na odchodne i znowu wziąłem Ciri za łapę, ruszając we wskazanym kierunku.
Polana była niewielka i ze wszystkich stron spadała lekko w dół. W jej centrum leżał szary, potężny głaz. Nieco wyżej i dalej, pod ciernistymi krzewami, leżała dwójka wilków i rozmawiała cicho.
- Ej, wy, czy to u was mogą szukać noclegu przybysze? - zawołałem bez wstępów. Popatrzyli po sobie i z dezorientacją pokręcili głowami.
- Nie, my tutaj tylko mieszkamy - odparł stalowoszary młodzieniec, posyłając jeszcze jedno spojrzenie swojej równie młodej towarzyszce. Skinąłem głową.
- W takim razie - Ciri podeszła tak blisko, że jej ciepły oddech zdołał przedrzeć się pod moją sierść - poczekajmy na gospodynię tego miejsca.
Wadera, której oczekiwaliśmy, nie pojawiła się aż do późnego wieczora. Gdy wreszcie dotarła, w dolince zebrało się już kilkoro innych wilków. Wyglądało na to, że wszyscy byli jej lokatorami.
- A kto to? Znowu jacyś? - Z niewiadomej przyczyny zabrzmiało to dokładnie tak, jakby gospodyni planowała dopowiedzieć jeszcze jakieś końcowe słowo. A jednak powstrzymała się i rzuciła nam tylko prędkie, ponaglające spojrzenie.
- Szukamy noclegu. - Grzecznie opuściłem uszy i popatrzyłem na nią jak proszący o mięso szczeniak. Obrzuciła nas zniesmaczonym spojrzeniem.
- Na jedną, może dwie noce możecie tu zostać. Ale nie więcej! I tak nie mam tu już miejsca. I oczywiście musicie pomagać w polowaniach.
- Tak jest! Tak jest, dobrze - odparłem uradowany i wymieniłem entuzjastyczne spojrzenie z Ciri, która, choć tego dnia wyjątkowo zamyślona, odwzajemniła je dosyć sprawnie.
A potem nadeszła noc, pierwsza, wspólna noc w nowej siedzibie.
A potem poranek, nagły, jakby ktoś wylał na nas wiadro wody. To jakiś basior prawie podeptał nasze posłanie w kępie wysokiej trawy i huknął tuż nad uchem hałaśliwe "Już idę!" do jakiegoś swojego znajomka.
Burknąłem gderliwie i przewróciłem się na drugi bok, na moment postanawiając rozchylić powieki.
- O... Już nie śpisz? - przebąknąłem, dostrzegając przed sobą duże, błyszczące ślepia mojej towarzyszki.
- Nie - odparła pusto. - Pójdziemy na spacer? Później wrócimy na wspólne polowanie. To dobry interes.
- Ta - mruknąłem, przetrawiając jej słowa w głowie. - No dobrze, chodź.
- Cieszysz się, że odeszliśmy? To znaczy, że jesteśmy tutaj? - zapytała.
- Oczywiście. Jesteśmy wolni, czyż nie, Ciri?
Wydaje mi się, że w odpowiedzi niezauważalnie przewróciła oczyma.
Spacerowaliśmy przez dłuższą chwilę, jakoś odruchowo zmierzając w stronę wschodzącego słońca. Już zacząłem namyślać się, jakimi słowami ująć zachwyt nad naszą nową przystanią, pozbawioną kłopotów i zmartwień związanych z pracą czy niespełnionymi oczekiwaniami, gdy ubiegł mnie dochodzący z dala harmider. Grupa musiała być duża.
Rozciągnąłem zaspane mięśnie, przysiadając na ziemi i leniwie przyglądając się gromadzącemu się w oddali zbiorowisku. Uśmiechnąłem się pod nosem, przez zastygłe w bezwietrzny dzień gałęzie sosen obserwując wilki, falujące pod leżącym na zboczu wzgórza, wielkim kamieniem, mównicą naszego drogiego Alfy. 
- A kto to taki poważny, a kto to taki chudziutki? A kto to zaraz się zdziwi... - wymamrotałem pod nosem. Tym razem to nie alfa czekał, by rozpocząć mowę. Na kamieniu stał ktoś, z kim miałem bardziej osobiste porachunki.
- Hm? - Ciri spojrzała na mnie, jakby nie dosłyszała słów, a może po prostu nieszczególnie zrozumiała ich sens.
- Kształcić trzeba się cały czas, czyż nie? Poćwiczymy to dzisiaj. A raczej... - Mało delikatnym gestem pociągnąłem ją przed siebie. - Ty poćwiczysz.
- O czym ty mówisz, Admirał?
- Kłamią. Kłamią, prawda?
- Nie wiemy, o czym będzie mówić. Może daj chociaż...
- A nie widziałaś oczu Agresta? Długo trzeba w nie patrzeć, żeby zorientować się, że łże nawet jak milczy? Słuchaj, Ciri. - Położyłem łapę na jej policzku. - Pójdziesz tam teraz, dla mnie.
- Po co? - w jej głosie dosłyszałem dziwną, gorzką nutę.
- A dla zabawy. A czemu nie...?
Towarzysze! - ponad głowami zebranych, z oddali niósł się głos. - Wiecie już pewnie, co dotknęło naszą ziemię...
Uśmiechnąłem się jeszcze raz, uprzejmie, jak tylko byłem w stanie.
- Nie chcesz, żebym się gniewał, skarbie.
Jej oczy były tyleż piękne, co zdumione. A może to właśnie tak zaćmiony wyraz dodawał im uroku.
Wszyscy znaleźliśmy się w trudnym położeniu, ale sprawa już jest badana i w przeciągu najbliższych dni ogłosimy plan, dzięki któremu...
Popatrzyliśmy na siebie ostatni raz, zanim odwróciłem ją gwałtownie i postawiłem przed sobą, wskazując drogę ku zgromadzeniu.

< Ciri? :) >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz