Przez opuszczone powieki patrzyłem w jaskrawe, południowe słońce. Nie miałem już żadnego pomysłu na to, gdzie mógłbym szukać Ciri, ani w ogóle, w którą stronę i po co iść. Dzień powitał mnie dosyć dużym zawodem i cała chęć działania wypaliła się szybko, jak połamana zapałka.
- Hej, a ty to kto? - szorstki głos wyrwał mnie z zamyślenia. Ściągnąłem brwi.
- Zależy kto pyta - burknąłem, po czym zamrugałem oczyma, by odpędzić od siebie poranne znużenie, towarzyszące mi od chwili wyruszenia z polanki.
- To nie ten koleś z WSC? - do pierwszego głosu, dołączył drugi. Westchnąłem z niezadowoleniem i podniosłem się na wszystkie cztery nogi, by w razie potrzeby móc szybko zareagować, walką lub ucieczką. Atak jednak nie następował, a może tylko przeciągał się w czasie, bowiem kilkoro wilków, które zobaczyłem właśnie teraz, wyłoniły się z lasu powoli, jak stado wylęknionych sarenek.
- Pluję na WSC, jeśli was to interesuje - rzuciłem, wzruszając ramionami, na co stado zaczęło chichotać znacząco.
- Te, Admirał!
- Klab, no co za spotkanie.
- Niezbyt szczęśliwie skończyła się nasza współpraca.
- O jakiej współpracy mówisz? - Skrzywiłem się i prychnąłem dosadnie. - O tym co odwaliliście pierwszego dnia, przez co wszyscy leżeliśmy później... - Mimochodem, podejrzliwie zerknąłem na towarzyszy ciemnego wilka. - ...Chorzy?
- E, to nie nasza wina. Tylko twoja i twojego ziomka.
- E, to nie nasza wina. Tylko twoja i twojego ziomka.
- Słuchaj, nie mam na to czasu. Jak będę jeszcze kiedyś potrzebował pomocników pajaców, to na pewno zgłoszę się do ciebie. Moja dziewczyna gdzieś zniknęła. Nie wiecie nic o tym?
- A tak się składa, że wiemy. - Basior zawarczał i najeżył się jak dziki. - Ale trochę szacunku, chabrowy ogryzku! - Jego kilka kroków i moje kilka kroków, aż w końcu stanęliśmy całkiem blisko, naprzeciwko siebie.
- Szacunku?! Przez te idiotyczne wygłupy zmarnowaliście cały nasz zapas... - Zacisnąłem szczęki.
- Dobra, dobra. Chcesz się dowiedzieć, co u dziewuszki? - zachrypiał, z wyraźną nutą wesołości, wyzierającą z każdej sylaby. Zanim usłyszałem jego następne słowa, mogłem być pewien, że zrobi mi nimi na złość. Dreszcz rozjuszenia przebiegł po moim grzbiecie, postarałem się jednak powstrzymać go przynajmniej do czasu, gdy nie usłyszę: co właściwie u dziewuszki.
- Gadaj. To wasza sprawka? - spytałem sucho, próbując wywiercić wzrokiem dziurę w jego bezużytecznej czaszce.
- No coś ty, mam coś lepszego. Odurzyli ją ziółkami i zabrali ją wasi strażnicy z - tu nastąpiło dźwięczne splunięcie na ziemię - chabrowni.
Wraz z każdym następnym słowem coraz mocniej czułem, że tracę kontrolę nad swoją szczęką, która w końcu zjechała bezwładnie o centymetr, czy dwa, jakby bez pytania mnie o zdanie, chcąc zrobić miejsce na oburzony okrzyk niedowierzania. Nie zdążyłem jednak wydać go z siebie, bo ciemny basior dodał jeszcze bardziej kąśliwie:
- Lepiej się tam bawicie na co dzień, niż my na stypach. A przed NIKL'em robią z siebie niewiniątka, biedne robaczki. - Nieznacznie odwrócił pysk do reszty swojego towarzystwa, przysłuchującego się rozmowie w ukontentowanym milczeniu.
Bez słowa odwróciłem się i ruszyłem w kierunku polany, by jeszcze raz sprawdzić, czy na pewno, jakimś choćby cudem, nie zastanę tam Ciri.
Na całe szczęście, noclegownia leżała po drodze na tereny przygraniczne, więc nie musiałem obracać. Bo oczywiście Ciri tam nie zastałem.
Nadal jednak miałem w głowie więcej pytań, niż odpowiedzi i nawet dowiedzenie się, gdzie przebywa obiekt mojego pożądania, zamiast rozwiać wątpliwości, jedynie zastąpiło je kolejnymi, przy okazji dodając od siebie kilka nowych.
Nadal jednak miałem w głowie więcej pytań, niż odpowiedzi i nawet dowiedzenie się, gdzie przebywa obiekt mojego pożądania, zamiast rozwiać wątpliwości, jedynie zastąpiło je kolejnymi, przy okazji dodając od siebie kilka nowych.
Skąd wiedzieli? Kto, jak i dlaczego ją zabrał?
Odpowiedź na przynajmniej pierwsze pytanie wydawała się prosta, a w swojej prostocie rozsierdziła mnie jeszcze bardziej. Chciałem uwolnić się od swojego starego życia, jeśli samo mnie z siebie wykopało. Nie chcą, na czele z tą autorytarną szują, pracy Admirała, bo im nie wystarczała, nie będą mieli Admirała w ogóle. To taniec z aniołami, czy pakt z diabłem, na wszystko co żyje?!
Tymczasem, obok pytania drugiego, a raczej zbioru powiązanych ze sobą pytań, błysnęło kolejne. Jak w ogóle dowiedział się o tym Klab i jego koledzy? A może jednak byli w to zamieszani? A może parszywie kłamali, opowiadając mi taką wersję wydarzeń, co? Tak, to wydawałoby się logiczne. Ale nie... Musiałem przygotować się na najgorsze. Na taką właśnie prawdę.
To co, Admirał. Czas wracać. Tylko na chwilę, oczywiście, że tylko na chwilę. Po tą ofiar... znaczy, odebrać dziewczynę tym palantom. Nawet, jeśli mieliby to być jej ukochani rodzice. Nie, wróć. Zwłaszcza gdyby byli to oni. Z resztą ich watahy policzę się później.
Przysiadłem na trawie, a w mojej głowie zaczęła kiełkować nowa myśl. Najpierw należało zastanowić się, które z nich stało za całą tą akcją. Kara, czy Szkło? Szkło, wydawało się to ze wszech miar bardziej prawdopodobne. Dostał niezbędne informacje od swojego niezawodnego źródła i przyszedł po Ciri aż do WSJ, pewnie siłą zaciągając ją na ich ziemie.
Tym razem cały się zagotowałem. Pojawił się więc jeszcze jeden plan: coś trzeba z tym zrobić. A co innego można zrobić z przeszkodą, niż po prostu ją usunąć?
Całą trasę pokonałem w może dwie godziny, zasapawszy się trochę i rozeźliwszy przez to jeszcze bardziej. A na miejscu czekała mnie jeszcze jedna niespodzianka. Moja jaskinia, moja twierdza, została zajęta przez wrogie jednostki. Wokół roznosił się zapach przynajmniej kilku osobników, a pomiędzy nimi bez trudu rozpoznałem Ciri i jej matkę.
Warknąłem w duchu. Potrzebowałem narzędzi, wszystko zostało w środku.
Zaciągnąłem się jeszcze raz, próbując rozróżnić pojedyncze zapachy.
O, był też Mundus. I strażnicy z WWN.
Zawahałem się przez chwilę. Jeśli ufać zmysłom, wyglądało na to, że Ciri wciąż była w środku, ale najprawdopodobniej została sama.
Podszedłem bliżej, a rozlegająca się wokół, głucha cisza, zdawała się każdą sekundą potwierdzać moje przypuszczenia.
W końcu przełamałem się i powoli wszedłem do środka.
Jest sama!
No i jak jej to teraz powiedzieć? "Ciri, słuchaj, wpadłem na pomysł. Musimy pozbyć się twojego ojca"?
- Ciri, słuchaj, wpadłem na pomysł. Yyy... - urwałem, wahając się przez dłuższą chwilę. Sytuacji nie poprawiły rozjaśnione w mgnieniu oka ślepka, lecz, zdawało mi się, równie zdziwione, wyzierające na mnie z ciemności.
- Admirał...
- Nie, czekaj. Najpierw mi powiesz, co się do pioruna stało - warknąłem, zbliżając się do niej szybkim krokiem, aż w końcu stając tuż nad nią, z mięśniami napiętymi stanowczo bardziej, niż było trzeba. Niepewnie uniosła się na przednich łapach.
- Nie pamiętam, Admirał... Odurzyli mnie i przyprowadzili tutaj. A może przynieśli - dodała w zamyśleniu.
Z ciężkim fuknięciem wydmuchnąłem powietrze i w niewygodnej nawet dla siebie pozycji, oparłem przednią łapę o ścianę, znajdując się teraz tuż nad wilczycą. Prędko oblizałem zaschnięte z nerwów wargi i strzeliłem wzrokiem na boki.
- Posłuchaj mnie. Ech... kto cię przyprowadził? Te trepy z WWN? Na czyje zlecenie? Szkła? Mogę zrobić tak, Ciri, że już więcej mi cię nie odbierze. I ty mi w tym pomożesz. Chcesz tego, prawda? Chcesz, żebyśmy w końcu stąd odeszli? To zrobimy to. Ale najpierw pozbędziemy się przeszkód - mówiłem coraz szybciej, nie zważając już na to, że wyrzucam z głowy myśli, które być może powinny jeszcze trochę się w niej uleżeć i poczekać, zanim ujrzą światło dzienne, tym bardziej w takim towarzystwie. Popatrzyłem na nią, zamiast uśmiechu przywdziewając coś na kształt jego zdyszanej, niedbałej karykatury i zwolniłem. - A potem tak im uprzykrzymy życie, że będą prosić, żebyśmy zniknęli zupełnie. Co ty na to? Zgadzasz się?
Byliśmy tak blisko siebie, że czułem każdy jej delikatny oddech na swojej piersi. Tym bardziej ona musiała czuć mój, mocniejszy i burzliwy.
Zapadła chwila ciszy.
< Ciri? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz