Stanęłam jak wryta, patrząc na Admirała z zakłopotaniem. Wynieść się? Do WSJ? Ale WSJ wcale nie wydawało się fajniejsze od naszego WSC. Przecież nasze tereny były większe i dużo bogatsze. Spędziłam już dużo czasu wśród gór, kiedy uciekłam przed samą sobą i zdecydowanie wolałam nasze lasy i morze.
- Mooże… - zaczęłam po krótkiej
chwili ciszy, która dłużyła się niemiłosiernie. – Najpierw zjemy, dobrze? –
spytałam patrząc na niego uważnie i starając się dokładnie przetrawić jego
słowa. Admirał był dla mnie wszystkim. Moja dusza bez niego cierpiała, serce
domagało się by był zawsze obok, ale czy byłam w stanie porzucić dla niego
rodzinę i dom, który tu stworzyłam? Dopiero co mieliśmy ułożyć sobie życie w
tej jaskini… Rozumiem, że przybycie Achpila nim wstrząsnęło, ale żeby tak nagle
wszystko zmieniać? Wiosna dopiero się zaczynała, wiem że to często czas na
zmiany, ale ja nie czułam się jeszcze na siłach, by robić taki wielki krok.
Chyba.
- Nie rozumiesz! Nie mogę tu
zostać, a to wszystko i tak nie jest ważne. My jesteśmy ważni. Tylko to się
liczy, a lepiej nam będzie gdzie indziej. – Serce zabiło mi mocniej, ale zaraz
zdałam sobie sprawę, że mógł to powiedzieć tylko po to żebym się zgodziła. Chce
być dla niego najważniejsza, tak jak on jest najważniejszy dla mnie, ale co
jeśli mnie zostawi? Nie dam sobie rady sama… bez taty, bez Nymerii, nawet bez
mamy. Czy powinnam mu po prostu zaufać? Spojrzałam mu w oczy chcąc dojrzeć coś
co mnie natychmiast przekona. Czułam, że byłam blisko tej decyzji, moje serce
galopowało jak stado oszalałych mustangów, jakby chciało zmusić mnie bym bez
pytań powiedziała tak. Jednak strach, który pojawił się gdzieś z tyłu mojej
głowy nie pozwalał mi trzeźwo myśleć. Potrzebuje czasu.
- Tylko dlaczego WSJ? Nie
podejmujmy takiej decyzji bo chcesz się zemścić, zjedzmy, odpocznijmy i
zdecydujemy jutro dobrze?
- Ciri…
- Jutro, proszę Cię. –
powiedziałam błagalnym tonem, jednocześnie mu przerywając. Nadal patrząc na
niego i starając przekonać do swoich racji, dostrzegłam nagle ruch w głębi
jaskini. – Oni na pewno też są głodni. – powiedziałam znajdując w dwóch
nieznajomych szansę na zdobycie trochę czasu.
- Ma raszje… - wysapał jeden z
nich, jedynie łypiąc na nas okiem bo nadal nie mógł podnieść zbyt ciężkiej
głowy.
- Przed jaskinią jest jeleń,
którego pomógł mi upolować Magnus. – powiedziałam i wybiegłam z jaskini, by
wrócić za chwile ciągnąc w pysku, pokaźnych rozmiarów zwierzynę. Uśmiechnęłam
się, gdy zobaczyłam stróżkę śliny wypływającą z pyska Admirała. Nie jadł od
długiego czasu i pwnie nawet nie zdawał sobie sprawy, że jest głodny. Przynajmniej
na chwilę oddaliłam tą rozmowę. Na pewno wolałam nie podejmować tego tak nagle,
nie mówiąc już o dwóch parach uszu, które zdecydowanie nie powinny uczestniczyć
w tej rozmowie.
---
Ucieknę z nim. Zrobię to. No bo
właściwie czy byłam komuś coś winna? Rodzice na połowę mojego dzieciństwa
zniknęli. Matka uważa mnie za niedorozwiniętą, a do tego jak oboje dowiedzą się
o moim związku z Admirałem, to mnie wydziedziczą, więc i tak nie będę miała czego
tu więcej szukać. Tylko może… porozmawiam z nimi. Powiem im o Admirale i
zobaczę jak zareagują. Wtedy podejmę decyzję, to będzie mój warunek odejścia. To
nie będzie pochopne, prawda? Przemyślałam to, nikt nie jest ważniejszy od
Admirała. Nawet moja matka, albo tatko… nawet Nymeria. Nymeria, ona, ona wie o
mnie i Adku, ale akceptuje to. Ona jedyna mnie zna, nawet Admirał nie zna mnie
tak dobrze. Ygh, dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane!?
Otworzyłam oczy, choć ledwo udało
mi się dzisiaj zasnąć. Miałam szczęście, że poprzedniego dnia Admirał nadal był
zmęczony po dniu spędzonym w półświadomości, był więc wyjątkowo łatwy do
przekonania. Nawet pozwolił mi wyrzucić z naszej jaskini swoich dwóch „przyjaciół”,
którzy po wybudzeniu z chorobowej śpiączki, zaczęli zachowywać się co najmniej dziwnie.
Nie oni więc byli powodem mojej dzisiejszej bezsenności. Był nim mój skonfundowany
umysł, który próbował znaleźć rozwiązanie na trapiącą mnie sytuację. Wstałam na
równe łapy, patrząc zmęczonym wzrokiem na nadal śpiącego Admirała. Jak się
obudzi to mnie już tu nie będzie, ale coś czułam, że nie będzie się martwił.
Przynajmniej z początku. Miałam jednak nadzieję, że wrócę do niego szybko, z uporządkowanymi
myślami.
Wybiegłam z jaskini i od razu skierowałam
się do swojego starego domu. Po drodze, przeszłam się wzdłuż plaży, jakbym
miała zrobić to ostatni raz. Słońce ledwo pojawiło się na horyzoncie, ukazując
światu pierwsze swoje promienie. Tafla morza mieniła się niczym rozgwieżdżone
nocą niebo, a wiatr delikatnie muskał moją sierść.
- Nie chcesz tego robić, Ciri. –
usłyszałam za sobą przyjacielski, acz ostrzegający głos.
- Muszę. Tak będzie najlepiej.
- Tylko tak Ci się wydaje. –
wadera usiadła obok mnie i tak jak ja, wpatrywała się w przebudzające się
słońce.
- Przecież ty nienawidzisz
kłamstwa.
- Czasem kłamstwo jest lepsze niż
prawda… Czasem…
-
O matko… Ty wiesz co się stanie, prawda!? – spojrzałam na nią, nie wierząc,
że próbuje mnie przekonać do dalszego ciągnięcia tej farsy. Ona, ze wszystkich
wilków, które znałam. Najbardziej prawa wadera, jaka stąpała po tych ziemiach,
śmiała mnie przekonywać bym dalej żyła w kłamstwie?
- Wiem jak Twoja matka znosi
takie rzeczy. A tak się składa, że tą samą cechę odziedziczyłaś po niej. Jestem
pewna, że obie zrobicie rzeczy których będziecie żałować.
- A co, mam ukrywać to przez całe
życie!? – odburknęłam, podnosząc głos, ale jednocześnie starając się nad nim
panować.
- Po prostu odejdź. Mogę im
powiedzieć, że poszłaś odszukać siebie… cokolwiek. Tylko, niech to nie będzie
WSJ, znajdźcie sobie nowe miejsce. Gdzieś daleko.
- Przestań! – nie mogłam już tego
wstrzymać. – Wyjdź z mojej głowy!
- Nie wchodzę do niej. – jej opanowanie
działało mi na nerwy. Ona nigdy nie podniosła głosu, nigdy się nie pomyliła,
zawsze wiedziała co dokładnie powiedzieć. Była zbyt idealna by mnie rozumieć. –
Wszystko z Ciebie wylatuje jak woda z wodospadu. I mylisz się. Nie jestem
idealna. To, że ja wiem o Tobie wszystko nie znaczy, że Ty wiesz wszystko o
mnie.
Nymeria odwróciła się z gracją
jaka wiecznie jej towarzyszyła i odeszła bez ani jednego słowa więcej. Stałam
jak wryta próbując przetrawić całą naszą rozmowę. Po kilku chwilach z lekkim uśmiechem
na ustach, ruszyłam w drogę wzdłuż plaży.
---
- Admirał! – krzyknęłam widząc
już wejście do jaskini. – Admirał! – sapnęłam wpadając do środka ostatkiem sił.
Basior siedział w głębi jaskini, w miejscu w którym go zostawiłam. Wyglądało na
to, że przed chwilą się obudził, a jego oczy niemrawo przesuwały się po mojej
twarzy.
- Wynieśmy się stąd! Do WSJ! I
nigdy tu nie wracajmy! – wypaliłam, przerywając każde zdanie głuchym sapnięciem
zmęczenia. Na pysku Admirała, pojawił się delikatny cień uśmiechu, jego oczy
zabłysły w ciemności, która go okrywała, a z pyska wydobyło się krótkie:
- Dziwna jesteś, Ciri.
A ja po raz kolejny poległam w
tej walce.
<Admirał?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz