Jeszcze zanim otworzyła oczy, jedyny stały kontakt ze światem, jaki miała, był ciągły ucisk wokół brzucha. Nie był mocny, po prostu wystarczający, żeby wciąż go czuła, a do tego jego najsilniejsza część zmieniała swoje miejsce na jej malutkim ciele, choć wtedy nie wiedziała, co znaczy to uczucie. Zdarzało się także, że obejmowały ją jakieś dwa ciepłe, miękkie przedmioty, pokryte czymś gładkim i miłym w dotyku, a potem przyciskały do czegoś dużego o podobnej strukturze, wydającego przyjemne ciepło... i wytwarzającego rytmiczne uderzenia, dziwnie uspokajające oraz usypiające. O wiele częstsze od tego dotyku były jednakże głosy. Była pewna, że trzy z nich pojawiały się najczęściej, choć po czasie jeden zniknął, zostawiając ją samą z dwoma dość buczącymi głosami, które wymieniały się między sobą, a okazjonalnie były gdzieś bardzo blisko niej. Nie rozumiała, co oznaczają, dla niej były tylko plątaniną dźwięków, niczym więcej. Przynajmniej przez krótki początek swojego życia. Dość szybko nauczyła się też, który głos łączy się z którym dotykiem, dzięki czemu mogła wybrać w pewnym sensie swojego ulubieńca. Padło na ten zestaw, który miał z nią częstszy kontakt.
Gdy zmysł określany nazwą wzroku zaczął w pełni funkcjonować, waderka mogła zacząć uważnie śledzić swoich opiekunów, obserwować ich rutynę dnia oraz uczyć się ruchów, które pozwolą jej w przyszłości przetrwać. Dowiedziała się, że jej ulubieniec, zwany "Tatką", ma najjaśniejszą sierść w tym gronie, ma trzy puchate kity ciągnące się za nim (podczas gdy wszyscy inni, włącznie z nią, mieli po jednej), a do tego nie mogła nie zauważyć, że Tatko często ją obserwuje, przyglądając się, jak unosi się swobodnie nad czymś zielonym i prawdopodobnie miękkim, przywiązana do tego sznurkiem. Drugim głosem okazał się o wiele ciemniejszy osobnik, do tego miał czarne włosy, którymi można było fajnie się pobawić jeśli na to pozwalał, a nazywał się "Tatuś" albo "Papa", z czego to drugie o wiele bardziej przypadło jej do gustu. Próbowała już to naśladować i chociaż efekty były bardziej niż marne, te dwa duże stwory bardzo podobne do niej, choć zdecydowanie o zupełnie innych kolorach, zdawały się ją zachęcać do dalszego trenowania. W czterech ścianach tego miejsca, które młoda nauczyła się już kojarzyć z domem, pojawiał się także trzeci osobnik. Jego barwa podobna była do otoczenia, a na głowie zamiast uszu miał duży, jasny trójkąt. A raczej na uszach, bo waderka próbowała już to kiedyś ściągnąć gdy trafiła na okazję i choć nie udało jej się w pełni, zauważyła, że trójkąt pod sobą ma parę niewielkich, futrzastych uszu. Zauważyła też, że to trójkątne coś ma inną strukturę niż włosy Papy, więc chyba nie mogło być włosami. Przynajmniej tak podpowiadała jej jej mała, rozwinięta po swojemu logika. Ten trzeci, pośredni w kolorze osobnik nie przychodził aż tak często, nazywano go często "Łejfererem", czego mała nie była w stanie za żadne skarby wymówić, ale za to był fajnym towarzystwem i bawił się z nią, ilekroć Tatka i Papy nie było w pobliżu. Właściwie to szybko zrozumiała, że lubi się z nim bawić o wiele bardziej niż z Tatkiem i Papą, szczególnie dlatego, że "Łejferer" odwiązywał ją od ziemi i podróżował z nią po całym domu, pozwalając zaglądać w każdy kąt. Jak na razie nie miała tylko dostępu do kapelusza, ale czuła gdzieś wewnętrznie, że mogło się to zmienić. Tym bardziej, że ten osobnik nazywał się "Bratem" i "Braciszkiem", co brzmiało niezwykle przyjemnie według niej i nadawało im dwóm bliskości.
Po pewnym czasie pozwolono jej zwiedzać norę na własną łapę. Pojmowała już znaczenia słów, jakimi określano jej rodzinę, a także docierało do niej, że "Paki" i "Yir" to imiona jej tatka i papy, a ona sama nazywa się Pinezka. Właściwie to Zendayafiri Nere'e Citlali Pinezka, ale nikt nie używał jej pełnego imienia dopóki czegoś nie narozrabiała, a to zdarzało się dosyć rzadko. Albo po prostu jej rodzina rzadko stwierdzała, że małą waderkę należało za coś zganić, co w sumie małej Zendayafiri było na łapę. Przelatywała przez wszystkie pokoje, bawiła się różnymi znalezionymi rzeczami, okazjonalnie gryzła - szczególnie starszego brata - w ogony, a czasem wyglądała przez otwory nazywane oknami na zewnętrzny świat i przyglądała się jego pięknu. Wiele rzeczy ją interesowało, tak jak powinny interesować szczeniaka. Mogła powiedzieć, że przyciągały ją najbardziej motyle i ptaki, które tak jak ona unosiły się w powietrzu, ale od czasu do czasu pojawiające się obce wilki czy inne zwierzęta także były ciekawym widokiem. W pobliże nory przychodziła biała wadera z długimi, czarnymi włosami, o wiele ładniejszymi od tych, które miał papa i bawiła się z młodą w ganianego. Podobno miała na imię Flora i to ona była tym trzecim głosem, który na ten moment był zaledwie mglistą pozostałością w pamięci małej Pinezki, choć na dobrą sprawę dalej wydawał się całkiem znajomy i przyjazny. Inną waderą (a raczej liszką, jak nazywał to tatko) którą widywała Nere'e, była mniejsza od wszystkich innych Skinterifiri. Ta samica nie bawiła się tak chętnie, ale za to udzielała wielu rad i pomagała latającej kuleczce utrzymać przystępny stan futra.
Tak naprawdę każdy w norze miał jakąś funkcję w oczach Pinezki. Tatko służył do przytulania i szukania pomocy, papa dawał najlepsze rady, jak sobie z czym poradzić i uczył wielu przydatnych rzeczy, ciocia Skinka pomagała zadbać o sierść i wygląd, strojąc małą Citlali na różne sposoby, a starszy brat Wayfarer bawił się i opowiadał o swoich przygodach oraz o świecie zewnętrznym, co ogromnie fascynowało małego, zamkniętego w norze szczeniaka. Do tego stopnia, że gdy tylko brązowy basior pojawiał się w domu, od razu witała go wesołymi piskami, machaniem ogona oraz... uderzaniem o ściany, gdyż nie potrafiła w pełni kontrolować toru swojego lotu. Na początku wszyscy bali się, że mała coś sobie zrobi, ale obecnie każdy domownik machał łapą, mówiąc "Nabiera odporności". Przynajmniej do momentu, kiedy Pinezka nie uderzyła za mocno i zaczynała płakać, choć takie sytuacje powoli zdarzały się o wiele rzadziej.
– Waf! Waf! Bajka! – zawołała jednego razu młoda, domagając się jednej z wielu historii starszego brata. Jej wymowa nie była poprawna, nie umiała wymówić jego imienia, ale wszyscy dookoła zamiast ją poprawiać znaleźli coś zabawnego w tej wymowie i również zaczęli tak nazywać młodzieńca. Tylko Wayfarer nie był zadowolony z tej sytuacji.
⋰⋱⋰⋱⋰⋱⋰⋱
Minęło już trochę czasu, od kiedy Pinezce wreszcie pozwolono wychodzić samodzielnie z nory i zwiedzać okolicę. Od tego dnia waderka przeżyła wiele niezwykłych przygód, choć dopiero dzisiejsza naprawdę mocno wbiła jej się w pamięć. Najpierw wpadła do domu niejakiego Hyarina, gdzie na szczęście wylądowała w miękkim stosie, następnie niemal odleciała do chmur (co już kiedyś jej się zdarzyło, ale wtedy po prostu zleciała po jakimś czasie na dół, nikt za nią nie poleciał, bo nikt z jej rodziny latać nie umiał), Hyarin okazał się bohaterem i ją złapał, niestety spadli, a teraz podróżowała z jakimś Szkłem i obecnie wszystko dookoła zaczęło płakać. Tak mówiła, kiedy padał deszcz, bo ta pogoda wydawała jej się strasznie smutna i nie raz próbowała pocieszyć niebo.
– A dlaczego deszcz pada z nieba? – zapytała swojego nowego znajomego, który wraz z nią siedział pod rozłożystym dębem.
– Bo... A skąd indziej miałby padać? – odpowiedział pytaniem na pytanie Szkło. Chyba chciał ją zniechęcić, ale prawdę mówiąc, ta odpowiedź zadowoliła ją bardziej niż jakiekolwiek skomplikowane wyjaśnienie. No tak, przecież deszcz nie ma innego miejsca, skąd mógłby padać. Nic nie może spadać z dołu do góry, co nie?
– Kim jest mama? – Nere'e ponownie skupiła się na temacie, który jeszcze przed chwilą poruszyli. Wciąż pamiętała logikę, którą kierowała się we własnym domu; każdy członek rodziny miał jakieś zadanie i czymś się zajmował. Dla niej była to wręcz definicja słów określających. – Co ona robi?
– No cóż... – Teraz basior zdawał się być nieco zagubiony w tym, co ma powiedzieć. – Mama cię... karmi. Przytula cię, jak się boisz. Jest przy tobie zawsze, kiedy tego potrzebujesz.
– Czyli tatko Paki! On tak robi! Czyli to on jest moją mamą.
– Co? Nie! Mama to ta osoba, która przynosi cię na świat. Jest przy tobie, jak otwierasz oczy i karmi cię swoim mlekiem. Jesteś w jej brzuchu, dopóki nie wyjdziesz. To znaczy, mama nosi cię w brzuchu. Basiory nie mogą tego robić, więc nie mogą być mamą. Więc kto jest twoją mamą?
Mała wpatrywała się w szarego wilka z wielkimi oczami, próbując pojąć znaczenie tych słów. I wraz, jak to znaczenie powoli coraz bardziej w nią uderzało, jej różowe ślepia powoli stawały się coraz większe, a w klatce piersiowej pojawiło się nieprzyjemne uczucie. Zapewne uczucie to objęło by ją całą, gdyby nie nagły krzyk wzywający jej imię, a krzyczący głos należał do dobrze znanego jej osobnika. Spojrzała w stronę dwóch biegnących w stronę dębu wilków z wyraźnym wyrazem zmartwienia na pyszczku i nagle zrobiło jej się dziwnie przykro i smutno, choć jednocześnie była szczęśliwa, że jej tatusiowie zdołali ją znaleźć.
<Yir?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz