sobota, 24 kwietnia 2021

Od Apollo Anubisa Ain - "Ciemna droga"

Noc. To stanowczo była jego ulubiona pora dnia. Słońce ustępowało nieskończonej i nieprzejrzanej ciemności, która bez wyjątków pochłaniała cały świat w swoje objęcia, a przed zabraniem całego światła przeszkadzał jej jedynie księżyc wiszący na nieboskłonie. Ten tej nocy lśnił pełnią swojej okazałości. Jednak Apollo to nie obchodziło. Nie widział jak ślicznie drzewa rzucają ciebie i jak bezchmurne jest niebo. Nie to zachwycało go w końcu w nocy. Błędem byłoby założyć że tak właśnie jest. 
To co Ain najbardziej doceniał w nocy były jej dźwięki i zapachy. Uderzenia skrzydeł nietoperzy, które nurkowały w poszukiwaniu swojej zdobyczy mijając się z gałęziami drzew o milimetry. Wiatr szumiący piórami w sowich skrzydłach i symfonie dudniące w piersiach tych ptaków, które ulatywały w powietrze niczym tykanie nocnego zegara, huhu huhu. Cichy, aczkolwiek chłodny wiaterek z północnego wschodu który bawił się małymi jeszcze listkami, samotnie wyrastających na ogołoconych drzewach. Świeże zapachy trawy która zgrzana dziennym skwarem teraz mogła odetchnąć z ulgą i przy wieczorze zrosić się aby przynieść sobie ulgę. Wilgotność pod łapami pozwalała wilkowi poczuć coś więcej niż tylko teksturę połączoną z nikłym zapachem, który docierał do niego podczas rządów słońca. 
Dlatego lubił noc. Podczas kiedy dzień był głośny, noc zaszczycała świat swoim spokojem i balladami napełnionymi snem i relaksem. Nie ciężko było się więc domyślić, że Apollo podróżował właśnie kiedy to księżyc górował nad światem, otaczając go ciepłą kołdrą świadomości o otaczającym go mroku. Miał zamknięte oczy co było jego zwyczajem od kiedy odkrył swoje moce, zwłaszcza kiedy dzień chował swoje gorące promienie za horyzont. Gdyby uchylił choć odrobinę powiekę, przywitałby go taniec dusz, hulanki i gwar rozmów, którego chciał uniknąć. Poza tym wzrok nie był mu do niczego potrzebny, jeśli miał być szczery. Radził sobie bez niego całe życie, a moce mu tego nie ułatwiały. Co więcej stawały się często utrapieniem młodego basiora, gdyż napady ( tak sam Apollo nazywał nagłe wizje przyszłości) doganiały go w chwilach najmniej spodziewanych i bezużytecznych. Nie opanował w końcu swojej umiejętności na tyle aby samemu przyzwać wiarygodną i nierozmytą wizję. Takie oczywiście się zdarzały, ale były dziełem przypadku i jego niezrozumienie jak nad nimi panować nie ułatwiało mu niczego. Prychnął na samą myśl o przedziwnych gdybaniach, w które czasami sam nie wierzył. W końcu jego moc wydawała się tak nierealnie błaha. W końcu jak ślepy wilk mógł przepowiadać coś co stanie się w przyszłości? Otóż on sam nie wiedział, czy to na pewno przyszłość. Wilki wokół niego z góry założyły to jako świętą i nie do obalenia prawdę. Skoro coś przepowiada to musi być przyszłość, czyż nie? Otóż tak. Większość przepowiedni dokonywała się nieważne kto i jakie kroki poczynił by temu zapobiec. Jednak ciężko było wykonać i to gdyż z niewiadomego powodu, tak jakby los chciał Apollo kopnąć w zadek, wszystkie losy wychodzące z jego ust zawierały się z przedziwnych metaforach ,epitetach , kontrastach i ogólnie pojętym poetyckim bełkocie, bo inaczej sam by tego nie nazwał. W dodatku jeśli nie zapamiętałeś wszystkiego, twój problem. Apollo przecież też tego nie zapamięta, zwłaszcza że powtórzyć nie może. A kto przy normalnych zmysłach nosi ze sobą kartkę i coś do sporządzenia zapisku kiedy napad rzuci się mu do gardła odbierając resztki klarowności.  
Prychnął cichutko myśląc o tym. Jakie jego życie było czasem niezrozumiałe. Taki zaplątany w myśli, urocze dźwięki nocy i zapachy wszechobecnego świata, które tak czarowały jego nozdrza, szedł prosto przed siebie bez lepszego celu lub miejsca w którym mógłby się ukryć. Jego beztroska jednak nie trwała długo. Szybko dość jego nos za zaczął wyłapywać charakterystyczny smrodek wilczej sierści, przez co jego własna zjeżyła się na karku. Stąpał już dużo bardziej ostrożnie, a przyjemne dźwięki nocy uwięziły go w swojej cichej symfonii. Jego ogon drżał z każdym niepożądanym odgłosem, sprawiając że coraz bardziej popadał w swoją własną paranoję. Miziający go do tej pory wiat nagle stał się mocno dokuczliwy i za zimny. To był dla niego zły omen, gdyż Apollo niczym głupie szczenię wierzył w takie bzdury. Zatrzymał się na niewielkiej polanie strzygąc uszami. Jego zmysły były teraz drażnione przez głośny szum, targane niczym fale, a pysk omiatany słoną bryzą. Z lekką niepewnością i głową przy ziemi udał się w kierunku, który wręcz wołał go do siebie. Przystanął dopiero na granicy drzew gdzie jego łapy delikatnie zatonęły w piachu. 
Morze. Tak dawno nie czuł morza, że wydawało mu się że już o nim zapomniał. Że rozmyło się w jego pamięci wraz ze swoim zapachem i kojącym szumem powolnych fal, które tej nocy leniwie opadały na brzeg zabierając fałdy piachu i wymieniając je na muszle i kamienie przybywające z dalekiego dna. Zbliżył się tracąc swoją czujność i dając pochłonąć się naturze jak miał w zwyczaju. Zanużył przednie łapy w wodzie i zaciągnął się świeżą bryzą, która tak ochoczo owiewała jego pysk i drażniła uszy podmuchami i szumami. Było mu przyjemnie. Przez krótką chwilę. Szybko jego spokój został zaburzony kiedy za jego plecami ktoś odchrząknął. Wewnątrz jego serca zapanowała nagła burza, panika , jadnak w swoim wyuczonym stylu na zewnątrz nawet nie drgnął. Odwrócił się jedynie w kierunku głosu, oczy pozostawiając zamknięte.

  - Kim jesteś?

  - Podróżnikiem?- liczył że obcy to łyknie. Że upiecze mu się nieautoryzowane wejście na tereny jakiejś watahy. Uśmiechnął się szeroko chcąc wyglądać przyjaźnie, bo właściwie wolałby nie walczyć. Może nie nocą, aby nie zaburzać słodkiego porządku i ciszy tej pory dnia. 

<Amelia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz