sobota, 3 kwietnia 2021

Od Delty - "Niespokojne Ścieżki Losu - Pogoń" cz. 5

Delta niepewnie stawiał swoje kroki za Zajęczymi przyjaciółmi, który na ten moment wydawali się mu wielkim zagrożeniem, kto wie czy nie większym niż nosiciel plagi, którego widok dalej pozostawał w jego głowie od wielu godzin. Pomimo że noc przykryła ich już swoimi cieniami Delta nie czuł się zmęczony. Wręcz przeciwnie, zagrożenie w jakim się znalazł i obce terany w jakie się zaplątał pobudzały jego zmysły zmuszając  do ciągłego czuwania. Nie ufał nikomu, ale to nikomu. Każdy mógł być zainfekowany, a jego przybrany opiekun nie chciał aby szczenię przepadło wraz z pamięcią tego co dopadło nieszczęsną watahę położoną między czterema górami. Dlatego mały wilk tak desperacko uciekał przed śmiercią, z którą ciągle grał w ganianego i gdy zdawało się że go dopada i już przekazuje mu swoimi zimnymi palcami wieści o odejściu mały wyślizguje się z jej szponów, cudem trwając w tym stanie życia jakiego teraz doświadczał. Tego ciągłego przerażenie i widoku śmierci na codzień zapadającej w pamięci jako dobra przyjaciółka już od dzieciństwa.

Komu które mu towarzyszyły trzymały się na dystans na jego własne życzenie jednak posyłały mu uśmiechy. Ich łapy były delikatnie brudne z krwi swoich martwych pobratymców, a jeden z nich powłóczył nogami z dala od grupy umorusany czarną mazią, świadczącą tylko i wyłącznie o zapieczętowaniu jego losu, który zakończył się na ocaleniu szczenięcia. Szczenięcia, które najwidoczniej było ścigane przez wielkiego potwora gotowego zagryźć je na miejscu. Dlatego żadne z zajęczych stworzeń nie kwestionowało altruistycznej postawy swojej przywódczyni, która planowała bronić go własną piersią. Bo przecież usiał się w nim kryć jakiś sekret, którego nikt nie rozumiał. Nikt oprócz potwora nosiciela, który nie chciał aby ten dotarł na światło dzienne. Podróż dłużyła się, aż gwiazdy nie zaczęły blaknąć wśród połysków czystego niebieskiego nieba i różowiejącego się słońca. Wtedy też właśnie oczom małego szczeniaka ukazała się wioska zbudowana z najprawdziwszego drewna i strzechy. Wszystko wyglądało tak ładnie i porządnie, a zarazem podejrzanie ludzko. Pamiętał jak Neo opowiadał mu o tych przedziwnych istotach stąpających tak jak te zające, na dwóch nogach, ale będących znacznie większymi od wilków i używającymi broni. Na szczęście lub nie Delta nigdy nie spotkał się z takim oko w oko. Gdyby jednak tak było nie był pewien czy dalej byłby żywy albo wolny i dziki. Dlatego teraz w milczeniu podziwiał starannie wykonane domy. Kątem oka widział jak zakażony Komu rusza w kierunku specyficznego domu złożonego z twardej cegły o płomiennych kolorach.

-Żegnaj Hanuru! - głos zajęczycy, która najwidoczniej im przewodziła przerwał cieszę jaka zapanowała po ich wejściu na polanę. Potem rozległo się parę szlochów i ponownych pożegnań. Czarne ślady na ziemi wypalały trawę. Chłód śmierci i odór kończącego się życia zawisł w powietrzu wraz z ciężką ciszą. Delta spuścił po sobie uszy i zajrzał na ten widok. Przez chwilę wydało mu się jakby poprzez tą żałobną cieszę wybiły się głosy bogów odbierających martwe dusze. Jednak wrażenie anielskiej poświaty szybko okazało się dla Delty tylko złudzeniem. Jego nos zmarszczył się, czując powoli docierający do niego palący zapach. Spojrzał w kierunku z którego dochodził. Komu otwierał drzwi tajemniczego budynku. Drewno którego dotknął zazgrzytało ustępując, aby następnie zamknąć się za nim jak rozdział w życiu, którego nie dało się zatrzymać na jego drodze do ramion śmierci.

Cisza unosiła się jeszcze chwilę, a potem rozeszła się wraz z wpadającymi do wioski ptakami, które z szaleńczą ochotą rzuciły się do jedzenia. Z nich zsiadły kolejne dwa Komu, które górowały wzrostem nad przywódczynią, której imienia Delta dalej nie poznał i nie wiedział czy chce poznawać. W końcu i ona pewnie dokona swoje żywota skoro miała styczność z ciałem. Między przybyszami rozpoczęła się rozmowa, jednak mały basior zainteresował się bardziej pobliskim krzakiem małych jagódek. Zbliżył się do nich i obwąchał. Miały bardzo znajomy zapach i kształt. Neo używał ich do mieszania leków na rany i zakażenia, aby złagodzić ból i powtarzał Delcie że są całkowicie niegroźne i zjadliwe. Dlatego nie miał skrupułów przed zjedzeniem części z nich. Najedzony w końcu usiadł spotykając się z przerażoną miną jednego z Komu, który patrzył jak wilczek oblizuje pyszczek.

-Zjadłeś jagody Buhu- szepnął przerażony. Delta nie wiedział co w tym złego. Wielokrotnie podkradał je z moździerza medyka. Nie odpowiedział więc uskakując przez miękko wyglądającą łapką innego stworzonka.

-One są zabójczo trujące! - powiedziała przywódczyni, która teraz zjawiła się niedaleko zatrzymując swojego znajomego przed ponownym sięgnięciem w kierunku futra koloru nocy.

-Ni. Znaczy, im większe rosną tym bardziej niebezpieczne są. Ale młode jeszcze czerwone są całkowicie niegroźne i smaczne. - zacytował z pamięci słowa swojego opiekuna. Zajęczo podobne mimo to patrzyły na niego ze zmartwieniem, więc jedynie westchnął. Niekomfortowo czuł się w obliczu tylu oczu mierzących jego nikłą posturę.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jeszcze tego samego dnia Delta mógł pożywić się nieco większą i bardziej sytą zdobyczą, którą złapał dla niego jeden z Komu, wojownik wysokiej rangi. Młody, ale tłuściutki bażant szybko zniknął w głodnym brzuszku szczeniaka. Delta także wtedy poczuł się senny i jak bardzo obolały jest. Adrenalina opadła, a wszechogarniające poczucie miarowego bezpieczeństwa tylko pogłębiały ten stan. Oczka kleiły się mu, a główka opadała powoli. Cudem jedynie utrzymywał ją w górze, leżąc w okolicy ognia w jednej z chatek, na prowizorycznym legowisku. Z widoku osoby trzeciej wyglądało to jakby szczeniak udomowionego psa przysypiał przy kominku blisko swojego pana zasiadającego w fotelu. Z tą różnicą, że Delta nie był udowodniony, a w fotelu zasiadał zając z rogami. Kolory na zewnątrz stapiały się powoli w jednej wielki cień niosąc pozorny spokój i zastaną przyrodę. Gałęzie kołysały melodiami wiatru do snu wszystkie dzienne ptaki i gwizdały na pobudkę dla nocnych łowców. Dlatego że cały świat stanął w błogiej ciszy, a wnętrze domku ciepło trzaskało ogniem, Delcie niedługo potem opadła głowa na dobre. W swoich łapkach trzymał kurczowo torbę na której ułożył pysk i  oddał się odpoczynkowi. Jego zmysły wyłączyły się, a odbywające się nad jego uchem rozmowy zlały w ciszę.

 

Neo wzdychał po raz kolejny kiedy małe wilczątko przeszło mu po ogonie. Był wilkiem cierpliwym jednak mały Delta dawał mu się we znaki wszędzie wtrącając ten swój ciekawski nosek. Dorzucił do moździerza jagody Buhu i trochę rozmarynu, aby odór innych ziół nie otumaniał pacjentów.

-A co to?- mały granatowy pyszczek zajrzał na kamienną półkę służącą medykowi za stół.

-To. Bardzo dobry lek na głębokie rany. - odpowiedział medyk zniżając miskę z zawartością tak aby szczenię mogło swobodnie zajrzeć do jego wnętrza.

-fuuu. Śmierdzi!- poskarżył się maluch. Medyk roześmiał się jedynie.

-Śmierdziało jeszcze bardziej zanim dodałem rozmaryn. - mruknął rozbawiony minką szczenięcia i wraz z małą kluseczką przy boku ruszyli opatrzyć wojownika, który spadł na kamienie w górach rozrywając sobie obie tylne łapy. Mały Delta nie reagował źle na widok krwi co sprawiało że Neo widział w nim przyszłego medyka i planował go uczyć. Dlatego tak cierpliwie postępował z tym energicznym maluszkiem.

 

-A to? CO to?- po opatrzeniu wilka Delta okazał się siedzieć przed jedyną ludzkiej roboty półką ze szklanymi drzwiczkami.

-To?- Neo wskazał na fiolkę delikatnie niebieskawej cieczy, która jednak bardziej mieszała się w barwy czerwieni i żółci. Delta jedynie pokiwał głową. - To jest lekarstwo bogów. Ciężko się je robi, a podobno jest lekiem na najcięższe choroby świata. Jednak nikt nie wie na jakie. Bogowie dali nam wiedzę o tym leku dopiero niedawno. Chciałbyś nauczyć się go robić?- zapytał z szerokim uśmiechem. Oczywiście że kłamał. Mały był jeszcze zbyt niewinny na brutalną prawdę jaka kryła się za fiolką mętnej cieczy oraz ile żyć przepadło z powodu tej przeszłości.

-TAK! - entuzjazm malucha podobał się mu. Zabrali się do pracy.

 

-Neo?- Delta cichutko zaskiełczał kiedy medyk odkaszlnął ponownie pochylając się nad moździerzem. Mieszał coś uporczywie i nic nie mówił. Zabraniał się dotykać, odgrażał się, warczał aby się nie zbliżał. Delta nie wiedział czemu jednak Neo miał swoje powody, których Delta nie był w stanie już poznać. Plaga jaka ich ogarnęła była już w potężnym stadiom, więc tylko lek bogów mógł ich ocalić. Starszy medyk zaśmiał się gorzko pod nosem. "Lek bogów. Dobre sobie". Historia jaką opowiedział szczenięciu była tak wyssana z palca. Nawet nazwę podał mu niewłaściwą. To był lek na plagę. Broń przeciwko najgorszemu rodzajowi śmierci. Potrzebny jednak ostatni składnik był za daleko aby go dosięgnąć i skończyć lek, który w rzeczywistości nosił dźwięczną nazwę "Pocałunku Śmierci".
-Jeszcze tylko nosiciel. Jego krew- szeptał do siebie w pochłaniającym go obłąkaniu, nie zdając sobie sprawy że obserwują go zrozpaczone dwukolorowe oczy, które widziały jak powoli jego łapy rozpływają się w czarną ciecz, która pieczętowała śmierć.

 

Delta otworzył nagle oczy i uniósł pyszczek oddychając szybko. Jego serce obijało się o żebra z zawrotną prędkością. Wspomnienia nieprzyjemnie gryzły jego umysł. Pomieszczenie w jakim był, nadal było delikatnie okryte dopalającym się w palenisku ogniem, jednak świat za oknem pozostawał czarną pustką pełną niebezpiecznych dźwięków. Szczenię odetchnęło ciężko nie wiedząc jeszcze czemu ten sen nawiedził go akurat teraz jednak coś mu mówiło że to miało znaczenie. Kłucie głęboko w podświadomości nie pozwalało przestać mu o tym myśleć i ciągle przytaczał odnowione w umyśle stare urywaki życia sprzed plagi. Laki bogów. Pocałunki śmierci, o których mówił Neo zanim dołączył do swoich przyjaciół wśród zastępów zmarłych. Pocałunek Śmierci. Pocałunek Śmierci. Pocałunek Śmierci.

-Pocałunek Śmierci- szepnął do siebie i z torby wydobył fiolkę z czerwonowao żółtym płynem wpatrując się w nią tempo. - Brakuje...składnika- docierało do niego co los próbował mu przekazać, jednak stopniowo. Przecież był tylko szczenięciem, w którego łapach spoczęło wielkie zadanie i niebezpieczeństwo. Fiolka którą trzymał w łapie była lekiem. Lekiem, który miał powstrzymać plagę lub...

-Zabić... nosiciela- szepnął cichutko Delta a jego oczy nabrały delikatnego połysku błyszcząc w ciemnościach, które zapadły kiedy ostatni płomień w palenisku zgasł. Zabić rozniosło się cichym echem po ścianach.

 

Delta uniósł się z posłania. Brakowało składnika. Krwi nosiciela, ale przecież nie miał jak jej dostać. Fioletowa maź która mieszała się z czarną zabójczą cieczą uniemożliwiała mu to. Poza tym co takie szczenię mogło zrobić takiemu potworowi.  

-Nosi...Nosiciel.- spuścił po sobie uszy. Jego łapki powoli skierowały go do wyjścia. Wykradł się z chatki po cichutku nie wzbudzając popłochu. Wszyscy twardo spali, jakby świat nie walił się im na głowy, a śmierć nie spała obok nich. Błyszczące oczka zmierzyły spokojny obrazek wioseczki nocą, która błogo uspokoiła świat do snu i wtedy w jego oczy ponownie wpadł ceglany budynek, który zdawał się nieco uspokajać w ciemnościach. Czerwień tak widoczna za dnia marniała w obliczu mroku. Maluch podszedł do jego ścian i położył na nich łapkę. Chłód jaki ją objął był zatrważający, a zapachy, które uporczywie wydzierały się spomiędzy szpar drażniły szczenięcy nosek. Jednak coś podpowiadało Delcie że to ma znaczenie. Że przegapia pewien znaczący szczegół całej tej układanki, jednak jego umysł nie mógł ustalić co to dokładnie było. Drewniane drzwi przed którymi stanął wydały mu się nagle odpowiedzią na wszystkie rozterki szalejące w jego sercu. CO przegapiał? Co przepadało mu w odmętach pamięci? Co to wszystko miało znaczyć? Tak wiele pytań kłębiło się w jego małym umyśle, a żadne nie miało odpowiedzi. Dlatego pchnął drzwi, które zaskrzypiały brutalnie rozrywając błogą ciszę, która nagle zawisła jakby śmiertelnie czyhając na dźwięki. Delta wkroczył do środka po zimnej posadzce wyłuskanej z kamienia. Drzwi powoli zamknęły się za jego osobą odcinając drogę światłu księżyca. Jednak wewnątrz paliły się cztery pochodnie. Brak okien sprawiał że to pomieszczenie było jeszcze mroczniejsze, jednak Delta dostrzegał w nim tylko jedno stworzenie oprócz siebie. Komu, który był tam wtedy i walczył z nosicielem. I serce mu mówiło że dzieje się coś wielkiego. Nie kwestionował ruchów swojego ciała kiedy powoli przesunęły się w kierunku skulonej postaci. Kiedy dotarł na parę kroków uszy stworzenia uniosły się a on sam odwrócił nagle, aby zmierzyć się z jarzącymi się w półmroku  oczyma. Delta widział jak po rękach zającopodobnego spływa czarna maź. Wtedy też rozejrzał się. Ściany i podłoga blisko nich także była w niej pokryta. Delta nie pytał. Na razie nie. Za to znowu wbił przeszywające spojrzenie w Komu, który cofnął się pod ścianę przerażony. Sądził że tamten potwór będzie najbardziej przerażającym stworzeniem jakie spotka, jednak oczy tego szczenięcia, tak bezwzględne i bezlitosne przeraziły go znacznie bardziej. Lekkie kroki podeszły jeszcze bliżej. Oddech zająca przyspieszył, a serce wyrywało się z piersi. Zamknął oczy kiedy szczenię sięgnęło w jego kierunku. Nic jednak się nie stało. Jedynie łapka przejechała po jego szyi.
Delta patrzył na kropelki fioletowej krwi na swoich poduszkach łapek. Od razu otworzył fiolkę wrzucając ile mógł do środka. Nie przejmował się już konsekwencjami i tym że drzwi za nim rozwarły się z wrzaskiem starych zawiasów. Fiolka delikatnie zabulgotała i zrobiła się całkowicie niebieska. Tak jaskrawo neonowa jak teraz wydawały się oczka Delty, który zmierzył pierwszy obiekt swojego małego eksperymentu. Naprał kropelkę na łapkę i pozostawił ją na języku przerażonego Komu, który teraz siedział przed wilkiem trzęsąc się. Nic przez chwilę się nie działo, aby potem czarna maź która była tak zabójcza powoli zrobiła się biała i spływała większą ilością ku ziemi zalewając posadzki i mieszając się z pozostałościami po innych. Im dalej szła tym więcej czarnej mazi zmieniało się w biel. Biel tak piękną że pozostałe Komu, które do tej pory w milczeniu obserwowały działania szczeniaka westchnęły. Jednak maź pochłonęła całe ciało nieszczęsnego Komu. Pocałunek Śmierci Delta zrozumiał skąd ta nazwa. I że to wcale nie to było lekiem na Plagę, a to co z tego powstało. Umoczył łapkę z białej mazi. Cieplutkie ciepło ogarnęło jego ciało kiedy ta od razu wchłonęła w jego skórę. Zaraz potem wypluł na ziemię odrobinę czarnej zaraźliwej mazi, która musiała przedostać się do jego ciała z zakażonego Komu, aby potem wyparować w pachnące zgniłymi różami powietrze.

Pocałunek Śmierci nie był lekiem. Był bronią

 

CDN 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz