Uwielbiał podróżować. Jednak śliniąca się nad jego karkiem i duszą śmierć dawno już tak bardzo mu nie doskwierała tak jak teraz. Ślad za śladem podążała krokami wilczej wyprawy ciągnąc za sobą krew przodków i nieprzyjemne dreszcze przechodzące przez karki po kręgosłup, a nawet sam koniuszek ogona. Delta dobrze znał tą panią. Towarzyszyła mu tak często, że nawet gdy zjawiła się dopiero po dat długim czasie świętego spokoju, przyzwyczaił się do niej szybko. Beznamiętnie ignorował uciekające mu z łap niczym woda sekundy, które wyraźnie sugerowały nadchodzącą przyszłość, niezbyt piękną i radosną dla niewielkiego wilczka.
Jego myśli powędrowały z powrotem ku miejscu, które od jakiegoś czasu nazywał
domem i cudem. Miejscem gdzie w końcu mógł posadzić swój tyłek i czynić to
czego nauczył go Neo, kiedy był szczeniakiem. Jednak teraz, tutaj wśród tych
ciężkich drzew, które jeszcze bezlistne wisiały na ich głowami niczym groźba
śmierci, jego wewnętrzny wilk bał się i jednocześnie skakał z zębami do
wszystkich wyimaginowanych przeciwników, jakich mógłby napotkać, nawet jeśli
jego szanse były niewielkie. Jego łapy sunęły ledwo nad ziemią, szybko i miękko
aby wydawać jak najmniej odgłosów, a jednocześnie zachować odpowiednią
prędkość. Wadera krocząca u jego boku nie pozostawała w tyle.
-Powinniśmy zapolować.-
wyrwało go to z chwilowego zamyślenia o swoim własnym życiu i mieszankach uczuć
które groźnie gromadziły się w jego sercu, powodując wzbierające w nim
napięcie. Odetchnął cichutko. Nie chciał się jej stawiać, chociaż dla niego
posiłek był zbędnym punktem dzisiejszej podróży. Niby jedli całkiem dawno, ale
nadal to wystarczało jego niewielkiemu ciałku i wiedział że wystarczyłoby na
jeszcze długi czas. Przytaknął więc jedynie rzucając jej błagalne słowa. Nie
zaprzeczyła, a nawet przytaknęła mu że mogą polować razem. I tu Delta mógł się
popisywać swoimi umiejętnościami leczenia czy wspinaczki, ale w polowaniu nie
był zbyt doświadczony. Co prawda zimą jego dieta, składająca się z upartych
wiewiórek i myszy wykopanych spod śniegu była niezawodna, teraz kiedy można
było dopaść większą zwierzynę był...bezużyteczny. Na szczęście dostał dość
proste zadanie, a i tak się cieszył w duszy kiedy udało mu się je wykonać
poprawnie. Posiłek mieli szybki i przerwany przez deszcz, który przesłonił
świat w ciągu kilku sekund wzburzając naturalną kolej rzeczy. Delta miał
wrażenie jakby to wszystko było teraz nie na miejscu, a los drwił sobie z nich
ciągając za ogony i zmuszając do przeprawy przez niepowodzenia i niedogodności
losu. W ten też sposób znaleźli się w niewielkiej jaskini, obciekając wodą z
futer. Nawet Pandora, w przypadku której wilgotność była widocznie niższa,
pozostawiała za sobą kropelki na kamiennej podłodze jaskini.
Nie było mu to na rękę. Wolałby teraz podróżować dalej. Przez deszcz, przez
mgły, błoto, a kto wie może nawet przez piach i krew, byleby iść. Jednak pysk
jakby zwarł mu się w wąską linię odbierając mowę i resztki własnego zdania.
Widział jak wadera układa się i obejrzał się na znikający w odmętach wody
świat. Z jednego właściwie się cieszył. Deszcz w takich ilościach zamaskuje ich
zapach, zmyje ślady ich obecności i przy odrobinie szczęścia, ponownie staną
się niezauważeni. Chociaż to ostatnie majaczyło w jego głowie jako niespełnione
marzenie. Coś w głębi duszy czuł że niewidzialni nie pozostaną na długo nawet
po tym. Spuścił uszy po sobie słuchając i ułożył się niedaleko wadery. Czuł jak
zmęczenie dopada jego mięśnie, dopiero taki czas po zatrzymaniu się. Odetchnął
relaksując spięte barki i rozprostowując nieco łapy. Swoją torbę na wszelki
wielki skrył za czarno białą towarzyszką, miej widoczną wśród ciemności. Zaraz
po tym wrócił do obserwacji natury. Wszystko pozostawało ciemne i mroczne,
takie jakie pamiętał sprzed wielu lat. To co za dnia zdawało się być niczym
istotnym, teraz nabierało nowych kształtów wyciągając się zza wodnej osłony.
Serce Delty zabiło szybciej kiedy wśród drzew mignął mu kształt, który miał
nadzieję był tylko wiodącym go za nos przewidzeniem. Mimo to oddech nie
uspokajał mu się z biegiem czasu. Jego mięśnie niekontrolowanie spinały się i
rozluźniały tak jakby jego umysł wyłapywał obrazy których oczy jeszcze nie
dostrzegały. Zrozumiał że przestał panować nad jedną ze swoich mocy kiedy
dotarł do niego szumny zarys umysłu Pandory. Taki spokojny i przepełniony dozą
miłego odpoczynku. Jednak to tylko go przeraziło. Oznaczało to że żadne spięcie
mięśni nie było daremne. Wyczuwał kogoś w okolicy, a po dobrym skupieniu się
był w stanie określić iż nawet kilku ktosiów. Przełkną nerwowo ślinę schylając
głowę nisko kiedy coś zamigotało mu za blisko. Stanowczo za blisko, a kiedy
wraz z zapachem jego zmysł wzroku zarejestrował masywną sylwetkę wyłaniającą
się powoli zza wodospadu deszczu, skoczył. Nie myślał za wiele. To była dla
niego pierwsza racjonalna myśl. Uciec na szeroką przestrzeń gdzie będzie miał
przewagę w szybkości nad przeciwnikiem. W dodatku Pandora także pozostawała
kłopotem. Śpiąca i nieświadoma zagrożenia. A on dalej nie był w stanie wydobyć
z siebie najmniejszego pisku. Dlatego odbił się od kamieni w porę aby
przeskoczyć nad obcym wilkiem i puścić się w długą. Słyszał jak jego mokre łapy
ślizgają się na skale, a on rusza za nim. Świetnie.
Pandora ma torbę i jest bezpieczna. Tak jak zaplanował biegł. Jego oczy nie
były w stanie widzieć na dalej niż czubek nosa, zwłaszcza gdy w biegu deszcz
smagał go mocno, jednak jego umysł nie przestawał pracować. Czuł jak pościg
siedzi mu na ogonie, jak śmierć stara się zacisnąć swoje kościste łapska na
jego szyi. W ostatniej chwili uskoczył też trzeciemu lub czwartemu napastnikowi
który skoczył od boku. Serce zabiło mu w piersi głośno, a panika przeszyła na
wylot. Niewiele miał opcji do wyboru więc biegł wysilając łapy i wybijając się
w przód na śliskiej nawierzchni. Modlił się jedynie aby nie kończyła mu się
droga. Jeszcze nie teraz. Korzystał z naturalnych środków obrony. Mijał drzewa
o włoski, ślizgał się pod korzeniami, byleby spowolnić napastników i zostawić
po sobie jak najwięcej śladów i zapachu. Pandora na pewno pogrzebie jego martwe
ciało kiedy go znajdzie. Taki ciemny scenariusz zaślepił jego umysł.
Błoto, deszcz. W kółko tylko drzewa, drzewa i rozmyty w szaleńczym pędzie obraz.
Powietrze mieszające się z urywanym oddechem i ciężka łapa śmierci ciągnąca go
za ogon. Wywrócił się. Upadł. Wstał i biegł. Aż jedynym wyborem niż oddaniem
się w łapy wrogów, którym sam się naraził nie została ucieczka na drzewo.
Jedno, samotnie stojące po środku polany. Jego pazury w niewielkich łapach
zaorały korę ogromnego buku a on sam mógł chwilowo odetchnąć. Na wysokości miał
przewagę. Spojrzał na dół. Wilki zatrzymały się u pnia. Żaden nie podążył za
nim w koronę jakby wątpiąc w siebie. I dobrze. Delta miał zamiar podcinać ich
łapy telekinezą do upadłego.
<Pandora?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz