- Szefie...
Zorientowałem się, z której strony nadeszło słowo, mniej więcej w chwili, gdy zdałem sobie sprawę, kto je do mnie skierował. Oczywiście pozostała już tylko jedna osoba, która w ogóle mogła go użyć.
- Mundek? - pytanie oczywiście było retoryczne lub raczej służyć miało za ponaglenie w kwestii związanej zupełnie z czymś innym. Coś bowiem ukłuło mnie gwałtownie w samym centrum rozgrzanych niepokojem trzewi, sugerując, że zbliża się moment, gdy usłyszę odpowiedź na moje najważniejsze pytanie. Rzecz jasna, moja doskonała niczym pełnokrwisty rumak pędzący w stronę zachodzącego słońca intuicja nie zawiodła mnie i tamtego popołudnia. Przedtem jednak nastąpiła chwila konsternacji. Popatrzyliśmy po sobie. - Wiesz coś o tym?
- O... - Odkaszlnął. - Tym?
- No. - Zmierzyłem go nieprzejednanym wzrokiem.
- No.
- Doprawdy.
- Rzecz jasna to nie mój pomysł! - zaznaczył ostrożnie. - W zasadzie nie jestem pewien, czyj. Ale jaskinia wojskowa wyraziła zgodę na przeprowadzenie na terytorium Watahy Wielkich Nadziei... takiego... - Pod naporem mojego lodowatego bardziej niż kra na rwącej rzece spojrzenia, jego słowa stawały się coraz cichsze. - Badania... wewnętrznych i zewnętrznych mechanizmów zarządzania. To znaczy tych wynikających z procedur i tych...
- Jakich procedur? Mundek, w nosie mam wasze procedury, nie rozumiem ich, nie chcę i nie zamierzam się w nie mieszać. I proszę, żeby została zachowana jakakolwiek wzajemność. Jakakolwiek - zakończyłem głębokim wydechem, po czym dodałem - mogłem z własnym bratem prawie skończyć w...
- Wszystko było pod kontrolą. Spokojnie, Agrest.
- Czy wy jesteście kuźwa normalni? - powiedziałem chyba tylko po to, by do reszty spuścić skumulowane w sobie emocje.
- Ja byłem przeciwny!
- Doprawdy?!
- No...
- Dobra, dość tego dobrego. Idziemy teraz znaleźć Mitriall. Później policzę się z wami wszystkimi.
- Widzisz, tu jest problem, ponieważ Mitriall - zawahał się - trochę za bardzo... zresztą sam zobaczysz.
***
Agrest... popatrz na nią. Popatrz, jak bezbronność przeradza się w siłę. Dotknij jej włosów, pociągnij palcami po wszystkim, co tak dokładnie skrywa za kościanymi kratami. Wetknij igły wiedzy w swoje własne oczy, zapłacz, wyłap z powietrza każde kłamstwo.
Choć mówić powinieneś o sobie, z najwyższym zapóźnieniem, naiwnym aktem niedojrzałej arogancji, wyjdź poza narrację, rzeknij słowo, rzeknij dwa, o tym cudzie. Nie pozwól w tej miałkiej przeszłości spalić się do cna, choć płonąłeś od lat. Dziś dobrze o tym wiesz, a wczoraj?
- Mitriall - ton mojego głosu otarł się o nieprzyjemny z jakiegoś powodu szept. - Musimy porozmawiać. Wszystko jest inaczej.
Wadera podniosła się na łokciu.
- To znaczy co? - wymamrotała, patrząc na mnie tak, jak gdyby każda jej myśl musiała przedrzeć się przez niewidzialną ścianę utkaną z najczystszego snu.
- Wiem, że słabo się czujesz... poczekaj. - Położyłem jej łapę na ramieniu i kątem oka zerknąłem na związane łapy. Nagle spod miękkiej sierści wydobył się przeciągły pisk. Na moment zamarłem w bezruchu, wciąż bezwiednie trzymając łapę na jej łopatce. Z tyłu dobiegły mnie zaniepokojone słowa.
- Odsuń się, może lepiej się odsuń. Bracie.
Mimowolnie kiwnąłem głową i uczyniłem, co powiedział.
- Jest jeszcze od wpływem środków - dał się słyszeć czwarty głos, suchy i oficjalny. Tym razem był to Vitale, nasz psycholog, zajęty badaniem pulsu płowemu basiorowi. - Wnioskuję o przeniesienie jej do jaskini medycznej w naszej watasze. Tam będzie mogła w spokoju dojść do siebie. Halucynacje i urojenia mogą utrzymywać się jeszcze nawet kilka dni.
Znów pokiwałem głową i podniosłem się, zanim jednak zdążyłem się wycofać, wilczyca z pisku przeszła w donośny skowyt i spętanymi kończynami złapała mnie za jedną z przednich łap.
- Mamo...! - zawołała, na co sierść na moim grzbiecie zjeżyła się, a szczęki zacisnęły w odruchu bezsilnego żalu. O nieszczęsna.
- Zostaw ją, Agrest. - Czerwone oko naszego psychologa łypnęło na mnie bokiem i nakazało słowom płynąć w linii jakby prostszej.
- Czy ona jest naćpana?
- Powiedzmy. - Szkło potarł łapami przeciwległe przedramiona. - Jeszcze przed chwilą wzywała moje imię. I przy okazji swoje.
- Dobrze, wyjaśnijcie jeszcze raz, co więc dokładnie się tu stało? - Wyrwałem kończynę ze słabego uścisku i odszedłem na kilka kroków, by usiąść przy towarzyszach.
- Zostaliście poddani działaniu silnych środków psychoaktywnych. - Piąty głos dobiegł sprzed jaskini. Ten należał do Mundusa, który z jakiegoś powodu nie zdecydował się wejść za mną do środka.
- A ściślej rzecz biorąc... - mruknąłem - oni zostali. Ja oprócz kropelki wody z kałuży nie zjadłem ani nie wypiłem niczego od rana. Chociaż próbowali spoić mnie jakimś syfem, to prawda!
- Niestety nie całkiem. - Mundurek podszedł pod samo wejście i oparł się bokiem o framugę. - Płyn był tylko środkiem wspomagającym. W tej grocie rozpylono kodeinę. Dlatego właśnie Szkło, przyprowadzony tu najwcześniej, był w tak złym stanie, gdy go spotkałeś, ty wyszedłeś szybko i prawie nienaruszony, a Mitriall - tu skinął głową w kierunku wilczycy, zwiotczałej na ziemi jak przywiędły kwiatek - dopiero za jakiś czas zacznie dochodzić do siebie.
- Nie jestem pewien, dlaczego. - Vitale podszedł do pacjentki i wbił w nią serię krótkich, lecz niezobowiązujących spojrzeń. - Ale zareagowała mocniej, niż wy. Prawdopodobnie ma to związek z masą ciała i płcią.
- Rozpylona kodeina? Co? - Nie czekając na zaproszenie, szybko znalazłem się na świeżym powietrzu, stając pod błękitnym niebem, na zielonej trawie, obok mojego asystenta.
- Daj spokój, to dawno już wywietrzało - rzucił ponuro Szkło.
Co prawda tamtego wieczora nie przemogłem się już, aby wejść do środka, ale przyzwyczajając oczy do panującego wewnątrz półmroku, z bezpiecznej odległości przyglądałem się, jak czarny basior zagląda w źrenice mojego brata, potem podchodzi do Mitriall i żelaznym uściskiem powstrzymując protesty i wierzganie, podnosi jej senne powieki, by zrobić to samo. W końcu zawyrokował.
- Niezbędny jest jej dzień czy dwa pod opieką psychologa, czyli moją. Szkłu również to nie zaszkodzi. Agrest, ty powinieneś wrócić do domu i zrobić sobie dzień wolnego.
- Z największą przyjemnością. - Nie mogąc powstrzymać ogarniającej mnie fali przyjemności i spokoju, spowodowanego rozwiązaniem najdziwniejszego kłopotu, z jakim przyszło mierzyć mi się od długiego czasu, przeciągnąłem się beztrosko i na odchodne zapytałem - Vitale, Mundus... Szkło, zajmiecie się przetransportowaniem ich... jej do jaskini medycznej? Czy wezwać wam kogoś do pomocy? Dacie sobie radę? To spokojnej podróży. - Odwróciłem się i na chwilę przymknąłem oczy, gdy pomarańczowe światło zachodzącego słońca spoczęło na moich policzkach. - A komu w drogę, temu czajnik z gwizdkiem.
< Mitriall? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz