Cieszyłam się, że C6 w końcu odnalazł dobrą jaskinię. Jego wybieranie dłużyło się niemiłosiernie, ale jednocześnie cieszyłam się z tego jakby przymusowego wolnego. W końcu sam alfa polecił mi mu pomóc, prawda? Musiałam przyznać, że pierwsze wrażenie na temat mechanicznego basiora, zmieniło się diametralnie po tym dniu z nim spędzonym. Z początku myślałam, że jest tylko kolejnym egoistycznym gościem, który myśli tylko o własnym dobru, nie zważając na krzywdę innych. Miło się jednak zdziwiłam, a jego towarzystwo nie było tak nieznośne jak myślałam, że będzie.
Weszłam do jaskini, by schować
się w końcu przed zimnym wiatrem.
- Może jeszcze nie wydobrzałeś
tak dobrze jak nam się zdawało. – powiedziałam gdy basior do mnie dołączył. Usiadłam
w głębi pomieszczenia, żeby wiatr z zewnątrz nie smagał podmuchami mojego futra
i nie zgasił rozpalonego przez nas ogniska. Zaczęłam układać chrust.
- Nie… to na pewno nic takiego. To
na pewno przez to, że zaczęło robić się ciemno. – odpowiedział mi basior a ja
pokiwałam głową rozumiejąc. Po rozpaleniu ogniska ułożyliśmy się po dwóch jego
stronach, ja przy jednej ścianie, on przy drugiej. Zmęczenie szybko dało mi się
we znaki i choć próbowałam podtrzymywać zaczęta przez basiora rozmowę, to moje
oczy szybko zamknęły się, a umysł odpłynął w bliżej nieokreśloną nicość.
---
Znalezienie właścicielki
używanego przez nową Florę ciała, nie było trudne. Jej zapach był łatwy do
wytropienia, nie mówiąc już o szlaku delikatnych, świeżych kwiatów, który
zostawiała za sobą wadera. Nowotworowa Flora obserwowała medyczkę, która wraz z
tym samym basiorem, z którym byłą poprzednio chodziła od jaskini do jaskini. Nibywilczyca
starała się nie przybliżać za bardzo do swojego pierwowzoru, jednocześnie
jednak pozostając na tyle blisko by móc słyszeć wypowiadane przez waderę słowa.
- Ale śpię po drugiej stronie
pokoju… To ty tak krzyczałeś? Co się stało? – powtarzał sobowtór po każdy nowym
słowie wilczycy. Nie potrzebował wiele by nauczyć się pełnej mowy. Wystarczyły
mu podstawy i gdy był pewny, że reszty nauczy się sam, zaczął wymyślać plan, by
pozbyć się prawdziwej Flory.
Gdy oba wilki zniknęły w głębi
jaskini, nibywilczyca odczekała, aż rozmowa wewnątrz ucichła, po czym weszła do
środka i przystąpiła do swojego planu. Na kilka chwil zmieniła się na powrót w
czarną, lepiącą się maź, po to tylko by wniknąć w śpiące ciało medyczki.
Poruszając przejętym przez siebie ciałem, wyszła z jaskini i skierowała się w
głąb lasu. Nie trudno było znaleźć oddaloną od watahy dziuple w drzewie, w
którą wilk ledwo mógł się zmieścić. Spłaszczając dość mocno ciało swojego
pierwowzoru, nowotwór wniknął przez cienką szparę, do dziupli, która zmieściła
w sobie ciało dorosłego wilka. Następnie opuszczając ciało medyczki ścisnął jej
krtań, aby przez dłuższy czas nie była w stanie wydobyć z siebie choć dźwięku.
Tak uwięziona wadera, spała dalej w najlepsze, zmęczona po ciężkim dniu pracy i
niespodziewanych wyzwań. Jedyne co zostało do zrobienia sobowtórowi to wrócenie
do formy ulubionej wadery i zniszczenie kwiecistej ścieżki, stworzonej przez
prawdziwe ciało Flory. Kopiąc w ziemi, powyrywał świeże rośliny, przykrywając
je potem ściółką. Pomógł mu w tym także deszcz, który zaczął zmywać i łączyć ze
sobą świeżo wyrwane kwiaty, ze ściółką. Nie zostało już nic więcej jak wrócić
do jaskini dzielonej razem z mechanicznym basiorem i położyć się na udawany,
niepotrzebny mu sen.
---
Obudziłam się cała obolała, w dość
dziwnej pozycji. Gdy otworzyłam oczy, potrzebowałam kilku chwil by zrozumieć
gdzie się właściwie znalazłam. Leżałam, a raczej stałam oparta łapami i
grzbietem o drewno… byłam wewnątrz drzewa!? Mój umysł zaczął szaleć, gardło zaczęło
krzyczeć, a… zaraz krzyczeć? Nie mogłam krzyczeć. Z przerażenia zaczęłam
uderzać łapami o drewno. Jedyne co tym wskórałam to zlepienie łap żywicą i
narobienie kilku ran na opuszkach. Znalazłam jednak źródło powietrza, czyli
niewielką szczelinę, grubą na trzy, może cztery centymetry. Przeciśnięcie się
było niemożliwe, a moje znalezienie się tutaj
nadal było wielką zagadką. Westchnęłam cicho, próbując się uspokoić. No
dobrze. Nie miałam siły… jadłam ostatni posiłek swa dni temu, wczoraj nie
znalazłam na to czasu, a żeby uzdrowić swoją krtań, potrzebowałam dużo mocy.
Zgadywałam, że minęły godziny odkąd została uszkodzona, na pewno nie miałam na
tyle mocy by cofnąć czas tak daleko. A drzewo… tak, było rośliną, ale tak starą
i wyrośniętą, że moja moc nie zadziała na nie. Z reszta jedyne co mogłam osiągnąć
to postarzenie go i modlenie się, że ta mała dziupla w której się znalazłam nie
zniknie wraz z czasem. Nie mówiąc już o tym, że nie miałam siły cofnąć czasu o
kilka godzin, a co dopiero ruszyć goo kilka, albo kilkanaście lat w przód. Nie…
nie miałam żadnego wyjścia z tej sytuacji. Przynajmniej na razie. W tej chwili
mogłam liczyć tylko na innych, przecież na pewno wszyscy szybko zauważą moją nieobecność,
prawda?
<C6?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz